Kiedy siedziałam w pokoju zaraz po wideo konferencji z
Dianą, która musiała jechać do Nowego Jorku do biura jednego z kontrahentów
Jareda, a ustalała ze mną pewne sprawy, w których realizacji miałam ją zgodnie
z naszą wcześniejszą umową zastąpić. Przed wyjazdem mówiła mi, że podróże służbowe zdarzają jej się rzadko, więc przy okazji znajdzie czas, by odwiedzić dalszą rodzinę, mieszkającą na Wschodnim Wybrzeżu. Z laptopem na kolanach z czystej
ciekawości zerknęłam na stan moich oszczędności w banku. Nie wiedziałam, kiedy mogę zacząć spodziewać się jakichś większych wydatków, poza tym, że dokładałam się tymi banknotami, które jeszcze mi pozostały, w dodatku chyba niezauważoną do słoja, w którym Jared, jak zdążyłam zauważyć, trzyma pewną sumę na zwykłe wydatki. Lepiej chyba jest widzieć, ile ma się pieniędzy w rękach, niż płacić za wszystko bez opamiętania kartami.
Zaraz po przeprowadzce,
zamykając konto studenckie, wpłaciłam pozostałe pieniądze na osobny, teraz już
główny rachunek, nie chcąc ich stracić, lecz na nich bezpiecznie zarobić. Cóż,
pamiętałam, że zostało mi kilkaset dolarów włącznie z zaliczką za mieszkanie,
którą odzyskałam, w sumie prawie tysiąc, ale kiedy zobaczyłam bieżące saldo i
powiadomienie o przelewie, gwałtownie wciągnęłam powietrze. Jakim cudem nagle znalazły
się na moim koncie ponad cztery tysiące, wpłacone z konta The Hive? Wszystko się zgadzało, adres, dane… O ile mi wiadomo,
pieniądze nie pączkują ani cudownie się nie rozmnażają, jak bakterie czy inne
paskudztwa o poranku... Wylogowałam się natychmiast z systemu, zostawiając
włączonego laptopa na łóżku i nie czekając ani chwili dłużej, zbiegłam po
schodach na pierwsze piętro, wpadając do gabinetu, w którym siedział Jared,
pisząc coś na komputerze. On chyba nigdy nie przestawał pracować…
- Nia, coś się stało? – podniósł wzrok znad monitora, spoglądając
na mnie pytająco. Byłam wściekła, wiedząc, że potraktował mnie jak stypendystkę
i stałam nad biurkiem ze skrzyżowanymi rękoma, wpatrując się w niego jak
rozjuszony byk w czerwoną płachtę. Nie lubiłam corridy, jednak była to część
mojej kultury, więc pierwszym porównaniem, jakie przyszło mi na myśl, był
właśnie stereotypowy byk. Cóż…
- Co to za przelew z The
Hive? – wycedziłam momentalnie, krzywiąc się. – Przecież nie zrobiłam
praktycznie nic w ciągu tego czasu poza kilkoma twoimi fotkami. To nie była
praca! – syknęłam. – Poza tym, skąd wziąłeś mój numer konta?
- A, ten. – skinął głową, lekko się uśmiechając. – Proszę,
usiądź. – wskazał mi krzesło, stojące przede mną.
- Dzięki, ale wolę stać.
- Wolałbym jednak, żebyś usiadła. – wypowiedział spokojnie,
acz stanowczo, przeczesując dłonią włosy.
Zdążyłam się już zorientować, że Jared uwielbiał mieć wszystko
pod kontrolą, nieważne, na co padło, czy była to próba zespołu, której
świadkiem byłam przez kilka minut; zebranie z ekipą lub rozmowy z pracującymi
dla niego ludźmi – wyraźnie tego potrzebował, czując się w roli szefa jak ryba
w wodzie. Wiedziałam również od dziewczyn, że jeśli jego dłonie kierowały się
ku włosom, oznaczało to, że się irytował, a nie chciałam widzieć go w takim
stanie, więc odsunęłam krzesło, siadając na nim. Nie, nie czułam przegranej, po
prostu dostosowałam się do jego wymagań, wiedząc, że bądź co bądź to jest mój
szef i nie chciałam z nim zadzierać od samego początku.
