Siedziałam w hotelu z Reni i Shaylą, słuchając w radiu BBC
zapowiedzi Nicka Grimshaw’a, popularnie nazywanego przez wszystkich Grimmy’m o czekającej
go rozmowie z zespołem. Nie mogłam jechać razem z nimi do studia, bo było
zwyczajnie za małe – Emma wspomniała, że i tak będzie musiała siedzieć w ciasnej
reżyserce, jeśli nawet nie na korytarzu - więc postanowiłam zostać na miejscu i
posłuchać na żywo w bardziej komfortowych warunkach, co tak właściwie powiedzą
chłopaki.
- Witajcie, tu Grimmy,
słuchacie radia BBC1, a ze mną w studiu są właśnie Thirty Seconds To Mars,
którzy rozpoczynają trasę, już drugą z kolei, promującą ich ostatni album: Love
Lust Faith + Dreams. Jared, Tomo, Shannon, witajcie. Naprawdę dobrze
wyglądacie. Jak czujecie się w Londynie po tak długim czasie?
- Dziękuję, witaj,
Grimmy. Jest całkiem przyjemnie, choć nie mamy za wiele czasu dla siebie, co
chwilę coś się dzieje. – kiedy usłyszałam Jareda, natychmiast się
uśmiechnęłam, rozpływając w brzmieniu jego głosu.
- Tomo, Shannon, a wy?
- Widzisz sam, nawet
nie zdążyłem porządnie się uczesać, bo tak jeździmy od rana po mieście. Wszyscy
nas chcą widzieć u siebie. Podejrzewam, że prędzej czy później sama królowa
zażąda naszej wizyty. – Tomo parsknął śmiechem. – Oczywiście, tak się nie stanie. Ale pozostaje nam mieć nieco nadziei.
Oczywiście, mimo jet lagu i lekkiego zmęczenia Tomo był jak
skowronek. A może to za sprawą tego, że poprzedniego wieczoru nie dało się go
oderwać od słuchawki podczas rozmowy z Vicki? Wszyscy widzieliśmy, jak wylewnie
żegnali się na lotnisku, nie mogąc oderwać od siebie wzroku.
- Pewnie widzieliście,
że brytyjski Echelon czeka pod naszym budynkiem i wie, że jesteście tu teraz ze
mną?
- Zdecydowanie tak.
Widzieliśmy tłumy, podjeżdżając pod budynek. – usłyszałam Shannona. – Minęło sporo czasu, kiedy po raz ostatni
byliśmy w Anglii w trasie.
Stęskniliśmy się za wami.
- Gracie jutro koncert na o2, w dodatku całkowicie wyprzedany,
to siedemnaście tysięcy biletów, a z tego, co mi wiadomo, bilety na kolejne
koncerty w całej Europie: Birmingham, Amsterdam, Rzym...
Siedemnaście tysięcy osób? Boże, czy wszystkie koncerty
miały tak wyglądać?!? Skupiłam się na rozmowie.
- Powtórz to.
- Co? – Grimmy
wyraźnie był skonfundowany prośbą Jareda.
- Birmingham, powiedz.
- Birmingham? – z
powątpiewaniem dziennikarz z wolna powtórzył słowo.
- No i o to chodziło!
– cały zespół zaczął się śmiać. – Masz świetny
akcent. To takie wspomnienie z naszego ostatniego koncertu w Londynie. Na
iTunes wyciągnąłem na scenę chłopaka stamtąd, a że lubię uczyć się różnych
akcentów angielskiego, jak i obcych języków, mamy często z tego powodu sporo
śmiechu.
- Okej, wróćmy do
tematu: bilety na wasze pozostałe koncerty w ciągu najbliższych dwóch tygodni
rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Jak zamierzacie pogodzić wszystkie
obowiązki?
- Długo planowaliśmy
to wszystko, we wszystkich szczegółach, zresztą, dwuletnia trasa uczy cię
naprawdę wiele.
- Na przykład jak
zapakować walizkę, żeby nie irytowała cię jej zawartość. – Tomo wtrącił się
w zdanie. – Wszyscy wiedzą, że jestem na
tym punkcie przewrażliwiony. Podobnie jak na punkcie własnych stóp, tylko
dlatego muszę kupować tyle par butów na każdy wyjazd.
- A co do waszej
płyty: gratulacje z powodu statusu złotego krążka w UK dla Love Lust Faith +
Dreams.
- Dziękujemy,
pracowaliśmy bardzo długo nad tym małym dziełem sztuki, jesteśmy wam wdzięczni,
że tak nas wspieracie, bez was nasz sukces nie byłby możliwy. Bardzo wam
dziękujemy, włożyliśmy całe serce, nasze myśli i uczucia, nasza trasa dopiero
się zaczyna, jesteśmy pewni, że to będzie bomba.
