niedziela, 21 grudnia 2014

New friend in home

- Zobacz, widziałeś? – pokazałam Jaredowi kartkę, wiszącą na tablicy w jednym z ulubionych sklepów, w którym zawsze któreś z nas robiło zakupy. Nauczyłam się już, jak powinnam zachowywać się przy nim, a jak przy pozostałych, choć wymagało to ode mnie nie lada wysiłku. Cóż, warto było zapłacić nieco więcej, by mieć pewność, że świeże warzywa nie były niczym pryskane, a w dodatku pochodziły z naszego stanu. Parę razy kupowaliśmy owoce prosto na farmie, kiedy bardzo zależało Jaredowi na tym, by mieć w spiżarni własne zapasy - miałam dzięki temu okazję zobaczyć dolinę Napa, o której tyle słyszałam, cóż, wszyscy ci ludzie mieli rację - a poza tym ja bez przygotowywania niektórych domowych smakołyków, które prędzej czy później (o ile nie zdążyłam podzielić się świeżo przygotowanymi przetworami z chłopakami, Emmą, Dianą lub Yasirem) znajdowały swoje miejsce w słoikach na naszych półkach.
Szło nam całkiem dobrze jako parze i choć tego nie podejrzewałam wcześniej, nasze więzy zaczynały być coraz silniejsze. Razem żartowaliśmy, czasem też spieraliśmy się w różnych sprawach, jednak wiedziałam, że to, co nas łączy, to już nie tylko praca, jak działo się na samym początku, ale coś, co stało się najpierw przyjaźnią i, jak mogłam jedynie przypuszczać, w dalszej perspektywie również miłością. Teraz to było coś więcej, coś poważniejszego, co widziałam w spojrzeniu Emmy, kiedy pracowałyśmy razem. Diana uśmiechała się tylko pod nosem, kiedy rozpromieniona opowiadałam o tym, co robiliśmy w ciągu kolejnych weekendów.

Przez pewien czas starałam się nie zwracać uwagi na chaos, panujący w mediach i Internecie, jednak gdy Jared opublikował na portalach społecznościowych kilka zdjęć, na których doskonale razem się bawiliśmy, kiedy zabrał mnie do Malibu na lunch i spacer - informując tym cały świat, że nie jest już na tym świecie całkiem sam, pomijając rzecz jasna Shannona, Connie, Tomo oraz najbliższych przyjaciół - któregoś dnia w księgarni, do której pojechałam sama w poszukiwaniu jednej z książek po hiszpańsku, którą koniecznie chciałam przeczytać, nie prosząc przy tym rodziców o to, by mi ją przysłali, nie mogłam opędzić się od nastolatek, chcących wiedzieć dosłownie wszystko o moim związku z nim. Gdyby nie reakcja jednej z ekspedientek, która natychmiast zajęła grupę nowymi płytami, a ja mogłam uciec, wcześniej dziękując jej gestem, prawdopodobnie nie wydostałabym się ze sklepu. Kupno książki musiało niestety zaczekać.

Było wspaniale. Kiedy na plaży pozbyliśmy się butów, trzymając je w rękach, Jared bez żadnego ostrzeżenia zaczął biec do przodu brzegiem oceanu. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą normalnego aparatu, wyciągając z kieszeni telefon i truchtem podążając za nim i nagrywając wszystko to, co się działo. W pewnym momencie zaczęłam żałować, że do tej pory nie miałam chęci (a podczas studiów czasu) na ćwiczenia, ponieważ wystarczył dłuższy moment, a zwolniłam, zdyszana i z kolką, która postanowiła zaatakować właśnie w tym momencie. Zatrzymałam się, krzywiąc z bólu i pochylając, wiedząc, że tylko chwila odpoczynku może dać mi wytchnienie.

Westchnęłam z żalem, wiedząc, że niestety, ale moja kondycja mnie zawiodła i choć bardzo chciałam, nie mogłam nadążyć za Jayem. Ze smutkiem zerknęłam kątem oka, widząc, że odwrócił się w moją stronę i widząc, że nie jestem za nim, zawrócił się, chwilę później podbiegając.

- Wszystko w porządku? – przykucnął, a ja podniosłam głowę, patrząc na niego.
- Nie do końca, nie mogę nadążyć. – skrzywiłam się, czując w boku kłujący, nieprzyjemny ból i dotykając palcami bolące miejsce.
- Spokojnie, mamy dużo czasu. – Jared odsunął moją dłoń, przykładając swoje palce. – Weź głębszy wdech i nie wypuszczaj powietrza, proszę. Postaram się ci pomóc.
Kiedy zrobiłam to, o co poprosił, przycisnął dłoń do mojego boku, rozmasowując kłujący mięsień i sprawiając, że odczucie przestało być tak dokuczliwe. Chociaż początkowo nie było to zbyt przyjemne, pomogło.
- Dziękuję. – wyprostowałam się, uśmiechając. Jared od razu podniósł się, podając mi rękę.
- Nie będziemy biegli, dopóki sama nie będziesz chciała. – uśmiechnął się, patrząc.
- Może za chwilę. – pokiwałam głową. – Muszę zacząć się ruszać.

