niedziela, 2 listopada 2014

What happened in past, stays in past

Siedziałam razem z bratem Jareda, konsultując, jak według niego powinna być ustawiona na czas zdjęć perkusja. Zaczynałam już na poważnie planowanie, jednak z powodu perkusji, wymyślenie ustawień dla Shannona było dość trudne logistycznie. Mężczyzna przez cały czas pokazywał mi na ekranie tabletu zdjęcia ze starych sesji, na których przez cały czas zasłaniał instrument, który tak wiele dla niego znaczył. Błękitna Christina i Shannon, jej pan i władca, jednym słowem: bardzo dobrana para.

Tym razem chciałam zrobić coś zupełnie odwrotnego: pokazać cały zestaw bębnów w równie pięknym, mocnym świetle, co jego właściciela, dać znak, że jest to coś niezwykle ważnego, element, bez którego nie mogłoby zaistnieć nic. W sumie, co prawda, to prawda – bez perkusji żaden zespół nie jest w stanie zaistnieć, choćby miał najlepsze gitary, a frontman najpiękniejszy, najlepiej brzmiący, najczystszy głos na świecie. Rytm jest najważniejszy. Bez niego nie można zrobić nic.

- Spójrz. Pasowałoby ci coś takiego? – otworzyłam szkicownik na stronie, na której zaznaczyłam sobie wcześniej wymyślony projekt. Na szkicu Shannon opierał się o jeden z bębnów plecami, nie zasłaniając przy tym całego zestawu, trzymając w rękach długie, sygnowane pałeczki. Światło, padające z samotnego reflektora z góry sprawiało, że instrument nie rzucał cienia, na którym wcale mi nie zależało.

- Super! – ciemnowłosy szeroko się uśmiechnął, widząc, co zaplanowałam. – To będzie wyjątkowa sesja, zobaczysz.
- Cieszę się, że ci się podoba. Oprócz tego pójdziemy klasycznie w zdjęcia na siedząco i może jeszcze jedno obok, ale z innej perspektywy.

Poczułam, że w kieszeni wibruje mi komórka.

- Daj mi chwilę. – uśmiechnęłam się do Shannona, wyciągając z kieszeni telefon. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, z trudem byłam w stanie uwierzyć w to, kto do mnie dzwoni. Znałam ten numer, przecież przez tyle czasu odbierałam z niego połączenia. Zbyt wiele razy, przez co najwyraźniej ktoś postanowił sobie o mnie przypomnieć. Teraz jednak żyłam w zupełnie innym świecie, więc nie warto było dłużej się obrażać i kręcić nosem. Skoro Olga raczyła zadzwonić do mnie po tak długim czasie, postanowiłam, że nie będę zachowywała się jak małe dziecko.

- Tak, słucham? – rzeczowo odezwałam się do słuchawki.

Odparła mi cisza, a po chwili usłyszałam tylko ciche, nieco nieśmiałe pytanie.

- Halo? Nia? To ty?
- Tak.
- Jak się czujesz? Nadal jesteś w LA?
- Nie dzwonisz chyba po to, żeby ze mną rozmawiać o przyziemnych sprawach, prawda? – w moim głosie pobrzmiewał żal i odrobina niechęci. Poza tym, mojej rozmowy słuchał również starszy z braci, więc nie mogłam pozwolić sobie na zwyzywanie Rosjanki przez telefon. Nie jestem przecież mściwa.
- Chciałabym cię przeprosić, że zniknęłam bez pożegnania i uregulowania wszystkich rachunków – tu na chwilę urwała, a ja usłyszałam w tle cichy głos - musiałam wracać z ważnych powodów rodzinnych. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Dałaś sobie radę?
- Było ciężko.
- Mieszkasz nadal na Carleton? Powinnam ci wysłać pieniądze za ten czynsz… Teraz już mnie stać. Może przez Western Union?
- Nie. – lekko zaakcentowałam słowo. – To już nie jest potrzebne.
- Przeniosłaś się?