- Skoro już o trasie
mowa: jedziecie do Francji, Holandii, Włoch, Niemiec, Austrii, Szwajcarii,
Polski, Rosji i innych miejsc: nie obawiacie się, że wasz pobyt w Europie może
okazać się zbyt męczący? To kilka miesięcy pracy, jakby nie mówić.
- Wiesz, z jakiego
założenia wychodzimy? – Tomo odpowiedział zagadkowo pytaniem na pytanie.
- Nie. Tomo, zdradzisz
jakieś szczegóły? – Grimmy był wyraźnie skonfundowany. Cóż, przy
inteligencji Chorwata nawet dziennikarze wariowali. Tomo działał w następujący
sposób: albo zmuszał wszystkich do śmiechu, konfundował ludzi dookoła, albo w
absolutnej ostateczności zachowywał się tak, by doprowadzić do wybuchu trzeciej
wojny światowej.
- Jesteśmy po to, by
sprawiać radość. Być dla tych, którzy kupują bilety na nasze koncerty, robić
wszystko, by na ich twarzach malował się uśmiech, albo w oczach pojawiały się
łzy, ale tylko te radości. Po każdym koncercie jedziemy do hotelu, prysznic i
do łóżek. Rock n’ roll to coś, co robiliśmy dawno temu i nauczyliśmy się, że
nie jest to najlepszy sposób na wypoczynek. Potem wstajemy wcześnie rano i
jedziemy, bądź lecimy do kolejnego miejsca, w którym gramy. I tak dalej, i tak
dalej… Czasem też śpimy w busie. Mamy w nim całkiem wygodne łóżka, więc nie
narzekam aż tak bardzo, chociaż...
- Rozumiem. Zanim
posłuchamy jednej z waszych nowych piosenek, mam ostatnie pytanie: czy nie tęsknicie
za najbliższymi, rodzinami – Jared, Shannon, mam na myśli waszą mamę; Tomo,
wszyscy wiedzą, że nie lubicie rozstawać się z żoną. Jak radzicie sobie z
rozłąką?
Jared lekko się zaśmiał. Cóż, chyba rozumiałam powód tegoż
śmiechu, również szczerząc się do radia. Oczywiście, że nie miał być
całkiem sam.
- Mamy Skype, mamy
ekipę, która jest dla nas jak rodzina, w trasie są też z nami bliscy… -
młodszy z braci zawahał się, mówiąc. Wyglądało na to, że nie chciał jeszcze
zdradzać, że to, co łączy go ze mną, nie jest tylko chwilowe.
- Bliscy? Zabraliście
ze sobą kogoś specjalnego?
A niech to, wiedziałam, że apetyt rośnie w miarę jedzenia,
ale żeby aż tak? Grimmy wnikał zdecydowanie zbyt głęboko…
- Moja żona, Vicki -
chciałbym cię mocno teraz przytulić, skarbie, wiem, że będziesz słuchała tego
wywiadu – Tomo ratował gorącą
sytuację, kuł żelazo, póki gorące, tak, by jak najbardziej odsunąć od jakichkolwiek podejrzeń
Jareda – przylatuje do nas, kiedy
będziemy we Francji. Chociaż to tylko kilka dni, zamierzamy spędzić je jak
najlepiej. Z pewnością dziennikarz wiedział jednak za sprawą moich i Jareda
zdjęć, że jesteśmy razem.
- Shannon, a ty?
- Mama ma przylecieć
na końcowym etapie trasy, więc nie będziemy aż tacy samotni, jednak Jared chyba
jest największym szczęściarzem wśród nas. – w jego głosie słyszałam
uśmiech.
- Jared, przyznasz
się, co ci na sercu leży? – Grimmy zaczął się śmiać – A teraz wysłuchamy singla Thirty Seconds To Mars, zatytułowanego „Up
In The Air”, zostańcie z nami, wkrótce wrócimy do rozmowy.
Usłyszałam pierwsze elektroniczne dźwięki piosenki i
zbiorowy chórek, przepleciony brzmieniem perkusji, którą to część Shannon grał
podczas naszej sesji. Podejrzewałam, że prezenter zażąda z pewnością odpowiedzi
na nurtujące chyba wszystkich pytanie. Widziałam komentarze na nasz temat w
Internecie, po tym, kiedy Jared wrzucił na portale społecznościowe nasze wspólne zdjęcia: jedne były miłe, inne wręcz obrzydliwe, a jeszcze inne… Nie
wyobrażałam sobie ich kiedykolwiek zacytować.
- Są w formie, co nie? – Reni się uśmiechała. – To oznacza,
że najbliższe meet&greet pójdą dobrze, bo to od morali zależy atmosfera na
całym spotkaniu, nigdy nie było tak, żeby kiedy coś się waliło, spotkanie szło
dobrze. Zresztą, Nia, zobaczysz sama. Od drugiej strony, na backstage’u,
wszystko zmienia się jeszcze bardziej, wystarczy chwila, kilkanaście sekund,
jeden niewielki błąd i zaraz pojawia się kaskada kłopotów. Za drzwiami na areny panuje
piekło: jest gorąco, duszno, słychać wrzaski tłumów, doping, jęki… Często też
ludzie źle się czują w takich warunkach, więc trzeba im pomóc.