Błysk w oku Jareda uświadomił mi, że zamierza on zrobić dokładnie to, co miałam na końcu głowy, a mianowicie zadbać o nasz trening. Nie minęła chwila, a ze zwykłego tempa spaceru przerzuciliśmy się na wolny bieg. Teraz już wiedziałam, jaki błąd popełniłam: chciałam dogonić Jaya bez żadnej rozgrzewki. Jakim cudem ta sztuka udała się jemu?

Truchtem dobiegliśmy do falochronów w dalszej, najwyraźniej niestrzeżonej już przez ratowników na lądzie części plaży. W dali, na oceanie kołysały się bardzo duże jachty, przepływały ociekające bogactwem katamarany i kilka mniejszych, ale równie pięknych łódek żaglowych.

- To dzieci ze szkółki żeglarskiej. – widząc moje spojrzenie, wbite w najmniejsze z łodzi, Jared odparł cicho. – Widziałem je kiedyś w porcie, kilkuletnie maluchy w kamizelkach, razem z opiekunami, którzy uczą ich, jak pływać. W zatoce nie ma silnych prądów ani wiatrów, więc to dobre miejsce zarówno do nauki, jak i bardzo eleganckich przyjęć na wodzie. Poczekaj, pokażę ci coś. – rzucił buty na piasek, wchodząc kilka kroków do wody, po czym zaczął wspinać się na falochron. Nie był wysoki, ale śliskie drewno, wciąż obmywane przez fale, skutecznie uniemożliwiało to zadanie. Raz, drugi, trzeci… już prawie i wreszcie udało mu się stabilnie stanąć na dwóch, dość szeroko rozstawionych słupkach, wbitych w dno. Stanął na tyle stabilnie, że widziałam, jak chce zrobić coś więcej, niż tylko bezczynnie stać, jednak kilka sekund później zauważyłam w kieszeni jego spodni kształt, który ją wypychał.

- Jared. – odezwałam się. – Jay. – podeszłam nieco bliżej, podnosząc głos, tak, by zagłuszyć łoskot szumiących fal.
- Tak? – natychmiast złapał równowagę, stając stabilnie na falochronie.
- Masz w kieszeni Blackberry i dokumenty. – zauważyłam dość rozsądnie, mając na myśli również historyjkę, opowiedzianą mi przez Dianę: Jared zostawił iPhone’a na fotelu, zapominając o nim, po czym po pewnym czasie usiadł wygodnie, a siła odbicia sprawiła, że telefon spadł na posadzkę, a ekran potłukł się w drobny mak. Coś podobnego zdarzyło się z telefonem Clary, ale do wypadku nie doszło dlatego, że zapomniała o telefonie, a dlatego, że zbyt energicznie próbowała ubrać spodnie, w których zostawiła swój smartfon.
Słysząc moją uwagę, natychmiast zeskoczył na piasek, pospiesznie wyciągając zawartość kieszeni. Klucze od samochodu, domu, dokumenty, Blackberry, karta parkingowa…

- To chyba wszystkie rzeczy. Pokażę ci coś. – wrócił na falochron, tym razem nieco szybciej niż wcześniej, zaledwie kilka sekund później swobodnie stając i robiąc coś, o co bym go nie podejrzewała: jaskółkę w wręcz idealnym wyproście. Wow. Byłam zaskoczona, nie będąc pewną, czy sama również pokusiłabym się o wykonanie czegoś takiego ot, znienacka.

- Tak? – Jared przysunął się do mnie, patrząc na zdjęcie i ogłoszenie, które mu pokazywałam.
- Zobacz, jakie śliczne! – rozczuliłam się, wpatrując w obrazek, doczepiony do ogłoszenia. Przepiękne, srebrzysto – błękitne koty o ogromnych, szarych oczach w kształcie migdała siedziały na jakiejś platformie, wyglądającej z daleka na drapak. – Nie czujesz się czasem sam w takim wielkim domu?
- Niekoniecznie, teraz już nie. Nie, kiedy jesteś w nim też ty. – uśmiechnął się znacząco. - Koty? Chciałabyś mieć w domu zwierzę?
- Są cudowne. – oderwałam kartkę z mailem i numerem telefonu, przywieszoną do ogłoszenia. –Naprawdę, bardzo mi się podobają, a poza tym ktoś je chce po prostu oddać. Chyba lepsze to, niż fakt, żeby obecny właściciel je utopił, prawda? W domu moich rodziców miałam kotkę.
Cóż, byłam wtedy małą dziewczynką, ale mieliśmy śliczną małą, którą nasza sąsiadka, weterynarz, znalazła pod drzwiami swojego gabinetu w kartonowym pudle i nie mogła nic zrobić. Jej pies nie znosił kotów i żadnymi metodami nie udałoby się go oduczyć ciągłego atakowania go, więc rodzice zgodzili się, że weźmiemy ją do siebie.
- Nia! Nawet tak nie mów! Utopić? – w Jaredzie odezwało się poczucie człowieka, który ochroni prawie każde zwierzę za wszelką cenę. - Czy moglibyśmy na ten temat porozmawiać w domu?
- Jasne.
- To dobrze. – długowłosy popchnął przed sobą koszyk, wyładowany zieleniną, wychodząc na nasłoneczniony parking.

