Współpraca i wsparcie
merytoryczne: Tunnag. Dziękuję Ci za całą pomoc!
Działo się, oj, działo. Kiedy Shannon wspomniał pod koniec
trasy, że będziemy świętowali, nie sądziłam, ba, nie zakładałam, że wszystko
się tak potoczy. Impreza musiała zaczekać do momentu, kiedy uporałam się z
chorobą, jednak wyglądało na to, że starszy z braci zechciał wykazać się
cierpliwością, ponieważ mieli być na niej wszyscy, którzy pomagali nam w
przygotowaniu i obsłudze tego długiego i niezapomnianego wydarzenia. No i
oczywiście masa innych osób z artystycznego półświatka.
W szpitalu spędziłam niespełna dwa tygodnie: Jared pojawiał
się codziennie, kilka razy wpadła też Constance, zajrzał też Shann, zapewne
dlatego, że nadal nękało go poczucie winy ze względu na wpływ Jareda, który –
jak dodał – odgryzł mu się w czasie jednego z krótkich spotkań zespołu - ale
długo nie wytrzymał, tłumacząc się, że szpital to nie jest jego ulubione
środowisko; dwa albo trzy razy śmiałyśmy się do rozpuku z Dai, kiedy do mnie
przyjechała, tłumacząc się, że muszę skonsultować dla niej zdjęcia – tak
naprawdę jednak poprawiała mi nastrój - przez co pielęgniarki patrzyły na mnie
później jak na kogoś niespełna rozumu, Emma dzwoniła, żeby dowiedzieć się, czy
nie potrzebuję czegoś, co mogłaby wcisnąć Jaredowi, a jemu nie wspomniałabym z
jakiegokolwiek powodu, że chcę jakąś konkretną, typowo babską rzecz…
Ostatecznie pani doktor udało się opanować szalejącą w moich
płucach infekcję, choć wymagało to sporo wysiłku. I całej mieszanki leków – nie
wiem, ile dziwnych kroplówek z praktycznie nienazywalną zawartością podanych
przez pielęgniarki po zaledwie półtorarocznej edukacji – to ja już miałam za
sobą więcej nauki, żeby móc pracować! - wsączyło się w moje żyły i ile musiałam
się nałykać niedobrego syropu, po którym jednak znacznie lepiej mi się
oddychało, więc mogłam to wybaczyć.
Było to jakieś dziwne zapalenie bakteryjne, które, według
pulmonologa, przywiozłam jeszcze z Europy, inkubując do momentu ujawnienia się
już na miejscu, w domu. Z dwojga złego, lepiej, że dopiero tutaj, a nie tam,
gdzie mogłabym utknąć na dłużej. Oczywiście, po wyjściu z kliniki w domu musiałam brać
jeszcze niektóre leki i oszczędzać się, czego z nadmiernym wręcz zadowoleniem
dopilnował Jared, praktycznie stojąc przed kalendarzem z zegarkiem w ręku.
Widziałam kątem oka, jak uśmiecha się pod nosem, pilnując pór posiłków, tego,
żebym nie siedziała zbyt długo przed komputerem, pamiętała o piciu… Zaczęliśmy
przed moim pobytem w szpitalu przygotowywanie projektu, podsumowującego trasę,
więc musiałam wybrać najlepsze zdjęcia i nagrania, a on mnie przed tym
powstrzymywał. Czasem działało mi to na nerwy. Wiedziałam jednak, że tak
naprawdę chce dla mnie jak najlepiej.
Na początku było spokojnie, ale Shann jak Shann, on miał
zupełnie inne upodobania w przeciwieństwie do Jareda i nie wyobrażał sobie
imprezy jako herbatki z przyjaciółmi. Całe popołudnie w naszym ogrodzie dudniła
głośna, elektroniczna, przeładowana basowymi, przeplatającymi się z
nierzeczywistymi, piskliwymi dźwiękami muzyka, bardzo podobna do tej, którą
słyszałam już przed koncertem w Polsce. Poznałam w międzyczasie sporo nowych
osób: paru DJ’ów, co chwilę zamieniających się przy konsoli – bliskich
przyjaciół Shannona, kogoś z wytwórni, wpadli też znajomi Jareda z jego kręgów,
a ja w sumie przez większość czasu przewijałam się między gośćmi, usiłując
znaleźć swoje miejsce.
Zamieniłam parę słów z Anastasią, modelką, którą, jak
wiedziałam od Emmy, przez jakiś czas podejrzewano o związek z Jaredem, jednak
ostatecznie była to czysto biznesowa sprawa. Reni gdzieś zniknęła, Shayla
rozmawiała z przyjaciółką, a ja snułam się po ogrodzie, zerkając na grupki,
które z napojami w rękach zdążyły rozdzielić się dookoła, rozmawiając na różne
tematy, jednak ja nie mogłam znaleźć sobie jednego miejsca. Niektórzy kiwali
się w rytmie hipnotycznej muzyki, do której moje uszy nie były nawykłe. Cóż,
nie była to moja wina. Taka natura.