- Jak dajecie sobie z tym wszystkim radę? Przecież tam są
też dzieci, jak moja siostra. – byłam wyraźnie zaszokowana. – Przecież koncerty
to z pewnością gigantyczne przedsięwzięcie, a poza tym, chyba nie wszystko
robimy razem: Emma, wy, ja, chłopaki…
- Masz siostrę? Spokojnie, nas jest tu znacznie więcej. Jest
manager trasy, Lucca, któremu Jared ufa tak, jak własnemu sumieniu, są
logistycy, szef produkcji, dźwiękowcy i oświetleniowcy, którzy współpracują z
nami od lat, w sumie jakieś trzydzieści osób, może nieco mniej, a na każdym
koncercie dołączają do nas jeszcze ludzie z agencji, zewnętrzna ochrona,
catering, więc codziennie albo prawie codziennie będziesz widziała wewnątrz
dodatkowych ludzi. Spokojnie, jeśli będziesz trzymała się blisko nas,
przynajmniej na samym początku, nim się przyzwyczaisz, wszystko będzie w
porządku. Podobnie jak większość z nas masz stałą przepustkę, żebyś spokojnie mogła
przemieszczać się po całym terenie w miejscach, w których będziemy. – Reni
wyliczała kolejne i kolejne osoby, wprawiając mnie tym w zakłopotanie. Nie
przypuszczałam, że tak wiele osób jest zaangażowanych w trasy, wiedziałam, że jest nas dużo, ale aż tyle? – No i
jeszcze mamy sztab na miejscu, w LA, który informuje nas na bieżąco o
ewentualnych zmianach, tak, by Jared, Shann i Tomo mogli skupić się wyłącznie
na koncertach. No i w razie problemów na miejscu, od tego są organizatorzy,
bezpośrednio oddelegowani do nas. Zupełnie bym zapomniała: oprócz tego mamy
naszych animatorów, którzy wychodzą do tłumu, pomagają im malować twarze,
rozmawiają, robią zdjęcia do albumów. Zadań jest mnóstwo, ale nauczyliśmy się
radzić sobie z nimi.
- Okej… - pokiwałam głową. – Cały tłum. Tak, Clara też lubi
zespół, ale niekoniecznie szaleje za nim, przyznała mi się ostatnio. Jak
myślicie, mogłabym wziąć dla niej coś ze sklepu trasy?
I jak my mieliśmy ze sobą nie drzeć kotów? Przecież w
związku z moją relacją z Jaredem z pewnością będę miała zapewnione lepsze
warunki niż cała reszta. Było mi zwyczajnie głupio z tym uczuciem.
- Fajnie to wygląda w czasie wspólnych posiłków, cała sala
pełna ludzi z crew, trochę przypominająca uroczyste obiady. Oczywiście, bierz
dla niej płytę, koszulkę i bransoletkę. Zawsze mamy ich więcej, więc możesz
zrobić jej prezent od nas.
- Wiesz co? – Shayla poklepała mnie po ramieniu – Nie
wyglądasz mi na taką, która zgubi się na lotnisku po odebraniu bagażu lub
będzie powodem dodatkowych problemów. Kiedyś mieliśmy stażystkę, która jakimś
cudem została w terminalu, nie widząc, że wszyscy zdążyli się zebrać z rzeczami
i wyjść do autobusu. Pamiętam, jak bardzo wściekł się Jared, bo dziewczyna była
w ekipie zaledwie kilka tygodni, kompletnie nie znając tego biznesu. Ani nawet
jakiegokolwiek innego, ktoś od nas przyjął ją, żeby się uczyła, ale zamiast
pilnować się bardziej doświadczonych, wzięła ster w swoje ręce. Pamiętam, że
prawie natychmiast odesłał ją do domu. Tobie jest łatwiej, bo…
Usłyszałyśmy dżingiel, zapowiadający powrót zespołu i prezentera na
antenę.
- Potem dokończymy. – uśmiechnęłam się do blondynki,
obracając się w stronę głośnika.
- Wracamy do studia,
witajcie po przerwie, dla tych, którzy właśnie zaczęli nas słuchać: są ze mną w
tej chwili Thirty Seconds To Mars, którzy właśnie zaczynają europejską trasę
koncertową. Zakończyliśmy naszą rozmowę na mniejszych i większych sekretach
zespołu, Jared, może powiesz nam więcej?
- Hmmm. Wydaje mi się,
że Shannon niepotrzebnie wyolbrzymia tak sprawę, ale owszem, jest z nami
aktualnie bardzo bliska memu sercu osoba, która z pewnością nas aktualnie
słucha.
