sobota, 27 grudnia 2014

When the world ends up...

W pewnym momencie, kiedy akurat siedziałam, rozmawiając na Skype z jedną z osób, które w Anglii były odpowiedzialne za przygotowanie techniczne miejsca, w którym miałam robić zdjęcia – za niecałe trzy tygodnie startowała moja pierwsza trasa w życiu w roli fotografa - rozdzwonił się mój telefon. Głowy wszystkich uniosły się w górę, słysząc hałaśliwy dzwonek, a ja wyciągnęłam z kieszeni komórkę, patrząc na ekranik. Poczułam oblewający mnie lodowaty pot, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu imię Clary. Rozmawiałyśmy bardzo często, ale wieczorami, kiedy to w Hiszpanii dało się obliczyć różnicę czasu, dostosowaną do kalifornijskiej pory.

Dlaczego dzwoniła do mnie w  środku europejskiej… nocy?

Poprosiłam mojego rozmówcę o skontaktowanie się ze sztabem technicznym trasy, który miał już moje notatki dotyczące oświetlenia i wszystkich wymagań, po czym rozłączyłam się, ściągając z uszu słuchawki, zostawiając je na biurku i wychodząc pospiesznie z biura. Przyłożyłam drżącą ręką telefon do ucha, oddzwaniając do siostry, która z jakiegoś powodu nie spała… Przecież umawiałyśmy się na rozmowę w ciągu kilkunastu godzin, co sprawiło więc, że koniecznie próbowała się ze mną skontaktować?

- Clara, co się dzieje? Czemu jeszcze nie śpisz? Zapomniałaś o różnicy czasu?
- Tata jest w szpitalu.

Te cztery słowa zmroziły  mi krew w żyłach. W szpitalu, ale jak to możliwe? Tydzień temu wyglądał na nagraniu jak okaz zdrowia, mówił, że doskonale się czuje, nie ma żadnych problemów ze zdrowiem, a tu… Podeszłam do białego fotela, opadając na niego bezsilnie.

- Ale… jak?
- Godzinę temu obudził się ze strasznymi bólami w nadbrzuszu, po czym nie dał rady wyjść o własnych siłach z łazienki. Mama pojechała z nim karetką do szpitala, kazała dzwonić do ciebie, bo lekarz powiedział, że nie wiadomo, czy stan taty nie pogorszy się. Powinnaś tu być, tak na wszelki wypadek…
- Jesteś w domu?
- Jeszcze tak. Ale zaraz jadę.
- Dokąd? Postaram się przylecieć jak najszybciej.
- Szpital uniwersytecki, na Paseo de la Castellana. Tam zabrali tatę.
- Będę szukała najbliższego lotu, jeśli się uda, za kilkanaście godzin powinnam być w Madrycie, będę do was dzwoniła.
- Mam nadzieję, że zdążysz.

Kiedy skończyłyśmy szybką, ale bardzo martwiącą mnie rozmowę, nie pukając do drzwi studia, wparadowałam do niego ze łzami w oczach, nie zważając na to, że Tomo, Shannon i Jared mieli akurat próbę. Dźwięk gitar urwał się nagle z piskiem, a cała trójka spojrzała na mnie, zapłakaną, nieswoją, cóż, to mój tatuś, to on teraz cierpiał i to jemu lekarze starali się uratować życie.

- Słonko, co się dzieje? – Jared zostawił gitarę, podchodząc szybko i tuląc mnie do siebie, starając się złagodzić mój ból, choć nie wiedział, co tak naprawdę się stało.
- Muszę wracać do Madrytu. Natychmiast. – przez łzy odparłam, z wdzięcznością przyjmując chusteczkę od Tomo i głośno wydmuchując nos. – Muszę kupić bilet na najbliższy lot i wracać jak najszybciej się da.
- Ale co się dzieje? – teraz już nie tylko Jared i Tomo, ale również Shannon postanowił zainteresować się tym, co mną targało.
- Mój tata jest w szpitalu, nie wiem, co się dzieje, ale lekarze mówią, że lepiej byłoby, gdyby była przy nim cała rodzina.
- To zrozumiałe. Chłopaki, za chwilę wrócę. – Jared ujął moją dłoń i wyszliśmy ze studia, idąc po schodach na górę, do jego gabinetu, w którym Emma przeglądała jakieś dokumenty razem z obcym dla mnie mężczyzną, któremu Jared skinął głową. Chyba się znali, skoro pozwalał na jego obecność w domu.
- Emma, przepraszam, że wam przerwę, ale proszę, poszukaj dla mnie informacji o najbliższych lotach do Madrytu, koniecznie jak najszybszych. Nia musi pilnie wracać.
Jared usiłował posadzić mnie na krześle, ale wyrwałam się mu, mówiąc:
- Nie zatrzymuj mnie, pójdę się spakować, nie będę traciła czasu.
- Pomogę ci.

