piątek, 21 listopada 2014

Let's do this!

Od samiutkiego rana w „ulu” panował ruch i gwar. Wstaliśmy rano, by dopilnować wszelkiego załadunku sprzętu, który miał pojechać do hangaru w transporcie z doświadczoną i przygotowaną do montażu, jak wyjaśnił mi Jared, ekipą, która zawsze jeździła w trasach, budując sceny koncertowe na całym świecie. Pozostawione im przeze mnie szkice i notatki miały pomóc również w rozstawieniu wszystkich świateł oraz ekranów, które miały ułatwić mi zadanie na tak wielkiej powierzchni.

Niepokoiłam się, gdyż po raz pierwszy byłam zaangażowana w tak poważny projekt i ciążyła na mnie ogromna odpowiedzialność, gdyż jeszcze nigdy nie mogłam pozwolić sobie na choćby zalążek próby czegokolwiek podobnego. Inne realia sytuacji sprawiały, że tym bardziej miałam powody do strachu o ostateczne efekty. Ze stresu wstałam razem z pierwszymi promieniami słońca, najpierw leżąc w łóżku niespokojnie, a potem chodząc po całym pokoju, szukając własnego miejsca i oglądając własne projekty, potem albumy, widok zza okna – w sumie robiłam wszystko to, co się dało, by zabić jakoś nudę.

Chociaż wszystko miało być zapakowane bezpiecznie w skrzynie, zaprotestowałam przed umieszczeniem w nich również mojego aparatu oraz innych akcesoriów, woląc przewieźć je w bagażniku Mercedesa, którym mieliśmy jechać razem z Jaredem. Nie wiem jak on, ale ja nie wyobrażałam sobie pokazać się tym wszystkim ludziom w dresie, służącym mi za piżamę, więc ubrałam się nawet wcześniej, niż planowałam, w najwygodniejsze spodnie, dość długą tunikę z rękawem ¾, kupioną w butiku Carlene i chustę, przewiązaną na szyi. Cóż, on był zdecydowanie inny.

Kiedy zeszłam na pierwsze piętro, zobaczyłam, jak ubrany dość nonszalancko w wycięty podkoszulek i luźne spodnie rozmawia z Emmą, przeglądającą jednocześnie dokumenty, zerkając na ekran włączonego tabletu. Wielozadaniowość miał chyba we krwi… A ubraniowy savoir – vivre w tej chwili najwyraźniej go nie dotyczył.

- Cześć. – podeszłam, cicho się odzywając. – Dziś wielki dzień, prawda? – kiedy zerknęłam mu w ekran, zobaczyłam siatkę graficzną Twittera. Oczywiście, social media odgrywały ogromną rolę w pracy zespołu, jednak… czy aby Jay nieco nie przesadzał? Miałam wrażenie, że powinien skupić się na wydarzeniach dnia, a nie na elektronice.
- Cześć. – Emma podniosła wzrok znad papierów, uśmiechając się. – Jesteś gotowa?
- Tak sądzę. – odparłam, czując na sobie spojrzenie Jareda. – Jedliście już śniadanie?

Nie mogłam sobie wyobrazić uniknięcia porannego posiłku, nie w takim dniu, nie w takiej chwili, kiedy potrzebna była nam energia, a z tego, co zdążyłam już zaobserwować, J. bez pełnego żołądka  o poranku potrafił nieźle się naburmuszyć. Ja też nie lubiłam być głodna.

- Ja tylko przed wyjściem szybko wypiłam kawę i skubnęłam kilka łyżek płatek, ale…
- Jared? – uśmiechnęłam się do długowłosego, który przetarł po raz kolejny oczy, mrucząc coś pod nosem - Okej… - mruknęłam pod nosem. Odpowiedź była jasna – oczywiście, że nie.

Nie musiałam pytać. Wyraźnie widziałam, że choć zaczął dbać o siebie, również nieco przytył, żeby nie wyglądać jak chuchro, to jednak praca stanęła w tym dniu na pierwszym miejscu w hierarchii, tak jakby zupełnie zapomniał o potrzebach ciała. Wśród ludzi, wynoszących już skrzynie do aut, rozmawiając, usłyszałam dobiegające z parteru nieco podniesione głosy.

- Jay? Nia? Emma?
To był Shannon, a po chwili wyłapałam śmiech Tomo. Prawda była taka, że raz usłyszany nie dawał się zapomnieć. Kiedy odwróciłam się w stronę schodów, zobaczyłam, jak wspinają się po nich, ledwo tłumiąc śmiech. Co ten Tomo znów naopowiadał?