W aucie siedziałam dość cicho, zastanawiając się nad reakcją Jareda. Rozumiałam, że nie chciałby mieć zwierzaka w domu, ponieważ było mnóstwo powodów: ewentualne alergie Shanna, Tomo lub kogokolwiek z biura, o których nie wiedziałam; do tego dochodził bałagan, może też brzydki zapach, hałasy, koszta utrzymania i różne inne problemy, które teraz nie przychodziły mi na myśl.

- Czemu siedzisz tak cicho? – Jared zerknął na mnie, hamując na czerwonym świetle. – Zawsze po drodze rozmawiamy… Obraziłaś się na mnie?
- Nie! – natychmiast zaprzeczyłam. – Zamyśliłam się.
- Wiem, że nie dałem ci bezpośredniej odpowiedzi, ale chciałbym, żebyś posłuchała pewnej historii. – delikatnie wcisnął pedał gazu, wyjeżdżając ze skrzyżowania. – Dawniej miałem psa, białego husky, nazywał się Sky.
- Nazywał? – nie rozumiałam, czemu momentalnie tak posmutniał. Humor zmieniał się mu jak w kalejdoskopie, czego nie mogłam do końca pojąć.
- Około dwóch lat temu musiałem go uśpić. Nie mogłem patrzeć, jak cierpi, ponieważ do momentu, kiedy zachorował, poświęcałem mu mnóstwo czasu, biegałem, opiekowałem się nim, był jak mój cichy przyjaciel. Miałem go praktycznie od szczeniaka, więc znałem go doskonale. Uczyłem go sztuczek, kiedy wychodziłem na rower, nigdy nie ciągnął smyczy, tylko grzecznie biegł za nim…
- Teraz już rozumiem. Nie chcesz, żeby podobna sytuacja powtórzyła się teraz, tak?
- To nie do końca tak. – wyciągnął przez okno rękę, wpisując kod i kończąc na tą chwilę rozmowę, jednak czułam, że wkrótce do niej wrócimy. 

Kiedy wysiedliśmy, zabrałam do kuchni nieco lżejsze paczki, na górze rozpakowując je i odkładając wszystko na swoje miejsce. Kiedy chwilę po mnie pojawił się Jared, lekko się uśmiechnęłam, starając się jakoś poprawić mu humor, jednak bezskutecznie.
- Wiesz, przywykłem do Sky’a, był ważnym elementem mojego życia i obawiam się, że nie będę chciał nawet patrzeć na tego kota lub kotkę, chociaż mi też podobały się na zdjęciu.
W głębi coś we mnie podskoczyło z radości. Nadal istniała szansa na to, żebyśmy zaopiekowali się tym maleństwem! Może choć jedno nie będzie miało zgotowanego losu jak wszystkie inne. Nie wyląduje w schronisku… albo co gorsza, zostanie zabite. Odkąd Jared uświadomił mi, że od paru miesięcy w sumie również za jego sprawą (i stosownymi alternatywami w lodówce) nie jem żadnego produktu zwierzęcego, nawet tego nie zauważając, moje spojrzenie w kierunku zwierząt zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Mam propozycję.
- Jaką? – chowając do lodówki pęk związanego selera naciowego i kilka papryk, Jared uśmiechnął się pod nosem. Znałam ten wyraz twarzy, wystarczyło spojrzeć na jego kącik ust.
- Najpierw skontaktuję się z tą osobą, która szuka nowego domu dla kociaków, porozmawiam, a potem pojedziemy razem, żebyśmy mogli zobaczyć maluchy i się zdecydować. Rozumiem, że Sky był bliski twojemu sercu i mam nadzieję, że… jeśli zechcesz się zgodzić na kotkę, to… Ella znajdzie u nas własny kąt, miskę karmy i całą masę uczuć.
- Tak ją chcesz nazwać? Ella?
- Tak, po drodze do domu wymyśliłam to imię.
- Ella, Ella… Ładnie brzmi.

Kiedy słuchałam Jaya, wymawiającego imię dla kotki, nieświadomie się uśmiechnęłam, słysząc, jak przeciąga nieco w niezwykle miękki sposób głoski, które lekko ślizgały się w powietrzu.
- Chcielibyśmy obejrzeć kociaki. Kiedy byłoby to możliwe?

Siedziałam w lekkiej sukience na naszym łóżku - no właśnie, Jared zasugerował mi przeprowadzkę do swojej sypialni, o której wcześniej nie wspomniałam - rozmawiając przez telefon z kobietą, która pozostawiła ogłoszenie. Półleżał obok mnie, klikając coś i pisząc na komputerze, a kiedy zerknęłam na ekran, akurat tweetnął o kolejnym, nadchodzącym wielkimi krokami legu trasy koncertowej. Ostatnio nie pisał o niczym innym, a nasze walizki stały już na wierzchu, częściowo wypełnione rzeczami, przygotowanymi na wyjazd. Cieszyłam się, że po raz kolejny będę miała okazję jechać z zespołem, pracując oczywiście w tle, jednak poznane już przeze mnie uroki kultury europejskiej zmieniały wszystko. Madryt jest przecież jednym z najbardziej różnorodnych pod tym względem miast na Starym Kontynencie i to bynajmniej nie za sprawą turystów. To było bardzo przyjemne, widzieć, że ktoś cieszy się równie mocno z możliwości spotkania się z ulubionymi artystami, choć ja miałam Jareda już teraz na co dzień. Był jak narkotyk, nie dający negatywnych skutków ubocznych. W głębi serca marzyłam o tym, by odwiedzić rodziców, pokazać się im na żywo po tak długim czasie, powiedzieć im o zmianach, jakich doświadczyłam, jednak wiedziałam, że chłopaki nie planują koncertu w Madrycie ani Barcelonie, z której bez większych trudności mogłabym dojechać pociągiem. Tak naprawdę byłoby to możliwe nawet z Paryża, jednak wiedziałam, że będę potrzebowała na taką eskapadę znacznie więcej czasu.