Cieszyłam się, że mogłam nieco odetchnąć, szczególnie po tak
wytężonym ostatnio okresie pracy. Nie mieliśmy prawie wcale czasu wolnego,
ponieważ między kolejnymi koncertami albo docieraliśmy na miejsce, padając bez
sił na hotelowe łóżka, albo w momentach, kiedy nie robiłam zdjęć, na zapleczach
sal koncertowych czy stadionów starałam się pomagać Emmie i innym osobom w
rejestracji fanów z biletami VIP. Wytężaliśmy swoje siły ostatnio do granic
możliwości i widziałam, że Jared stara się zamaskować wszechogarniające zmęczenie,
jednak znałam go już dobrze i doskonale wiedziałam, jaka jest prawda.
Kiedy po koncercie w Zurychu, po przeniesieniu daty, zszedł
w ciszy, wycierając włosy z wody, którą na siebie wylał w czasie koncertu,
pijąc mleko migdałowe i nie odzywając się do nikogo ani słowem, wiedziałam, że coś
jest nie tak. Kiedy spał, budziłam się w nocy, widząc, jak kręci się pod
kołdrą, mruczy coś przez sen i prawie się przebudza, zlany zimnym potem. W
chwilach takich jak ta, delikatnie głaskałam go po ramieniu aż do momentu,
kiedy się uspokajał i zasypiał niezbyt mocno… Raz przyznał mi się, że czasem miewa
bardzo intensywne sny, ale to nic poważnego.
- Przeproszę was, ale niestety, trochę źle się czuję. Boli
mnie głowa i chciałbym odpocząć. – Jay podszedł do nas, siedzących na leżakach
przy basenie i śmiejących się z kolejnego już kawału, zaserwowanego nam przez
Tomo. Aż do tego momentu dosyć długo szukałam grupki, przy której mogłabym
pozostać, jednak niedługo po tym, kiedy spacerowałam po ogrodzie, usiłując
znaleźć miejsce dla siebie, przez przypadek usłyszałam szelesty w krzakach,
rosnących zaraz za donicami z kwiatami. Podeszłam nieco bliżej z miną, nie
zwiastującą niczego dobrego, odsunęłam od siebie gałązki… i w tym momencie moim
oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Patrzyłam na nich z wyraźną dozą niepewności,
obserwując, jak wychodzą zza krzaka z uśmiechami na twarzach. Jeden z nich
skłonił mi się, ściągając z głowy kapelusz i prawie że zamiatając jego rondem
trawnik w staroświeckim ukłonie.
- Mademoiselle, je m’appelle… - łamaną francuszczyzną z
tragicznym amerykańskim akcentem mężczyzna w kapeluszu odezwał się, urywając,
gdy spojrzałam na niego z niekłamanym zaskoczeniem. Nie znam francuskiego, może
kilka słów, ale w mojej opinii zdecydowanie lepiej tym językiem posługiwał się
Jared, choć robił to rzadko i w niewielkim stopniu. W Paryżu szeptał mi na
każdym kroku czułe słówka, cóż, w mieście miłości odpowiedni język był
podstawą. Podobno w mowie Francuzów istnieje aż szesnaście różnych określeń na
jedno, tak proste z pozoru słowo: miłość.
- Dillon, weź nie piernicz. – drugi mężczyzna uciszył
bełkoczącego w dalszym ciągu po francusku towarzysza. Nie wyglądał na
uszczęśliwionego obecnością na „domówce”, jak nazwał imprezę Shannon. Niestety,
jego prośba okazała się bezskuteczna, aż do momentu, gdy bez żadnych skrupułów
pacnął w głowę mężczyznę, tak, że jego kapelusz diametralnie zmienił swoją oś
położenia względem jego ciała. – To na otrzeźwienie.
- Porter, zamknij szczękę, zabieraj ode mnie łapy i won mi
stąd. – po krótkiej tyradzie uświadomił sobie, że nadal stoję, wpatrując się w
nich. – Madame, pardon, te słowa nie powinny nawet wyjść z mych ust. –
teatralnie przeciągał sylaby, strasznie irytując mnie tym zachowaniem. Sytuację
uratował jednak na moje oko młodszy z nich, uśmiechając się.
- Przepraszam za kolegę, on już taki jest. Wiekiem może i dobija
do klubu wielkich umarłych, ale ku memu zdziwieniu, w dalszym ciągu wymaga
specjalnej uwagi i ogromnej troski, nigdy nie wiadomo, jakie szaleńcze tornado
przejdzie w tym połowicznie pustym czerepie. Pozwoli pani, że się przedstawię?
- Może najpierw niech mi panowie wyjaśnią, co robili panowie
– tu ironicznie zaakcentowałam - za krzakiem w ogrodzie mojego narzeczonego?
Przez moment przyszło mi na myśl, że są parą… co w LA było
normalne i dość prawdopodobne. Szczególnie w środowisku artystycznym.
