Do momentu, kiedy znaleźliśmy się w domu, czułam się całkiem
nieźle, choć momentami dziwnie, na przykład kiedy po raz pierwszy w całym życiu
na lotnisku przy przejściu przez bramkę ta zaczęła wyć i musiałam zostać
sprawdzona przez celniczkę w Paryżu… Część drogi spędziłam, testując nową
„zabawkę”, która okazała się przekroczyć moje najśmielsze oczekiwania: Jared
nie dość, że spersonalizował dla mnie całe urządzenie, to jeszcze wgrał mi
trochę naszych zdjęć i moje ulubione piosenki; część drogi przespałam, a część
przegadaliśmy.
Teraz, kiedy wracaliśmy do domu, wszystko wydawało się być
naturalne, tak proste, jakbyśmy naprawdę zjedli razem beczkę soli. Stało się
dla mnie oczywistym, że Jared planował już od dawna taki obrót spraw: nasz
wyjazd, oświadczyny, wszystkie te chwile - on nie robił tego dla siebie, dla
chłopaków, dla ekipy, on to wszystko robił ze względu na mnie.
Przechodząc przez próg zaraz za Jaredem, który wyłączył
alarm w części mieszkalnej, po raz pierwszy od trzech miesięcy mogłam zapomnieć
o tym, że jestem ciągle obserwowana, że każdy nasz ruch jest jakby monitorowany
przez media i nachalnych fotografów, a czasem nawet fanów. To było nasze
miejsce na świecie, bez kamer i fleszy, migających w tle.
Kaszlałam prawie każdego dnia, ciągle czułam, a przynajmniej
miałam takie wrażenie, jakby odrywało mi się coś w klatce piersiowej, momentami
traciłam oddech, przed oczami robiło się ciemno, płuca protestowały, często dokuczając
silnym, rwącym bólem. Przypominało to trochę bóle, pojawiające się po połamaniu
żeber; jedna z moich ciotek miała kiedyś wypadek samochodowy, po czym
opowiadała nam, kiedy odwiedziliśmy ją całą rodziną w szpitalu, że poduszka
powietrzna zamontowana w kierownicy otworzyła się za szybko i uszkodziła jej
ich dwie pary.
Przez jakiś czas nie mówiłam o tym Jaredowi, starając się
przed nim ukryć fakt, że nie czuję się najlepiej, szczególnie pod koniec trasy,
tak naprawdę chyba już od koncertu w Polsce, a może nawet w Niemczech, jednak kilka
dni po powrocie, przy wspólnym śniadaniu, na początku września, chwilę po tym,
jak przełknęłam łyczek kawy, mojej ulubionej latte migdałowej, zaczęłam się
dusić i krztusić, gwałtownie blednąc z braku tlenu, on natychmiast poderwał się
z miejsca, stając za mną i oklepując mi plecy. Nie, nie zadławiłam się piciem,
nie oddychałam naraz, to musiało być… Nim straciłam kontakt z rzeczywistością,
czułam jeszcze, jak stara się sprawić, bym się do niego odezwała i nie zemdlała.
Niestety, bezskutecznie.
Zobaczyłam świat tylko raz, świecący ogromnymi światłami z
tęczowym widmem prosto w oczy. Starałam się złapać choć trochę powietrza, ale
ból zdawał się wypalać mi całe gardło i płuca, tak, że kiedy zobaczyłam chyba
anioła w bieli; tak naprawdę sama nie wiedziałam już, co widzę, chciałam złapać
go rękoma, wyrwać się i żeby przestało już tak palić, a gdy usłyszałam jak zza
mgły, że mam pokazać, jak bardzo źle się czuję, resztkami sił otworzyłam
dziewięć palców, zaciśniętych do tej pory w pięści.
Dlaczego dziewięć? Wolałam zostawić dziesiątkę na coś
bardziej przeraźliwego, bo choć byłam przerażona, bałam się, że umieram – nie
chciałam umierać, nie tak wcześnie! – to podświadomie wiedziałam, że będzie
dobrze. Musiało być dobrze, skoro dookoła pojawiło się więcej aniołów, pięknych
i skrzydlatych, podobnych jak ten pierwszy, z aureolą nad głową. Przed oczami
przeleciało mi całe życie, to za szybko, nie mogłam jeszcze pożegnać się z tym
światem! A potem nastała ciemność.