- Choćby jeszcze dziś.
- Gdzie znajduje się hodowla?
- Niedaleko Hollywood Hills.
- Dowiedz się, czemu chce się pozbyć kotów. – Jared szepnął mi do ucha, po chwili wracając do ekranu Maca.
- Dlaczego je pani oddaje? – w tym momencie szturchnęłam Jaya w ramię, po czym przełączyłam telefon na głośnomówiący.
- W hodowli nie jesteśmy w stanie o nie dobrze zadbać. Nie spodziewałam się z mężem, że okaże się, że mioty będą aż tak duże. Nie chcemy sterylizować kotek, ponieważ wiemy, że nie będą się później prezentowały tak, jak wzorzec rasy. Taką decyzję pozostawiamy właścicielom.
- Rozumiem. Proszę, czy może mi pani jeszcze powiedzieć, czy w jakiś sposób maluchy są przygotowane do zmiany właściciela?
- Tak. Wszystkie posiadają książeczki, były szczepione, trzy razy odrobaczane, dodatkowo każdy kot otrzymuje informację o rodowodzie, ponieważ są to koty rasowe. Poza tym dodajemy wyprawkę z kilkoma porcjami karmy, poradnikiem i małymi zabawkami dla kota. Właściciel powinien mieć przygotowaną w domu odpowiednią karmę, suchą, mokrą, kuwetę, odpowiedni żwirek, miękkie szczotki do czesania, drapak – to jest element konieczny, jeśli nie chce mieć pani zniszczonych mebli czy dywanów, cążki do obcinania pazurków oraz komplet miseczek, najlepiej porcelanowych, gdyż się nie wywracają i są łatwe do utrzymania w czystości. No i trzeba przyjechać z transporterem, ponieważ nie wypożyczamy naszych. Najlepiej, żeby był otwierany od góry i przodu.

Jared patrzył na mnie wielkimi oczyma, słuchając listy, podanej przez właścicielkę. Przez moment pokręcił głową, jednak widząc moje spojrzenie, wbił wzrok w pościel.
- Jeszcze się z panią skontaktuję, dobrze?
- Oczywiście. Dziękuję za telefon.
- Ja również, do usłyszenia.
- Do usłyszenia.

Kiedy odsunęłam od siebie telefon, zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak bardzo Jared musiałby poświęcić się, by zgodzić się na to, abym zaadoptowała kotkę. Już miał na głowie mnie, a co dopiero zwierzę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że choć między nami nie było już prawie żadnych tajemnic - z każdym kolejnym dniem poznawaliśmy się coraz lepiej - jednak obawiałam się najgorszego. Co jak co, ale... nie wszystkim uśmiechało się dbanie o zwierzęta, a koty z racji swojej natury do najłatwiejszych w opiece towarzyszy życiowych nie należały, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę.
- Nie uważasz, że ta lista jest bardzo długa? – Jared przestawił laptopa na szafkę nocną, przyciągając mnie do siebie i przytulając. – Poza tym, kto zaopiekuje się Ellą, kiedy my wyjedziemy? W niektórych hotelach nie wolno trzymać zwierząt.
- Wiem, że to skomplikowane, ale koty to mądre stworzenia. Myślę, że bardzo łatwo udałoby się nauczyć Ellę, że nie chcemy zrobić jej krzywdy. W trasie… może twoja mama byłaby nam w stanie pomóc?
- Wiesz, że to ma sens? Opowiadała mi, że w dzieciństwie marzyła o kocie. Ale nie mieliśmy warunków, by mieć kota, prędzej by zginął podczas ciągłych przeprowadzek.
- No i widzisz, chociaż jedna sprawa z głowy.

Przytuliłam się do Jareda, szeroko uśmiechając i patrząc na niego do góry. Jego błękitne spojrzenie przypominało mi piękne niebo.
- Wyobraź sobie, że siedzimy tak razem, a o nasze nogi ociera się śliczna kotka. Taka zadowolona z życia, mrucząca…
- Poczekaj chwilę. – Jared wyciągnął z kieszeni telefon, wybierając numer i schodząc z łóżka. – Hej, Tomo. Masz chwilę? Potrzebuję pomocy. – dreptał po sypialni, słuchając odpowiedzi.
Czemu Jared dzwoni do Tomo? To nie ma sensu…
- Super, będziemy czekali z Nią. Dzięki wielkie.