- Bardzo ci dziękuję. – skinął głową, widząc, że posłuchałam
jego prośby. – To pensja, którą przelewamy w tygodniówkach każdemu
pracownikowi. Wygląda na to, że twoja już dotarła. – uśmiechnął się. – Może i
nie uważasz tych zdjęć jako pracy, ale ja wręcz przeciwnie. Emma zatwierdza
przelewy, więc to ona musiała znać numery.
- OK, rozumiem, ale czemu aż tyle? – westchnęłam, splatając
palce dłoni i postukując wskazującymi o siebie. Rzeczywiście, przypomniałam
sobie, że dawałam Emmie dokładne dane, ponieważ wspominała, że musi mieć je do
akt.
- To normalna stawka, poza tym coś mi mówi, że niedługo
przyda ci się gotówka. Kursy walut szaleją, więc im szybciej to wykorzystamy,
tym lepiej dla nas.
Zupełnie nie rozumiałam, co ma na myśli. Cóż, jeśli uznał,
że powinnam otrzymywać pensję, powinnam się z tym pogodzić. Wiem! Wyślę część
pieniędzy do rodziców. W ten sposób nieco im pomogę.
- Mogę nimi dysponować?
- Ależ oczywiście, zasłużyłaś na nie.– kiedy wstałam,
odwracając się, odprowadził mnie wzrokiem do drzwi. - Jeszcze jedno.
- Tak?
- Za tydzień dostaniesz kolejną część wypłaty. I proszę,
korzystaj z niej. – dodał miękko, uśmiechając się. – Niedaleko stąd są butiki,
w których możesz co nieco sobie kupić.
Cóż, Jared, chyba się pomyliłeś. Nie. Nie teraz. W tej
chwili muszę znaleźć punkt wpłat Western Union, żeby zrobić przelew do
Hiszpanii. I oddać pieniądze, które
zapłaciłeś za mój czynsz. Nadal jestem ci je dłużna.
- Ja też całkiem niedługo muszę się tam wybrać, ponieważ
potrzebuję kilku nowych rzeczy. Jeśli chcesz, mogę ci potowarzyszyć. – kiedy
spojrzałam na niego z wyraźnym wahaniem, dodał. - Albo nie, lepiej będzie, jak
poproszę mamę, wiadomo, że dwie kobiety na zakupach to lepsze połączenie. Poza
tym, na pewno się ucieszy, mogąc zobaczyć cię po raz kolejny. Zaskarbiłaś sobie
jej serce.
- Nie, nie musisz w to angażować swojej mamy. Naprawdę.
- Spodobałaś jej się, więc to nie będzie dla niej problem.
Poczekaj. – wyciągnął z kieszeni BlackBerry, uśmiechając się. – Cześć, mamo.
Zabrałabyś Nię na zakupy? Może zaczniecie od alei?
Boże. Uderzyłam się dłonią w czoło, zastanawiając, na jaki
jeszcze szalony pomysł wpadnie Jared.
- Chciałem jechać z nią sam, ale wiem, że z tobą będzie
czuła się lepiej. Naprawdę? Pasuje ci? Super, zobaczymy się niedługo. Buziaki.
– rozłączył się, chowając telefon. – No i już.
- Zawracasz głowę kolejnej osobie.
- Nie. Mama powiedziała, że to będzie czysta przyjemność.
Chodź, podrzucę cię, sam muszę jechać do urzędu i fotografa, bo moje prawo
jazdy niedługo traci ważność, a nie znoszę mieć szoferów, kiedy nie jest to
konieczne. No i jeszcze w jedno miejsce.
- Wezmę tylko kartę, telefon i torbę z góry.
- Będę na ciebie czekał w aucie.
Kiedy wychodziłam z gabinetu, zobaczyłam, jak uśmiecha się
pod nosem, wyciągając jeszcze raz komórkę i pisząc wiadomość.
Przygotowanie się do wyjścia nie zajęło mi zbyt wiele czasu,
wystarczyło, że poprawiłam fryzurę, rozczesując włosy i wiążąc je jeszcze raz w
wygodny kucyk. W niewielką kieszonkę torebki wsunęłam dokumenty, wieszając ją
na ramieniu, a przy wyjściu zamykając drzwi pokoju. Nie musiałam obawiać się
niezapowiedzianej wizyty, jednak lubiłam, kiedy ludzie znajdujący się dookoła
mnie szanowali moją prywatność.
