poniedziałek, 20 października 2014

The life breakthroughs

- Już od dawna chciałem to zrobić. – wymruczał, gładząc mnie po policzku długimi palcami. – Masz tak delikatną skórę, prawie jak puch. - Zadrżałam, nie wiedząc, o czym mówi. Miałam powód do tego, by się obawiać: nie znaliśmy się długo, znajdowaliśmy się w ustronnym miejscu, a poza tym jestem przecież tak młoda… Spięłam się, wiedząc, że prawdopodobnie będę musiała coś zrobić, moje serce przyspieszyło, zaczęłam nieco wyraźniej widzieć, a na twarzy pojawił się rumieniec. Tego ostatniego byłam absolutnie pewna, gdyż nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Adrenalina zaczynała działać…

Poczułam, jak przytula mnie tak, że jedną ręką lekko unosi moją brodę, a drugą nadal dotyka mnie przez warstwę ubrań na wysokości biodra. Drgnęłam niespokojnie, ale on wczepił się palcami w miękką tkaninę bluzy, którą miałam pod płaszczem, do diaska, zapomniałam przecież, że nie zszyłam dziury w kieszeni i swobodnie mógł wsunąć tam dłoń, więc nie mogłam już uciec. W tym momencie zrozumiałam, o co mu chodziło, więc zamknęłam oczy, czekając nieśmiało przed nim.

- Nie kryj się. Chcę widzieć te oczy. – szepnął mi wprost do ucha, łaskocząc małżowinę zarostem. Lekko pochylił głowę, całując ostrożnie w policzek. Zacisnęłam zęby, sztywniejąc. Nikt jeszcze nie zachowywał się wobec mnie w taki sposób. Nikt!

- Nie denerwuj się. – dodał, lekko dotykając czubkiem swojego mój własny nos. Jego broda w dalszym ciągu mnie łaskotała nad górną wargą, szczególnie wtedy, gdy lekko poruszył głową. W końcu zbliżył swoje usta do moich, najpierw bardzo delikatnie je muskając, po czym wtulając się nieco mocniej. Choć stałam nieruchomo, poczułam dziwaczną zgodę mojego ciała wbrew mej woli - tak, to dobre porównanie - nieco otwarciej podchodząc do pierwszego w moim życiu poważnego pocałunku. Do tej pory przeżyłam tylko jakieś cmoknięcia, zwyczajne, pocałunki na powitanie i pożegnanie, tak charakterystyczne dla mej kultury, albo całusy, ale w rodzinnym gronie, a to zupełnie co innego, prawda? Z dojrzałym, zdecydowanie bardziej obeznanym w temacie człowiekiem niż ja... Poczułam, jak obejmuje mnie nieco intensywniej, raz za razem w dłuższych odstępach czasu całując z krótkimi przerwami na to, bym mogła złapać szybki, krótki oddech. Boże, ale to było… inne, niż wszystko, co przeżyłam do tej pory... Kiedy po chwili odsunął się ode mnie, stając bokiem do mnie, pomrugałam, unosząc do góry lustrzankę, ciążącą mi na szyi.
- Przepraszam. – cicho się odezwał, znów wpatrując w dal.
- Za to? – z braku słów rozłożyłam szerzej ręce, przekładając aparat tylko do jednej dłoni.
- I dziękuję. – dodał. – Za to, że nie uciekłaś z krzykiem.

Kiedy spojrzał na mnie błagalnie, w dalszym ciągu trzymałam aparat, więc nie myśląc zbyt długo, zaświeciłam mu lampą prosto w twarz, portretując ten moment. Nie wiem tak właściwie, czemu to zrobiłam, może po prostu chciałam udowodnić mu, że jestem silniejsza, niż mu się wydaje?
- Może już lepiej wracajmy? – rzuciłam. – Nie jest zbyt ciepło.
Może i nie byłam zbyt delikatna, ani bynajmniej kobieca, ale nie chciałam sprawić, by Jared wykorzystywał dalej tą sytuację. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji.
- Oczywiście. – skinął głową.

