poniedziałek, 8 grudnia 2014

We can try... maybe?

Siedzieliśmy razem w ogrodzie, korzystając ze świętego spokoju i dnia, w którym Jared nie umawiał się na żadne spotkania, nie robił zupełnie niczego, związanego z pracą. Długo spaliśmy, wspólnie szykowaliśmy śniadanie, które jedliśmy, ciesząc się z każdego kęsa i wspólnej obecności… Po całym zamieszaniu, związanym z sesją, należał nam się długi odpoczynek, choć jak wiedziałam, nie pozostało wiele czasu do wyjazdu. Dni mijały jak zwariowane, a cała moja praca opłaciła się, czego dowodem były oficjalne plakaty i reklamy z moimi - tak, to już nie był sen - moimi zdjęciami, które pokazał mi na stronach internetowych agencji artystycznych, odpowiedzialnych za koncerty.
Różne języki, różne daty, różne kraje… Było tego mnóstwo. A co do samego Jareda… chociaż jego zachowanie od jakiegoś czasu wskazywało na to, że czuł do mnie miętę, jeszcze tego nie wyraził jasno.

Cały czas krążył nieopodal mnie, trzymał się blisko, popołudniami proponował wspólne zajęcia, jednak poza zadaniami, wykonywanymi w związku z pracą, czytaniem i ewentualnym przesiadywaniem w ogrodzie nie chciałam na siłę przyłączać się do niego. Jednak, kiedy już wychodził i wiedziałam, że zostaję w domu sama, robiłam coś, na co nie odważyłabym się przed nim: pędziłam na złamanie karku do pokoju, wyciągałam z samego dna walizki mój ulubiony kostium i już kilka chwil później, przebrana, nasmarowana kremem przeciwsłonecznym i gotowa na wszystko wracałam na dół, rzucając ręcznik i ubrania na zmianę na leżaku i wskakiwałam do chłodnej, przejrzystej wody. 
Jakimś cudem udawało mi się wychodzić, osuszać i wracać do zwyczajnych zajęć, nim Jared wracał, jednak raz nie zdążyłam wysuszyć włosów. Wyjaśniłam, niestety uciekając się do niewielkiego kłamstewka, że myłam włosy i nie zdążyły wyschnąć. Nic to, miałam sporo radości z samotnych chwil.

Słońce przyjemnie przygrzewało, delikatnie opalając skórę, ale jej nie parząc, a w cieniu parasola na niewielkim stoliku stały nasze szklanki ze świeżo wyciśniętym sokiem.
- Intrygujesz mnie. – słysząc słowa Jareda, westchnęłam, obracając się w jego stronę na leżaku. Nie znaliśmy się zbyt długo, ale… szczerze mówiąc, spodziewałam się, że wreszcie postanowi powiedzieć mi prosto w twarz, co o tym wszystkim sądzi. – Nie będę ukrywał, że spodobałaś mi się od samego początku. Nie mogę cię stracić, nadspodziewanie dobrze radzisz sobie wśród nas, a poza tym… Bardzo chciałbym spróbować… związać się z tobą. Na troszeczkę dłużej, niż tylko trasę.

Wzniosłam oczy ku niebu, przypominając sobie, jak wylądowałam dokładnie pod jego stopami. Największa niezdara w epoce. Jak ja, podlotek, który ledwo odrósł od ziemi, mogłam się komukolwiek podobać? Szczególnie takiemu mężczyźnie, znacznie starszemu ode mnie, który mógłby być moim ojcem!

- Niezdara ze mnie. A ten wypa… - nie zdołałam dokończyć, gdyż urwał mi, mówiąc. – Ale jak… być? Razem?
W dalszym ciągu nie mogłam odnieść się do jego słów, choć starałam się myśleć bardzo logicznie. Nie umiałam postawić się w sytuacji, która była tak oczywista, albo jaką wydawała się być.
- Wiem, o czym w tej chwili myślisz. Nad tym da się pracować, wszystko to tylko kontrola własnego ciała. Chodzi o wyczucie siebie samego.  Tak, razem. Dokładnie o to mi chodzi.
- Skąd wiesz? Nie jesteś kobietą. – spojrzałam na niego spode łba.
- Co jednak nie zmienia faktu, że wiem po części, jak możesz się czuć. Mam już za sobą spacery na obcasach na potrzeby filmu, a lekkość chyba mamy oboje w genach.
- Na razie czuję, że mogłabym cię podnieść bez większych problemów…