- Wiem, że jest to
pytanie dość osobiste, ale… czy zdradzisz nam jej imię? Jeśli to rzecz jasna
nie jest owiane tajemnicą.
- Nazywa się Melania. –
Jared wypowiedział moje pełne imię z europejskim akcentem, nie przeciągając
ostatniej sylaby w taki sposób, który sprawiłby, że podzieliłby je na dwie
części. – Cóż, w ekipie koncertowej
jesteśmy jedną wielką rodziną, a członków rodziny raczej nie zostawia się
samych w domu, prawda? Oczywiście, o ile niczego nie przeskrobali. – dodał
ze śmiechem.
Czułam rozpływające się po sercu ciepło. Nic dziwnego, takie
słowa z tych ust sprawiały, że nawet najtwardszej chłopczycy miękły kolana.
Cieszyłam się, że aż tak wiele dla niego znaczę, że był gotów powiedzieć o tym
w tak publiczny sposób. Przecież radia BBC nie słuchano tylko i wyłącznie w Wielkiej
Brytanii, ale również na całym świecie.
- Ona jest piękna, ale
nie jak te dziewczyny z okładek kolorowych pisemek. Jest piękna, dzięki temu
jak myśli o tym, co ją otacza. Jest piękna, bo ma w oczach ten błysk, kiedy
mówi o czymś, co naprawdę i szczerze kocha. Jest też piękna dlatego, że potrafi
sprawić, by inni się uśmiechnęli, nawet wtedy, gdy ona jest smutna. Nie, ona nie
jest piękna tylko wtedy, kiedy nosi makijaże, ona jest piękna, aż do głębi
swojej duszy.
Jared brzmiał przez chwilę zupełnie inaczej niż przedtem:
jego głos uspokoił się; powoli, w wyważony sposób mówił kolejne zdania,
wyraźnie było słychać, że nie wymyślił tego na gorąco. Całość brzmiała jak
wiersz, choć nie do końca nim była.
Grimmy odchrząknął, kiedy tylko Jared skończył mówić,
przechodząc do kolejnego pytania. Ja natomiast, siedząc przed odbiornikiem,
spąsowiałam aż po czubki uszu. Słodki Boże, czemu musiał rzucić takimi słowami,
tym bardziej wiedząc, że na pewno będę go słuchała? Czyżby chciał mi coś
przekazać?
- Ostatnie pytanie,
zanim się rozstaniemy: czy zgodzicie się podpisać kilka egzemplarzy waszej
najnowszej płyty dla osób, biorących udział w quizie na wasz temat?
- Oczywiście. To gdzie
są te okładki? – Tomo nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Tym oto akcentem
kończymy rozmowę z naszymi gośćmi, dziękuję, że zechcieliście wpaść, powodzenia
i może nawet do zobaczenia.
- Dziękujemy, do
zobaczenia.
Wspaniale było słyszeć, że tak dobrze radzili sobie przed
mikrofonem… zresztą, to nie było dziwne, bo przed gigantycznymi tłumami na Rock
Am Ring, albo Rock In Rio – żeby przygotować się na to, co miało mnie czekać,
zrobiłam niewielki research na YouTube - nawet na większych obiektach ciążyła
na nich jeszcze większa presja. To tylko mikrofon, dziennikarz, zespół,
ewentualnie jakaś kamera, nic poza tym.
- Świetnie im poszło, zawsze są w takim nastroju, kiedy jadą
do radia?
- Nie. – Reni pokręciła głową. – Były momenty, kiedy Jared
musiał oszczędzać głos, więc pisał na tablicy wszystko to, co chciał mówić, a
zależnie od humoru, Shannon z Tomo przerabiali mniej lub bardziej jego
wypowiedzi. Momentami wynikały z tego niezłe komedie, kiedy okazywało się, że
ostatecznie sens zdań był zupełnie inny, niż Jared by tego oczekiwał.
Nagle rozdzwonił się telefon, leżący na stoliku między nami,
Reni podniosła słuchawkę i odebrała.
- Reni Baitenmann, słucham.
Słuchała przez chwilę rozmówcy po drugiej stronie, a
uśmiech, który wypełzł na jej twarz w czasie naszej rozmowy powoli zaczął
gasnąć.
- Spróbuję. Nie obiecuję, że to się uda, ale spróbuję zrobić
wszystko, co w mojej mocy, bo przecież większość crew jest na arenie i wszystko
montuje, to nie ja chciałam dwunastometrowego wybiegu i pudełkowej sceny,
prawda? Pisać już, czy dopiero jak będziecie blisko lub wrócicie?
Siedziałyśmy, wpatrując się w siebie z Shaylą. Dwunastometrowego
wybiegu? Czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? Reni podchwyciła nasze
spojrzenia, wskazując nam brodą na leżące w kącie pokoju gitary Jareda,
zapakowane w futerały. Co on, do diaska, wymyślił tym razem?
- Okej, czekamy na was. Do zobaczenia.
