W pewnym momencie, kiedy akurat siedziałam, rozmawiając na
Skype z jedną z osób, które w Anglii były odpowiedzialne za przygotowanie
techniczne miejsca, w którym miałam robić zdjęcia – za niecałe trzy tygodnie
startowała moja pierwsza trasa w życiu w roli fotografa - rozdzwonił się mój
telefon. Głowy wszystkich uniosły się w górę, słysząc hałaśliwy dzwonek, a ja
wyciągnęłam z kieszeni komórkę, patrząc na ekranik. Poczułam oblewający mnie
lodowaty pot, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu imię Clary. Rozmawiałyśmy bardzo
często, ale wieczorami, kiedy to w Hiszpanii dało się obliczyć różnicę czasu,
dostosowaną do kalifornijskiej pory.
Dlaczego dzwoniła do mnie w
środku europejskiej… nocy?
Poprosiłam mojego rozmówcę o skontaktowanie się ze sztabem
technicznym trasy, który miał już moje notatki dotyczące oświetlenia i
wszystkich wymagań, po czym rozłączyłam się, ściągając z uszu słuchawki,
zostawiając je na biurku i wychodząc pospiesznie z biura. Przyłożyłam drżącą
ręką telefon do ucha, oddzwaniając do siostry, która z jakiegoś powodu nie
spała… Przecież umawiałyśmy się na rozmowę w ciągu kilkunastu godzin, co
sprawiło więc, że koniecznie próbowała się ze mną skontaktować?
- Clara, co się dzieje? Czemu jeszcze nie śpisz? Zapomniałaś
o różnicy czasu?
- Tata jest w
szpitalu.
Te cztery słowa zmroziły
mi krew w żyłach. W szpitalu, ale jak to możliwe? Tydzień temu wyglądał
na nagraniu jak okaz zdrowia, mówił, że doskonale się czuje, nie ma żadnych
problemów ze zdrowiem, a tu… Podeszłam do białego fotela, opadając na niego
bezsilnie.
- Ale… jak?
- Godzinę temu obudził
się ze strasznymi bólami w nadbrzuszu, po czym nie dał rady wyjść o własnych
siłach z łazienki. Mama pojechała z nim karetką do szpitala, kazała dzwonić do
ciebie, bo lekarz powiedział, że nie wiadomo, czy stan taty nie pogorszy się.
Powinnaś tu być, tak na wszelki wypadek…
- Jesteś w domu?
- Jeszcze tak. Ale
zaraz jadę.
- Dokąd? Postaram się przylecieć jak najszybciej.
- Szpital uniwersytecki, na Paseo de la Castellana.
Tam zabrali tatę.
- Będę szukała najbliższego lotu, jeśli się uda, za
kilkanaście godzin powinnam być w Madrycie, będę do was dzwoniła.
- Mam nadzieję, że
zdążysz.
Kiedy skończyłyśmy szybką, ale bardzo martwiącą mnie
rozmowę, nie pukając do drzwi studia, wparadowałam do niego ze łzami w oczach,
nie zważając na to, że Tomo, Shannon i Jared mieli akurat próbę. Dźwięk gitar
urwał się nagle z piskiem, a cała trójka spojrzała na mnie, zapłakaną,
nieswoją, cóż, to mój tatuś, to on teraz cierpiał i to jemu lekarze starali się
uratować życie.
- Słonko, co się dzieje? – Jared zostawił gitarę, podchodząc
szybko i tuląc mnie do siebie, starając się złagodzić mój ból, choć nie
wiedział, co tak naprawdę się stało.
- Muszę wracać do Madrytu. Natychmiast. – przez łzy
odparłam, z wdzięcznością przyjmując chusteczkę od Tomo i głośno wydmuchując
nos. – Muszę kupić bilet na najbliższy lot i wracać jak najszybciej się da.
- Ale co się dzieje? – teraz już
nie tylko Jared i Tomo, ale również Shannon postanowił zainteresować się tym,
co mną targało.
- Mój tata jest w szpitalu, nie
wiem, co się dzieje, ale lekarze mówią, że lepiej byłoby, gdyby była przy nim
cała rodzina.
- To zrozumiałe. Chłopaki, za
chwilę wrócę. – Jared ujął moją dłoń i wyszliśmy ze studia, idąc po schodach na
górę, do jego gabinetu, w którym Emma przeglądała jakieś dokumenty razem z
obcym dla mnie mężczyzną, któremu Jared skinął głową. Chyba się znali, skoro
pozwalał na jego obecność w domu.
- Emma, przepraszam, że wam
przerwę, ale proszę, poszukaj dla mnie informacji o najbliższych lotach do
Madrytu, koniecznie jak najszybszych. Nia musi pilnie wracać.
Jared usiłował posadzić mnie na
krześle, ale wyrwałam się mu, mówiąc:
- Nie zatrzymuj mnie, pójdę się
spakować, nie będę traciła czasu.
- Pomogę ci.
Szybko przeszliśmy do sypialni, w
której wyciągnęłam z szafy małą walizkę. Było mi trochę nie na rękę, że
musiałam rozpakowywać już przygotowaną na trasę torbę, ale… chwilę później
Jared ściągnął z szafy jeszcze jedną walizkę w rozmiarze idealnym na nieco
większy bagaż podręczny. Miałyśmy podobny rozmiar z mamą, więc gdyby zabrakło
mi ubrań w Madrycie, byłam pewna, że mi je pożyczy.
- Nie wyciągaj rzeczy na wyjazd,
mam jeszcze jedną walizkę podręczną, tą mogę ci pożyczyć.