Wracaliśmy do białego domu w ciszy, a ja wpatrywałam się w całe grupy świetlików, latających dookoła jak małe, spadające gwiazdki i fotografując je. Sama nie wiem, czemu: czy to z powodu tego, że nie wiedziałam, jak zareagować, z oczywistego braku porównania; a może to dlatego, że Jared nie wiedział, jak skomentować swoje zachowanie wobec mnie. Kiedy dotarliśmy, wpisał kod przy bramce, przepuszczając mnie pierwszą, po czym został chwilę przy niej, kiedy poszłam chodnikiem do budynku, następnie po schodach na drugie piętro, gdzie w sypialni zmieniłam buty na miękkie kapcie i rzuciłam na łóżko pelerynę, siadając na niej bez cienia żalu, że może się pognieść. Tak naprawdę było mi wszystko jedno. Wewnętrzny niepokój nadal szalał w mojej głowie tak, że czułam się dziwnie, rozbita emocjonalnie, ale również w jakiś sposób fizycznie.

Kiedy po kilku minutach zajrzał do pokoju, siedziałam nadal w tej samej pozycji, co wcześniej, starając się odepchnąć od siebie wszystkie zbędne myśli. Kątem oka zauważyłam, że Jared przypatruje mi się, jednak nie odwróciłam głowy w jego stronę, po chwili ściągając z ramienia aparat, włączając go i oglądając zdjęcia, które zrobiłam. W ciszy oglądałam kolejne ujęcia, zastanawiając się nad sensem ich wykonania. I tak pewnie chodziło Jaredowi tylko o pocałunek. Owszem, obiecał mi nietykalność, ale człowiek jest tak dobry, jak słowo, które sam daje, w dodatku przyrzeczenie mogło dotyczyć tylko terenu jego posiadłości… Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić, bo gdyby był to atak, na pewno zrobiłby to znacznie wcześniej, nawet się nie zastanawiając i dając porwać własnym instynktom.

Cóż, obrazy były całkiem niezłe, więc postanowiłam, że zanim pokażę je jemu, zapytam się o zdanie innych, Diany, może też Emmy, bo on nie kazał mi tego zrobić. Po chwili wstałam, odkładając lustrzankę na niewielkie, białe biurko, stojące przy ścianie, owinęłam się mocniej za luźną bluzą, którą w dalszym ciągu miałam na sobie, po czym z podniesioną głową wyszłam z pokoju, bez słowa omijając mężczyznę, stojącego na korytarzu. Chciałam zachować resztki poczucia, że to ja rządzę własnym życiem. Skoro powiedział mi, żebym czuła się jak u siebie, poszłam do kuchni, wstawiając czajnik pełen wody i wkładając do jednego z kubków torebeczkę herbaty, wyjętej z hermetycznego, wykonanego z porcelany słoja. Potrzebowałam jej, nie dlatego, że było mi chłodno, kiedy wróciliśmy, ale dlatego, że siedząc przy parującym kubku łatwiej było mi pozbierać myśli. Zalałam wodą saszetkę, stawiając kubek na wyspie, przy której usiadłam, spuszczając nogi z krzesła. Siedziałam tak, popijając niewielkimi porcjami napar, który przyjemnie mnie rozgrzewał z każdym kolejnym łykiem. Kiedy uniosłam głowę, zobaczyłam, jak siedzi na drugim stołku, kawałek ode mnie i wyraźnie chce coś powiedzieć, ale nie może się za to zabrać.