- Za chwilkę wyjaśnię w moim i kolegi imieniu. Nazywam się
Porter Robinson, a to jest Dillon Francis. – słysząc swoje nazwisko, mężczyzna
w kapeluszu uchylił go w powitalnym geście. – Bonjour, mademoiselle.
Uśmiechnęłam się ostrzegawczo. Natychmiast chciałam
wiedzieć, co się tutaj tak właściwie wyrabia.
- Zostaliśmy zaproszeni przez Shannona. Ale wydaje mi się,
że Dill czuje się tu znacznie lepiej. Takie sytuacje nie są absolutnie w moim
typie. – dodał. Cóż, skracając imię Francisa, o którym tak właściwie nie
wiedziałam zupełnie nic, poza tym, że jest totalnym pajacem, przypomniało mi
się znaczenie tego pieszczotliwego zdrobnienia: koper. Niezwykle adekwatne,
zważając na to, że jego nierówno rosnący, krótki zarost rzeczywiście
przypominał gałązki koperku.
Kiedy spojrzałam w dal, czupryna Shanniego mignęła mi
pomiędzy innymi głowami, więc natychmiast zwróciłam się do Portera.
- Tam jest Shann, może z nim wszystko sobie wyjaśnicie. –
wskazałam ręką na grupkę mężczyzn stojących dalej. – Nie lubisz chyba takich
zgromadzeń, prawda?
- Aż tak widać? – na twarzy mężczyzny malowało się wyraźne
zaskoczenie.
- Widać, widać. Mam znajomych, którzy reagują alergią na
imprezy, więc to rozumiem.
- Dill, idziemy. – zawołał go, odwracając się lekko. – Dillon.
– kiedy ten nie zareagował, podszedł, ciągnąc go za ramię za sobą. – Jakby go
przykuło do tej ziemi. – mruknął na tyle głośno, że usłyszałam, co sądzi o
sytuacji, w jakiej się znalazł. – Im szybciej się go pozbędę, tym lepiej. - Zwolniłam
przy grupce, podchodząc do Shannona.
- Znalazłam chyba kogoś, kogo zaprosiłeś. Pozostawiam panów
w dobrych rękach. – zwróciłam się do Portera i Dillona, uśmiechając się.
- Nia, zaczekaj. Jest tu ktoś, kogo chciałbym ci
przedstawić. Proszę, Anton, poznaj Nię, naszą fotograf, Nia, to jest Anton,
jeden z dzisiejszych DJów i naszych wspólnych znajomych.
- Nia Fallon. – odpowiedziałam na uścisk dłoni.
- Anton Zaslawski – nazwisko mężczyzny zabrzmiało z lekka
europejsko – ale tak właściwie wszyscy tutaj mówią na mnie Zedd. Już natrafiłaś
na Dillona? Mam nadzieję, że to spotkanie nie pozostawi w twojej psychice
żadnych drastycznych śladów. Jeśli tak, współczuję.
- Przeżyłam, ale obawiam się, że niewiele brakowało.
Zedd spoglądał na mnie z podziwem, po chwili zwracając się
do Francisa.
- Zgól ten koper, synu. Zaczynasz zarastać.
Całe towarzystwo zaczęło głośno się śmiać z niezrozumiałego
dla mnie żartu. O co chodziło?
- Później ci wyjaśnię. – DJ odezwał się do mnie
konspiracyjnym szeptem. – Właśnie, Porter, nie musisz już robić za jego niańkę,
teraz kolej Shannona.
- Nie ma sprawy. – Leto przybił mu piątkę, uśmiechając się.
– Ale dzięki, że wpadłeś choć na chwilę, miło było popatrzeć na twoją twarz.
- Świetnie, tu jesteście, Zedd, Nia, chodźcie. Właśnie, ty zniknęłaś
bez słowa, szukałem cię. – nagle obok nas pojawił się szeroko uśmiechnięty Tomo,
zgarniając nas z niewielkiego kręgu. Boże, czy temu człowiekowi kiedykolwiek kończył się
dobry humor? Shannon gdzieś zniknął, zabierając ze sobą Dillona i zostawiając
nas samych, a ja, korzystając z chwili, kiedy Chorwat nas nie zabawiał, kontynuowałam
rozmowę z Antonem. Był naprawdę miły i dowiedziałam się, że są bardzo dobrymi
znajomymi zarówno z Jaredem, jak i Shannonem. DJ był od nich znacznie młodszy,
ale widać było, że podobie jak i w moim wypadku nie stanowiło to żadnego
problemu; jego uśmiech sprawiał, że na twarzach innych radość malowała się bez
większych trudności.
- Nia, będę na górze, okej?
- Nie ma sprawy, ja jeszcze chwilę posiedzę. Potrzebujesz
czegoś? – podniosłam się z leżaka z myślą, że jeśli pójdę razem z nim, może
trochę się uspokoi.
- Nie, nie musisz.
- Skoro tak uważasz… Przyjdę później.
Kiedy Jay odszedł, wróciłam do rozmowy z Zeddem.
- Nie wiem, czy Jared pokazywał ci nasz wspólny program,
który zrobiliśmy. Kojarzysz Hayley Williams?