Obudziłam się znów, tym razem chyba już gdzieś indziej i nie
wiedziałam przez dłuższą chwilę, gdzie tak właściwie jestem, leżąc w
bawełnianej koszuli z czymś na twarzy, bransoletką na jednym nadgarstku i
wenflonem, wbitym w drugą, połączonym najwyraźniej z kroplówką. Kiedy
delikatnie zatrzepotałam powiekami, orientując się w przestrzeni, nade mną
siedział Jared, blady jak ściany, otaczające nas, drżącymi rękoma trzymając
telefon i bezgłośnie wypowiadając słowa. Coś regularnie pikało, pik, pik, pik,
miarowe dźwięki dookoła mnie odmierzały kolejne sekundy. Ruszyłam się, starając
unieść rękę i kiedy udało mi się to, spróbowałam zdjąć maseczkę z ust, chcąc
coś powiedzieć, że nie śpię, że jest już wszystko w porządku, że mam się
dobrze... Chrapliwie złapałam łyk powietrza, po czym zaniosłam się suchym kaszlem.
Jared natychmiast otworzył oczy, powstrzymując mnie.
- Obudziłaś się. Nareszcie. – odetchnął z ulgą - Nie
ściągaj, nie. – założył mi delikatnie z powrotem maseczkę na twarz, a ja nieco
spokojniej wzięłam kolejny wdech. – Masz leżeć pod tlenem. Lekarz kazał.
Patrzyłam na niego z przerażeniem. Co się stało? Dlaczego…?
Moje spojrzenie musiało mówić absolutnie wszystko, dlatego Jared natychmiast
zaczął tłumaczyć.
- Nie wierć się za mocno. Musieli odessać ci trochę płynu z
płuc, więc masz w klatce piersiowej dren. To dlatego nie mogłaś oddychać, ale
teraz już wszystko jest w porządku. Wszystko się udało.
Jakim cudem było ze mną aż tak źle? Uświadomiłam sobie, że
coś uwiera mnie w bok. Maseczka z tlenem, jakaś rozgałęziona rurka w nosie,
dookoła rurki, monitor, pikający niezmiennie, wenflon, kroplówka… Leżałam,
niespokojnie skacząc spojrzeniem po wszystkim w zasięgu wzroku i dalej
słuchając Jareda.
- Kiedy zemdlałaś, od razu wezwałem pomoc, zniosłem cię na
dół i zacząłem cię cucić, dopóki nie przyjechali. Czułaś cokolwiek?
Pokręciłam głową, wzdychając.
- W karetce lekarz podał ci leki, tlen i natychmiast przywiózł
cię tutaj. Jesteśmy w Cedar Sinai, to chyba jedno z najlepszych centrów opieki
medycznej w całym mieście. Od lat mamy tutaj wykupione ubezpieczenia,
sprawdziliśmy ich, a większość moich znajomych i przyjaciół również korzysta z
pomocy tutejszych lekarzy. Jesteś w dobrych rękach, jeśli nie najlepszych.
Spokojnie, kochanie. Już wszystko w porządku, nic ci nie grozi.
Otworzyłam usta, chcąc się odezwać, ale mój głos zabrzmiał
chrapliwie, nienaturalnie, w dodatku został stłumiony przez maseczkę, więc
zdanie – Co się dzieje? – zabrzmiało jak „so
shie sieje”, ale on najwyraźniej zrozumiał, o co mi chodzi.
- Lekarka powiedziała, że muszą zrobić dodatkowe badania,
kiedy będziesz w nieco lepszej formie. Kiedy po przyjeździe ustabilizowali cię,
miałaś radiografię. Spałaś bardzo długo, dziś jest czwarty września, jest
trzynasta trzydzieści. – zaczął podnosić się z miejsca, na co pociągnęłam go za
rękaw koszuli, kręcąc głową. Nie, on nie może iść! – Powinienem pójść i
poprosić, żeby tutaj przyszła. Opiekuje się tobą pani doktor, która zajmowała
się również Shannonem, kiedy wróciliśmy z Azji i myślałem, że przywieźliśmy
przy okazji jakieś tropikalne paskudztwo.