Kiedy wsiadłam do auta, Jared rozmawiał z kimś przez telefon
przy akompaniamencie cichego pomruku silnika.
- W Nowym Jorku? Nie, wolałbym w LA. Joseph? Nie.
Zdecydowanie nie, potrzebuję tylko zaopatrzenia studia. Prześlę wam przez Emmę
listę.
O czym on mówi? Przez myśl przeszło mi tylko jedno słowo:
sesja. Tylko o niej ostatnio rozmawialiśmy, więc sądziłam, że dostanę jeszcze
nieco czasu na przygotowania.
- Jestem pewny, chcę tylko wyposażenia. – dodał, lekko
akcentując słowo „tylko”. Coś było na rzeczy, a Jared nie zamierzał tego
ukrywać. – Jeszcze to potwierdzę, okej? Będziemy w kontakcie. – rozłączył się,
a po chwili wsunął telefon w kieszeń.
- Kto to był?
- Ludzie z wytwórni. Chcieli ustalać terminy sesji, ale jak
wiesz, tym razem będziemy się w to bawili bez niczyjej pomocy.
- Tak… - odparłam z powątpiewaniem.
- Widziałem twoje projekty. Są świetne, a w tym miejscu,
które wybrałem, idealnie uda się je zrealizować.
- Tak?
- Tak. – skinął głową. – Zobaczysz je wkrótce. Nie
wpuściłbym przecież mojej głównodowodzącej na plan z aparatem bez
wcześniejszego rekonesansu i choć uważam się za zwariowanego momentami
człowieka, nie jestem aż tak szalony.
Słysząc to, zaczęłam się śmiać, widząc jego szeroki,
rozbrajający uśmiech i lśniące z radości oczy.
- Głównodowodząca? Czyli generał?
- Tak jest. – zasalutował, przybierając na moment poważny
wyraz twarzy i uzupełniając to odpowiednim tonem głosu, jak z filmów wojennych.
- Do pustej głowy się nie salutuje. – przypomniałam sobie
uwagi mojego dawnego opiekuna skautowego, mając idealną okazję, by wytknąć
Jaredowi niewielki błąd.
- Czyli jestem, jak to powiedziałaś, „pustogłowy”? – zerknął
na mnie spode łba.
- Nie, nie to miałam na myśli. Chodziło mi o to, że w wojsku
nie salutuje się dowódcy bez nakrycia głowy. – lekko poklepałam się po czubku
głowy, pokazując, o co mi chodzi.
- Cóż, skoro tak jest, to ci wybaczę, gdybym wiedział, nie
zrobiłbym czegoś takiego.
- No to już wiesz. Jedziemy? Twoja mama na mnie czeka…
- Tak, tak. Aha, jeszcze jedno: proszę. - Jared wręczył mi
niewielki, błękitny brelok z kluczami. Do domu?
- To klucze i karta do bramy, żebyś mogła dostać się do
domu, jeśli wrócicie szybciej, niż ja.
- Później ci ją oddam. No i pieniądze, ale te muszę wypłacić
z konta.
- Dobrze, ale nie musisz się spieszyć. A co do pieniędzy,
nie martw się o nie, możesz zrobić przelew zwrotny.
Podjechaliśmy z Jaredem na aleję eleganckich sklepów, na
którą sama nigdy w życiu bym się nie zapuściła. Raz poszłyśmy na nią z Olgą,
jednak nawet ją przeraził ostatecznie niezwykle surowy klimat niektórych
butików i choć było ją – w przeciwieństwie do mnie - stać na ubrania,
sprzedawane tam, ostatecznie zwiałyśmy, nieco później inwestując w wielkie,
słomkowe kapelusze nieco bliżej plaży. Długo mi służył, aż do momentu, kiedy
wiatr znad oceanu zwiał mi go z głowy i nie zdążyłam go złapać…
- Spójrz. – Jared zaparkował w cieniu, wskazując na czarnego
Lexusa, stojącego dwa lub trzy auta dalej. – To auto mamy, pewnie siedzi w
środku. Pozdrowisz ją ode mnie?
- Jasne.
- Zobaczymy się niedługo. – mężczyzna przechylił się w moim
kierunku, przytulając. – Baw się dobrze i przywieź ze sobą coś ładnego. – z
uśmiechem patrzył, jak wysiadam z samochodu.