Szybko przeszliśmy do sypialni, w której wyciągnęłam z szafy małą walizkę. Było mi trochę nie na rękę, że musiałam rozpakowywać już przygotowaną na trasę torbę, ale… chwilę później Jared ściągnął z szafy jeszcze jedną walizkę w rozmiarze idealnym na nieco większy bagaż podręczny. Miałyśmy podobny rozmiar z mamą, więc gdyby zabrakło mi ubrań w Madrycie, byłam pewna, że mi je pożyczy.

- Nie wyciągaj rzeczy na wyjazd, mam jeszcze jedną walizkę podręczną, tą mogę ci pożyczyć.
- Dziękuję! – uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, po czym zaczęłam szybko wrzucać do niej poskładane ubrania na kilka dni, a na wierzchu znalazły się drobiazgi: kabel od komórki, jeden naszyjnik, kosmetyki, które wyciągnęłam ze swojej walizki, jednym słowem, najpotrzebniejsze drobiazgi.
- Proszę, jeszcze to. Żebyś mogła być ze mną w kontakcie, bo czasem z telefonu pisze się niewygodnie. – wręczył mi białego iPada w klasycznym etui, które wsunęłam ostrożnie do bocznej kieszeni torby razem z ładowarką. – Ma w środku kartę SIM Internetu satelitarnego.
Wkrótce miałam wszystko przygotowane, a kiedy poszłam pod prysznic, usłyszałam Jareda rozmawiającego z Emmą, która chyba weszła do sypialni.

- Dziękuję ci. Zadzwoń i zarezerwuj… - odkręcając wodę, nie dosłyszałam końcówki zdania. Szybko spłukałam z siebie pianę i wyszłam z kabiny, wycierając się i przebierając w wygodne, bezuciskowe dżinsy, koszulę, w której mogłam podróżować, wsunęłam na stopy wygodne mokasyny i byłam gotowa. Jeszcze tylko lekki makijaż, włosy i mogłam jechać na lotnisko. Wyciągnęłam jedynie po wyjściu z łazienki z dużej walizki niewielką torebeczkę, w której znajdowały się leki przeciwko zakrzepicy: wiedziałam, że będę długo leciała, a nie marzyło mi się spędzić tego czasu w ładowni samolotu. W stanie osoby martwej, rzecz jasna. Połknęłam tabletkę, drugą wsuwając do kieszeni spodni, tak na wszelki wypadek.

- Kochanie, Emma zarezerwowała dla ciebie już bilet, wystarczy, że zameldujesz się pod bramką. Lecisz przez Londyn, bo w Nowym Jorku miałabyś półdniową przerwę. Na Heathrow to potrwa tylko dwie godziny, w sam raz na przesiadkę. Chodź, jeśli wyjedziemy w ciągu najbliższych dwudziestu minut, powinnaś zdążyć na odprawę.
Uściskałam Jareda, po czym popędziłam na dół, przytulając Emmę, która uśmiechnęła się do mnie ze zrozumieniem.

- Mam nadzieję, że z twoim tatą wkrótce wszystko będzie dobrze.
- Ja również, dziękuję ci.
- Nie było problemu. - uściskałyśmy się na pożegnanie. - Wracaj do nas szybko.

Zeszłam na dół, czekając na parterze. Jared chwilę później zszedł z góry z moją (swoją) walizką, ubrał na koszulkę z własnej kolekcji koszulę w kratę, na nosie miał aviatory, a w ręku kluczyki i prawo jazdy. Weszłam do tej wspaniałej rodziny dzięki ciężkiej pracy, ale nigdy nie przypuszczałam, że wykażą się wobec mnie zrozumieniem i wsparciem w tak trudnej chwili.
Jechaliśmy autostradą na lotnisko, a Jay starał się mnie zagadywać, poprawić mi nastrój, jednak nadal nie wiedziałam, co dzieje się z moim tatą. Przestałam już płakać, ale nadal wewnątrz moich myśli nie mogłam znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. W pewnym momencie pomyślałam o najgorszym, czyli raku, bo tylko tak mogłam logicznie wytłumaczyć sobie fakt tego, że tatuś nagle trafił do szpitala.