- Zobaczymy, kto tu kogo podniesie… - cichy głos, który wydobył się z jego ust, zmroził mi krew w żyłach. Pobrzmiewała w nim nutka groźby, której nie potrafiłam zrozumieć. Nie, to nie była zdecydowanie kwestia przypadku, że wybrał akurat mnie, z czego zaczęłam sobie zdawać sprawę całkiem niedawno, porównując sposób, w jaki traktował innych. Owszem, nie był arogancki, niegrzeczny; zdecydowanie odnosił się do Yasira, Diany, Emmy i innych po przyjacielsku, a Shanna i Tomo traktował jak szalone rodzeństwo, to jednak coś go ciągnęło właśnie do mnie… Po prawdzie, w pewnych sytuacjach również vice versa, jednak zauważyłam, że muszę czasem wstrzymywać swe zapędy i bronić racji, by uznał mnie za równoprawną przeciwniczkę. Poza tym, takie przekomarzanie się sprawiało, że życie z kimś takim, tak znaną osobą pod jednym dachem stawało się nieco normalniejsze. Może… Przyszło mi na myśl, że może byliśmy od samego początku jakoś ze sobą związani, ale nie było to między nami powiedziane wprost. Cóż.

- Przepraszam, nie powinienem był się tak odezwać. – Jared skłonił głowę w geście przeprosin. – Może zmienimy temat?
- Byłoby fajnie. Wiesz, kiedy na samym początku chodziłam po domu, zobaczyłam na parterze dziwne drzwi, zamknięte na klucz jako jedyne w całej rezydencji. Co tam jest?
- Ciekawska dziewczyna z ciebie, wiesz? – uśmiechnął się zagadkowo, wzbudzając we mnie jeszcze większą chęć odkrycia tej tajemnicy. – Ale… prędzej czy później i tak musiałbym ci to powiedzieć. Mogę ci pokazać, jeśli chcesz. – usiadł na leżaku, zakładając japonki, w których przyszedł nad basen, po czym wstał, czekając na mnie.

Złapałam głośno powietrze, zastanawiając się, co czeka mnie w murach domu. Wstałam, poprawiając sukienkę, w którą byłam ubrana, wsunęłam na stopy sandałki, które kupiłam za namową Diany, kiedy wspólnie wyszłyśmy na lunch jednego z tych bardziej leniwych dni, po czym dałam się poprowadzić do tajemniczego pokoju.

Kiedy stanęliśmy przed jego drzwiami, Jared wyciągnął z tylnej kieszeni spodni niewielki, lśniący klucz, wsuwając go w niewielką przestrzeń w klamce. Kiedy usłyszałam ciche kliknięcie, zaczęłam zastanawiać się, w co się wpakowałam, bo dźwięk ten oznaczał, że nie było już odwrotu.
- Jeśli się wahasz, możemy z tym zaczekać. – uspokoił mnie, biorąc w ramiona. Przez długi moment czułam, jak przy oddychaniu porusza się jego klatka piersiowa, a delikatne dłonie na przemian gładzą i lekko uciskają moje ramiona, zasłonięte cieniutką warstwą tkaniny. Staliśmy tak w ciszy, kiedy jedną dłonią pociągnął za klamkę, szeroko otwierając drzwi i krok po kroku wchodząc ze mną do ciemnego pomieszczenia. Kiedy zapalił w nim delikatne, przytłumione światło i zamknął za nami drzwi, miałam chwilę, żeby przyzwyczaić wzrok do półmroku. Miałam powód do strachu: na własne życzenie wpakowałam się do jaskini lwa.

Ściany, pomalowane na ciemny fiolet, podłoga, wykonana z prawie czarnych desek i natężenie światła powodowały, że czułam się jak w jakiejś piwnicy, jednak gdy zrobiłam kilka kroków do przodu, widząc nieco więcej, zobaczyłam szeroką leżankę, a raczej coś na kształt niewysokiego podestu, wyłożonego poduszkami, na którym mogłyby leżeć lub siedzieć cztery osoby, otoczone stojącymi na podłodze dziwnymi, wykonanymi chyba z miedzi i srebra misami, niektórymi pięknie rzeźbionymi po ich zewnętrznej stronie. W każdej z nich leżała krótka pałka, wykonana z solidnego kawałka materiału, takiego samego, jak misa. Kiedy obróciłam się w prawo, zobaczyłam kilka komód z ciemnego drewna, wtapiających się w ścianę, wszystkich pozamykanych i tajemniczą taflę z ciemnego szkła. Kiedy zrobiłam kilka kolejnych kroczków do przodu, minął mnie, obracając się i stając twarzą do mnie.