- Cześć wam. – Shannon podszedł do brata, wyciągając mu z dłoni tablet, odkładając na stół i przytulając, poklepując po plecach. – Bracie, co ty taki niemrawy?
- Miałem w nocy koszmary. Nia, odpowiadając na twoje pytanie: jeszcze nie. Nie chciałem cię obudzić, hałasując w kuchni.
- To ja mam pomysł: dokończcie wszystkie sprawy biurowe, a ja zrobię śniadanie dla całej naszej piątki. Shannon, kawa? Z mlekiem? – wiedziałam z opowieści Emmy i Diany, że perkusista jest od niej uzależniony. Tak, dziewczyny postawiły sobie za cel dokładne przedstawienie mi sylwetek panów, ich historii, wszystkich możliwych kawałów na ich temat oraz różnych szczególików, które, jak miałyśmy nadzieję, miały mi ułatwić zrozumienie zespołu.

- Nie, poproszę bez. – perkusista posłał w moim kierunku szeroki uśmiech. – Dziękuję.
- Pomogę ci, będzie szybciej. Zresztą myśmy już wszystko ustalili. – Tomo uśmiechnął się, podwijając rękawy granatowej koszuli aż za łokieć. Oczywiście, wiedziałam już, że gotowanie to jedno z jego ulubionych zajęć, jednak nie sądziłam, że z samego rana będzie tak chętny do współpracy. Poza tym chyba Shannon wspominał, żebym nie prosiła Chorwata o gotowanie dla ekipy, jeśli sam tego nie zechce.

W kuchni Tomo czuł się jak we własnym domu, rzucając mi jeden z fartuchów, wiszących na ścianie, sam natomiast ubrał inny, czarny i wiązany z tyłu.

- Zrobię smoothie z migdałami. – uśmiechnęłam się do mężczyzny, który grzebał w lodówce w poszukiwaniu kilku jajek, które kupiliśmy z myślą o Shannim, który, jak przystało na (prawie) wszystkożercę, chwilowo nie dawał się przekonać do zaprzestania jedzenia mięsa i jajek, więc tylko i wyłącznie dla niego spełnialiśmy ten jeden kaprys, kiedy wiedzieliśmy, że wpadnie, szczególnie z rana. Z Tomo nie było tego problemu – również zdecydował się porzucić normalną dietę na rzecz znanej mi już wersji wegańskiej.

- Ja uszykuję te jajka… - w głosie Chorwata dało się wyłapać nutkę smutnego tonu - …inaczej będzie chodził jak struty przez cały dzień, a dziś tego nie chcemy, prawda? Zerkając, jak rozbija je na mocno rozgrzanej patelni, uśmiechnęłam się, wyciągając z szafki blender. Szybko umyłam dwie duże brzoskwinie, soczyste nektarynki, obrałam ze skórki miękkie jabłko deserowe, które należało już zjeść, po czym zaczęłam dzielić je na części, łatwiejsze do zmielenia. Jeszcze duży banan, trochę przypraw korzennych, laska wanilii, niewielka saszetka zmielonych ziaren lnu, odrobina mleka migdałowego i zaczęłam dość hałaśliwie miksować owoce. 
Przez ten czas Tomo zdążył wrócić rezon, więc przygotował w ekspresie kawę, która zapachniała w całej kuchni, zatykając mi nos ziemistym aromatem. Nie smakowała mi mieszanka Shannona, gdyż była zbyt mocno palona i po zaparzeniu nie dawała się przełknąć z każdą ilością słodkiego mleka migdałowego… Cóż, musiał się zadowolić naszą, lżejszą w smaku, ale równie wysokiej jakości.

Wspólnie szybko dokończyliśmy przygotowania, więc już po chwili mogłam wychylić się z kuchni i zawołać wszystkich.
- Emma, Jay, Shann, chodźcie!
- Zgrany z nas duet, prawda? – na twarzy Chorwata malował się gigantyczny uśmiech. Przybiliśmy sobie piątkę, śmiejąc się głośno.