Jared zatrzymał się przy terminalu wylotów na jednym z wolnych miejsc parkingowych, wyskakując z auta, otwierając mi drzwi i wyciągając chwilę później z bagażnika walizkę, a ja w tym czasie podeszłam do biletomatu na parkingu, płacąc z góry za godzinę. Z pewnością czas oczekiwania na moją odprawę nie będzie aż tak długi, bym musiała rezerwować miejsce na dłuższy czas. Wróciłam, wsuwając wydruk między szybę a osłonę deski rozdzielczej, po czym zamknęłam drzwi, czekając na długowłosego. Mężczyzna podszedł do mnie, obejmując ramieniem.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Na pewno go z tego wyciągną.

Znał moich rodziców i siostrę tylko z moich opowieści, w dodatku niepełnych, nigdy dotąd nie widział ich na oczy poza chwilą, kiedy pokazałam mu kilka rodzinnych fotografii. Nie wiedział, jak wiele znaczy dla mnie tatuś, który w moim życiu odegrał bardzo ważną rolę: był moim największym wsparciem, to on powiedział mi w chwili, kiedy dowiedziałam się o kursie w LA: „Pędź za marzeniami, goń za nimi, nie bój się własnych snów i bądź tym, kim naprawdę chcesz być.”. Od początku wspierał mnie jak nikt inny, doceniał moje sukcesy, ale również rozumiał chwile, kiedy coś się nie udawało. Nie mogłam go stracić! Przeszliśmy przez halę do stanowisk linii British Airlines, gdzie stała już niewielka grupka osób z większym bagażem, czekając na jego odprawę. Ja jednak podeszłam do stanowiska obsługi ekspresowej, wyciągając z kieszeni paszport. Jared trzymał się nieco z boku, czekając na mnie.

- Dzień dobry, rezerwowałam bilet telefonicznie, do Madrytu przez Londyn.
- Poproszę paszport.
Wręczyłam książeczkę, czekając.

- Tak… Panno Fallon, ma pani przydzielone miejsce w pierwszej klasie. Proszę, zechce się pani udać do saloniku… - nie słuchałam końcówki zdania wypowiadanego przez wymuskaną do granic możliwości pracownicę lotniska, gdyż spojrzałam na Jareda, a on tylko wzruszył ramionami. Wiedziałam, że był za to odpowiedzialny do spółki z Emmą, bo kto inny w przeciągu niecałych dwóch godzin mógł zorganizować miejsca w tej strefie… Z drugiej strony byłam jednak im wdzięczna, bo gdybym była w innej sytuacji, mogłabym jedynie pomarzyć o biletach transatlantyckich.

- Dziękuję. – odebrałam bilet, wsunięty w elegancką wkładkę w paszporcie, po czym podeszłam do Jareda, przytulając się do niego.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie robisz…
- Wystarczy, że jesteś wśród nas. Zobacz. – wskazał na tablicę, na której pojawiły się planowane odloty. – Twój lot niedługo będzie wywoływany. Odprowadzę cię do bramki.
Przeszliśmy przez halę, a ja w dalszym ciągu dziwiłam się, jakim cudem nie zostaliśmy zauważeni jeszcze przez paparazzich, choć w głębi byłam za to wdzięczna sytuacji, która ich zatrzymała. Pod bramką i prześwietleniem toreb Jared mocno mnie objął, przytulając i całując.

- Zostań w Madrycie tyle, ile to będzie potrzebne, jeśli okaże się, że zaczniemy bez ciebie, nie martw się. Wystarczy, że dasz znać mi albo Emmie, a my zajmiemy się wszystkim. Dopakuję twoje walizki, bilety lotnicze to najmniejszy problem, jak sama zauważyłaś. Zostań z rodziną tak długo, jak uznasz za stosowne. I przekaż twojemu tacie życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
- Jasne. Dziękuję. I przepraszam, że musiało się to stać właśnie teraz.
- Nie zamartwiaj się i idź. – pokierował mną w stronę barierki, przez którą nie mógł już przejść, więc czekając w kolejce, odwróciłam się, smutno uśmiechając i unosząc dłoń w jego stronę. Odmachał mi, czekając, aż wejdę do rękawa, prowadzącego do Boeinga, stojącego już na płycie. Zajmując miejsce w samolocie, uśmiechałam się, jednak nie był to szczery wyraz twarzy. Bardzo martwiłam się o to, co dzieje się po drugiej stronie oceanu…