- To mój wyjątkowy pokój, samotnia, miejsce, w którym liczą się tylko emocje. Cisza i spokój. – cicho się odezwał, starając nie naruszyć mojej chwili refleksji. – Do tej pory nie wiedział o nim nikt, nawet Shann. – zbliżył się jeszcze bardziej, zaplatając dłonie za moimi plecami i przyciągając ku sobie. – Ale ty byłaś na tyle ciekawska, żeby dociec, co może tutaj być. Spięłam się, czując jego dłonie, zsuwające się niżej, aż na talię, na której się oparły. Nasze twarze znalazły się naprawdę blisko siebie, więc oddychając tak cicho, jak tylko umiałam, czułam zapach jego skóry, przyjemny, tak jakby korzenny.

- Spokojnie. – wyszeptał, przysuwając się. – Chcę tylko cię pocałować. Mogę, prawda?
Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć, jak zamierza to zrobić, jednak kiedy poczułam na wargach jego własne, a moją brodę i skórę między ustami i nosem połaskotał miękki zarost, instynktownie się uśmiechnęłam. Jared bardzo delikatnie objął swoimi ustami moją dolną wargę, dalej całując mnie z uczuciem.

- Aniołku. – szepnął, odsuwając się. – Jesteś wspaniała, taka delikatna… Chcę pokazać ci coś jeszcze. Podejdź do mnie i usiądź. – wymruczał, schylając się i biorąc z ziemi dwie szerokie i dość płaskie poduszki, podając mi jedną, a na drugiej siadając i krzyżując nogi naprzeciw jednej z kryształowych mis. Kiedy ujął w dłoń pałeczkę, spojrzał na mnie pytająco, na co natychmiast usiadłam obok niego po turecku. Delikatnie uderzył w naczynie, z którego wydobył się pulsujący dźwięk o jednej wysokości… Był dziwny, z niczym nieporównywalny. Nigdy nie słuchałam czegoś podobnego.
- Co to jest?
- Nie odzywaj się. – spokojnie zwrócił mi uwagę. – Zamknij oczy i głęboko oddychaj. – mówiąc to, pociągnął pałeczką wzdłuż krawędzi misy, wydobywając kolejny dźwięk, tym razem dłuższy i głębszy. 

Nim zamknęłam oczy, zobaczyłam, jak powtarza jeszcze dwa razy od początku połączenie ruchów: najpierw delikatnie uderza w krawędź, po czym przeciąga po niej jeszcze raz pałeczką, opuszczając ją i głęboko oddychając. Siedząc na drewnianym parkiecie czułam drgania i to, jak napięcie, które nagromadziło się w moich plecach, zaczęło znikać, pozostawiając mnie w stanie bardzo głębokiego relaksu. Brzmienie cichło z każdą kolejną sekundą, a w ciszy było słychać jedynie nasze oddechy. Czułam, że odpływam, spokojnie oddychając i dając się porwać tylko temu rytmowi, który, jak się zorientowałam, Jared narzucił mi najprawdopodobniej zupełnie niechcący. Nawet nie zorientowałam się, jak i kiedy tak właściwie straciłam świadomość, budząc się dopiero wtedy, gdy głaszcząc mnie po głowie, coś cicho szeptał.

- Obudź się, Nia, proszę. – kiedy pomrugałam, przypomniało mi się, że jestem w tajemniczym pokoju Jareda, oparta o jego ramię jak bezwładna lalka. - Nie zasypiaj. Proszę, Nia. – obejmując mnie ramieniem, wziął w drugą rękę inną pałeczkę, tym razem miedzianą i delikatnie uderzając nią dwukrotnie w małą miseczkę, leżącą obok niego. To było jak budzik, ale o wiele łagodniejszy, niż pierwotnie sądziłam, jednak był zdecydowanie za słaby, żebym całkiem się ocknęła. Ciemność witała mnie z otwartymi ramionami, wabiła cichym szeptem „chodź do mnie, chodź, nie bój się, Nia…”. Z drugiej strony czułam, jak Jared mówi wprost przeciwne słowa, przytulając mnie do siebie.
Kiedy z wolna otworzyłam oczy, zobaczyłam wpatrujące się we mnie z lękiem jego błękitne, lśniące oczy.