- Tak jakby. Gdyby nie pomoc mojego aktualnego pracodawcy, byłoby ciężko. Nie wiem, jak mam to ubrać w słowa. - w tym momencie spojrzałam na Shanna, który uśmiechnął się, unosząc kciuk w górę. Poza tym, przecież podpisałam zobowiązanie do poufności, więc miałam również wymówkę, by nie tłumaczyć Rosjance wszystkiego od początku. – Powoli wychodzę na prostą. – dodałam niespiesznie.

- Brawo! – gratulacje dziewczyny nie brzmiały naturalnie, tak jakby ktoś kazał jej to mówić. Postanowiłam, że odwrócę jej uwagę. - A u ciebie, co tam?

- Pracuję dla pewnego faceta, bo z Siergiejem ostatecznie nie wyszło na dłuższą metę. Wykorzystał moje pomysły i po wszystkim powiedział, że nasza współpraca na tym się zakończy. Gdyby nie pomoc moich rodziców, nie mogłabym nawet zostać w Moskwie. Robię trochę tu, trochę tam i staram się wrócić do europejskiego stylu życia, bo przez rok dużo się tu pozmieniało, kiedy mnie nie było. Napiszę ci maila później, bo muszę już wracać do pracy. – po raz kolejny usłyszałam męski głos w tle, tym razem jednak napominający, a Olga coś odparła, jednak nie zrozumiałam słów, gdyż odsunęła słuchawkę. Poza tym, mówiła do kogoś po rosyjsku.
- Dobrze.
- Dbaj o siebie. Zasługujesz na to.

Chwilę później usłyszałam tylko sygnał odrzuconego połączenia. Nie zdążyłam się nawet pożegnać, a głos w tle był naprawdę niepokojący. Co ona tak właściwie tam robiła, nieważne, gdzie była?

- Minutę wcześniej mam wroga, minutę później przyjaciółkę, więc jak mam to wszystko ogarnąć? – fuknęłam, odkładając telefon.

- Rób notatki. – Shannon uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem.
- Weź przestań! – dałam mu kuksańca w bok, na co mężczyzna się skrzywił. Kiedy nie było w domu Jareda, a Shann wpadał, żeby coś przesłuchać lub grać, czułam się o wiele bardziej swobodnie, wiedząc, że znajduję się poza czymś na kształt obserwowania. Perkusista od razu stał się człowiekiem, z którym miło spędzało mi się czas. Poza tym mogłam być z nim całkowicie szczera.

- Kim ona jest? Albo może raczej, kim była?
- Mieszkałyśmy razem aż do końca wymiany. Pewnie wiesz, że Jared bardzo ułatwił mi samodzielny start, pomagając na samym początku.
- Mówił, że zapłacił czynsz. No i cię zatrudnił.
- Nigdy mu się za to nie odwdzięczę. – odpowiedziałam, uśmiechając się smutno. – Nie wiem, jak.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale mój braciszek jest wyraźnie szczęśliwszy, kiedy jesteś w pobliżu. Dawniej tak nie było. – dodał nieco ciszej.

Wytrzeszczyłam oczy, słuchając mężczyzny. Od kiedy to facet mówi takie rzeczy? Spodziewałam się, że to raczej rola przyjaciółki – plotkary, by wytknąć coś takiego, ale jeśli mówił to o człowieku, którego znał chyba najlepiej na świecie, powinnam mu chyba uwierzyć na słowo.

- Na samym początku, nim się tu pojawiłaś, cały czas powtarzał: Nia, Nia, Nia… Nie wiem, ile razy oglądał twoje zdjęcia. Poprosił nawet Emmę, żeby znalazła w Sieci inne twoje prace, był nimi zachwycony. Zresztą, nie tylko on. – lekko się uśmiechnął, dodając po chwili. – Ma stuprocentową rację. Sam też kiedyś chciałem się w to bawić, ale ostatecznie wylądowałem za garami.

- Cóż… Garami? – czyżby Shannon miał coś wspólnego z kuchnią?
- Garami w żargonie nazywa się perkusję. Za garami kuchennymi stoi w wolnych chwilach Tomo, to on ma wykształcenie w tym kierunku.
- Okej… Zacząłeś opowiadać i?