Kiedy zerknęłam za siebie, w
dalszym ciągu się szczerzył, jednak przez delikatnie przyciemnioną szybę
widziałam, jak do mnie macha. Odmachałam mu, podchodząc do auta i rozglądając
się, gdyż nie było w środku kierowcy. Kilka sekund później ze sklepu, przy
którym zaparkowany był Lexus, wyszła znajoma mi osoba, zbierając srebrzyste
włosy na jedno ramię.
- Nia, tu jesteś. – natychmiast złapała mnie w objęcia,
przytulając. – Czekałam na ciebie.
- Dzień dobry pani. Mam nadzieję, że niezbyt długo… -
zaczerwieniłam się.
- Byłam w pobliżu, więc propozycja Jaya sprawiła mi tylko
radość. Chodź, moja przyjaciółka czeka na nas w środku.
Kiedy weszłyśmy do butiku, lekko się uśmiechnęłam, widząc
wieszaki całe w sukienkach, jednak z drugiej strony był to nieco wymuszony
wyraz twarzy, gdyż wiedziałam, że nie opływam w wielkie fundusze.
- Bardzo się cieszę, że możemy spędzić wspólnie czas. Jared
mówił o zakupach, tak?
- Wie pani, szczerze mówiąc, zmusił mnie do nich, chociaż
mam trochę rzeczy…
- Elegancka kobieta czasem potrzebuje lekkiego odświeżenia
garderoby. Tym bardziej tak piękna, jak ty. Poza tym, proszę, mów mi Constance,
albo Connie. Ta oficjalna forma sprawia, że czuję się tak, jakbym miała co
najmniej sto lat.
Spojrzałam w ziemię, wstydząc się słów mamy Jareda. Kolejna,
która wychwalała mnie pod niebiosa, choć nie zasługiwałam na wszystkie te słowa
z ust kobiety.
- Dobrze.
Szłyśmy w głąb sklepu, mijając przebieralnie, aż przeszłyśmy
przez sznurkową kotarę i zatrzymałyśmy się przy prostokątnym stole, na którym
leżało kilka katalogów modowych, różne powycinane i rozłożone zdjęcia, a obok
nich duża tablica korkowa z zapasem kolorowych szpilek.
- Nie przyprowadziłam cię tu bez powodu. – Constance zaraz
po tym, gdy zwróciła się do mnie, podeszła do drzwi, pukając i zerkając do
środka. Chwilę później z pomieszczenia wyszła kobieta w nienagannym makijażu o
ciemnych włosach, splecionych w drobne warkoczyki, ubrana w długą, dość zwiewną
sukienkę, jednak kiedy podeszła, szeroko się uśmiechając i podając dłoń,
najbardziej spodobały mi się jej zdobione, długie paznokcie. Miała na nich
namalowane coś, co przypominało litery z gazet.
- Proszę, poznajcie się. Carlene, to dziewczyna Jareda. Nia,
proszę, poznaj moją przyjaciółkę, Carlene.
Dziewczynę? O nie, nie, ja nie jestem jego dziewczyną! Już
otwierałam usta, żeby zaprotestować, jednak kobieta w warkoczykach uścisnęła
moją dłoń.
- Carlene Laroux, jestem stylistką i projektantką.
- Nia Fallon, pracuję w firmie Jareda jako fotograf. – nieco
mocniej zaakcentowałam słowo „pracuję”, żeby w jakiś sposób zakomunikować
Constance, że chwilowo (i prawdopodobnie w najbliższym czasie również) nie
jesteśmy lub będziemy razem.
Nie
planowałam niczego innego, zresztą cóż miałoby mnie z nim łączyć poza
zdjęciami? Pochodzimy przecież z dwóch różnych światów, poza tym, jestem w
takim wieku, że Jared, choć wyglądał na wiele młodszego, zasługuje na uwagę
kogoś dojrzalszego ode mnie. Kogoś w swoim wieku, kto przeżył równie wiele co
on, kogoś, kto zna jego świat lepiej, niż ja.
- Siadajcie. – wskazała nam krzesła, stojące przy stole. –
Napijecie się czegoś? Wody, soku?