Kiedy całą piątką usiedliśmy w kuchni (Shannon doniósł dodatkowe krzesła z tarasu), wiedziałam, że ten dzień musi się udać. Na końcu głowy jednak przyszło mi na myśl, że może się coś stać, ale wolałam nie przywoływać złego na zapas. Atmosfera, panująca między nami, była naprawdę luźna; możliwe, że to tylko ja z racji odczuwanej presji niepotrzebnie się stresowałam? Dla chłopaków i Emmy to nie była pierwszyzna, a ja… cóż, miałam wiele powodów do zmartwień. A to sprzęt wysiądzie, a to spadnie zawieszona lampa, a to nie zadziała podnośnik, a to asystent nawali, źle ustawiając lustra i kierunki strumieni światła… Najgorsze były trzęsące się ręce.

- Co tak siedzisz? Nic nie mówisz, tylko trzymasz kurczowo szklankę… - Emma poklepała mnie po ramieniu. – My tu dyskutujemy w najlepsze, a ty się wyłączyłaś.
- Mam powody, bo coś mi mówi, że może coś źle zrobię, sknocę sprawę i nikt nie będzie zadowolony.
- Czemu się przejmujesz? Wszyscy doskonale wiemy, że od samego początku starasz się jak tylko możesz, więc twoje zmartwienia są zupełnie niepotrzebne.

Kiedy wreszcie dojechaliśmy na miejsce (Emma miała dotrzeć przed samą sesją), okazało się, że jakimś cudem dach magazynu nie runął pod ilością i ciężarem podwieszonych lamp, jakich sobie zażyczyłam, przez co momentami niektóre miejsca wyglądały jak sala operacyjna, rozświetlone do granic możliwości. W jednym z krańców stały parawany, oddzielające plan zdjęciowy od całej reszty przestrzeni, a kiedy zerknęłam za nie, w każdej z części wisiały pokrowce z ubraniami, wybranymi przez chłopaków, stały krzesła, stoliki, dalej w niewielkim kąciku na stole znajdował się cały catering: pokrojone owoce, warzywa, butelki z wodą, sokami, mlekiem migdałowym, orzechy, trochę dobrej czekolady… Czyżby Jared maczał w tym palce?

Na stole w „garderobie”, która została przypisana mi, stały już opakowania z moim aparatem, wszystkimi obiektywami i notatki, które przygotowałam odpowiednio wcześniej. Wyglądało na to, że nie brakowało mi niczego: z tego, co zauważyłam, komputer również stał nieopodal planu, tkanina, o którą natomiast prosił mnie Jared, była już rozwinięta w jednym z dobrze oświetlonych miejsc, perkusja stała w lekkim półcieniu, a gitara Tomo… No właśnie. Gdzie była w tym wszystkim, całym tym artystycznym rozgardiaszu gitara Tomo?

Wystarczyło, żebym wyjrzała za parawan, a ujrzałam obraz, który sprawił, że zmroziło mi krew w żyłach. Tomo biegał między punktami, w których mieliśmy robić zdjęcia, szukając futerału. Wzmacniacz stał na swoim miejscu, ale instrument jakby wyparował.

- Gdzie jest ta gitara? Przecież była wśród rzeczy do zapakowania! – usłyszałam głośny krzyk. Wiedziałam, przeczuwałam, że coś się stanie! Po chwili na środku pola pojawił się Jared, w niezapiętej, tak naprawdę ledwie narzuconej na ramiona białej koszuli. Westchnęłam, podchodząc do mężczyzn, do których po chwili dołączył Shannon.
- Tomo, jesteś pewien, że sprawdzałeś wszędzie? – starszy z braci rozejrzał się jeszcze raz dookoła, usiłując znaleźć zaginiony futerał. – Na pewno?
- Tak! Przecież nie wyparował w transporcie, prawda? To niemożliwe. – Chorwat panicznie zerkał dookoła.

Jared stał nadal w rozpiętej koszuli, wyciągając z kieszeni telefon i dzwoniąc.
- Emma? Jesteś jeszcze w Labie? Super. Proszę, sprawdź, czy na dole, albo w salonie, pokoju na piętrze, studiu albo magazynku nie został biały Gibson Tomo. Sekundę. – odsunął od siebie iPhona, pytając – W którym futerale była ta gitara?
- Czarnym, twardym. Tym z poliwęglanu.
- Słyszałaś? – Jared zwrócił się jeszcze raz do Emmy. – Proszę, poszukaj jej, jeśli została w domu. Daj znać, jeśli coś się zmieni. Dzięki. – wsunął telefon do kieszeni, powoli zabierając się za zapinanie guzików. – Spokojnie, na pewno się znajdzie. Chris? – zerknął za siebie, wołając jednego z wysokich blondynów, ustawiających ostatnie zwierciadła.
- Tak? – odkrzyknął, przykręcając śruby do stelaża.
- Sprawdź, czy w ciężarówce nie ma futerału z gitarą. Dzięki!