Kiedy z szerokim uśmiechem odłożył Blackberry, spojrzałam na niego pytająco.
- Powiesz mi, co z tym wszystkim ma wspólnego Tomo?
- Jego dom to totalny zwierzyniec: ma psy i koty, więc najlepiej wie, czego szukać, gdzie i jak zorganizować przestrzeń dla Elli.
- Czyli… chcesz powiedzieć, że ją weźmiemy?
Jego uśmiech wystarczył mi za wszelkie odpowiedzi, więc przeturlałam się na drugą stronę łóżka, zeskakując z niego i rzucając się wprost w jego ramiona. Było oczywistym, że w tym momencie nie myślałam o niczym innym, jak tylko wyrażeniu całej swojej wdzięczności.
- Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Dziękuję. – stanęłam na palcach, żeby szepnąć do jego ucha.
- Chodź, Tomo będzie niedługo. – delikatnie mnie pocałował, puszczając. – Może usiądziemy w ogrodzie?
- Wiesz, że to dobry pomysł?

Nie czekaliśmy długo, ponieważ jakiś kwadrans później zadzwonił dzwonek do drzwi, a kiedy je otworzyłam, zobaczyłam na ganku nie tylko szeroko uśmiechniętego Chorwata, ale również Vicki. Poznałyśmy się jakiś czas temu, kiedy przyjechała do Lab na prośbę Tomo podczas jednej z prób. Gdy usłyszałam słowa, które wypowiedziała, szeroko otworzyłam usta: nie przypuszczałam, że Tomo od tak krótkiego czasu jest w związku... Sądziłam, że podobnie jak Jared i Shannon nie ma drugiej połówki na stałe... A tu niespodzianka. Dowiedziałam się, że poznali się w Detroit, gdzie mają drugi dom, w którym spędzają czas wtedy, gdy Tomo nie jest w trasie albo w LA robi się zbyt gorąco.
- Cześć. – kiedy już się przywitaliśmy, przytulając za wszystkie czasy, dodałam, wskazując ręką na przeszkloną ścianę. - Wejdźcie, Jared siedzi w ogrodzie.
- Jasne.

Jared wstał z krzesła, widząc, jak wchodzimy, po czym przywitał się z Vicki, Tomo, łapiąc mnie i siadając przy stole, na którym stał dzbanek lemoniady i szklanki, do których zaraz nalał chłodnego napoju.
- W czym jestem ci potrzebny? – Tomo szeroko się uśmiechnął, biorąc do ręki szklankę.
- Tak właściwie to mnie… - odparłam, zerkając na dzbanek, w którym pływały plasterki cytryny.
- Zamieniam się w słuch.
- Widzieliśmy ogłoszenie, że ktoś chce pozbyć się kociąt z rodowodem i chcemy zaopiekować się jedną z kotek.
- Wspaniale! – Vicki szeroko się uśmiechnęła. – Wiesz może, jaka to rasa?
- Nie, ale pamiętam, jak wyglądały. Bardzo zgrabne, o raczej szarawym, dość krótkim futerku, chociaż z daleka wyglądało na niebieskie. Tych oczu nigdy nie zapomnę: migdałowe, w kolorze tych Jareda. – szeroko uśmiechnęłam się do długowłosego, który natychmiast mnie objął.
- Tomo? – Vicki zwróciła się do męża – Jak myślisz, to chyba rosyjski błękitny?
W odpowiedzi gitarzysta podrapał się po brodzie, chwilę później kiwając głową.
- Wydaje mi się, że tak. Więc, chcecie adoptować maleństwo.
- Właśnie. Właścicielka zaczęła wyliczać, jakie rzeczy są nam potrzebne, ale kompletnie nie wiem, co mamy wybrać, bo Jared do tej pory miał tylko Sky’a, a ja opiekowałam się jeszcze w domu tylko małymi futerkowcami, chomik, świnka morska i te sprawy. Miałam kiedyś kota, ale to był dachowiec...

- Zakupy, trzeba było tak od razu! – Chorwat natychmiast się rozpromienił. – Chodźcie, pojedziemy do sklepu – zerknął na zegarek – w którym zawsze kupujemy karmę i rzeczy dla naszych zwierząt. Mają otwarte do wieczora. Nie wiem, czy Jared ci już wspominał, ale mamy z Vicki trzy psy i dwa koty, więc kto jak kto, ale my – tu lekko zaakcentował - wiemy, jak się nimi zajmować.
Natychmiast szeroko otworzyłam usta ze zdziwienia jak mała dziewczynka. Aż tyle? Nasunęła mi się tylko jedna reakcja: czy oni zwariowali? W sumie, wszyscy jesteśmy wariatami, tylko niektórzy są po prostu niezdiagnozowani. Tak przynajmniej mawiał Einstein.
- Mofo, Mofo, gdybyś wiedział, to byś tego nie powiedział. – Jared zaśmiał się, widząc moją reakcję. – Ciesz się, że Nia jest już mniej strachliwa, dawniej uciekłaby z krzykiem.
- Co prawda, to prawda. – pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Jedziemy?
- Jasne. – Jared zebrał ze stołu szklanki, a ja podniosłam dzbanek, odnosząc go do lodówki. Lemoniady było jeszcze na tyle dużo, że my sami mogliśmy jej się później napić we własnym towarzystwie.