- Jeśli można, poproszę wodę. Od tej klimatyzacji przez cały
czas mam gardło suche jak pieprz. – Constance uśmiechnęła się delikatnie.
- Skąd ja to znam… - Carlene szeroko się uśmiechnęła, mówiąc.
– Przyniosę szklanki.
Korzystając z chwili samotności, cicho odezwałam się do
Connie.
- Czemu jesteśmy tutaj z Carlene?
- To moja przyjaciółka, poza tym zna się na rzeczy i wie,
jak dobierać różne stroje, poza tym sądzę, że jej niewielka pomoc może nam się
dziś przydać.
Kurczę. Pierwsze zakupy ze stylistką? Kolejna życiowa nowość?
Nie mogę powiedzieć „nie”, nie w tym momencie, jednak chyba było ich nieco zbyt
wiele… zdecydowanie.
- Naprawdę, nie uważam tego za konieczne…
- Zaczekaj, zanim zaczniesz oceniać. Zobaczysz, że na pewno
dowiesz się czegoś ciekawego. Spodoba ci się.
- Już jestem. – Carlene postawiła przed nami szklanki i
dzbanek, przyciągając do siebie ostatnie wysokie krzesło i zajmując miejsce
przy stole. – Po twojej minie zgaduję, że nie byłaś przygotowana na coś
takiego, prawda?
- Zupełnie. I oczywiście muszę dowiadywać się o wszystkim na
szarym końcu.
- Moja droga, potraktuj to jak niespodziankę. – Connie
szeroko się uśmiechnęła. – Nieczęsto coś takiego jest zupełnie normalną
sytuacją, zrelaksuj się i pomyśl o tym tak, jakby było to przyjemne.
- I będzie, mogę zapewnić was obie. – Carlene przysunęła w
naszą stronę tablicę. – Pozwolisz, że zacznę wyjaśniać?
- Jasne.
- Wybierz zdjęcia, możesz też powycinać je z magazynów,
które leżą przed tobą i przypnij je do tablicy. To może być cokolwiek:
biżuteria, buty, dodatki, spodnie, sukienki, spódnice, płaszcze; co tylko
chcesz. Wybierz to, co podoba ci się najbardziej, nie patrz na wzory, kolory
pod względem tego, czy pasują do siebie, czy elementy dobrze będą się ze sobą
łączyły, po prostu spróbuj wyciągnąć z tych zdjęć całą esencję wyglądu, który
chciałabyś zobaczyć. Ja też wybiorę takie zdjęcia, które mogą pasować do twojej
urody i również umieszczę je na tablicy.
Zaczęłam przeglądać kolorowe gazetki, szukając inspiracji,
jakiejkolwiek opcji, która krzyczałaby do mnie z papieru, bym natychmiast ją
wybrała. Aż do tej pory nie sądziłam, że praca stylisty może być aż tak trudna,
ponieważ kiedy skończyłam, na tablicy znajdowała się cała masa zdjęć,
poukładanych ze sobą jak puzzle. No, może nie do końca jak idealne puzzle, ale
coś jednak je łączyło.
Przymierzanie natomiast stało się dla mnie katorgą: stałam w
wygodnej przymierzalni już po chwili w samiutkiej bieliźnie i choć nie było mi
zimno, to jednak nie czułam się z tym faktem komfortowo, co chwilę zmieniając
różne rodzaje ubrań, zakładając je, ściągając, dopasowując, wychodząc na
zewnątrz, by poddać się opinii Carlene, no i rzecz jasna czujnemu oku
Constance. Na początku nie byłam przekonana do pewnych połączeń, jednak po
jakimś czasie postanowiłam wykonywać wyłącznie kolejne polecenia i starać się
zaakceptować fakt, że trafiłam w dobre ręce osób, które jednak znają się na
modzie (a w przypadku Carlene dodatkowo na fachu). W pewnym momencie usłyszałam
tylko parę słów, cicho wypowiedzianych do Connie, która w odpowiedzi skinęła
głową i z lekka się uśmiechnęła.
Uregulowałam rachunek, który okazał się być najwyższym, jaki
zapłaciłam do tej pory w całym moim życiu, pomimo sporej zniżki, jednakże warto
było, poza tym miałam przecież odpowiednią sumę... Kiedy już trzymałam w rękach
papierowe torby z ubraniami chyba na każdą możliwą okazję, usłyszałam dźwięk
dzwonka telefonu. Constance uśmiechała się, widząc, jak pospiesznie wyciągam
smartfona z torebki, odbierając.