- Nareszcie. – westchnął z ulgą. – Już myślałem, że się nie obudzisz.
- Co to było? – mruknęłam. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się zasnąć przy muzyce. Nie takiej, pamiętam, że jako małe dziecko zawsze zasypiałam oparta o ramię mamy na koncertach w filharmonii, na które jeździliśmy.
- To wyjątkowe instrumenty, misy tybetańskie. Mają specyficzne właściwości, ten dźwięk odpręża, ale jeszcze nigdy nie słyszałem o tym, żeby ktokolwiek padł przy nich bez zmysłów. Dobrze, że się ocknęłaś, bo zacząłem się obawiać, że coś się stało. Ja jestem przyzwyczajony, ale ty…
- Ledwo mogę się ruszyć, mam nogi jak z waty. – mruknęłam, próbując zmienić pozycję.
- Poczekaj. – delikatnie się uniósł, opuszczając mnie na krawędź poduszki, na której siedział, po czym wziął jeszcze jedną, mniejszą od pozostałych, zamieniając je i mniejszą podkładając mi pod głowę. – Leż spokojnie. – dodał, siadając blisko moich nóg. – Kiedy będziesz całkiem przytomna, wyjdziemy, żebyś nie zemdlała mi w rękach. Jak myślisz, możemy spróbować właśnie tak?

- Możemy. – skinęłam głową. – Por probar nada perdemos. – dodałam po hiszpańsku, uśmiechając się i widząc w spojrzeniu Jaya wielkie znaki zapytania. – Próbując, niczego nie stracimy. – dodałam.
- To co innego. Dasz się namówić na slackline?
- A co to jest?
- Sport, którego po raz pierwszy spróbowałem parę lat temu. Między dwoma drzewami rozwiesza się taśmę, linę, jak zwał, tak zwał, ważne, żeby była elastyczna i długa, po czym nie spadając, trzeba pokonać jak najdłuższy dystans. Nikt by tego nie zauważył, bo spróbowalibyśmy w ogrodzie.

Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi ustami, zastanawiając się, co ma na myśli. Czułam już, że nie mam przed oczami czegoś na kształt wnętrza poprawnie funkcjonującej laboratoryjnej wirówki, więc uniosłam się tak, by móc usiąść, opierając się jednak plecami o podstawę podestu. Chyba zwariował. Ja, na linie? O nie, nic z tego. Chociaż może… Nie, nie dam mu tej satysfakcji, niech znajdzie inne, może bardziej przekonujące mnie argumenty.

---------------------------
MARS is coming!
Kto się wybiera na koncert do Sopotu? Ja na pewno tam będę, dziś zainwestowałam w niezapomniane (w pozytywnym znaczeniu tego słowa, jak sądzę) i jednocześnie pierwsze w życiu Golden Circle :D

Czyżby ktoś wykrakał coś poważniejszego między Nią i Jaredem? 
Cóż, na razie wydaje się, że wszystko stoi na dobrej drodze, ale... życie to nie jest telenowela i w związku z tym możecie spodziewać się jeszcze pewnych problemów technicznych...

Zapraszam do pozostawiania opinii, komentarzy, kilku słów :) 
No i pochwalcie się, czy jest szansa, żebyśmy spotkali się na miejscu ;)
S.

6 komentarzy:

  1. sugerujesz, że planujesz dla nich małą burzę - czekam :-) , pozdrawiam
    K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejdzie niezłe tornado... ale kto je wywoła, tego nie zdradzę ;)
      S.

      Usuń
  2. Oh wybacz, serio, ale czytając tą scenę z tajemniczym pokojem pomyślałam sobie "boże, byleby to tylko nie był pokój ala Christian Grey, błagam' xD A tu taki azyl :D
    Coś się kroi, ale pewnie nie obejdzie się bez dramatów i intryg, hm? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, że aktualnie motyw tego człowieka robi furorę, ale nie, wszelka zgodność z Szarym jest niezaplanowana i przypadkowa.
    Kroi się, kroi... Ale to w swoim czasie ;)
    Dziękuję, że zajrzałaś, doceniam to :)
    S.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)