Kiedy weszliśmy do sklepu zoologicznego, przypominającego raczej coś na kształt hurtowni, pchając dwa koszyki – jeden nasz, a drugi, który trzymała Vicki, specjalnie dla nich, ekspedientka, widząc szeroko uśmiechniętego Tomo, pomachała nam ręką, wracając po chwili do pracy przed monitorem i oznaczania torebek z karmą nalepkami. Najwyraźniej byli oni częstymi klientami, więc obsługa wiedziała, że nie potrzebują pomocy.
- Witajcie w naszym królestwie. – Tomo z szeroko otwartymi ramionami obrócił się dookoła. – Tu dostaniecie dosłownie wszystko, co będzie wam potrzebne. Po kolei, najpierw kuweta, żwirek i łopatki.
- Kochanie, pójdę po rzeczy dla nas, dobrze? Niedługo skończy się karma dla psiaków.
- Zaczekaj, pomogę ci zdjąć ją z półki. – Chorwat podszedł do drobniejszej od niego żony, z łatwością ściągając z jednej z półek dwa duże worki karmy, po czym rozmawiając, zniknęli z zasięgu mojego wzroku.

Patrzyłam jak zaczarowana na regały, pełne różnych produktów dla zwierząt, zabawki i inne drobiazgi, wyłapując wzrokiem również znajome przedmioty, z których sama korzystałam, mając świnki morskie. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnęły się duże akwaria, w których pływały kolorowe, egzotyczne ryby, chowając się za szerokimi liśćmi roślin wodnych, jednak najbardziej rozczulił mnie widok kilku rozgwiazd, które przyczepiły się do szyby, ukazując lekko różowe przyssawki. Widziałam, jak Jared ze smutkiem patrzył na tropikalne papugi, które siedziały w klatkach, większych, niż te, które widywałam w Hiszpanii, jednak i mi nie podobało się to, że ktoś może więzić tak piękne stworzenia.

- Tu są różne kuwety, wybierzcie którąś. Warto, żeby można było ją odsłonić od góry, bo w tej sposób kot nie będzie miał kryjówki, kiedy się spłoszy. W willi jest dużo otwartej przestrzeni, więc wątpię, żeby do czegoś takiego doszło. – Tomo pokazał nam półkę, po czym wrócił do Vicki, pakującej nieco lżejsze paczki do koszyka.
- Może tą? – nagle przy mnie pojawił się Jared, trzymając w ręku rozpinaną z boku, białą kuwetę z szarym daszkiem.
- Pasuje do wystroju. Gdzie chcesz ją postawić?
- Myślałem o daszku przy wyjściu do ogrodu; gdyby padało, Ella nie zmoknie. Poza tym nie będzie tam nikomu przeszkadzała.
- Cudownie. Zobacz, tu są łopatki, weźmiemy zestaw?
- Ja mam żwirek, wziąłem silikonowy, pamiętam, że kiedy Sky był szczeniakiem i nie mogłem brać go na dwór, używałem takiego, bo łatwiej było go sprzątnąć.

Po kolei wkładaliśmy kolejne rzeczy do koszyka, przejeżdżając obok alejek, więc kiedy w naszym koszyku znalazły się między innymi szczotki z miękkim włosiem, wszystkie akcesoria higieniczne, dość ciężkie miseczki na jedzenie, cążki do pazurków i kilka zabawek, podszedł do nas Tomo, pobieżnie zerkając na jego zawartość.

- Widzę, że sobie radzicie, w dodatku całkiem nieźle, jak na nowicjuszy. Co jeszcze zostało na liście?
- Transporter, drapak i jedzenie.
- Z transporterem możecie dokupić też szelki, ponieważ niektóre koty nie lubią zamkniętych przestrzeni, w podróży samochodem wystarczy przypiąć je w miejsce fotelika dziecięcego i ma się nieco ułatwione zadanie, ponieważ kociak nie szaleje w pudle. Te są regulowane. – Chorwat rzucił wprost w ręce Jareda małe, prostokątne opakowanie z przejrzystego plastiku, w którym znajdowały się złożone i pozszywane ze sobą kawałki pasków.
- Dzięki. – Jared obejrzał dookoła paczuszkę, najprawdopodobniej szukając informacji o tym, z jakiego materiału zostały wykonane.
- Ty wybrałeś kuwetę, to ja drapak. Musi stać w domu, inaczej kanapa i fotele będą w strzępach. Taki wydaje mi się dobry. – pokazałam Jaredowi dwupoziomową konstrukcję na palu z kulą na sznurku, swobodnie zwisającą z góry, całą wyłożoną szorstkim, szaro - srebrnym materiałem, o który kotka będzie mogła ocierać pazurki. Poza tym szeroka platforma, na której znajdowała się mała budka, a właściwie domek z niewielkim wejściem, znajdowała się na tle wysoko, że skacząc, Ella bez problemu powinna ją dosięgnąć. Można tam ukryć dla niej jakiś smakołyk, albo zawiesić zabawkę.
- Całkiem fajny. Chodź, wstawimy karton do kosza.

Wspólnie złapaliśmy prostokątne opakowanie, niosąc do koszyka i wstawiając w wolnym miejscu.
- Ostatnie, co nam zostało, to karma. Ale tego sami już nie wybierzemy, bo Tomo ma dachowce, a nie koty, które są rasowe. Przydałaby się nam pomoc obsługi. Zaczekasz na mnie koło regału z jedzeniem, skarbie? – Jared uśmiechnął się do mnie, popychając wyładowany koszyk.
- Jasne.