- Cześć, gdzie jesteście?
- Już kończymy. W „Le Petit Monde” na alei.
- Ja też już się zorganizowałem, więc przyjadę po ciebie.
Chcę ci coś pokazać.
- Ile zajmie ci dojazd?
- Mniej niż kwadrans. Zaczekaj na mnie przed sklepem,
dobrze?
- Do zobaczenia.
Kiedy odłożyłam słuchawkę, odezwałam się do Connie, której
spojrzenie już mówiło, że wie, kto do mnie dzwonił.
- Jared?
W odpowiedzi tylko pokiwałam głową. Oczywiście, że
wiedziała. Przecież to był jej syn.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystko. Naprawdę wiele się
dowiedziałam. – skinęłam głową w stronę Carlene.
Nie czekałam długo, kiedy wyszłam przed budynek, może dwie
minuty później podjechał Mercedes, z którego wysiadł Jay, na awaryjnych
światłach, o ile wiedziałam, łamiąc tym w najlepsze przepisy ruchu drogowego,
pomagając mi umieścić bezpiecznie torby w bagażniku.
- Jedziemy?
Wyraźnie widziałam, jak jest z jakiegoś powodu
podekscytowany. Co takiego zaplanował… Kiedy siedzieliśmy już w aucie, spojrzał
na mnie przez moment, wyciągając z kieszeni klucze.
- Pojedziemy do Malibu, żebyś mogła zobaczyć nasz nowy plan
zdjęciowy. Dostałem dziś klucze do hangaru, więc będziemy mogli wspólnie ocenić
miejsce, które tak mnie zachwyciło.
Wbrew pozorom nie jechaliśmy zbyt długo. Budynek z okien
samochodu wyglądał nader zwyczajnie: wielka hala, prawie jak te produkcyjne,
które po wielokroć widziałam na madryckich obrzeżach, wysoka, ogromna, ciągnąca
się w dal… Jared zaparkował przy jednym z jego krótszych boków, zatrzymując
auto nieopodal zaznaczonych czerwienią w bramie drzwi. Kiedy wreszcie udało mu
się po chwili poszukiwania odpowiedniego klucza otworzyć bramę i weszliśmy do
środka, wszystkie moje wyobrażenia zupełnie runęły. Przestrzeń była tak wielka,
że zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić, w którą stronę pójść, a to, co
najbardziej mnie zaskoczyło, był fakt, że w hangarze znajdowało się coś na
kształt galeryjek, wykonanych z surowej, poskręcanej ogromnymi śrubami
wielkości mojego ramienia stali.
- Megalomania najwyraźniej była najważniejsza. – mruknęłam,
lustrując teren wzrokiem. Cóż, nigdy nie przywykłam do takich otwartych
przestrzeni, nigdy również nie widziałam magazynu, który byłby tak opustoszały.
Właściwie chyba w życiu nie widziałam prawdziwego składu przemysłowego.
- I jak? – w oczach Jareda lśniła pełnia zadowolenia. –
Zajęło mi naprawdę wiele czasu znalezienie takiego miejsca, ale ostatecznie
jestem bardzo zadowolony z efektu.
- To będzie… spore wyzwanie, ponieważ nie spodziewałam się
aż takiego ogromu przestrzeni. Przyda się też wiele lamp i dodatkowy sprzęt doświetlający.
- Przygotuj listę, co będzie ci dokładnie potrzebne do
pracy, a wszystko zostanie zrealizowane zgodnie z twoimi życzeniami. Wracamy do
nas?
- Dobrze. – skinęłam głową. – Mogłabym mieć jeszcze jedno
pytanie?
- Słucham?
- Potrzebuję planów technicznych tego magazynu. Chodzi mi
szczególnie o wysokości i czy istniałaby możliwość, żeby pojawił się tu dźwig
hydrauliczny. – widziałam to urządzenie na oczy kilka razy, jednak nie było
wykorzystywane ono w celu, w jakim widziałam je ja, a po to, by ułatwić zadanie
czyścicielom okien.
- Na pewno da się to załatwić. Postaram się, by te
informacje trafiły bezpośrednio do ciebie, zgoda?