Chwilę później rozdzwonił się telefon Jareda. Widząc wyświetlacz, skrzywił się i odszedł nieco na ubocze, rozmawiając z kimś wzburzonym tonem. Nagle poczułam wibracje własnego telefonu, brzęczącego w kieszeni. Emma.
- Tak?
- Hej, Nia, nie mogę dodzwonić się do Jareda.
- Rozmawia akurat. Znalazłaś?
- Tak, Tomo zostawił gitarę w salonie, kawałek od miejsca, w którym zbieraliśmy rzeczy, więc ktoś z ekipy nie zauważył futerału, nie biorąc go ze sobą. Właśnie pakuję ją do bagażnika i jadę do was. Potrzeba coś jeszcze?
- Nie. Tak mi się wydaje. Przekażę mu, że wszystko okej. I uspokoję Tomo. Niedługo się widzimy.
- Do zobaczenia.

Uśmiechnęłam się, wiedząc, że sytuacja została opanowana. Cóż, bez gitary Chorwat nie był sobą, co wiedziałam już od jakiegoś czasu. Krótkiego, to prawda, ale jakże owocnego.
Kiedy Jared skończył rozmowę, widziałam z daleka, jak stara się nieco uspokoić, głęboko oddychając. Podszedł do mnie, wzruszając ramionami.
- Nie rozumiem, czemu muszą fundować mi takie nerwy w tak ważnym dla mnie dniu. Jest problem z jedną z lokalizacji, bo nie wiadomo, czy zdążą z remontem… Muszę porozmawiać z Emmą.
- Właśnie, co do niej: odnalazła zgubę w domu. – miałam nadzieję, że zadowoli się lekkim uśmiechem.
- Świetnie, jeden problem mniej. To co, bierzemy się do roboty?
- Oczywiście! – ochoczo odparłam. – Wezmę tylko aparat i możemy się bawić.

- Tomo, słyszałeś? Zguba przyjedzie razem z Emmą. – Jared pomachał do stojącego z wymizerowaną miną Chorwata, swobodnie dodając – Ktoś jej nie zauważył, pakując rzeczy do transportu. Panie, panowie, zaczynamy. – klasnął kilka razy, uśmiechając się szeroko w ten dziecięcy, pełen radości sposób, który widziałam już kilka razy. 

Entuzjazm młodszego z braci udzielał się również po części mi, ponieważ miałam ochotę złapać już moją lustrzankę i natychmiast, frunąc jak ptak, robić zdjęcia, kolejne i kolejne, jeszcze więcej zdjęć, aż do wyczerpania się akumulatorów lub pamięci na karcie. Szczerze mówiąc, nie powstrzymałoby mnie nawet to: zabrałam ze sobą dodatkowe baterie, olbrzymią kartę, więc wyczerpanie zasobów chyba mi nie groziło. Poza własną energią. Zaśmiałam się do siebie, czując dreszczyk emocji i charakterystyczne wrażenie motyli, latających w brzuchu. Lekka, motywująca trema sprawiała, że jeszcze bardziej chciałam zacząć. Chciałam dać z siebie wszystko i pokazać Jaredowi, że nie podjął złej decyzji, przyjmując mnie do swojego składu.
------------------------------------------------------------
Wreszcie musiał nadejść ten moment, by Nia mogła się wykazać przed całą trójcą. Co jednak stanie się na sam koniec tego pamiętnego wydarzenia, dowiecie się następnym razem.

Dziękuję za Wasze wszystkie odpowiedzi na moje ostatnie pytanie: myślę, że mogę powiedzieć, że zdecyduję się na opisanie tej historii oczyma Jareda. Ale to musi zaczekać. Jak długo, tego nie jestem w stanie stwierdzić.
Proszę o Wasze opinie :)
S.

5 komentarzy:

  1. pozostaje czekać na kolejny, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem :)
      A trzymanie Was w niewiedzy nawet mi się podoba. I daje mi czas na naukę na egzaminy :)
      S.

      Usuń
  2. Byle nie długo ;-) Powodzenia na egzaminach, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dopiero te związane z połową semestru, ale materiału jest jak na próbną maturę... A co dopiero, jak będzie sesja.
      Nie będę dziękowała, żeby nie zapeszyć.
      Niedługo coś powinno się pojawić :)
      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)