Shayla przymknęła oczy, słuchając, co Reni ma do
powiedzenia.
- Okazało się, że pod radiem było znacznie więcej, niż tylko
grupka osób, o której wspominał Grimmy. Zablokowali częściowo wyjścia z radia,
przez co auta musiały przejechać na tyły budynku, do jednego z wyjść
ewakuacyjnych. Jared śmiał się, że niewiele brakowało im do niewielkiej
przejściowej utraty słuchu w wyniku wszechobecnego wrzasku, kiedy otworzyli
szyby i wymyślił, że zagrają kilka piosenek w charakterze koncertu
niespodzianki, chce zrobić flashmob w Hyde Parku. Chodźcie, poszukamy rzeczy,
przygotujemy ekipę na to, że nie będą mieli wolnego, zadzwonimy po dodatkowy
samochód i możemy jechać. Aha, trzeba będzie tweetnąć, że będziemy tam. Będzie
zabawa.
Rozdzieliłyśmy się: ja poszłam pakować sprzęt, Reni dopytała
się akustyków o małe wzmacniacze, Shayla zbiegła na piętro hotelu, gdzie spała
ekipa transportowa, informując ich o zmianie planów, a Emma zadzwoniła później
do mnie, mówiąc, że są już w drodze i będą niedługo. Jared okazał się być dość
zapobiegliwym i przemyślał sprawę wcześniej, w związku z czym najpierw kołowali
po mieście, by zgubić śledzących ich fanów, po czym z przyciemnionymi szybami
wjechali do podziemnego garażu, w którym czekaliśmy już wszyscy na dalsze
instrukcje.
Zabrałam ze sobą drugiego fotografa, Petera, który miał mi
pomóc, ponieważ reszta mojej załogi siedziała już na arenie, dopasowując się do
warunków oświetlenia do zdjęć i filmów, tak, żebym jako szefowa – tak zostałam
nazwana przez Jareda, ale wolałam być równą pośród wszystkich - całej tej grupy
miała minimum problemów technicznych. Mark, Peter, ja i dwóch kamerzystów,
przepraszam, kamerzysta i kamerzystka – co było wyjątkową rzeczą, bo rzadko
kobiety zgadzały się pracować tak wysoko - którzy mieli siedzieć na
podnośnikach i nagrywać ludzi z powietrza, wspólnie okazaliśmy się dość dobrą
ekipą. Oczywiście, wiedziałam, czego chcę, więc nie omieszkałam streścić wszystkiego,
co chciałam osiągnąć – nie jechałam w trasę z myślą, że po prostu będę ją
dokumentować, o nie, chciałam czegoś znacznie większego - jednak z drugiej
strony podziękowałam wszystkim za chęć współpracy już teraz, ale wiedziałam, że
to pierwszy koncert zweryfikuje nasze działania. Występ w Londynie był chyba
najważniejszym show w tej części trasy, miał pokazać gotowość całego zespołu do
wspólnej pracy, a co dopiero miasta na kontynencie…
Kiedy wskoczyłam do samochodu z lustrzanką na ramieniu,
Jared miał na twarzy uśmiech, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
Idealnie pasował do całego stroju, który miał na sobie, zresztą nie bez kozery
mówi się, że to uśmiech jest tym, co dopełnia wyglądu człowieka.
- Pewnie wszystko słyszałaś, prawda? Nie kłamałem. Jesteś
dla mnie ważna bardziej, niż cokolwiek i ktokolwiek inny.
- Słyszałam, ale proszę, porozmawiajmy o tym później. – od
razu zaczerwieniłam się, wiedząc, że Reni wszystko słyszy. - To chyba nie jest
najlepszy moment.
- Jasne. – puścił mi oczko. – Kiedy wrócimy, będziemy mieli
sobie sporo do powiedzenia.
Kiedy Reni tweetnęła o nieplanowanej akcji, na koncie
zespołu na Twitterze zapanował istny szał. W ciągu kilku minut, ba, wystarczyło
kilkadziesiąt sekund, pojawiła się cała masa powiadomień, przez co siedząc w
samochodzie, wybierałyśmy wspólnie najlepsze, najbardziej entuzjastyczne
komentarze. Jared siedział ze słuchawkami w uszach, z zamkniętymi oczyma
słuchając czegoś na telefonie; był pogrążony w świecie własnych rozmyślań.
Kiedy przejeżdżaliśmy przez ścisłe centrum Londynu, patrzyłam na
wielkie, multimedialne billboardy, wiszące na budynkach, kiedy nagle na jednym
z nich pojawiła się sylwetka zespołu. Niestety, ale zielone światło zmusiło nas
do jazdy, więc nie zdążyłam przyjrzeć się bliżej reklamie, ale na mojej twarzy
malował się szeroki uśmiech, ponieważ to ja robiłam właśnie to zdjęcie.