- Wiesz, nie mieliśmy najłatwiejszego dzieciństwa. Najpierw jeździliśmy po wielu stanach z mamą, ponieważ nasz ojciec zmarł, mieszkaliśmy w przyczepie kempingowej, nie mieliśmy zbyt wiele, nie miałem nawet własnych bębnów, o których tak marzyłem, a każda wizyta u kolegów, u których mogliśmy choć spróbować wściekle kolorowych, słodzonych i modyfikowanych chyba całą tablicą Mendelejewa płatek kukurydzianych, po których młody biegał jak zwariowany przez pół dnia, sprawiała, że mogliśmy spróbować życia, tak bardzo innego niż nasze własne. Przez cały czas zmienialiśmy szkoły, więc nie mamy z tamtego czasu wielu znajomych, zresztą najprawdopodobniej większość z nich zmieniła już nazwiska i stany cywilne, a szkoda… - perkusista zamyślił się nieco, milknąc na moment - …bo dawniej podobała mi się pewna dziewczyna. Później Jared zdecydował się na wyjazd do Nowego Jorku, żeby móc się uczyć, a ja wpadłem w konflikt z prawem. Gdyby nie jego pomoc, prawdopodobnie siedziałbym w więzieniu lub byłbym martwy, a wszystkie nasze marzenia o własnej kapeli spełzłyby na niczym. Jesteśmy tu i teraz, trzymamy się razem, a to, co dzieje się dookoła nas sprawia, że jesteśmy szczęśliwym rodzeństwem, choć czasem zdarza nam się ściąć. A mama… ona nauczyła nas, że nieważne, w jakiej sytuacji się znajdujemy, ale powinniśmy pomagać sobie nawzajem oraz innym. Myślę, że w ten sposób możemy odwdzięczyć się za całą daną nam pomoc przez tyle długich lat.

Uśmiechnęłam się, słysząc historię Shannona i wyobrażając sobie małych chłopców, doskonale bawiących się tym, co mieli wyłącznie dookoła siebie, nie tak jak dziś, z mnóstwem zabawek, komputerów, telewizji na żądanie i czego tylko dusza zapragnie.

To były zupełnie inne czasy, o których doskonale pamiętali moi rodzice, opowiadając mi o swoim dzieciństwie… Kiedyś mama pokazała mi jedną ze swoich lalek, które zachowała na pamiątkę: bardzo starą zabawkę, ubraną w sukienkę, uszytą z kawałków starej szmatki. Była na swój sposób śliczna, ale żadna dziewczynka nie chciałaby się nią już bawić.

- To musiał być przezabawny widok.
- Czasami tak, ale to, jak żyliśmy, było może nieco mniej radosne, choć patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, wiele nas to nauczyło.

Prawdziwa historia sprawiła, że zaczęłam patrzeć na braci Leto z zupełnie innego punktu widzenia. Ich przykład dowiódł mi, że dzięki ciężkiej pracy i dążeniu ku celu można osiągnąć wszystko: mieć wspaniale działające firmy, być szczęśliwym w pracy, którą się wykonuje, a w przypadku Jareda i Shannona dodatkowo oddaną rzeszę fanów na całym świecie, szanujących ich twórczość. Taki wzór był dla mnie czymś w tej chwili niewyobrażalnym, jednak z biegiem czasu czułam, że będąc starszą, uświadomię sobie to z nawiązką.

Któregoś dnia usłyszałam cichą rozmowę Jareda przez telefon. Długowłosy opierał się o framugę szeroko otwartych drzwi „ula”, ustalając coś z osobą po drugiej stronie. Diana, która akurat tego dnia poprosiła o zgodę na to, by nieco wcześniej wyjść z powodu wizyty u lekarza i pozostawiła mnie samą, gdyż Emma nie pojawiła się w biurze, spędzając cały dzień w wytwórni i ustalając szczegóły dotyczące pierwszego ważnego zadania, jakie miało mnie czekać już wkrótce: wykonywanej nie przez dotychczasowego fotografa, a przeze mnie sesji zespołu dla mediów i na potrzeby promocji nowej trasy koncertowej, w którą chłopaki mieli jechać już wkrótce. Yasir pojechał z rodziną do Aspen, więc w domu byłam tylko ja i Jared.