- Tak? – uniosłam brwi, spoglądając w jego stronę.
- Myślałem, że się już do mnie nie odezwiesz. – oparł głowę na rękach, wcześniej odgarniając jednym palcem luźno puszczony kosmyk. – Nie chciałem tego, nie teraz, ale moja potrzeba okazała się silniejsza ode mnie.
- Potrzeba? – odparłam ironicznie. – A co ze mną? Nie zastanawiałeś się nad tym? Czuję się jak… - nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa. - Jakbym nie mogła niczego sama osiągnąć, bo już po raz kolejny wyciągnąłeś mnie z tarapatów. A teraz… Jakbym była dzieckiem, które nie jest w stanie o siebie zadbać. – emocje sięgnęły górę, więc po chwili zaczęłam cicho szlochać, ocierając łzy o rękaw. - Może najlepiej by było dla nas obojga, żebym wróciła do domu i zapomniała o wszystkim?
Pociągnęłam nosem, opuszczając głowę, jednak w zasięgu mojego wzroku pojawiła się dłoń, trzymająca papierową chusteczkę.
- Dzięki. – przez łzy wykrztusiłam odpowiednie słowo, hałaśliwie wydmuchując nos. Zwinęłam mokry papier w kulkę, pamiętając, że pod stołem stoi kosz na śmieci, więc lekko się pochylając, wrzuciłam do niego ślady moich łez razem z niewielką ilością podkładu, startego z okolic oczu.
- No już, ciii, nie płacz. – objął mnie ramieniem, na co się wzdrygnęłam. – Naprawdę, nie zrobię nic więcej bez twojej zgody. – dodał. – Obiecuję.
- Obiecanki – cacanki, a głupi niech się cieszy. – fuknęłam, odwracając głowę.
- Przepraszam, naprawdę, nie chciałem.
- Może i nie, ale wy, mężczyźni, jesteście chyba nieudanym projektem ewolucji. – dorzuciłam, prawie że sycząc pod nosem.
- Uważasz, że Matka Natura nie była wobec nas taka łaskawa? Jeszcze zmienisz zdanie, zobaczysz. Podobało ci się na wzgórzu? - pytaniem najwyraźniej chciał odwrócić moją uwagę.
- Rzeczywiście, widoki z niego są piękne, ale zachowanie niektórych już mniej. – ironicznie odparłam.

Jared umilkł, zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych przeze mnie słów. Musiało choć odrobinę go dotknąć, że w taki sposób zwróciłam mu uwagę. Cóż, trzeba było nareszcie otwarcie przyznać, że nieco (przepraszam, tu powinno pojawić się raczej - zdecydowanie) się zapędził.

Czas płynął, a ja w ciągu ostatnich dwóch tygodni przyzwyczaiłam się do systemu pracy, jaki narzucił mi styl bycia Jareda, na razie tylko obserwując z daleka jego rytm dnia i starając się nie wtrącać. Do tej pory byliśmy na wzgórzach dwa lub trzy razy, więc miałam okazję zobaczyć LA, zachwycając się, jak wspaniale wygląda z takiej perspektywy, dotąd mi nieznanej. Zrobiłam mu też kilka (albo kilkanaście, bo w chwili radości bardzo łatwo stracić rachubę) zwyczajnych zdjęć, zupełnie na luzie, w ciągu dnia, czasem też robionych potajemnie, które podczas jakiejś próby w studiu natychmiast pokazał bratu i temu trzeciemu, Tomo, piejąc z zachwytu nad znaleziskiem, jakie wpadło mu w ręce, czyli jednym słowem, mną.

Kiedy po raz pierwszy zjawili się w domu Jareda, akurat siedziałam nad jakimś zdjęciem, które trzeba było obrobić do gazety, bo w wersji przygotowanej przez fotografa nie dało się na nie patrzeć, co zauważył sam Leto. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zmiany, wiedząc, że musiało się ono znaleźć w redakcji przed jutrzejszym wieczorem. W międzyczasie zdążyłyśmy jeszcze poplotkować, wymienić się różnymi informacjami, niezbędnymi do życia kobietom, wypić wspólnie kawę… Cóż, dobry, włoski ekspres w biurze to jednak luksus, szczególnie w takim, które nie jest częścią międzynarodowej korporacji…