Rozpierała mnie duma, trochę taka, jak matki z powodu sukcesu ukochanego dziecka, że to
moja praca zdobi plakaty i reklamy w tych wszystkich miejscach, w których
zespół miał grać.
Dookoła zrobiło się zielono, kawałkada aut przejechała przez
aleję pełną drzew, po czym zatrzymaliśmy się na parkingu. Kiedy wysiedliśmy,
Tomo z Shannonem czekali już na zewnątrz, rozglądając się dookoła. Było cicho…
zdecydowanie zbyt cicho, nienaturalnie spokojnie, jak na to miasto i tą porę
dnia, więc kiedy Chorwat wyjrzał przez gzyms jednego z budynków, rozległ się
głośny krzyk i trzask kilku fleszy. Razem ze mną, Reni, Emmą i chłopakami
pojechał Peter i jeden z techników, który teraz trzymał już niewielki
wzmacniacz do gitary Tomo w jednej ręce, a w drugiej prawdopodobnie podobnie
dość sporo ważący głośnik z mikrofonem. Widziałam, że Jared upatrzył sobie
kawałek placu, położonego obok niewielkiego budyneczku, chyba jakiejś galerii,
więc chwilę później mijając wszystkich tych fotografów przeszliśmy całą ekipą
na miejsce. Emma stanęła gdzieś z tyłu, ja uzbroiłam się w aparat, a Peter
minął nas, truchtając przodem i nagrywając, jak idziemy w większej grupce.
Na miejscu czekał już spory tłum, więc kiedy rozstawialiśmy
sprzęt, dała nam się we znaki chłodna, brytyjska uprzejmość: po jednym, w
dodatku dość krótkim wybuchu entuzjazmu dalej nikt nam nie przeszkadzał, ludzie
rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami, czekając cierpliwie na
rozpoczęcie.
- Raz, dwa, raz. – Jared przetestował mikrofon, podany mu
przez Claude’a. Może i nie był tak dobry, jak ten, z którego zwykle korzystał,
ale musiał wystarczyć, szczególnie w tych nieco polowych warunkach. Jak się nie
ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Rozległy się brawa i krzyk kilku osób,
na co ten się uśmiechnął – Witajcie, wiemy, że ściągnęliśmy was tutaj
praktycznie na ostatnią chwilę, ale cieszymy się, że jesteście tutaj z nami. –
Shannon zaczął rytmicznie łomotać miękką pałką w pokrycie etui na gitarę,
wzbudzając tym salwę braw. – Kto ma już bilet na jutrzejszy koncert? Podnieście
ręce do góry.
W tłumie odezwało się sporo głosów, ręce wzniosły się w
górę, wymachując.
- A kto nie ma? – tu również odezwało się parę osób, jednak
zdecydowanie mniej entuzjastycznie. – Pójdziecie do piekieł. – Jared zaczął się
śmiać. – Żartuję. Spróbujemy rozwiązać ten problem. A teraz, potrzebuję kogoś,
kto pomoże mi nauczyć was nowej piosenki. Kto jest naprawdę chętny, żeby mi
pomóc?
Pisk był praktycznie nie do zniesienia… Podniosłam do góry
aparat, na ślepo robiąc kilka zdjęć. Wiedziałam, że na pewno któreś się uda,
ponieważ nie po raz pierwszy robiłam coś takiego.
- Może ty, w koszulce z tygrysem, tak, ty, o tobie mowa,
chodź. – Jared wskazał na jedną z dziewcząt, szeroko uśmiechających się. Kiedy
ta podeszła, od razu zaproponował: - Chodź, pomożesz mi nauczyć wszystkich
piosenki. Jak się nazywasz? – podszedł do niej bliżej, szepcząc coś do ucha, na
co ta entuzjastycznie potrząsnęła głową.
- Kate.
- OK. To naprawdę proste: and the story goes… - zaczął śpiewać.
Widownia zaczęła nucić przy prostym akompaniamencie gitary
Tomo: ooooooh, ooooh, oooooh…
- Nie, nie, nie, absolutnie nie. – Jared pokręcił głową,
śmiejąc się. – To nie o to chodzi, więcej entuzjazmu, proszę. Jeszcze raz. –
kiedy Shannon po raz kolejny włączył się do gry, wyglądało na to, że większość
tych stojących ludzi nagle zyskała więcej odwagi i śpiew poniósł się dookoła, z
pewnością dalej, niż tylko poza granicę placyku, na którym grał Jared. Kiedy
zaczął śpiewać od początku, nie wiedziałam, jakim cudem jest w stanie
jednocześnie robić to i śmiać się. Niestety, kiedy usiłowałam razem z Peterem,
mającym na twarzy gigantyczny uśmiech, nagrać te sceny, tłum był głośniejszy
niż Jared momentami, choć miał ten niewielki mikrofon…
- In the middle of the night, when the angels
scream,I don't want to live a lie that I believe.
Time to do or die.
I will never forget the moment, the moment.