- Tą z, czekaj… jak się nazywał ten zespół? Taka ruda, teraz
chyba krótko obcięta? Gdzieś mi mignęła. Raczej nie oglądam teledysków, żeby
się nie sugerować.
- Tak, to ona, z Paramore.
- Tego słowa mi brakowało.
- Właśnie, więc nagrałem z nią kawałek, „Stay The Night” i później zagraliśmy to z Jaredem, Jamie’em i Stevie’em
na żywo w czasie jakiegoś nagrania dla fanów jego zespołu.
- Muszę go poprosić, żeby pokazał mi tą piosenkę.
- Szczerze mówiąc, podsunęłaś mi pewien pomysł. – muzyk
podrapał się po głowie.
- Jaki? – spojrzałam na niego z ciekawością.
- Nagrać to jeszcze raz, ale tym razem z obojgiem. Hayley i
Jayem. To mogłoby fajnie brzmieć.
- Żebym mogła oceniać, najpierw muszę posłuchać. Miło mi się
z tobą rozmawiało, ale muszę iść znaleźć sobie coś do picia. W innym razie moje
gardło zmieni się w pustynię Mojavi. - odparłam z uśmiechem.
- Jasne, rozumiem. Muszę pogadać jeszcze z kilkoma osobami,
więc nie martw się, nie będę siedział tutaj sam jak palec.
- Miło mi było cię poznać. – wymieniliśmy pożegnalny uścisk,
po czym poszłam do kuchni w poszukiwaniu mrożonej herbaty albo czegoś
podobnego. Znając Jareda, wiedziałam, że na pewno przygotował coś chłodnego dla
nas, mając na względzie fakt, że z alkoholi (a to i tak bardzo rzadko pitych)
tolerowaliśmy oboje jedynie wino. Wchodziłam po schodach cicho, mając na
względzie, że może siedzieć w pokoju z otwartymi drzwiami, jednak kiedy minęłam
szeroko otwartą sypialnię, nie było go w niej, a wszystko wyglądało dokładnie
tak, jak przed imprezą.
Weszłam do kuchni, natychmiast kierując się w stronę
lodówki. Potrzeba napicia się czegoś naprawdę zimnego wygrała, odsuwając na bok
wszystkie inne myśli. Kiedy już nalałam do wysokiej szklanki lemoniady, do
której dodałam jeszcze kilka kostek lodu, usłyszałam kroki i odgłos zamykanych
drzwi. Kiedy odwróciłam się ze szklanką w dłoni, Shannon stał w przejściu,
uśmiechając się tajemniczo.
- Wreszcie mamy okazję, żeby porozmawiać. Nie zajmę ci dużo
cennego czasu.
Patrzyłam na perkusistę wielkimi oczyma, kiedy ten powolnie
stawiał kolejne kroki w moim kierunku. Boże, co on chce zrobić? Kiedy już
podszedł, drżącymi dłońmi trzymałam szklankę, z której zdążyłam upić zaledwie
niewielki łyk, próbując lemoniady. Wyciągnął mi ją z rąk, stawiając na wysepce
i opierając się o nią zaledwie kilka centymetrów ode mnie.
- Wiesz, chciałem ci podziękować. Przejrzałem już część
zdjęć z naszej trasy i wydawało mi się, że nie podołasz temu zadaniu, dodając
do tego, że nie miałaś wcześniej tego typu doświadczeń. Zresztą, Jay też jest
naprawdę zadowolony. – uśmiechnął się, biorąc z wyspy ciemną butelkę, której
wcześniej nie zauważyłam i pociągając łyk. – To sok. Nie chcę dziś pić
alkoholu.
- Praca bardzo mi się podobała. Cieszę się, że jesteście
usatysfakcjonowani. – odparłam, lekko się uśmiechając. Cóż, wszystko, co
powiedziałam, było zgodne z prawdą. Ja też byłam szczęśliwa.
Shann odstawił picie, przyciągając mnie do siebie i
przytulając. Przytulanie w jego wykonaniu to nie było to samo, co przytulanie
Jareda, dziwnie się czułam, nie mogąc oprzeć głowy na jego ramieniu lub wtulić
się w obojczyk. On był przecież prawie mojego wzrostu! Mężczyzna pogłaskał mnie
po włosach, zmuszając tym do obrócenia głowy w jego stronę. Patrzyłam na niego
z niepokojem, kiedy nieco ciaśniej mnie objął.
- Czego ode mnie oczekujesz? – szepnęłam. – Prawie nie mogę
oddychać.
- Tylko jednej rzeczy. Spokojnie.
Posłuchałam, opuszczając na moment wzrok. To była moja zguba, gdyż poczułam, jak wpija mi
się w wargi i lekko przygryza jedną z nich. Nie protestowałam (a powinnam; aż
dziw, że nie zareagowałam – cóż, moje zaufanie do braci Leto najwyraźniej
pozostawiało wiele do życzenia), choć był mniej delikatny, niż Jared, kiedy
całował. W chwili, kiedy na sekundę się odsunął, złapałam oddech, czekając, co
zrobi dalej. Niestety, to nie był koniec. Po raz kolejny mnie pocałował, tym
razem zdecydowanie bardziej brutalnie, wdzierając się językiem do moich ust.
Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam zrobić nic, nawet się oderwać, gdyż obejmował
mnie zbyt mocno. Przez myśl przeszło mi, że mogę unieść kolano i uderzyć go w
najczulsze męskie miejsce, lecz Shannon jedynie lekko rozluźnił uchwyt, myśląc,
że się całkowicie poddam. Cóż, był w grubym błędzie. Nie czekałam długo, dwie
sekundy i w momencie, kiedy tylko złapałam oddech, natychmiast zareagowałam.
Niestety, w ostatniej chwili, kiedy było już za późno i
zrobiłam to, co uznałam za stosowne, dobiegł mnie odgłos otwieranych drzwi i
dźwięk głośno wciąganego powietrza. Tak oddychał wyłącznie Jared.
- Co się tutaj… - głośno wypowiedział, urywając i widząc grymas
bólu na twarzy jeszcze stojącego brata. Jeszcze.
Shannon skrzywił się, opadając na kolana i zasłaniając czułe
miejsce, podczas gdy jego młodszy brat kilkoma długimi krokami podszedł, biorąc
mnie w ramiona i starając się mnie uspokoić. Byłam cała rozdygotana, drżąc,
kiedy mnie przytulił. Czułam, że mam nogi jak z galaretki i gdyby Jared nie
podtrzymywał mnie, zapewne szybko upadłabym na podłogę. Co ja właśnie zrobiłam?
- Kochanie, może usiądziesz? Melania, wszystko w porządku? – szybko przysunął mi stołek, po czym podszedł do Shannona, patrząc na niego z góry. –
Coś ty zrobił Nii? – twardym tonem zadał mu pytanie. – Gadaj. Natychmiast. Nia,
wszystko w porządku? – odwrócił się do mnie, przesuwając kilka niesfornych
loków za uszy.
Patrzyłam na scenę z lękiem. Bracia, zwykle będący w bardzo
dobrej komitywie, tym razem pokazali zupełnie inną twarz. Shann nieco się
wyprostował, unosząc głowę. Ja natomiast lekko pokiwałam własną. Adrenalina
zupełnie wyparowała, czułam, że jeśli będę próbowała zrobić jakieś poważniejsze
ruchy, zapewne długo nie utrzymam się na nogach.
- Przychodzę, żeby zrobić sobie herbatę, bo boli mnie głowa
i widzę, jak Nia zmuszona jest użyć wobec ciebie siły. Coś ty jej zrobił? –
zaakcentował każde słowo z osobna, wpatrując się twardo w jego szare jak stal
oczy.
- Jared… - cicho się odezwałam, powodując, że spojrzał na
mnie z początku lodowatym spojrzeniem, zarezerwowanym w tej chwili dla
Shannona, które natychmiast złagodniało.
- Tak, skarbie?
- On mnie pocałował. Ale… ja nie chciałam. Nie zgodziłam
się. – ledwo słyszalnie wypowiedziałam.
- Bez jej zgody? Shannon! – krzyknął na całą kuchnię. Bogu
dzięki, że były pozamykane okna…
Perkusista skrzywił
się po raz kolejny, tym razem nie z powodu bólu, a poziomu głośności, jaki
zafundował jego (i przy okazji moim i własnym) uszom. – Wynoś się. Natychmiast
się stąd wynoś! Tam są drzwi. – wskazał na szeroko otwarte przejście.
- Jared… - Shannon powoli się podniósł, jęcząc z bólu. –
Chciałem jej podziękować.
- Taki sposób chyba nie jest odpowiedni! Nawet nie zapytałeś
jej o zdanie!
- Dobra, dobra, już sobie idę. – mężczyzna powlókł się ze
zwieszoną głową w stronę drzwi, wbijając wzrok w posadzkę, na której jeszcze
kilkanaście sekund temu sam zwijał się z bólu.
- Nie zapomniałeś o czymś? – strofujący głos Jareda sprawił,
że Shann odwrócił się, patrząc na mnie. – Przepraszam. – cicho powiedział, wychodząc.
- Kochanie, naprawdę wszystko jest w porządku?
- Jared… - mruknęłam, wtulając się w jego ramię, kiedy
podszedł do mnie, kucając. – Proszę, nie pozwól nikomu organizować tutaj więcej
przyjęć, poza takimi, jakie lubimy my. – siąpiłam nosem w jego koszulę, przez
kilka sekund nie mogąc złapać oddechu. Tylko tego brakowało, kolejnego ataku.
- Wiem, wiem, ciiii, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj
się, wiesz, że nie możesz się wystawiać na taki stres. Chciałabyś inhalator? –
potrząsnęłam głową, zaprzeczając. - Oddychaj spokojnie, już dobrze. Zaczekaj
chwilę.
