czwartek, 16 października 2014

Everything can't be so easy?

W pewnym momencie musiałam wreszcie zapytać: dlaczego to ja znalazłam się w The Hive? Zerknęłam do gabinetu J., w którym siedział, pisząc coś w notesie, otoczony stosem papierów, listów i innych dokumentów, które co jakiś czas przeglądał. Niby to był dzień wolny, ale jednak wyglądało na to, że miał sporo pracy.

- Nie przeszkadzam? – uśmiechnęłam się, stojąc w progu.
- Nie, chodź. Pozwolisz tylko, że dokończę? – odsunął od siebie większość notatek, pokazując mi ręką krzesło. – Siadaj, proszę.

Jared wyjął z koperty jeszcze jeden list, rozkładając go i czytając pobieżnie. To wyglądało dość zabawnie, kiedy jedynym, co się poruszało, były jego oczy, przesuwające się na lewo i prawo w równym tempie. Pod koniec czytania podparł brodę dłonią, lekko drapiąc ją palcami, po czym złożył kartkę, odkładając na jeden ze stosików.

- Powiesz mi, czemu padło na mnie? Równie dobrze mogłeś wybrać zdjęcia kogokolwiek innego. Ogólnie, przecież widziałam na zajęciach bardziej rozentuzjazmowanych ode mnie... – ten temat szczególnie mnie gryzł, gdyż nie wiedziałam do tej pory, czemu Leto pozwolił sobie na wyciągnięcie kogoś takiego jak ja, jakbym była białym królikiem z kapelusza magika. Przecież cała ta sytuacja nie mogła mieć nic wspólnego z naszym wcześniejszym poznaniem się, prawda? – Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. – widząc, że skończył, postanowiłam zacząć.

Kiedy Jared zaczął mi wyjaśniać, co doprowadziło do takiej decyzji, lekko się uśmiechnęłam.
- Uważam, że najcenniejszą rzeczą, jaką posiadam, jest umiejętność rozbudzania w ludziach entuzjazmu, a jedyny sposób, w jaki można nakłonić człowieka do ujawnienia tego, co w nim jest najlepsze, to uznanie i zachęta. Dlatego właśnie wybrałem ciebie.
- To tyle? Nic więcej? Uznanie?
- Prawie. Wiedząc, że słowa mogą działać w dwie strony, zdaję sobie sprawę z tego, że nic tak nie niszczy ambicji w ludziach jak krytykanctwo, dlatego nigdy nie krytykuję nikogo, a raczej staram się wskazywać błędy, jakie ktoś mógł popełnić.

Co prawda, to prawda: przez cały ten czas nawet nie zauważyłam, żeby na kogokolwiek krzyknął, awanturował się, przyczepiał. Może tylko raz dość wyraziście zwrócił uwagę Emmie, kiedy ta zaakceptowała kolejne, mało odpowiadające mu w terminarzu spotkanie.

- Rzeczywiście, taka postawa mentora jest o wiele lepsza, niż cokolwiek innego. Ma się wtedy autorytet wśród osób, otaczających nas i ich szacunek. – wielokrotnie słyszałam te słowa zarówno od rodziców, jak i profesor Finis, która święcie wyznawała za pewnik bycie dla nas doradcą, a nie generałem. Życie czasem jest wojną, ale tylko wtedy, gdy sami sprowokujemy powód do konfliktu; jednak jeśli już do niej dopuścimy, nie możemy doprowadzić do tego, by wykończyła nas – lepiej jest samodzielnie i skutecznie wyeliminować jej przyczynę.

- Wierzę natomiast w dawanie ludziom bodźców do pracy, chętnie więc chwalę, a niechętnie szukam winnych, doceniam wszelkie pozytywne działania i jeśli coś mi się podoba, aprobuję to z całą serdecznością i nie szczędzę pochwał. – kontynuował. - Właśnie dlatego tak bardzo podobały mi się twoje prace, wystarczył delikatny impuls, parę słów, żebyś wykonała przepiękne zdjęcia. Zresztą, co według ciebie jest lepsze, metoda kija, czy może raczej marchewki?
- Chyba marchewka… - uśmiechnęłam się z lekka.
- Widzisz, co do tego jesteśmy zgodni. Przez jakiś czas popełniałem wiele błędów, ale wiedza, którą zyskałem, teraz pomaga mi być tym, kim jestem i pracować ze wspaniałymi ludźmi, którzy dzielą się ze mną i innymi własnym doświadczeniem i wkładają całe serce w wyjątkową pracę.