Kiedy przyglądałam się różnym rodzajom karmy, zadziwiła mnie jej różnorodność: jedzenie mokre, suche, w różnej formie – kawałkach, saszetkach, puszkach, granulkach, z dodatkami, bez, rybne, z kurczakiem, indykiem. Dla śmiertelnika było jej zwyczajnie zbyt wiele. I pomyśleć, że kiedyś normalny kot dostawał kawałek ryby i wszystko było w porządku, a teraz do karmy dodane były jakieś dziwaczne kompleksy witaminowe, na sierść, błyszczące oczy… Jakby chcieli, żeby kot był zdrowszy od człowieka.

Po chwili razem z Jaredem podeszła do półki sprzedawczyni, rozmawiając jednocześnie z moim mężczyzną.
- …ogromny, ale trzeba pamiętać o różnorodności.
- Sami nie wiemy, co wybrać.
- Jaką rasę państwo wybrali?
- To kotka, rosyjska błękitna.
- Czyli najlepsza dla niej będzie Royal Canin. Koniecznie sucha, mokrych nie polecałabym za często, ponieważ dla tej rasy służy raczej jako uzupełnienie. Do momentu skończenia przez kota roku trzeba podawać karmę dla kociąt, polecałabym tą.
Kobieta zdjęła z półki duże, bo chyba dziesięciokilogramowe, biało - różowe opakowanie, podając je Jaredowi.

- Ta rasa nie jest zbyt łakoma, więc wystarczy zostawić miseczkę z karmą i obok zapas świeżej, czystej wody. Takie opakowanie wystarczy na kilka miesięcy. Mokra karma, czyli na przykład kocie konserwy, surowa ryba lub, co dość ciekawe, biały ser, może być jedynie uzupełnieniem, gdyż kotka nie będzie musiała jej gryźć, a to źle działa na jej zęby.
- Weźmiemy tą. Bardzo dziękuję za pomoc. Nia, mamy już wszystko.
- Zapraszam do kasy.

Kiedy powoli rozpakowywaliśmy wszystkie zakupy, Tomo z Vicky stali już poza kasą, szeroko się uśmiechając. Najwyraźniej samodzielnie podołaliśmy temu wyzwaniu, jakim jest przygotowanie się do adopcji kociaka. Byłam dumna z Jareda, że tak włączył się w zakupy, że patrzyłam na niego błyszczącymi oczyma, ciesząc się, że jest przy mnie ktoś taki, jak on.

- Razem za wszystko będzie trzysta szesnaście dolarów i pięćdziesiąt siedem centów. Na drapak i transporter obowiązuje dwuletnia gwarancja, wystarczy przywieźć ze sobą paragon i urządzenie.
Jared wręczył kobiecie kartę, jednocześnie uśmiechając się do mnie. Wiedziałam, że będę musiała wymyślić coś, żeby jakoś mu podziękować, ponieważ był to z jego strony gest, na który nie było stać wielu osób. Sprawił, że ogarnęło mnie jeszcze większe szczęście, niż tylko fakt przebywania wyłącznie z nim przez tyle czasu, który już i tak był dla mnie pełnią radości. To było coś znacznie więcej, uczucie, które zdążyło przerodzić się w coś… innego. Miłość?

Nie wątpiłam, że zdarzyło się coś, w co nie mogłabym kiedykolwiek wierzyć. Najwyraźniej istnieją jeszcze na tej ziemi wspaniali ludzie, których spotykamy w niewłaściwym momencie, ale istnieją także ludzie, którzy są wspaniali, bo spotykamy ich we właściwej chwili.

Wspólnie z Jaredem przygotowaliśmy już cały dom na przyjęcie nowego mieszkańca – Elli. Nie zajęło nam to zbyt wiele czasu, jednak Emma, widząc, jak rozstawiamy drapak, montujemy zabawki, platformy, z których będzie mogła zerkać na świat i legowisko na jednym z parapetów, spojrzała na nas z uśmiechem. Domyśliła się, co zaplanowaliśmy, podobnie jak Constance, która odwiedziła nas kilka dni później... Cóż, nie wspomnieliśmy nikomu poza Tomo i Vicki, że chcemy zaadoptować kociaka, a oni umieli dochować tajemnicy. Zresztą, prędzej czy później wszyscy i tak dowiedzą się o naszej decyzji, gdyż, jak podejrzewałam, Ella sama się pokaże. Już niedługo miała znaleźć się w domu, ponieważ siedząc w taksówce, trzymałam na kolanach duży transporter z srebrzystą kotką w środku. Obok mnie leżała w torbie teczka z dokumentami: rodowodem, książeczką, umową adopcyjną i kilkoma drobiazgami: próbkami karmy, jakąś zabawką ze zwisającym piórem na sznurku i czymś, co przypominało jojo. Kotka o dziwo grzecznie siedziała w swoim kennelu, wcześniej dając się zaprowadzić do niego niewielkim smakołykiem, który połknęła, po chwili głośno mrucząc. Spodziewałam się, że złapanie kotki i jej transport będzie obarczony wieloma trudnościami, jednak jak widać, mocno się pomyliłam. Najwyraźniej była przyzwyczajona do podróży, gdyż jeszcze w hodowli widziałam, że nie boi się tego przedmiotu.