Jay podszedł do okna, patrząc w nie ze złością i obserwując,
jak Shannon wyjeżdża powoli swoim motocyklem z podjazdu.
- Pojechał. – odwrócił się w moją stronę, starając się
uśmiechnąć, choć niekoniecznie mu się to udało. – Chodź, zrobię ci masaż. Ale
zanim to, poproszę, żeby wszyscy wrócili do swoich domów. Ta muzyka mocno mnie
irytuje i zaczyna poważnie działać mi na nerwy.
- Zaczekam na ciebie w sypialni, dobrze?
- Dobrze.
Wspólnie wyszliśmy z kuchni, jednak Jared skierował się ku
schodom, a ja wyszłam na taras, starając się nie dać zauważyć gościom siedzącym
w ogrodzie. Po dłuższej chwili muzyka momentalnie ucichła, a goście, rozmawiając,
zaczęli kierować się ku wyjściu. Cóż, tak naprawdę to Jared tu rządził, bo
ogródek w domu Shannona to był tylko kawałek trawnika i niewielki, aczkolwiek
wystarczający basen, dlatego właśnie wszystko działo się u nas. Kiedy
usłyszałam kroki mojego mężczyzny na schodach, przeszłam do sypialni, siadając
na łóżku.
- Może zejdziemy na dół? Tam będzie spokojniej. –
zaproponował.
Lekko się uśmiechnęłam. Ostatni raz, kiedy byliśmy w
samotni, nie skończyło się to tak, jak przewidział Jay. Nadal nie umiałam
przyzwyczaić się do dźwięku mis i choć tamtym razem było to tylko nagranie,
wspomniał, że nie mógł mnie sam ocucić, bo znów odpłynęłam.
Wiedziałam, że bardzo zirytowało go to, jak zachował się
wobec mnie Shannon, jednak sądziłam również, że bracia się pogodzą. Myślałam,
że uda się im rozwiązać ten konflikt w dość krótkim czasie, jednak mijał
kolejny tydzień, a Shannon ani razu nie pojawił się w Labie. Nawet na próbie,
kiedy podpatrywałam Jaya, grającego razem z Tomo. I perkusją z nagrania, ale to
było do zrozumienia, skoro Shann nie raczył się pojawić. Zdawałam sobie
sprawę, że nie mogę wtrącać się w ich relację, wystarczyło już, że Jared
znajdując sobie we mnie dobrą partnerkę, zupełnie zmienił swoje nastawienie do
świata. Stał się… inny. Tak jakby coś otworzyło go jeszcze bardziej wobec
innych, a może to ja do pewnego momentu postrzegałam go w taki sposób?
Stojąc na tarasie, kiedy Tomo pojechał już do Vicki,
patrzyłam z góry na całe otoczenie i inne domy w Hollywood, uśmiechając się na
widok ogrodu. Moją uwagę przyciągnął jednak dźwięk ryczącego motoru,
zbliżającego się coraz bardziej w stronę, w którą patrzyłam. Poza willą na
górze stały jeszcze trzy czy cztery domy, więc motocyklista mógł równie dobrze jechać
wyżej. Chwilę później usłyszałam jednak dzwonek do drzwi i chciałam zejść, żeby
otworzyć, ale na piętrze zatrzymał mnie Jared.
- Zaczekasz? To Shannon. Ostrzegał, że przyjedzie, bo
chciałby ze mną porozmawiać.
- To może ja was zostawię? Mam książkę do doczytania.
- Zaczekaj. Mogę mieć do ciebie niewielką prośbę?
- Tak, słucham?
- Proszę, zaparzyłabyś herbatę? Czuję, że będzie mi bardzo
potrzebna.
- Oczywiście. – nim zdążyłam się odwrócić, zatrzymał mnie,
przytulając i składając delikatny pocałunek. Dzwonek do drzwi zabrzmiał jeszcze
raz, brutalnie odrywając nas od czułej atmosfery. – Niecierpliwy. – fuknęłam. –
Jakby trzech minut nie mógł zaczekać. Zaraz ci przyniosę. Gdzie wolisz, w
salonie, czy gabinecie?
- Myślę, że lepiej w salonie. To przecież nie jest spotkanie
biznesowe. – uśmiechnął się krzywo. – Dziękuję, kochanie.
Stałam w kuchni, parząc zieloną herbatę dla Jaya. Nie lubił
za mocnej, ale nie mogła być też za słaba. Kiedy po kilku minutach zniosłam
czajniczek i filiżankę, odstawiając je na stoliku kawowym na piętrze, usłyszałam głosy, dobiegające z dołu i z
niesmakiem zerknęłam na klatkę schodową w dół, nim zaczęłam się wspinać na
górę. Zakręciłam się w naszej sypialni, usiłując znaleźć dla siebie miejsce, po
czym przedefilowałam do dawniej zajmowanego przeze mnie pokoju, ściągając z
półki jeden z tomików, które dostałam w prezencie od rodziców i Clary podczas
naszej wspólnej wizyty w Madrycie.