- Bardzo dziękuję. To ułatwi mi zadanie.
Kiedy wróciliśmy do domu, Jared podszedł do mnie, trzymając
w rękach laptopa. Siedziałam w salonie, czytając jedną z książek, które ze sobą
przywiozłam, jednak nie miałam okazji do niej zajrzeć. Zapachy tuszu i papieru
jeszcze nie zdążyły się ulotnić, więc miałam dwa razy więcej przyjemności z
czytania.
- Zobacz, co znalazłem. – obrócił komputer w moją stronę z
kwaśną miną. Na ekranie ociekały czerwienią wielkie litery, głoszące: Jared Leto nie jest singlem? Tajemnicza
kobieta w domu artysty.
Pod spodem znajdowało się parę zdjęć: nie musiałam
się przyglądać zbyt długo, by rozpoznać na tych fotografiach siebie; na jednym
podlewałam rośliny wężem ogrodowym – niektóre były suche jak pieprz, musiałam
coś z tym zrobić; na innym żywo dyskutowałam z Jaredem i Emmą pod garażem, a na
jeszcze innym widać było nas, idących z kawą w rękach w centrum, to było wtedy,
gdy chciał pokazać mi, gdzie do tej pory robili zdjęcia zespołu. Choć ujęcia
były rozmazane, nasze sylwetki i uczesania były tak charakterystyczne, że
natychmiast zirytowałam się, widząc, do czego doszło.
- Mogę? – wyciągnęłam ręce po laptopa, siedząc na łóżku.
Jared przysiadł na krawędzi łoża, przysuwając w moją stronę Maca. Zaczęłam
czytać na głos.
- Czyżby wkrótce
zanosiło się na zmianę stanu cywilnego? Wszelkie dowody wskazują na to, iż
jeden z hollywoodzkich artystów i właściciel najlepszego męskiego ombré w całym mieście, Jared Leto, najprawdopodobniej postanowił
wreszcie przełamać celibat. Z informacji, przekazanych nam od bliskiego
przyjaciela muzyka wynika, że jego wybranka nie jest przypadkowa i jeszcze
wiele może się zmienić w tej relacji. Będziemy na bieżąco informować was o tej
sprawie!
- Cholera. Cholera, cholera, cholera, czy oni nigdy nie mogą
odpuścić? – zaczęłam syczeć, irytując się na plotkarzy, odpowiedzialnych za
całe to zamieszanie.
Na twarzy Jareda panoszył się bezkarnie ironiczny uśmieszek.
– Będziesz znajdowała częściej swoje podobizny w Internecie... Widziałaś
komentarze? – przesunął stronę do dołu, pokazując mi całą listę opinii.
Większość brzmiała tak, jakby była pisana przez kilkunastoletnie dziewczyny,
zazdrosne o Jareda (nie ma nawet takiej możliwości?), dla których nie ma on
prawa do własnego życia. Było parę komentarzy pozytywnych, gdzie ktoś życzył
nam szczęścia. – Wtrącanie się mediów w moje, a zarazem życie najbliższych mi
osób to rzecz, do której da się przywyknąć, choć może być bardzo irytująca.
- Kto im nagadał, że… - mruknęłam. – Cholery jedne, czy oni
nie mają własnego życia?
- Widzą cię w moim otoczeniu, widzą Emmę, która zawsze jest
moim rzecznikiem w czasie wszystkich spotkań z prasą, widzą dom, więc mają
prawo podejrzewać coś innego niż zwykle.
- Nie, nic z tego. Przecież to tylko praca, nic poza tym. Ja
to wiem, ty to wiesz… prawda? – dodałam z powątpiewaniem.
Zauważyłam ciemniejące spojrzenie Jareda, wbite w podłogę.
Nie. Nie, to nie mogło być to, o czym właśnie pomyślałam. Absolutnie. Miałam
ciche nadzieje, że mężczyzna nie miał wobec mnie jakichś planów. Nie o to chodziło w tym wszystkim, przecież byłoby to co najmniej niezgodne z etyką zawodową. Niezgodne z nami samymi, naszymi życiami, decyzjami i tym, co chcielibyśmy wspólnymi siłami zdziałać, oczywiście na rzecz zespołu.