Miałam już pewien plan, jednak nie byłam pewna co do jego realizacji, ponieważ nigdy jeszcze nie zajmowałam się takimi rodzajami ujęć: naraz zdarzyło mi się fotografować dwie osoby, w dodatku obie siedzące, a tu zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Naszkicowałam parę scen, które mogłabym spróbować przenieść w czasie sesji, próbowałam też zrobić kilka próbnych zdjęć przedmiotów w podobnych warunkach, czyli garażu, ale fotografowanie nieruchomego przedmiotu, a oddychającego, poruszającego się, mrugającego człowieka to dwie różne sprawy.

Siedziałam przy biurku z szeroko otwartym szkicownikiem, zaostrzonym ołówkiem, wsuniętym za ucho, przyglądając się szkicowi i notatkom, które zrobiłam. Wydawało mi się, że mój sprzęt wytrzyma warunki, jakie wymyśliłam, szczególnie z nowymi obiektywami, które dawały mi sporo wolności kreatywnej i możliwości. Wyciągnęłam zza ucha rysik, dopisując kilka uwag i zaznaczając punkty, w których będę musiała umieścić reflektory. Byłam mocno skupiona na zadaniu, ponieważ nie chciałam zawieść ludzi, otaczających mnie, więc kiedy zobaczyłam Jareda, opierającego się o stół, natychmiast podskoczyłam na krześle, spinając się.

- Wystarczy tego projektowania na dziś, chodź.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam. – wskazałam na nieoznaczone ramki, na których ledwo co naszkicowałam.
- Daję ci oficjalne wolne. Poza tym, rozmawiałem z moją mamą i zaprosiła nas do siebie, więc jeśli nie chcemy się spóźnić, powinniśmy zacząć się szykować.
Zgarnęłam włosy za ramię, szybko związując je na karku gumką, którą miałam nałożoną na nadgarstek.
- Nie chcę się narzucać… - zaczerwieniłam się, nie wiedząc dokładnie, z jakiego powodu - zresztą dziś chciałam jechać na Malibu i spędzić popołudnie na plaży. – zamknęłam szkicownik, zostawiając go na biurku, a chwilę później odłożyłam do przybornika gumkę i ołówek. – Zdążyłam już sprawdzić, jak się tam stąd dostać i wrócić.
- Plaża nie ucieknie, a ja zdążę pokazać ci jeszcze kilka fajnych miejsc, które na pewno polubisz, ale najpierw jedziemy do domu mojej mamy. Zaczekaj. – kiedy zaczęłam podnosić się z krzesła, stanął za mną, ściągając mi delikatnie gumkę z włosów i szybko zaplatając je w dość ciasny warkocz. – Teraz możesz już iść. – uśmiechnął się, pochylając nad moim ramieniem, cicho mówiąc wprost do ucha.

Wychodząc z biura, przelotnie zauważyłam, jak przygląda mi się, więc przesunęłam warkocz do przodu. Rzeczywiście, zaplótł go naprawdę dobrze, tak, że żaden kosmyk nie wystawał z kłosa, który nosiłam. Ciekawe, dlaczego... Może po prostu nie podobał mu się mój kucyk? Pobiegłam po schodach na piętro, wchodząc do sypialni i zamykając za sobą drzwi. Nie wiedziałam do końca, czego powinnam się spodziewać, więc zostałam w wąskich dżinsach, a do nich dobrałam dość elegancką bluzkę z falbaną w jasnobłękitnym kolorze. Kiedy spojrzałam w lustro, oceniłam swój wygląd na dość zadowalający, taki, który nikomu nie przyniesie wstydu. Jeszcze tylko długie kolczyki z drobnych kryształków i pasujący do nich naszyjnik i byłam gotowa. Wyciszony telefon wsunęłam do niewielkiej torebki, którą dostałam w powitalnym prezencie od Emmy, zarzucając jej długi pasek na ramię.