I will never forget the moment. – śpiewał te słowa razem ze szczęśliwym tłumem. Widziałam na ich twarzach coraz szersze uśmiechy, aż do momentu, kiedy usłyszałam: - Teraz wasza kolej, wiecie, co macie robić. – Jared wystawił mikrofon w stronę tłumu, który głośno, głośniej, niżbym się tego spodziewała, zaczął śpiewać.
Time to do or die.
I will never forget the moment, the moment.
I will never forget the moment. – śpiewał te słowa razem ze szczęśliwym tłumem. Widziałam na ich twarzach coraz szersze uśmiechy, aż do momentu, kiedy usłyszałam: - Teraz wasza kolej, wiecie, co macie robić. – Jared wystawił mikrofon w stronę tłumu, który głośno, głośniej, niżbym się tego spodziewała, zaczął śpiewać.
- And the story goes on... on... on...
That's how the story goes.
That's how the story goes.
That's how the story goes.
That's how the story goes.
- Widzicie, jak chcecie, to potraficie! Jesteście wspaniali,
uwielbiam was. Nie ma to jak koncert w środku dnia, w środku tak pięknego
miasta, prawda?
W odpowiedzi na to wyznanie, chór głosów zapiszczał z
radości.
Jared zaczął kręcić się w miejscu, zmuszając tłum do
śpiewania. – Pokażmy wszystkim w Soho, niech wiedzą, co tracą, pokażmy, co tu
robimy samej królowej!
- Hear me…
- Nooooow!
- Under the banner…
- Of heaven!
- We dream out loud…
- Dream out loud!
Ludzie zdecydowanie obudzili się po wspólnym śpiewaniu.
Jared przez moment wyraźnie się wahał, ale chwilę później usłyszałam kolejne
nieznane mi słowa.
- No matter how many
times… - zanucił, najprawdopodobniej fałszywie, nie tak jak powinien,
ponieważ w tłumie rozległy się pomruki niezadowoleni. – Jesteście gotowi, czy
nie?
Odpowiedział mu śmiech.
- Nie, nie, nie, nie, ta piosenka się nie nadaje, zobaczcie,
tutaj są przecież dzieci! – wskazał ręką parę, w której stronę spojrzałam:
dziecko, ubrane w kolorowe śpioszki, calusieńkie w kropki, uśmiechało się
bezzębnie na rękach rodziców, jednak równie szybko, co moja myśl, by złapać
aparat i zacząć robić zdjęcia w tym momencie, maleństwo trafiło na ręce Jareda,
który uśmiechał się szeroko i kołysał niemowlęciem, które prawie że w chwilowym
grymasie niezadowolenia wypluło smoczek.
Nie czekałam długo, od razu zaczęłam
strzelać migawką, chcąc zachować najlepsze ujęcia, jednak stwierdziłam, że
naprawdę pięknie wygląda z małymi dziećmi. Co by było, gdyby był ojcem?
Ostatecznie skończyło się na pięciu piosenkach, po których,
ku niezadowoleniu widowni, zaczęliśmy pakować rzeczy, jednak Jared zostawił
mikrofon w rękach Claude’a, podchodząc razem z Emmą do tych osób, które
przyznały, że nie mają biletów na jutro. Moja przyjaciółka zapisywała dokładnie
w notesie to, co mówił, więc kiedy wrócili, widziałam na twarzach nastolatków
uśmiechy. Nie mogliśmy jeszcze jednak wrócić do hotelu, ponieważ w czasie występu Emma dostała wiadomość, że arena jest gotowa do testów i choć ekipa w
dalszym ciągu pracuje tam, dokonuje już tylko poprawek, a cała scena,
oświetlenie, nagłośnienie i inne potrzebne rzeczy, jak również większość
sprzętu są już rozstawione – co oznaczało tylko jedno: próbę.
-----------------------------------------
Witajcie,
piszę do Was już z bardzo, bardzo gorącej, cudownej Hiszpanii. Odkąd wylądowałam tutaj, Wen postanowił wrócić, tak więc piszę, piszę i przestać nie mogę.
Obawiam się jednak, że chyba piszę już tylko dla siebie, więc nie wiem, czy nie powinnam zawiesić bloga na jakiś czas - możliwe, że tak się stanie. Ale decyzja jeszcze nie została podjęta; szukam różnych argumentów "za" i "przeciw".
Tak czy inaczej, czekam na Wasze opinie, komentarze, mam nadzieję, że jesteście gdzieś tam i to czytacie, może pomożecie mi w tej decyzji?
Kolejny rozdział za jakiś czas, wszystko zależy od tego, jak dużo czasu uda mi się uszczknąć z dnia lub nocy.
S.
Obawiam się jednak, że chyba piszę już tylko dla siebie, więc nie wiem, czy nie powinnam zawiesić bloga na jakiś czas - możliwe, że tak się stanie. Ale decyzja jeszcze nie została podjęta; szukam różnych argumentów "za" i "przeciw".