Wiedziałam, że Jared zjeździł cały świat, a nasza wyprawa do
Europy pokazała mi, że umiem przetrwać podróże i niełatwe życie na walizkach.
Co dopiero zespół?
- Nie chciała za bardzo udzielić mi informacji o tobie, bo
nie jestem jeszcze – zaakcentował - formalnie dla ciebie rodziną, wspomniała
tylko, że podejrzewa chorobę płuc, ale nie jest w stanie bez wyników powiedzieć
czegoś więcej. Zaraz wrócę, obiecuję. – pogładził mnie po czole, po czym
uśmiechnął się delikatnie i odwrócił, wychodząc. Pozostałam w sali całkiem
sama, mając chwilę na rekonesans z łóżka.
Pomijając, że znajdowały się w niej wszystkie urządzenia,
które mnie otaczały, bardziej przypominała hotelowy apartament. Pokój w kolorze
stonowanego beżu, z delikatnymi dodatkami, niewielką kanapą po drugiej stronie
i stolikiem był dość jasny, ale przysłonięta roleta skutecznie uniemożliwiała
rażącym promieniom słońca dostanie się do pokoju. Musiałam koniecznie
dowiedzieć się, co działo się ze mną, kiedy byłam nieprzytomna. Zdałam sobie
też sprawę z tego, że ominęły mnie urodziny Tomo!
Jared z pewnością również się nie wybrał do Chorwata,
czuwając przy mnie, a mieliśmy przygotowany dla niego wspaniały prezent…
Wybraliśmy dla niego w porozumieniu z Vicki coś, o czym wspominał od dawna –
jakąś bardzo nowoczesną maszynę do soków, koktajli, mielenia orzechów na masła
roślinne, wręcz niezniszczalny sprzęt. Karton stał zapakowany w domu w elegancki
papier, przewiązany kokardą, nic, tylko zawieźć i wręczyć Tomo z najlepszymi
życzeniami…
Kilkadziesiąt sekund później drzwi do pokoju otworzyły się i przeszła przez nie szczupła,
bardzo wysoka - chyba nawet wyższa od Jareda - lekarka o arabskiej urodzie w rozpuszczonych,
długich do pasa czarnych włosach i jasnozielonym kitlu za kolano. Z pewnej
odległości przypominała patyczaka… Zaraz za nią, stawiając długie kroki, szedł
Jared.
- Dzień dobry, jak się pani czuje, panno Fallon? Nazywam się
Lakshmi Erener, specjalizuję się w leczeniu chorób rzadkich.
Uniosłam delikatnie rękę, obracając ją w geście „mniej
więcej”. Cóż, nie czułam się doskonale, ale jakoś byłam w stanie myśleć.
- Przeprowadzę teraz podstawowe badanie, sprawdzimy pani parametry życiowe, proszę nie mówić, o ile nie
będzie to konieczne. A pana – zwróciła się do Jareda - proszę o wyjście.
Jared nawet nie protestując, skinął głową i wyszedł z
pokoju. Siedział pewnie przy mnie od kilku , a może nawet i kilkunastu godzin,
nie ruszając się z miejsca, więc przypuszczałam, że poszedł zaspokoić kilka
swoich własnych potrzeb.
Pani doktor pilotem wyregulowała moje łóżko, obejrzała mnie
dokładnie, sprawdziła reakcję źrenic na światło, pomogła mi usiąść, po czym
osłuchała mnie: rzężenie, jakie zaprezentowałam, było wręcz upokarzające, jako
że nigdy nie zdarzyło mi się aż tak chorować – a przynajmniej tego nie pamiętałam;
a następnie zajrzała w kartę oceniając dotychczasowe wyniki badań.
- Będzie musiała pani pozostać w klinice co najmniej przez
kilka dni, chciałabym mieć na oku rozwój dalszych wypadków i w razie potrzeby
móc odpowiednio szybko zainterweniować. Trafiła pani do szpitala z pełnym
spektrum objawów niewydolności oddechowej i w takim stanie nie mogę wypuścić
pani do domu. Usunęliśmy płyn z płuc, kiedy była pani nieprzytomna, zrobiliśmy
również zdjęcie rentgenowskie. Ma pani obniżone ciśnienie tętnicze, a aktualna
morfologia pozostawia wiele do życzenia. Podwyższone leukocyty, OB, podwyższone
CRP, obniżona ilość hemoglobiny, to wszystko składa się na obraz poważnej
infekcji. Nie wiem tylko, co jest jej przyczyną, ale już działamy i szukamy
rozwiązania.