Zapięłam pasy i popatrzyłam na stewardesę, która instruowała pasażerów, jak należy postępować na wypadek trudności, a kiedy zaczęliśmy kołować w stronę pasa startowego, poprosiłam o wodę i miętowe drażetki do ssania. Smak mięty pomagał mi się uspokoić i choć był ostry, piekący, palący w usta, język i gardło, to doskonale sprawdzał się w tej roli. Maszyna uniosła się w powietrze, a ja westchnęłam, czekając na moment, w którym będę mogła uruchomić iPada i napisać do Jareda. Na pokładzie tego samolotu był bezpieczny sygnał WiFi, z którego mogłam skorzystać, więc chciałam wysłać mu kilka rad co do tego, jakie rzeczy chciałabym zabrać ze sobą do Europy, wkrótce po naszej krótkiej rozmowie i dwustronnym zapewnieniu, że na pewno wszystko będzie dobrze oraz obietnicy, że Jared zaopiekuje się Ellą podczas mojej - miałam nadzieję, że krótkiej - nieobecności, wyłączyłam urządzenie, wiedząc, jak wpłynęła na mnie różnica czasu podczas ostatniego przelotu i po jakimś czasie, kiedy podeszła do mnie stewardesa, proponując zestaw, spojrzałam na nią pytająco, ponieważ nie rozumiałam, co ma na myśli. Nic dziwnego, choć do Stanów również leciałam pierwszą klasą, tam poza przykryciem na czas snu zostały mi zaproponowane napoje i drobne przekąski, kanapki, zupa; nie było to jednak zestawem, o który chodziło najwyraźniej spoglądającej na mnie wyczekująco kobiecie.

- Przepraszam, jeśli wyraziłam się niejasno. Miałam na myśli posiłek.
Uśmiechnęłam się, myśląc o dobroduszności Jareda. Pomyślał nawet o tym…
- Tak, bardzo chętnie, ale jeśli to możliwe, poproszę wegetariański lub wegański.
- Mamy na pokładzie oba rodzaje, proszę wybrać.
- Wobec tego poproszę wegański. – uśmiechnęłam się do kobiety. – I jeśli jest na pokładzie, to również herbatę owocową.
- Mamy do wyboru malinową, truskawkową, z owoców leśnych oraz tropikalną z mango i brzoskwinią, czy taki wybór pani odpowiada?
- Jak najbardziej, dziękuję. Poproszę malinową.

Szef kuchni postarał się, tworząc przepisy na dania, które pojawiły się na pokładzie, ponieważ dostałam przepyszną zapiekankę z ziemniaków dauphnoise (choć przez moment pomyślałam, że dodano do niej śmietanę, okazało się jednak, że była to wersja sojowa, taka, jaką znałam i polubiłam), posypaną rozmarynem i ziołami prowansalskimi i przepyszną sałatkę z pieczoną papryką i kawałkami tofu, smakującymi dokładnie tak, jak kurczak. Pamiętałam jeszcze smak mięsa, choć nie jadłam go już od dawna… Co zabawniejsze, zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nauczyłam się gotować w stylu wegańskim, korzystając z kilku ciekawych stron internetowych, książek, które znalazłam w kuchni i osobistej książki kucharskiej jednego z moich ulubionych kucharzy: Jamiego Olivera. To był jeden z najlepszych posiłków, jakie jadłam w życiu, oczywiście poza słynnymi kolacjami mojej mamy. Jej przyjęcia rodzinne, antipasti, które szykował tata, wspólne siedzenie po kilka godzin przy stole, prześciganie się w tym, kto zje więcej krewetek, nie brudząc przy tym ubrań… Ach, to były czasy.

Gdy oświetlenie na pokładzie po jakimś czasie przygasło, poprosiłam o pościel, a stewardesa w tym czasie rozłożyła mój fotel, kilkoma ruchami zmieniając go w dwumetrowe łóżko i chwilę później zasnęłam, targana myślami o sterylnej bieli szpitala i ubranych w zaprasowane w kant stroje. Chciałam wreszcie zobaczyć tatę. Bardzo za nim tęskniłam.
----------------------------------------------
Nia wraca do domu... Jak potoczy się dalej jej los? Co stało się dokładnie jej ojcu?

Pozostawiam Was z tymi przemyśleniami i proszę o słówko lub dwa, co uważacie i jak sądzicie, co może stać się dalej :)
S.

3 komentarze:

  1. jednak im namieszałaś - zgodnie z obietnicą ;-) - długo zabawi w domu a może będzie musiała wracać szybciej niż by chciała. Ciekawe czy los będzie okrutny i odbierze jej Ojca. Czekam na kolejny , pozdrawiam życzę weny
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danego słowa dotrzymuję zawsze - z tego znają mnie osoby, którym składam obietnice :)
      Z pewnością Nia będzie mogła złapać oddech w domu rodzinnym i przemyśleć wszystko to, co zdarzyło się do tej pory.
      Dziękuję za zerknięcie :) To motywuje :)
      S.

      Usuń
  2. Intrygujesz , czekam
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)