------------------------------------------
Często jest tak, że kiedy nie wiemy, co nas czeka w związku z przyszłością, nie chcemy zaufać, poddać się intuicji i wątpimy w to, co podpowiada nam logika i fakty. Tak dzieje się również w wypadku Nii.
Mam do Was jedno, wydaje mi się, że proste pytanie i proszę o szczere odpowiedzi: czy chcielibyście (w dalszej przyszłości) przeczytać tą historię, ale z punktu widzenia Jareda?
Wydaje mi się, że taki rodzaj uzupełnienia lub tak naprawdę zupełnie innej opowieści sprawiłby, że część wątków mogłaby się stać jaśniejsza i bardziej zrozumiała.
Do następnego rozdziału,
S.
Do następnego rozdziału,
S.
Osobiście jestem na nie. Ale po prostu mam uraz w ogóle do narracji pietwszoosobowej na blogach, a tym bardziej jeśli dziewczyna pisze z punktu widzenia mężczyzny, bo zazwyczaj jest to dalej damski sposób postrzegania świata, jedynie czasowniki są w rodzaju męskim.
OdpowiedzUsuńAle jeśli uważasz, że dasz radę, to pisz!
Jak najbardziej rozumiem, dziękuję za szczerą opinię.
UsuńZawsze mogę spróbować (w przyszłości) zacząć, ale jeśli nie wypali, to nic się nie stanie, prawda?
S.
No jasne mam nadzieje że kolejny rozdział będzie tak ekscytujący jak ten....
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo się cieszę z takich słów :)
UsuńCzy rozdział będzie ekscytujący... to wyjaśni się #soonerthansoon ;)
S.
:) Jestem na tak :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
UsuńS.
Bardzo podoba mi się ten pomysł. Fajnie byłoby poznać uczucia Jareda. Rozdział jak zwykle świetny. Czekam na kolejny, kiedy możemy się go spodziewać? :)
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział... w ciągu kilku najbliższych dni, o ile uda mi się zdać na zaliczeniu i zyskać wolny moment na pisanie.
UsuńMam nadzieję, że wytrzymacie.
S.
Jared pan sytuacji, wieczny kontroler to jest cos, co lubię.
OdpowiedzUsuńJak juz Ci mowilam, pomysł z pokazaniem wszystkiego z perspektywy Jareda jest bardzo dobrym pomysłem. Ciekawi mnie, co siedzi w tej jego makówce.
Czekam na kolejne i juz się nie moge doczekać :)
Pozdrawiam, C.
Makówka Jareda... jak ją nazwałaś, do pustych nie należy. Co wyniknie z pomysłu, jeszcze dokładnie nie wiem.
UsuńCzasem nawet mnie zaskakuje własna inwencja :)
Kolejny fragment #soon. :D
S.
Bardzo chętnie przeczytałabym to z punktu widzenia Jareda. Bardzo chętnie, bo wydaje mi się, że jesteś jedną z niewielu osób które w swoich ff ukazują Jareda takim, jaki naprawdę jest, albo przynajmniej w bardzo zbliżony sposób. Myślę, że mogłoby to być ciekawe.
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM, jak pokazujesz relacje Nii i Jareda. Jest wspaniała, to całkowite oddzielenie spraw zawodowych i prywatnych w przypadku Nii, rzadko jest to spotykane w ff i również ja jestem winna temu, że nie umiem czegoś takiego napisać. Zawsze od razu musi być wielka miłość, bardzo do jest świeże, to co piszesz.
Ale mimo wszystko, jestem niepoprawną romantyczką i czekam na romans. :))
Weny życzę! :)
Och, dziękuję <3
UsuńPrzyznaję, że na swój sposób znam Nię (na tyle, na ile pozwala mi na to Mr.Wen) i pierwotnie scenariusz zakładał wielkie, płonące i niegasnące uczucie między nią i Jaredem. Jednakże po zastanowieniu się zmieniłam zdanie: życie to nie telenowela, coś w tej całej sytuacji musi być zagmatwane. I zagmatwałam, nader bardzo. Ale nie martw się, romantyzm może się jeszcze pojawi, małymi kroczkami zbliżam się do pewnego przełomu...
S.
Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Przeczytałam wszystko niemalże od razu i jestem ciekawa dalszych wydarzeń. Czekam na nowy i pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, kolejny rozdział już jest :)
UsuńS.