- Nia, mogę cię prosić na słówko? – Jared pojawił się w biurze, wyrywając wszystkich z pracy. (i przy okazji jednej z niekończących się rozmów na różne głupie i głupsze tematy między mną, Dianą i Emmą…) – Moja droga spółko z nieograniczoną nieodpowiedzialnością, czy każdy ma zajęcie? – Jared uśmiechnął się do nas, najwyraźniej oczekując odpowiedzi, jednak Emma szybko zajrzała w papiery, Diana wróciła do ekranu komputera, a ja…
Zapisałam pospiesznie poprawki, które udało mi się nanieść do tej pory, po czym poprawiłam tunikę, którą miałam na sobie, podciągnęłam legginsy i kiedy Diana spojrzała na mnie pytająco, skinęłam jej głową. Jared to Jared, jeśli czegoś chce, nigdy nie wiesz, jak to się może skończyć. Byle nie tak jak ostatnim razem.

- Świetnie, jesteś. – uśmiechnął się szczerze, kiedy weszłam do salonu, w którym siedziało dwóch mężczyzn, którzy zaraz wstali, widząc, jak wchodzę. – Proszę, poznaj mojego starszego brata, Shannona. – wskazał na mężczyznę w krótko obciętych włosach, wystających spod czarnego beanie, które nosił, zgolonym prawie do zera zaroście i ciemnych okularach, które ściągnął, zahaczając o koszulkę i patrząc na mnie szarymi oczyma. Gdyby nie wzrost, kolor oczu, brwi, wyżej położony kącik ust i twarz, przypominająca kształtem migdał, wyglądałby jak bliźniak Jareda, jednak coś mówiło mi, że zdecydowanie byłby tym „mniej grzecznym”.

- Nia Fallon. – przedstawiłam się, patrząc mu prosto w oczy.
- Shannon Leto, ale możesz mówić do mnie Shann. To ja jestem ten od robienia hałasu. – podał mi rękę, którą zamierzałam uścisnąć, jednak pociągnął mnie ku sobie, kiedy tylko ją ujęłam, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. – Cóż, to twoje prace, a może raczej ty tak zawróciłaś w głowie Jaredowi. – słysząc to, długowłosy zmroził wzrokiem brata. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, żeby mnie puścił. – No co, prawda w uszy i oczy kole, Jay, piałeś nad tymi fotkami, jakby robił je sam Antonelli.

- A to jest Tomo. – wskazał mi mężczyznę z ułożonymi na żel, nieco postawionymi włosami i dłuższą, czarną brodą i wąsami, w których widać było już kilka siwych włosów. Wydawał się być młodszy od Jareda i Shannona, więc kiedy podszedł, bez wahania uścisnęłam mu rękę.
- Nia Fallon.
- Miło mi cię poznać. Nazywam się Tomo Miličević – wypowiedział nazwisko z dziwnym, lekko syczącym akcentem - i gram… praktycznie na wszystkim. Jeśli ktoś mnie zirytuje, co zdarza się niezmiernie rzadko, ale jednak, również na nerwach. Aż do skutku. – dorzucił. - Niech zgadnę… Włoszka? – mrugnął przyjacielsko, na co natychmiast się uśmiechnęłam. Zerknęłam na Jareda, który puścił do mnie oczko ku uciesze brata.
- Nie, ale blisko trafiłeś: Hiszpanka. – rzeczywiście, mile mnie zaskoczył, gdyż spodziewałam się, że nikt nie będzie nawet próbował odgadnąć mojego pochodzenia.
- Czyli jesteśmy poniekąd sąsiadami zza morza, bo ja urodziłem się w Chorwacji. – dorzucił, szeroko się uśmiechając.