Nurtowała mnie jeszcze jedna kwestia: w domu widziałam złote i platynowe płyty zespołu, oraz różne nagrody muzyczne, stojące w kuchni, a na jednej ze ścian wisiało wspólne zdjęcie trzech mężczyzn, szeroko uśmiechających się i obejmujących ramionami… Podejrzewałam, że był to zespół w komplecie, ponieważ rozpoznawałam na fotografii nieco młodszego Jareda ze znacznie krótszą czupryną niż ta, którą obecnie zapuścił, lub na innej z czymś na głowie, przypominającym jeża, postawionego z dłuższych włosów na sztorc, zafarbowany na róż, wyróżniający się znad tych jasnych, krótko obciętych... Zastanawiałam się, jak będzie wyglądała nasza stała współpraca, co tak właściwie będę robiła poza zdjęciami. Zobaczymy…

- Chciałbym ci coś zaproponować.
- Tak?
- Planowaliśmy nową sesję zdjęciową, tak jak wspomniałem, kiedy tu przyjechaliśmy. Pewnie widziałaś już na dole parę naszych ujęć i chciałbym rzucić ci pewne wyzwanie.
Patrzyłam na Jaya jak oniemiała. Cóż takiego wymyślił, że sesja będzie wyglądała inaczej niż pozostałe?
- Znaleźliśmy pewny hangar na wschodzie LA, a że już tam byłem i bardzo mi się podobało, uznałem, że tym razem zmienimy przestrzeń, wszystko stanie się na nowym planie. To nie będzie normalne studio, ale będziesz miała do dyspozycji cały potrzebny ci sprzęt.

Nie chciałam wyjść na tchórza, lecz nieco obawiałam się tej propozycji. Marchewka, nie kij; uznanie, nie potępienie. Nagroda. Nia, zapomnij o karach. Przez chwilę walczyłam z własnymi myślami, pospiesznie analizując znane mi już fakty, jednak ostatecznie zdecydowałam się na jedną odpowiedź.
- Okej, podejmuję je. Ale… chcę też wiedzieć, czego oczekujecie.
- O tym jeszcze porozmawiamy, nie obawiaj się, nie zostawię cię ze wszystkim na ostatnią chwilę.

Kilka godzin później…

- Nia? – Jared zajrzał wieczorem do sypialni, w której siedziałam po turecku na łóżku, przeglądając jakąś książkę o fotografii, którą znalazłam na jednej z półek w biurze. – Nie przeszkadzam?
- Nie, wejdź. – odłożyłam tomik na jedną z poduszek, zaznaczając go niewielką zakładką, wykonaną ze splecionych ze sobą kolorowych kawałków sznurka. Jak na ironię, w podobny sposób zachowałam się wobec niego nieco wcześniej. – Dokończę później. – machnęłam ręką w stronę podręcznika.
Mężczyzna ubrany był w koszulkę z jakimś dziwnym symbolem i spodnie w zebrę, na widok których uśmiechnęłam się, kiedy usiadł na brzegu łóżka.

- Mam dla ciebie zadanie.
- Jakie? – natychmiast się uśmiechnęłam, widząc zainteresowanie, błyszczące w jego spojrzeniu.
- Ubierz się ciepło, wyjdziemy na trochę. Aha, jeszcze jedno: proszę, weź ze sobą aparat. Przyda się.

Zaskoczył mnie tą niespodziewaną wizytą. Za oknem powoli znikały resztki światła dziennego, robiąc miejsce księżycowi i zupełnie czystemu, rozgwieżdżonemu niebu. Stąd wszystkie widoki wyglądały zupełnie inaczej. Bardziej… wyjątkowo?

- Jasne. – odparłam, prostując nogi na materacu. Miałam na stopach wielokolorowe, pasiaste, najbardziej szalone skarpetki, jakie posiadałam w bagażu i teraz nieco się wstydziłam, siedząc w krótkich spodniach, prawie szortach i podkolanówkach przed moim szefem.
- Fajne skarpety. – uśmiechnął się. – Będę na ciebie czekał za dziesięć minut przed domem. – wstał, wychodząc.

Kiedy zgramoliłam się z miękkiego materaca, przykrytego ciemnofioletowym, pluszowym kocem, podchodząc do szafy, natychmiast wyciągnęłam z niej parę wygodnych, choć co prawda znoszonych dżinsów, przebierając się w nie, bluzę z kapturem i luźny, ale dający osłonę przed wiatrem długi prochowiec. Do tego buty na grubszej podeszwie i byłam gotowa, żeby stawić czoła zadaniu, jakie obmyślił dla mnie Jay.

Przełożyłam przez ramię pasek etui na lustrzankę, bezpiecznie ją zawieszając i narzuciłam na siebie płaszcz, wychodząc z pokoju. Nie miałam nic do ukrycia, zresztą w każdym momencie mógł zjawić się w „mojej” kwaterze i sprawdzić, co w niej robię. Zeszłam spokojnie po schodach, a kiedy wyszłam przed budynek, Jared już tam czekał, ubrany w czarny, dopasowany płaszcz. Zdążył też zmienić spodnie na gładkie, czarne dżinsy, więc kiedy zaszłam go po cichu od tyłu, dotykając jego ramienia, momentalnie odskoczył.