Nie wiedziałam, co mnie podkusiło, żeby usiąść z książką na
schodach. Z tej perspektywy byłam niewidoczna zarówno dla Jareda, jak i
Shannona, ale przez cały czas słyszałam, o czym ze sobą rozmawiali.
- Bardzo nie podobało mi się to, jak potraktowałeś Melanię.
Bardzo się starała, włożyła mnóstwo wysiłku i pracy, żebyśmy wszyscy: zarówno
Echelon, jak i my, odczuwali z powodu jej pracy wiele satysfakcji. Mam dla
ciebie specjalną podpowiedź: zachowałeś się jak idiota. Nie wiem, czy teraz
wybaczy ci twój, przepraszam za określenie - tu słyszałam, jak fuknął –
szczeniacki numer.
- Wiesz co, bracie? – tubalny głos perkusisty poniósł się po
salonie. – Może i metoda była nieodpowiednia, bo każda dziewczyna marzy o
pocałunku jak w filmie.
- Z tym, że tobie przypadły filmy z trochę innego gatunku,
niż możnaby się spodziewać. Odrobinę więcej akcji. I obolała męskość, oto, czym
skończyły się zapewne twe próby. –
Jared twardo odparł argumenty brata. – Poza tym, nie uważasz, że to było
idiotyczne, całować się z zaręczoną dziewczyną? To tak jakby też cios w moją
stronę, ponieważ to moja – zaakcentował lekko słowo – narzeczona.
- Dobra, dobra, przystopuj. – usłyszałam pomruk, a po chwili
pojawiła się przy mnie Ella, miaucząc i stając przy mnie z podniesionym do góry
ogonem. – Ella, chodź. – odezwałam się do kotki, głaszcząc ją po grzbiecie,
jednak ta nie przestała miauczeć. – Zobaczymy, czy nie jesteś głodna. –
mruknęłam, odkładając tomik na schody. Niestety, miseczki Elli znajdowały się w
salonie, więc chcąc nie chcąc, musiałam przejść przez niego, natrafiając na
Shannona. Kiedy podniosłam się z miejsca i zrobiłam parę kroków, Ella
natychmiast podążyła za mną z mruczeniem. Weszłam do salonu, w którym siedzieli
bracia, ale kiedy Shannon mnie zobaczył, natychmiast pobladł, co zauważyłam
kątem oka. Postanowiłam jednak zignorować jego obecność. Natychmiast
skierowałam się w stronę Jareda, który wstał, obejmując mnie opiekuńczo w
ramiona.
- Kochanie, wszystko w porządku?
Dookoła nas kręciła się Ella, wydając z siebie kolejne
miauknięcia.
- Tak, u mnie wszystko okej, ale szara panna zgłodniała i
wniebogłosy domaga się uwagi. Chcę się nią nacieszyć, póki mogę.
Po tym,
kiedy wróciłam ze szpitala, wpadła do nas Constance, stwierdzając, że zakochała
się w Elli podczas naszej nieobecności i że chciałaby ją zabrać do siebie na
stałe. Zresztą… teraz już musiałam uważać na obecność zwierząt w domu. Psy,
koty, jakiekolwiek futerkowe według pani doktor aktualnie znajdowały się na cenzurowanym,
więc był to dobry pomysł. To były ostatnie dni bytności kici w domu. - Przyszłam
tylko po jej miseczkę. – stanęłam na palcach, całując Jareda w policzek, po
czym oparłam się o niego. Naszą chwilę zepsuła jednak zwykle grzeczna kotka,
ocierając się o nas jak szalona i domagając szczególnej uwagi. Cóż, musiałam
oderwać się od mojego bardzo przystojnego mężczyzny i zaopiekować zwierzątkiem;
nie mogłam pozwolić, żeby moja kicia dłużej cierpiała.
- Proszę, czy możesz zaczekać? – kiedy pochyliłam się,
podnosząc miseczkę Elli, zatrzymał mnie w takiej - pomijając fakt, że dość
nieciekawej pozycji, w dodatku w legginsach - głos Shannona. Skruszony! Czy ja
kiedykolwiek słyszałam go właśnie tak pokornego?
Wyprostowałam się, odwracając do niego twarzą.
- Nakarmię Ellę i wrócę.
Wychodząc z salonu żwawym krokiem, nie chciałam dać po sobie
poznać, że najzwyczajniej w świecie boję się tego, co zakomunikuje mi Shannon.
Na górze otworzyłam szafkę, uśmiechając się i głośno mówiąc.
- No dobrze, myszko, na co masz dziś ochotę: tuńczyka,
łososia, sardynki, czy może coś innego? Może trochę chrupek? – chociaż my nie
jedliśmy ryb, nie podchodziliśmy aż tak fanatycznie, by zmieniać też dietę dla
kici na wegańską. Zresztą – to kot – więc jak może być roślinożerny? Ja mogę
nie jeść mięsa, oczywiście, ale Ella w naturze go potrzebuje. Weterynarz
proponowała, żebyśmy przemyśleli przestawienie jej na świeżą rybę i ogólnie
surowiznę, ale nie bylibyśmy w stanie długo tego znieść.