Kiedy schodziłam na dół w delikatnych czółenkach, zobaczyłam przez okno, jak Jared przeparkowuje auto, obracając je maską do bramy. Szeroki podjazd umożliwiał sporo manewrów bez niszczenia rosnącej dookoła trawy i nasadzonych ludzką ręką, ale przy tym naturalnie wyglądających jasnofioletowych prymulek. Stanęłam przy oknie, przyglądając się, jak obchodzi auto ze ściereczką w dłoni, podchodząc do przedniej szyby i ostrożnie ją czyszcząc, po czym przeszedł do lusterek, wycierając je z kurzu. Byłam gotowa na spotkanie z nieznaną mi jeszcze Constance. 
Kiedy Jay wspomniał podczas naszego pierwszego lunchu o niej, w wolnej chwili znalazłam jej zdjęcia z nim i Shannonem w Google. Wyglądało na to, że była związana ze swoimi dziećmi naprawdę mocno, a ja czułam, że jadąc razem z Jaredem, wtrącę się tylko w ich relacje.
Zresztą, kim tak właściwie dla niego jestem, poza tym, że dla niego pracuję, a z braku innych możliwości chwilowo również mieszkam? Jeśli kobieta mieszka z mężczyzną, to może oznaczać, że są parą, a o ile było mi wiadomo, do tej pory nic takiego się nie wydarzyło. Poza tym, dzieliła nas dość spora różnica wieku, jednak on wyglądał na znacznie młodszego niż w rzeczywistości był…

Kiedy wyszłam na ganek, Jared krzyknął do mnie zza krawędzi trawnika.

- Łap! – kiedy spojrzałam na niego, rzucił mi klucze z kolorowym breloczkiem. – Srebrny jest do górnego zamka, a czarny do dolnego. – dodał, mówiąc przez dłonie, złożone w trąbkę.
Dokładnie pozamykałam dom, po czym potruchtałam chodnikiem na podjazd, wsiadając do samochodu, w którym czekał już na mnie Jared.
- Proszę. – oddałam mężczyźnie klucze, uśmiechając się i zapinając pas.
Kiedy jechaliśmy przez miasto, chciałam włączyć radio, jednak w tym momencie nasze dłonie spotkały się i poczułam na skórze lekkie wyładowanie elektryczne, jakbym dotykała balonikiem najpierw włosów, a później trzymała go przez chwilę w rękach.
- Mógłbyś włączyć jakąś muzykę? Za cicho tutaj… - mruknęłam. – Tylko nie radio, bo tam puszczają same popowe kawałki…
- Jasne. A tak właściwie, słuchałaś którejkolwiek z naszych piosenek? – słysząc pytanie, zaczerwieniłam się. Chociaż czytałam co nieco o zespole i poczynaniach artystycznych Jareda, nie miałam zielonego pojęcia o tym, jaką muzykę gra. Cisza była wystarczająco dobrą odpowiedzią, prawda?
- Czyli nie. Dobra, wolisz coś spokojniejszego, czy może nie?
- Raczej spokojne.
- Okej. – kiedy zwolniliśmy bliżej skrzyżowania, na którym zapaliły się czerwone światła, Jared wybrał na dotykowym monitorze centrum rozrywki kilka przycisków, a z głośników dookoła nas popłynęły słowa piosenki.
- Ten kawałek napisałem z myślą o tym mieście, w którym, choć spędzam tylko część roku, zawsze będzie moją przystanią. Tu stałem się tym, kim jestem teraz i to tu odnajduję wszystko to, czego potrzebuję do szczęścia.

There was truth                                            
There was consequence, against you
A weak defence, then there’s me
I’m seventeen, 
looking for a fight

All my life 
I was never there just a ghost 
Running scared
Here our dreams aren't made they're won


Lost in the city of angels
Down in the comfort of strangers, I 
Found myself in the fire burned hills
In the land of a billion lights

Bought my fate
Straight from hell
Second sight has paid off well
For a mother, a brother and me

The silver of the lake at night
The hills of Hollywood on fire
A boulevard of hope and dreams
Streets made of desire

Lost in the city of angels
Down in the comfort of strangers, I 
Found myself in the fire burned hills
In the land of a billion lights

Złapałam się na tym, że nieświadomie nucę melodię, w refrenie bezwiednie powtarzając słowa „city of angels”. Cóż, była to piosenka, spokojnie mogąca pretendować do miana hołdu dla miasta, w którym teraz żyłam. Ja też mogłam się utożsamić z uczuciami Jareda wobec tego miejsca: znalazłam w nim tą część siebie, którą zawsze chciałam móc pokazać światu.