- Nia… - spojrzał na mnie z zaskoczeniem. – Wiesz, że w tej chwili wyglądasz jak najprawdziwszy paparazzi?

Uśmiechnęłam się, wiedząc, że w tym, co mówi, jest nieco racji. Nie raz i nie dwa widziałam całe hordy tych szaleńców, goniących za sensacjami jak głodne wilki za stadem owiec…
- Chodź, chcę cię gdzieś zaprowadzić. – poszedł przodem, otwierając przede mną bramkę. – Tędy. – wskazał mi dłonią ścieżkę po drugiej stronie ulicy, wijącą się i pnącą ku górze pomiędzy drzewami.

Przez jakiś czas szliśmy w ciszy, a ja starałam się uważać na każdy krok, nie chcąc potknąć się na żadnym korzeniu lub kamieniu. Jared, idący przede mną, zdawał się nie patrzeć na ścieżkę, tak jakby doskonale wiedział, w którym miejscu powinien zejść nieco bardziej na lewo, w innym trzymać się środka, a w jeszcze innym zrobić dłuższy krok. Mój przewodnik szedł bardzo pewnie, pomimo braku takiej ilości światła, jakiej bym sobie życzyła. Zaledwie kilka minut później znaleźliśmy się na szczycie wzgórza, porośniętym dookoła drzewami. Było z niego widać calutkie miasto, rozjarzone światłami, pełne miliardów żarówek, iskrzących się do granic możliwości. Kiedy uniosłam głowę, zobaczyłam łunę na niebie, ciągnącą się aż nad ocean.

- Ale tu pięknie… - westchnęłam. Ostrożnie wyjęłam aparat z etui, zarzucając sobie pasek na szyję i podchodząc blisko krawędzi wzgórza, robiąc zdjęcia miastu. Widziałam kątem oka, jak Jay wpatruje się w widoki, więc stanęłam nieco z boku, robiąc mu miejsce i jednocześnie, kiedy nie patrzył mi prosto w obiektyw, zrobiłam mu kilka zdjęć z profilu, błyskając lampą, na widok której widziałam, że lekko się uśmiechnął. Kiedy odwróciłam się plecami do niego, unosząc obiektyw do góry, w niebo i robiąc fotografię sierpowi księżyca i gwiazdom, które z tego miejsca było cudownie widać, zamyśliłam się, oglądając Wielki i Mały Wóz, ale również inne, znane mi konstelacje, po chwili wyłapując wzrokiem również Psią Gwiazdę – Syriusza, lśniącą w ciemnościach.

Nagle poczułam oplatające się dookoła mnie ręce, które dotykając moich przedramion, zmusiły mnie do opuszczenia aparatu, a kiedy to zrobiłam, zostałam obrócona twarzą do Jareda. Długowłosy patrzył na mnie długo, zatrzymując spojrzenie na moich oczach, po chwili przysuwając się i obejmując mnie nieco niżej.

---------------------------------------
Cóż, tak wyszło, że rozdział pojawił się dzień wcześniej. Nie ukrywam, że w następnym fragmencie będzie się działo...
I jeszcze jedno: Jared bez pozostałych 2/3 Marsa nie jest sobą ;)
S.

6 komentarzy:

  1. Omg, chyba jeden z lepszych rozdzialów! Powiem ci, że mącisz mi w głowie XD
    Opisy są TAK realne, że jestem zawsze pod wrażeniem, czytajac Twoje dzieła. Piszesz perfekcyjnie, naprawdę idealnie <3
    JEJKU TA KOŃCÓWKA OMGGGG!!!! Nie katuj mnie więcej i dodawaj szybko kolejny rozdział, bo nie wytrzymam!!!!
    Jared, ojejciu, zaczyna mi brakować epitetów na tego człowieka :"DD
    Jest świetnie, coraz lepiej i naprawdę baardzo nie mogę się doczekać kolejnej części :3
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Wygląda na to, że nie wypadłam z formy pomimo tylu zajęć.
      Co do kolejnego fragmentu, powinien (o ile będę mogła) pojawić się w poniedziałek lub wtorek - ale to też po części zależy od czytających :)
      S.

      Usuń
  2. Uuuuuu.. Jared zaczyna działać. Bardzo mi sie spodobał ten rozdział. Jestem ciekawa reakcji Nia. Musisz dodać szybko kolejny bo nie wytrzymam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reakcje Nii... to temat wymagający kolejnych rozdziałów. Tak więc odpowiem dyplomatycznie: kolejny fragment #soonerthansoon ;)
      S.

      Usuń
  3. kxjsdbhdshncjx boski *________________* nic dodać nic ująć :) czekam na nowy :D

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)