Kiedy postawiłam kilka różnych puszek na stole, Ella zgrabnie
wskoczyła najpierw na krzesło, po czym na blat, kręcąc niewielkim łebkiem,
mrucząc i stawiając łapki na jednej z nich.
- Hmmm, zobaczmy. – uśmiechnęłam się, głaszcząc ją po
grzbiecie – Czyli dziś tuńczyk w sosie własnym. – otworzyłam puszkę, przekładając
jej zawartość do miseczki. Kiedy zeszłam na dół, mając za sobą depczącą po
piętach Ellę i zostawiłam kicię z obiadem – miała jeszcze wodę, więc nie
musiałam dolewać - usiadłam przy Jaredzie, który natychmiast objął mnie
ramieniem, wyraźnie dając Shannowi do zrozumienia, że nie jest tak, jak sądził.
Jak nic wyglądało to jak męska demonstracja siły.
- Nia… Chciałbym cię przeprosić. W czasie imprezy… Trochę
jednak wypiłem. Nie za dużo, ale jednak. Nie wiem, co uderzyło mi do głowy.
Spojrzałam na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Przyznać się
do popełnienia błędu: na coś takiego było stać naprawdę niewiele osób.
- I wracałeś tak do domu? – Jared natychmiast się wtrącił w
momencie, kiedy ledwo otworzyłam usta. – Jeśli złapałaby cię policja, to już od
dawna miałbyś sprawę sądową! Jazda pod wpływem alkoholu? Czy ty nie masz ani
krzty zdrowego rozsądku?
- Jared. Przestań, wiem o tym. Nie zatrzymali mnie, jestem
tutaj, jest wszystko w porządku. Lepiej?
- Nie powiedziałbym.
- Święty się znalazł. – odparł. – Ty też swego czasu nie
byłeś aniołkiem, więc nie wypominaj mi aktualnie własnych decyzji.
- Czy możecie wreszcie przestać? Zachowujecie się jak
dzieci! Jeśli nie przestaniecie, to ja po prostu pójdę na górę i kłóćcie się
dalej sami. – miałam dosyć, widząc dalszą eskalację konfliktu.
- Tym razem ci się upiekło, ale zobaczysz, że się kiedyś
wreszcie doigrasz. Nia, poczekaj. – Jared usiłował złagodnieć, ale niezbyt mu
się to udało.
Shannon zacisnął pięści, ale widziałam, że zmełł w ustach
jakieś przekleństwo, więc wolałam wreszcie mu odpowiedzieć i jeśli tylko było
to możliwe, nie przeciągać dłużej całej tej niewygodnej sytuacji.
- Nie ukrywam, że nie jest mi z tym dobrze, że musiałam się
przed tobą bronić w tak brutalny sposób. I wiesz, gdyby złapała cię policja,
może nieco dobitniej zdałbyś sobie sprawę z tego, że po alkoholu pewne części
mózgu jakimś dziwnym trafem przestają działać. Chociaż, nie, niezupełnie w taki
dziwny – widziałam kątem oka, jak Jared próbuje nie parsknąć śmiechem - Ale,
nie przedłużając, przyjmuję przeprosiny i wierzę, że nigdy więcej się to nie
powtórzy.
Przysięgam, że jeszcze nigdy nie używałam sarkazmu z takim
ubawieniem.
- Nie rozumiem tylko jednego. Shann, w Paryżu, w czasie
mojego przyjęcia urodzinowego powiedziałam ci, że nie jestem tobą szczególnie
zainteresowana, więc czemu…?
Obecność Jaya sprawiała, że musiał się hamować.
- Po prostu. Nie bierz tego do siebie.
Westchnęłam, wiedząc, że przy Jaredzie nie wyciągnę z
Shannona więcej informacji. Musiałam zadowolić się tym, co już wiedziałam.
Podejrzewałam jednak, że w tym wszystkim tkwi jednak coś więcej, niż tylko
ostatecznie wpływ alkoholu. Pewne rzeczy nie zdarzają się przecież dwa razy.
--------------------------
Czynię to z bólem serca, ale muszę przyznać, że to już przedostatni rozdział. Za tydzień czeka zakończenie tej historii... Ale wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć.
Jak myślicie, o co może chodzić Shannonowi?
S.
S.
ciśnie się na usta - miłość, zazdrość - ale coś mi się wydaje że zakończenie będzie zaskoczeniem
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
-K.B.
Wszystko w swoim czasie powinno się wyjaśnić ;)
UsuńS.
Shannon się zakochał. jestem tego pewna! albo przynajmniej się zauroczył. wydaje mi się, że zazdrości bratu, że znalazł kogoś forever, a on dalej dam. i coś mi się zdaje, że próbował sprawdzić Nię czy poleci też na niego i czy może... naprawdę kocha Dżarka? nie wiem, takie mam odczucie.. chyba mylne, bo nie o to w tym chodzi. :D
OdpowiedzUsuńczekam na wyjaśnienia i wielki finał <3