Nie rozumiałam, dlaczego jest ze mną aż tak źle. Przecież to
tylko zwykłe przeziębienie, problemy z oddychaniem, kaszel, a tu okazuje się,
że…
- Oczywiście, stopniowo będziemy zmniejszać ilość podawanego
tlenu, w tej chwili jest pani podłączona do wąsów tlenowych i maseczki, ale na
razie proszę powstrzymać od niepotrzebnego wysiłku. Jutro spróbujemy wykonać
tomografię, żeby wykluczyć ewentualne guzy, a następnie spirometrię, co pozwoli
nam podjąć próby stwierdzenia, co dokładnie stało się z pani płucami. W tej chwili
jest to niemożliwe, ponieważ leki, które pani podajemy, mają zmniejszyć obrzęk,
ułatwić oddychanie i wyeliminować zapalenie, które spowodowało gromadzenie się
płynu w klatce piersiowej.
Aż tyle badań? Przysięgam, że w szpitalu byłam może tylko
raz, kiedy w wyniku drobnego wypadku na wakacjach pękła mi kość i trzeba było
założyć gips…
- Objawy, o których wspominał pani…? – tu nieco zawiesiła
głos, a ja w odpowiedzi postarałam się powiedzieć z dumą, jakimś cudem
dźwięczącą w osłabionym głosie – Narzeczony. – są bardzo niespecyficzne i jeśli
stan się nie poprawi, będą wymagały dodatkowej konsultacji. Rozmawiałam już z
pulmonologiem i powiedział dokładnie to samo, że chce mieć wszystkie wyniki
badań. Podejrzewamy jednak, że może wchodzić w grę obturacja płuc, ale myślę, że ją wykluczymy, bo pani narzeczony powiedział, że jest pani osobą niepalącą, a ten nałóg jest jedną z głównych
przyczyn tego schorzenia. Inna możliwość to odmiana ostra niespecyficznego
zapalenia dolnych dróg oddechowych, dość nietypowa, ale nie na tyle, byśmy nie
wiedzieli, jak ją leczyć. Mam też jeszcze jedno podejrzenie: nieleczona naprawdę długotrwale astma, której efekty wywołały taki skutek – ale związana jest ona z
chorobami o podłożu alergicznym w dzieciństwie, takimi jak atopie,
nietolerancje pokarmowe, to dotyczy również członków rodziny, bo możemy mieć do
czynienia z genetyką.
Chciałam jakoś powiedzieć lekarce, że Clara jako niemowlę
miała problemy z glutenem, przez co niektórzy lekarze podejrzewali u niej
celiakię, jednak po badaniach okazało się to być fałszywym alarmem. Ja raczej
nie chorowałam, przynajmniej nie przypominałam sobie tego, bym kiedykolwiek
musiała przyjmować regularnie leki przeciwko objawom alergii. Delikatnie
ściągnęłam maseczkę, starając się wziąć samodzielnie głęboki wdech, ale chłodne
powietrze podrażniło mi gardło i po raz kolejny zaczęłam kaszleć. W miejscu, w
którym był wbity dren z każdym kolejnym kaszlnięciem czułam tępy ból.
- Spokojnie, spokojnie. Wdech i wydech. Jeszcze raz. –
lekarka pokierowała mną do momentu, kiedy przestałam się dusić.
- Clara, to moja młodsza siostra, nie tolerowała glutenu
jako niemowlę. Ja nie chorowałam. Przynajmniej tego nie pamiętam. – kaszlnęłam
kilkukrotnie.
- Rozumiem. Spirometria powinna wykazać, którą z diagnoz
powinniśmy brać pod uwagę, ale chciałabym również wiedzieć, czy niedawno była
pani poza granicami Stanów? – na moje usta powróciła maseczka, a ja pokiwałam
głową. – Gdzie pani była, w Azji, Australii, Afryce, Ameryce Południowej? – na
nazwę każdego z kontynentów reagowałam przecząco. – W Europie? – tu odpowiedź
była zupełnie inna.