Obaj byli dla mnie bardzo mili przez te kilka, albo kilkanaście minut, choć Shannon, o którym pamiętałam z opowieści długowłosego, że jest uzależniony od kawy, kiedy już wychodziłam z salonu, z daleka wydawał mi się nieco mniej interesującym z dwóch gości, jednakże z całej trójki na pierwszym miejscu stawiałam Jareda. Może to dlatego, że wyciągnął mnie z tak paskudnej sytuacji, w jakiej się znalazłam? Co do Tomo, czułam się przy nim dobrze, bo jego europejska natura, tak mi bliska, dawała o sobie znać, choć, jak sam opowiedział pokrótce, od małego berbecia mieszkał w Stanach. Był niezwykle ciepły, przyjazny wobec innych i przez cały czas uśmiechał się w sposób, który zmuszał mnie do szaleńczego chichotu. Nie wiem, czy robił to celowo, czy naturalnie mu to przychodziło z łatwością, ale skończyło się to tak, że wszyscy śmialiśmy się do łez.
- Jared? – spojrzałam na mojego szefa pytająco.
- Tak?
- Muszę dokończyć te poprawki, więc jeśli to nie problem, zostawię was samych.
- Jasne. Później zerknę, żeby zobaczyć efekty. – odparł, rozsiadając się na niebieskiej kanapie.
- Znikam. – pomachałam ręką do Shannona i Tomo, wycofując się. Nie chciałam im przeszkadzać, prawdopodobnie mieli do omówienia wiele różnych tematów...

Starałam się pomagać Jayowi i dziewczynom, z którymi nieco łatwiej spędzało mi się czas we wszystkim w chwilach, kiedy nie miałam żadnego przydzielonego wyłącznie mi zajęcia: przygotowywałam dokumenty, razem z Emmą wykonywałam różne telefony, pomagałam w pracach biurowych, czasem też doradziłam Dianie przy tworzeniu różnych notek na stronę, którą się opiekowała… Chciałam czuć się potrzebna i taki efekt osiągnęłam.

Wbrew pozorom w ciągu całego tego czasu udało mi się przyzwyczaić do specyficznego stylu bycia, panującego w The Hive i choć na samym początku wyglądałam nieco jak wystraszona dziewczynka, która po raz pierwszy znalazła się w nowej szkole, dzięki pomocy Emmy i Diany szybko się to zmieniło. Lista obowiązków, jaką otrzymałam, przyczyniła się z pewnością do tego, by mi pomóc i choć nie robiłam jeszcze zdjęć na poważnie, mogłam się wykazać znajomością obsługi całkiem sporej ilości przydatnych aplikacji, do których miałam dostęp w biurze. Przez pierwsze dni prawie wcale nie widywałam Jareda, jednak wiedziałam, że jeśli nie znajduje się na dole, to być może jest zajęty zupełnie innymi sprawami.
Poznałam również Jamiego, jednego z gitarzystów koncertowych, gdy zajrzał do nas na prośbę Emmy, która chciała, żebym stopniowo zapoznała się z resztą ekipy, a innego dnia osobiście zostałam zmuszona do otwarcia drzwi przed wysoką, bardzo szczupłą blondynką na obcasach i eleganckiej, czarnej sukience, która przedstawiła mi się jako Shayla, a po krótkiej rozmowie okazało się, że jeździ razem z zespołem Jareda zawsze wtedy, gdy koncertują i pomaga w organizacji spotkań dla fanów.
Cóż, ludzi było znacznie więcej, tyle że nie doceniłam wcześniej dość specyficznego sposobu pracy w The Hive - w biurze było nas mniej, ale wyglądało na to, że normalnie dookoła zespołu krążyło wiele najróżniejszych osób. Miałam dziwne przeczucie, że najprawdopodobniej nie będzie mi dane ich poznać.
------------------------------------------------
Moja dobroć ostatnio nie zna (rozsądnych i naprawdę racjonalnych) granic, tak więc postanowiłam uraczyć was dwoma rozdziałami w miejsce jednego. 
Poza tym, wzięłam udział w akcji "Pisarski Weekend", tak więc jest to po części podsumowanie tego eventu. 
Cóż więcej dodać? Chyba na dziś nie jest potrzebne więcej mych słów. Mam nadzieję, że zaszczycicie mnie jak zwykle swoimi opiniami :)
S.

6 komentarzy:

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)