- Czy tu przypadkiem nie było nawiązania do twojej rodziny? – kiedy piosenka już się skończyła, poczułam, że muszę o to zapytać.
- Delikatne. Najpierw w LA pojawiłem się ja, później Shannon, a na samym końcu ściągnęliśmy mamę.

Rzeczywiście… Jared, śpiewając, nawet nie ukrywał emocji. Byłam jedynie ciekawa, jakie okoliczności sprawiły, że napisał coś takiego. Siedziałam w ciszy, myśląc, co by było, gdybym to ja spróbowała pozostać tu, w mieście aniołów kiedykolwiek na stałe i przywiozła tu rodziców. No i Clarę. Z bliskimi jest przecież zawsze o wiele łatwiej żyć daleko, jednak nie wiedziałam, czy mogę nawet o tym marzyć. Na coś takiego potrzebne było mnóstwo pieniędzy, nowy dom, porządna szkoła dla młodej, praca dla rodziców… To nie mogło być tak łatwe, jak sobie to wyobrażałam. Nawet, jeśli spróbowałabym wykorzystać znajomości, skontaktować się z paroma różnymi osobami, wątpiłam, żeby cokolwiek udało mi się zdziałać całkiem samej.
------------------------------------------------------
Okazuje się, że zaginanie czasoprzestrzeni nie jest na rękę mojej kondycji... 
Nie będę wtajemniczała Was w szczegóły, ale od kilku tygodni więcej czasu spędzam nad książkami, niż klawiaturą, więc po części wena została zastąpiona suchymi pojęciami na temat odpowiednich procesów fizjologicznych, kości nadgarstka (wiedzieliście, że jest ich aż osiem?) i historii fizjoterapii. Nie jest łatwo, wiedziałam, że tak nie będzie, ale niestety odbija się to również na mojej kreatywności. Przepraszam, że tak długo nie pisałam, staram się, ale obawiam się, że taką drogą nie zajdę zbyt daleko. Proszę Was, dajcie mi znać, co sądzicie i czy warto, żebym dalej pisała.
Spróbuję przygotować kolejny rozdział nieco szybciej, niż ten :)
S.

10 komentarzy:

  1. Oczywiście że warto pisać to dalej, uwielbiam to ff. Jedno z moich ulubionych. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, to wiele dla mnie znaczy :')
      Zobaczymy, co da się zrobić.
      S.

      Usuń
  2. chce już nowy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko w swoim czasie. Zależnym od ilości uczelnianych materiałów do analizy i wykucia, oraz (nie ukrywam) ilości opinii.
      S.

      Usuń
  3. Czy warto na pewno warto przeczytałam twóje opowiadanieod początku I jestem pełna podziwu tego co stworzyłaś mam nadzieje że będziesz nadal kontynuować.

    Pozdrawiam Valhalla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa, to motywuje i pozwala mi wierzyć, że warto dalej w wolnych chwilach pisać.
      Mam nadzieję, że będziesz zostawiać po sobie ślady ;)
      S.

      Usuń
  4. No jasne że tak i czekam następny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co tu dużo pisać, świetny rozdział jak zawsze i znów ubolewam, bo nie mam się do czego przyczepić :c Czekam na następny chociaż zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są tak świrnięci jak ja żeby ciągle dodawać nowe rozdziały.
    Życzę weny i przede wszystkim dużo czasu na pisanie!
    Pozdrawiam, C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno znajdą się jeszcze powody, za które będziesz chciała mnie dorwać i oskalpować ;)
      Ja też mogłabym dodawać co drugi dzień, ale nie miałabym czasu na nic, a zaczęłam też pracę, więc jeden z dni spędzam tak właściwie najpierw na uczelni, a potem w pracy.
      Jakoś to będzie :)
      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)