– Mogła pani przyjechać z jakąś chorobą zakaźną, ale z tego,
co widziałam – jeszcze raz sprawdziła moje wyniki badań – w laboratorium
wykluczono większość typowych. Okres inkubacji niektórych drobnoustrojów trwa
jednak dłużej… Diagnoza wymaga czasu, może to trochę potrwać, a teraz chciałabym
tylko sprawdzić jeszcze jeden parametr. – mówiąc, wyciągnęła niewielkie
urządzenie z kieszeni fartucha, które przypięła mi do palca wskazującego. – To
pulsoksymetr, w nieinwazyjny sposób mierzy ilość tlenu we krwi.
Kiedy niewielki ekranik zaświecił się, kobieta nie wyglądała
na zadowoloną.
- Nie poradziliśmy sobie jeszcze z problemem hipoksji, to
jest niedotlenienia, ale sytuacja jest lepsza, niż jeszcze wczoraj rano, zaraz
po przyjęciu. Przy aktualnym zestawie leków do jutra, maksymalnie pojutrza
wszystko powinno zacząć się poprawiać. – zdjęła z mojego palca klips i schowała
z powrotem do kieszeni.
Pokiwałam głową, wskazując na drzwi i tęsknie patrząc w ich
kierunku, co wzbudziło na twarzy pani doktor uśmiech.
- Tak, wiem, że pani narzeczony tam czeka, oczywiście, może
wejść, ale absolutnie ma pani nie forsować. Proszę się nie wysilać, zajrzę do
pani za kilka godzin i zobaczymy, co dalej.
Kiedy Jared zajrzał do środka po wyjściu pani doktor,
uśmiechnęłam się krzywo. Co jak co, ale zupełnie nie podobało mi się to, że
trafiłam do kliniki. Zbagatelizowałam sprawę, uznałam, że to tylko lekkie
przeziębienie, przecież tak też mówił tamten lekarz w Niemczech, u którego
byłam, jakim cudem nie zauważyłam, że wszystko to, co nałożyło się w ciągu
kilku ostatnich tygodni spowodowało teraz chorobę o niewiadomym pochodzeniu?
Ściągnęłam maseczkę, na co Jared chciał protestować, ale odparłam spokojnie:
- Mam wąsy – słysząc moje słowa, Jared parsknął śmiechem - a
maseczkę mam nosić tylko wtedy, kiedy naprawdę nie mogę oddychać. Na razie daję
radę.
- No i co ci powiedziała?
- Podejrzewają parę różnych diagnoz, ale zrobią badania
dopiero jutro, bo dziś nie mogą ryzykować. Na razie chcą mnie ustabilizować, a
potem zobaczymy. Jak długo tutaj przy mnie siedziałeś?
- Kilka godzin. – Tylko? Jakoś nie byłam tego taka pewna…
Oceniając
po jego wyglądzie, sądziłam, że raczej kilkanaście, co też i sprawiło, że pod
oczami miał szarawo-niebieskie obwódki, widoczne żyłki, no i te przekrwione
białka… - Ciągle nic i nic, naprawdę się bałem… A potem się obudziłaś.
- Mógłbyś pojechać do domu po trochę rzeczy dla mnie,
proszę? No i też zadbaj o siebie, wiem, że czuwałeś przez cały czas…
Niewygodnie mi w tej piżamie, chcę swoją, tą ze spodniami i koszulkę. I
szlafrok, ręczniki, ubrania, potrzebne mi w najbliższym czasie, nic
eleganckiego, weź moje dresy, koszulki, przydałyby się też moje komplety, Carlene
tutaj nie ma, nie widzi, co robię, więc niczym się nie przejmuj. Nie bierz nic
z metkami, inaczej odeślę cię z powrotem do szafy. Przydałoby się też kilka
książek, no i może mój iPod. Albo chociaż Surface, jeśli nie mogę mieć laptopa.
- Jasne, ale najpierw chcę z tobą jeszcze pobyć i
porozmawiać. Czemu mi nic nie mówiłaś, że coś się dzieje? Od razu pomógłbym ci…
We wszystkim, dobrze wiesz. Dzwoniłem do Emmy, że jestem tutaj z tobą, że nie
dotrę do niej do wytwórni, ale zastępuje mnie Adair, ma moje pełnomocnictwo.