Tak czy inaczej, czekam na Wasze opinie, komentarze, mam nadzieję, że jesteście gdzieś tam i to czytacie, może pomożecie mi w tej decyzji?
Kolejny rozdział za jakiś czas, wszystko zależy od tego, jak dużo czasu uda mi się uszczknąć z dnia lub nocy.
S.
Nie nie nie! Nie zawieszaj! Kocham to czytać. Piszesz tak, że wszystkie sceny mam przed oczami, przeżywam to jakby wydarzyło się naprawdę. Tak długo czekałam na ten rozdział i się nie zawiodłam, a teraz serce mi krwawi, że chcesz zawiesić bloga! Nie rób mi tego i pisz dalej proszeeeeee. <3
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa. Cieszy mnie to, że przeżywasz tą historię tak mocno. Niby nic, fanfik, a jednak.
UsuńZobaczymy, co z tego wyniknie.
S.
Sama wiesz, że bardzo leniwa ze mnie persona. Czytam, na prawdę czytam, tylko czasami, pomimo, że jest świetnie i wszytko jest dopracowane i dopięte na ostatni guzik, nie ma co napisać. Bo ile razy można komuś powtarzać, że jest świetnie? To już po jakimś czasie staje się bezwartościowe.
OdpowiedzUsuńA teraz, Shadowgirl, posłuchaj mnie: nie zawieszaj bloga i dziel się z nami Twoją wspaniałą twórczością. I dołączę się do Surimanui - mi też krwaw serce na samą myśl zawieszenia tego bloga.
To jeden z najlepszych blogów, jakie kiedykolwiek czytałam.
Pozdrawiam i proszę, przemyśl jeszcze tą decyzję.
Dziękuję za tą wypowiedź. Wiem, że ciągłe powtarzanie: "super, cudnie, pięknie" też niczego nie wnosi do całej sprawy, ale czuję się tak, jakbym nie popełniała żadnych błędów, a z pewnością jest ich tu cała masa.
UsuńZ drugiej strony cieszy mnie pisanie, ale czasem nie wiem, którą drogą pójść. Prędzej czy później pomysły skończą się i pozostanę z niczym.
Tak czy inaczej, zastanowię się jeszcze.
S.
No co ty, to chyba jakiś żart z twojej strony, coś mi się wydaje że wysokie temperatury nie służą - nawet o tym nie myśl, nic z tego - to ja pod każdym rozdzialikiem komentarzyk a ty coś takiego - nieładnie, nieładnie - normalnie jestem zła :@
OdpowiedzUsuńOpinie co do twojego pomysłu już znasz, co do rozdziału - byłam z nimi w parku - bardzo fajnie przedstawiona trasa od strony organizacyjnej - pokazałeś że 120 minutami dobrej zabawy wymaga wiele pracy naprawdę wielu ludzi - fajnie bo mało kto zdaje sobie z tego sprawę (wiem z autopsji) ludziom się wydaje że przecież to tylko wyjść i zaśpiewać - a gdzie cała reszta?
Czy rozmowa będzie długa, wynosząca dużo do sprawy ;-)- liczę po cichu że tak ;-)
Ps. A tak poważnie To "dopóki walczę jestem zwycięzcom " tego się trzymam jadąc na zawody rowerowe - dla mnie zwycięstwo to nie podjum, nie puchar czy medal ( choć takie posiadam tak jak ty posiadasz czasami dużą ilość komentarzy ) tylko sam fakt uczestnictwa, duma mojego męża i dzieci że dałam radę po raz kolejny . Żywię nadzieję że mój pokretny wywód pomoże w pojęciu decyzji o dalszym regularnym dodawaniu rozdziałów. Tak czy siak to twoja decyzja :-)
Pozdrawiam
-K.B.
Wysokie temperatury nie mają nic do tego, jakie decyzje podejmuję ;) Mam w pokoju klimatyzator :D
UsuńJa uświadomiłam sobie, że "ta cała reszta" poza samymi Marsami naprawdę istnieje w Gdańsku, podczas koncertu i dzień przed. Ktoś z Adventures malował mi na twarzy barwy wojenne, więc postanowiłam, że trochę bardziej zajrzę za kulisy.
Może rzeczywiście tak zrobię: powalczę do końca, trochę jeszcze zostało, a potem zrobię sobie długą przerwę i może coś jeszcze kiedyś napiszę...
Dziękuję za szczerość, doceniam to naprawdę mocno.
S.
Nie zawieszaj! Blog jest extra a ja czekam z niecierpliwością na następny rozdział!!! Kocham Ciebie, twoją wenę i tego bloga
OdpowiedzUsuńDziękuję za tyle miłości.
UsuńCo do rozdziału powiem jedno: sooooooooooon ;)
S.
Trzymam za słowo. A to soon to kiedy?? Bo moze tak przypadkiem dzisiaj?
Usuń