Kiedy weszłam do pokoju, w którym czekała, właścicielka hodowli patrzyła na nas przez lustro weneckie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli kotka ją zobaczy, z mojej adopcji nici. Był jasny, prosto umeblowany, jednak to, co szczególnie zwróciło moją uwagę, to cała masa półek na ścianach, platform i drapak, stojący w rogu. Ewidentnie wyglądało na to, że nasze mieszkanie jest dobrze przygotowane. Kiedy stanęłam, rozglądając się, kotka podeszła do mnie powoli, rozglądając się dookoła z ogonem, uniesionym wysoko w górę. Kiedy mrugnęła, lekko się uśmiechnęłam, zerkając na nią, dając jej smakołyk, który wcześniej dostałam i również odmrugnęłam. Skądinąd wiedziałam, że taki znak symbolizuje akceptację. Ella podeszła jeszcze bliżej, dając mi się dotknąć po grzbiecie, po czym otarła się o moje dżinsy, krążąc dookoła z lekko drgającym koniuszkiem cały czas podniesionego ogona.

Kierowca taksówki, którą zamówiłam, popatrzył na mnie z niesmakiem, kiedy wyszłam z terenu hodowli, trzymając w ręce kennel, przez który wyglądała Ella, patrząc wielkimi błękitnymi oczyma na to, co dzieje się dookoła niej. Najwyraźniej nie lubił zwierząt.
- Niczego nie zabrudzi, proszę się nie martwić.
- Jest pani pewna? Ostatnio wiozłem właściciela ze szczeniakiem, powiedział mi dokładnie to samo, po czym musiałem prać całą tapicerkę.
- Koty są z natury czystymi zwierzętami. – w tym momencie zerknęłam przez górną pokrywę kennela, w którym Ella akurat zaczęła czyścić pyszczkiem grzbiet. – Sam pan widzi.
- Uwierzę pani na słowo.

Kiedy wysiadłam przy domu, na ganku stał Jared, wypatrując jadącego auta. Sam nie mógł jechać ze mną do hodowli, ponieważ razem z chłopakami udzielał kolejnego wywiadu, tym razem jednak było to coś poważniejszego, bo od rana chodził tak, jakby wypił kawę Shannona, o której kiedyś już opowiadałam. Zdecydowanie za mocna.

- Cześć, kochanie. – przytulił mnie, kiedy tylko odstawiłam kennel na ganku. – Jak tam, udało się?
- Oczywiście. Proszę, poznaj – podniosłam transporter na tyle wysoko, żeby mógł zobaczyć kotkę – Ellę. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie. Jared uśmiechnął się, przysuwając rękę do kratowanych drzwiczek.
- Śliczna jest. – przykląkł na jedno kolano, zerkając na siedzącą w środku kotkę. – Cześć, piękna.

Kiedy weszliśmy do domu, Jared przeszedł przede mną, zamykając szklaną ścianę, żeby nowa mieszkanka willi mogła nieco się zadomowić. Wypuściłam kotkę w kąciku, który dla niej przygotowaliśmy, więc wyjrzała ostrożnie z pudełka, wychodząc i z wysoko uniesionym ogonem zbliżając się do nowych zabawek. Chwilę później patrzyliśmy na nią, odsuwając się po cichu z jej niewielkiego placu zabaw, który postanowiła zająć, a jak wiedziałam z autopsji, koty oznaczały swój teren ocierając się o rzeczy, które albo uważały za własne, albo te, które wiązały się z ich zwyczajami, włącznie z właścicielami. Cieszyłam się, że wszystko jak na razie układało się dobrze... Miałam też ciche nadzieje na to, że Ella może być też kolejnym łącznikiem między nami... a poza tym, felinoterapia działa relaksująco, a przy ciągłym stresie, na jaki narażony jest Jared, takie rozwiązanie będzie wręcz idealne.
-----------------------------
Przepraszam Was za długą nieobecność, ale zmusiła mnie do tego sytuacja uczelniana... Osteologia dała mi (dosłownie) w kość. Taka gra słów ;)
Mam nadzieję, że udało mi się ją zrekompensować Wam długim rozdziałem :)

Myślę, że kolejny rozdział opublikuję jeszcze w Święta, ale z tego miejsca chciałabym życzyć Wam wspaniałych, pełnych radości dni spędzonych w gronie najbliższych i przyjaciół, dużo odpoczynku, prezentów pod choinką oraz hucznej zabawy w Sylwestra i Nowy Rok :)
S.

PS 
Jak zwykle proszę Was o słówko komentarza, opinii i co tylko uznacie za stosowne.

4 komentarze:

  1. Czytałam rozdział cały czas głaskając mojego kota, który śpi obok.
    Aww, taka sielanka. Szczęśliwa rodzinka - Jared, Nia i Ella. :D
    Jestem zaskoczona, że wszystko od początku między nimi dzieje się tak szybko. Teraz nawet mają wspólną sypialnię. Intrygują mnie jako para strasznie, jestem więc ciekawa jakie niespodzianki mi zaserwujesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że zajrzałaś :)
      Sielanka sielanką, ale niedługo nie będzie aż tak fajnie, zamierzam troszeczkę namieszać i bynajmniej to sielanką nie będzie. Na pewno nie jeden raz, a więcej.
      S.

      Usuń
  2. Bardzo miło spędziłam czas na czytaniu - prawdę mówiąc czekam na burzę - trzymam za słowo że niedługo - pozdrawiam
    Wesołych Świąt
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :)
      Burza #soonerthansoon, czyli w następnym rozdziale, nie mogę przecież trzymać Was w ciągłej niepewności :)
      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)