- To dobrze. Dopilnuje, żeby wszystko było w porządku,
prawda?
- Tym razem nie chodzi o żadne dokumenty, które koniecznie
muszę podpisać. To rozliczenie trasy, muszą przedstawić, że byliśmy we
wszystkich miejscach, które zostały ustalone. Podobało ci się, prawda?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Niewiele dziewczyn może powiedzieć, że dostały tyle i nawet więcej od losu,
życia, a ja od ciebie dostałam chyba wszystko. Nowy dom, nową pracę, drugą
rodzinę, przyjaciół. To najmniejsze momenty mają największy wpływ na to, co
czuję.
Rozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym Jared pojechał po
rzeczy dla mnie. We własnych ubraniach i dresie do spania poczułam się o wiele
lepiej, niż w szpitalnej, choć bądź co bądź wygodnej i dość miękkiej koszuli
nocnej. Kiedy jednak wrócił wczesnym wieczorem, zastając mnie podczas jedzenia
kolacji, która zdecydowanie nie należała do kategorii hitów, co w dodatku
głośno skomentowałam – jak powiedział, chciał jeszcze zorganizować parę spraw
dla mnie na później – i usłyszałam, że zamierza spać w szpitalu, na rozkładanej
sofce przy stole, że chce czuwać tutaj, natychmiast musiałam wykorzystać broń
większego kalibru. Wystarczyło, że przesiedział przy mnie cały ten czas.
- Jeśli natychmiast nie zabierzesz z tego krzesła swojego chudego
tyłka, nie wyjdziesz stąd i nie pojedziesz do domu, w którym prześpisz tak spokojnie
jak niemowlę całą noc, przysięgam, że ten pierścionek – lekarka oddała mi
wcześniej pod jego nieobecność połyskujący krążek – będziesz mógł zabrać ze
sobą, a jak tylko mnie stąd wypuszczą, zabieram rzeczy z domu i tyle mnie
zobaczysz!
- Skoro tak uważasz… Ale pamiętaj, jeśli wyjdę ja, to
przyjdzie Shann, a jego stąd nie wyciągnie żadna siła. Chociaż w sumie: gdzie
diabeł nie może, tam Emmę pośle. Mogę po nią zadzwonić, choćby zaraz.
- Czyś ty do reszty oszalał? Jared!
Ostatecznie jednak przekonałam go, by wrócił do domu i
nikogo do mnie nie przysyłał. Sama mu powiedziałam, że jestem dużą dziewczynką
i nie potrzebuję niani. Doskonale wiedziałam, że jeśli jest zmęczony, następnego
dnia ogarnia go taki nastrój, że zupełnie nie nadaje się do czegokolwiek.
Kiedy obudziłam się rano, oddychało mi się znacznie lepiej,
niż jeszcze poprzedniego popołudnia. Dren nie przeszkadzał mi aż tak bardzo,
bolało też mniej. Jareda nie było, ale w całym pokoju pachniało świeżością i
kwiatami – na stole stał gigantyczny bukiet z różnokolorowych gatunków roślin.
Musiał więc pojawić się z samego rana, a potem zniknąć. Nie mogłam sięgnąć do
stolika po dzbanek i szklankę z wodą, a pani doktor zakazała mi wychodzenia z
łóżka, przynajmniej nie teraz, zresztą nie wiedziałam nawet, czy dotyczy to chwili
obecnej... Skoro czułam się lepiej… Poza tym, koniecznie musiałam iść do
łazienki.
Nie chciałam prosić pielęgniarek o pomoc, więc usiadłam najpierw na
łóżku, opuszczając stopy w dół, wzdychając i ściągając maseczkę. Wąsy,
przypięte do zbiornika na kółkach, o którym wspominała lekarka, musiały
wystarczyć. Dobrze, że zostałam odpięta od kroplówki, ponieważ wyglądałabym
przedziwnie ze zbiornikiem, stojakiem i mnóstwem kabelków dookoła siebie.
Chwała niebiosom, że dren miał niewielką zakrętkę, w dodatku aktualnie
umieszczoną przy nim, więc mogłam spróbować. Wystarczyło, żebym zrobiła kilka
kroków, a do sali wpadła pielęgniarka z niewielkim wózkiem na kółkach. Co to,
czyżby łóżko miało czujniki?
- Proszę pani, nie wolno wychodzić pani z łóżka. – od razu
zaczęła mówić – Dlaczego nie wezwała mnie pani?
- Nie wiedziałam, jak, a poza tym koniecznie muszę
skorzystać z łazienki. – dreptałam w miejscu, czując coraz większą konieczność.
- Dobrze, proszę. – otworzyła drzwi, za którymi znajdowała
się spora łazienka, pilnując, bym dotarła do niej bez szwanku, ciągnąc za sobą
butlę. Kiedy już zadowolona wyszłam z niej, czując się też nieco lepiej, od
razu posłusznie wróciłam do łóżka, siadając na nim, gdzie czekała z podobnym
urządzeniem co te, które widziałam w rękach u pani doktor.
- Sprawdzę teraz pani parametry życiowe, pobiorę krew i
później, po wizycie lekarskiej zabiorę panią na badania. A na przyszłość, ma
pani przy łóżku przycisk do przywoływania obsługi.
Wszystko minęło dość szybko i sprawnie, obyło się bez dodatkowego
kłucia, no i napiłam się jeszcze wody, więc pustka w żołądku stała się mniej
dokuczliwa… Kiedy do sali weszła pani doktor, wypraszając pielęgniarkę,
uśmiechnęłam się do niej.
- Dzień dobry, jak się pani czuje? – zerknęła na wyniki
badań, które najwyraźniej pojawiły się w mojej karcie, kiedy do środka wpadł
Jared, trzymając w ręku dużą torbę, jedną z tych izotermicznych, które mieliśmy
w domu. Termosy?
- Dzień dobry, kochanie. Dzień dobry, pani doktor. –
podszedł, całując mnie delikatnie. – Jak się czujesz?
- Lepiej. – była to odpowiedź do obojga - Co tam masz?
- Przywiozłem ci śniadanie, bo wczoraj nic ci nie smakowało.
– jasne, oczywiście, że mu o tym wspomniałam, ale nie przypuszczałam, że
potraktuje to tak serio. - Mam płatki owsiane z mlekiem migdałowym i żurawiną,
sałatkę owocową, świeży chleb z orzechami i twój ulubiony dżem morelowy, świeżo
wyciskany sok pomarańczowy, smoothie i zieloną herbatę. W lodówce w samochodzie
mam jeszcze pojemniki z lunchem. Możesz wybrać, co tylko chcesz, bo mama trochę
mi pomogła.
- Nie pasowala pani dieta? – pani doktor zdziwiła się dość
mocno. – Zleciłam delikatną, żeby nie obciążać organizmu.
- Jesteśmy weganami, a niestety wczoraj jedynym, co mogłam
spróbować, był pomidor i sałata. No i jeszcze herbata. Jared, czy ty myślisz,
że ja to wszystko zjem sama? – wskazałam ręką na wszystkie pojemniki – Albo
jemy razem, albo wcale, jak zawsze, kiedy coś przygotowujesz. Znasz moje
zdanie.
Spoglądając na lekarkę, zobaczyłam, jak jej wyraz twarzy
łagodnieje.
- Wszystko jasne, rozumiem państwa aż za dobrze. Sama
również przywożę sobie własne lunche do pracy, bo nie lubię szpitalnego
cateringu.
Jared tylko się uśmiechał, siadając przy łóżku i biorąc mnie
za rękę.
- Na tomografii i spirometrii musi być pani na czczo, więc
śniadanie niestety musi zaczekać. Jest pani gotowa, żeby iść?
Już miałam nadzieję na samodzielny spacer… Niestety, ale
wylądowałam na wózku, pod którym spoczęła moja butla z tlenem. Oczywiście,
podczas spirometrii dodatkowo rozkaszlałam się, więc całe badanie wzięło w łeb;
a kiedy wróciłam do sali, pchana na wózku przez pielęgniarza, zobaczyłam, a
raczej najpierw usłyszałam Jareda, rozmawiającego – nie, właściwie bardzo żywo
dyskutującego przez telefon.
- Do jasnej cholery, ja nie przyjadę, mam teraz ważniejsze sprawy
na głowie, niż jeżdżenie po jakichś biurach, nieważne, jak to istotne. Jestem w
Cedar Sinai. Tak. A gdzie by indziej? W szpitalu. Załatwcie to sami, wierzę, że
dasz radę z Emmą i Adairem. Jeśli to za mało, zadzwoń do Shannona. Chodzi o
Nię, nie zostawię jej tutaj samej.
Miałam nadzieję, że Jared nie powiedział o tym wszystkim moim rodzicom…
Zapewne zareagowaliby paniką, natychmiast chcieliby przylecieć, siedzieć tutaj,
ale doskonale wiedziałam, że martwienie ich znajduje się na absolutnym końcu
mojej listy. Zapewne on też to rozumiał.
- Informuj mnie na bieżąco. – kiedy zobaczył, że wjeżdżam do
sali, uśmiechnął się do mnie, chowając telefon do kieszeni.
- I jak?
- Nie wiem, wyniki będą niedługo. – Jared wziął mnie za
rękę, oglądając dłoń, kiedy już umościłam się w łóżku.
- Masz zimne palce. – stwierdził. – Jak lód.
- Nie zimne, są po prostu chwilowo niedotlenione. Tak mówiła
wcześniej pani doktor.
- Żargon medyczny zwyczajnie do ciebie nie pasuje. Masz
ochotę na owsiankę?
- Poproszę.
Kiedy już Jared postawił na stoliku przede mną smakowicie
wyglądającą miseczkę płatek, posypanych świeżymi owocami, westchnęłam.
- Ty też powinieneś coś zjeść. – kiedy wziął do ręki kromkę
chleba, smarując ją dżemem, uśmiechnęłam się. Nie będzie przy mnie głodował, z
pewnością przywiózł tego tyle, że spokojnie moglibyśmy najeść się we dwójkę i
podzielić z kimś jeszcze. - Jay, z kim się tak kłóciłeś?
- Słyszałaś? – przez moment wydawało mi się, że słyszę, jak syczy pod nosem. – Mniejsza z tym. Dzwoniła Shayla, dopytując się, gdzie tak właściwie
się podziewam. Zapomniałem odwołać spotkanie. Jedz.
- Ale skoro to ważne… - przełykając, odezwałam się.
- Nic nie jest ważniejsze teraz od ciebie. – przerwał mi,
akcentując dodatkowo zdanie. – Biuro może poczekać. A jeśli będziesz dłużej
protestować… W tych czasach naprawdę nie musisz być kolejną osobą, zarabiającą
pieniądze w naszej rodzinie.
---------------------------------------
Bo przecież sielanka nie może trwać wiecznie...
Pamiętacie, że Nia była chora? Cóż, to się musiało tak skończyć.
Przepraszam, że nie odpowiedziałam na poprzednie komentarze, jestem mocno obłożona pracą na uczelni, ponieważ zbliża się koniec semestru... Jednakże, dziękuję za nie i wszystkie doceniam :)
S.
jestem, jestem, ale wrócę później :3
OdpowiedzUsuńaloha, jasne opóźnienie. ale no, w końcu dotarłam.
Usuńszkoda mi Nii, ale choroba nie daje o sobie znać albo bagatelizujemy objawy i potem wychodzą różne cuda. niestety u niej to się potwierdziło. mam nadzieje, że z tego wyjdzie i będzie już dobrze, przecież będzie, right?
Dżarek jaki kochany, no do rany przyłóż :3 tak się nią zajmuje i w ogóle. powinien taki być, w końcu już niedługo będzie jej ślubował na dobre i na złe. ten ślub będzie cudowny, ja dalej widzę go na plaży. i teraz jeszcze, że oni są sami BEZ NIKOGO, tylko oni ten ksiądz czy coś i nikt więcej. zachodzące słońce, piasek i morze. ojaaa, rozmarzyłam się.
xo
Naprawdę nie wiem, jak mam Ci dziękować :D
UsuńNia jest silna, da sobie radę, zobaczysz. Ślub ślubem, swoją drogą - żadnego księdza, to po cywilu! A marzenia warto mieć. Zawsze. Nigdy nie wiesz, co się może zdarzyć.
S.