- Dziękuję! – uśmiechnęłam się do
niego z wdzięcznością, po czym zaczęłam szybko wrzucać do niej poskładane
ubrania na kilka dni, a na wierzchu znalazły się drobiazgi: kabel od komórki,
jeden naszyjnik, kosmetyki, które wyciągnęłam ze swojej walizki, jednym słowem,
najpotrzebniejsze drobiazgi.
- Proszę, jeszcze to. Żebyś mogła
być ze mną w kontakcie, bo czasem z telefonu pisze się niewygodnie. – wręczył
mi białego iPada w klasycznym etui, które wsunęłam ostrożnie do bocznej
kieszeni torby razem z ładowarką. – Ma w środku kartę SIM Internetu
satelitarnego.
Wkrótce miałam wszystko
przygotowane, a kiedy poszłam pod prysznic, usłyszałam Jareda rozmawiającego z
Emmą, która chyba weszła do sypialni.
- Dziękuję ci. Zadzwoń i
zarezerwuj… - odkręcając wodę, nie dosłyszałam końcówki zdania. Szybko
spłukałam z siebie pianę i wyszłam z kabiny, wycierając się i przebierając w
wygodne, bezuciskowe dżinsy, koszulę, w której mogłam podróżować, wsunęłam na
stopy wygodne mokasyny i byłam gotowa. Jeszcze tylko lekki makijaż, włosy i
mogłam jechać na lotnisko. Wyciągnęłam jedynie po wyjściu z łazienki z dużej
walizki niewielką torebeczkę, w której znajdowały się leki przeciwko
zakrzepicy: wiedziałam, że będę długo leciała, a nie marzyło mi się spędzić
tego czasu w ładowni samolotu. W stanie osoby martwej, rzecz jasna. Połknęłam
tabletkę, drugą wsuwając do kieszeni spodni, tak na wszelki wypadek.
- Kochanie, Emma zarezerwowała
dla ciebie już bilet, wystarczy, że zameldujesz się pod bramką. Lecisz przez
Londyn, bo w Nowym Jorku miałabyś półdniową przerwę. Na Heathrow to potrwa
tylko dwie godziny, w sam raz na przesiadkę. Chodź, jeśli wyjedziemy w ciągu
najbliższych dwudziestu minut, powinnaś zdążyć na odprawę.
Uściskałam Jareda, po czym
popędziłam na dół, przytulając Emmę, która uśmiechnęła się do mnie ze
zrozumieniem.
- Mam nadzieję, że z twoim tatą
wkrótce wszystko będzie dobrze.
- Ja również, dziękuję ci.
- Nie było problemu. - uściskałyśmy się na pożegnanie. - Wracaj do nas szybko.
Zeszłam na dół, czekając na
parterze. Jared chwilę później zszedł z góry z moją (swoją) walizką, ubrał na
koszulkę z własnej kolekcji koszulę w kratę, na nosie miał aviatory, a w ręku
kluczyki i prawo jazdy. Weszłam do tej wspaniałej rodziny dzięki ciężkiej
pracy, ale nigdy nie przypuszczałam, że wykażą się wobec mnie zrozumieniem i
wsparciem w tak trudnej chwili.
Jechaliśmy autostradą na
lotnisko, a Jay starał się mnie zagadywać, poprawić mi nastrój, jednak nadal
nie wiedziałam, co dzieje się z moim tatą. Przestałam już płakać, ale nadal
wewnątrz moich myśli nie mogłam znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. W
pewnym momencie pomyślałam o najgorszym, czyli raku, bo tylko tak mogłam
logicznie wytłumaczyć sobie fakt tego, że tatuś nagle trafił do szpitala.
Jared zatrzymał się przy
terminalu wylotów na jednym z wolnych miejsc parkingowych, wyskakując z auta,
otwierając mi drzwi i wyciągając chwilę później z bagażnika walizkę, a ja w tym
czasie podeszłam do biletomatu na parkingu, płacąc z góry za godzinę. Z
pewnością czas oczekiwania na moją odprawę nie będzie aż tak długi, bym musiała
rezerwować miejsce na dłuższy czas. Wróciłam, wsuwając wydruk między szybę a
osłonę deski rozdzielczej, po czym zamknęłam drzwi, czekając na długowłosego.
Mężczyzna podszedł do mnie, obejmując ramieniem.
- Nie martw się, wszystko będzie
dobrze. Na pewno go z tego wyciągną.
Znał moich rodziców i siostrę
tylko z moich opowieści, w dodatku niepełnych, nigdy dotąd nie widział ich na
oczy poza chwilą, kiedy pokazałam mu kilka rodzinnych fotografii. Nie wiedział,
jak wiele znaczy dla mnie tatuś, który w moim życiu odegrał bardzo ważną rolę:
był moim największym wsparciem, to on powiedział mi w chwili, kiedy
dowiedziałam się o kursie w LA: „Pędź za
marzeniami, goń za nimi, nie bój się własnych snów i bądź tym, kim naprawdę
chcesz być.”. Od początku wspierał mnie jak nikt inny, doceniał moje
sukcesy, ale również rozumiał chwile, kiedy coś się nie udawało. Nie mogłam go
stracić! Przeszliśmy przez halę do stanowisk linii British Airlines, gdzie
stała już niewielka grupka osób z większym bagażem, czekając na jego odprawę.
Ja jednak podeszłam do stanowiska obsługi ekspresowej, wyciągając z kieszeni
paszport. Jared trzymał się nieco z boku, czekając na mnie.
- Dzień dobry, rezerwowałam bilet
telefonicznie, do Madrytu przez Londyn.
- Poproszę paszport.
Wręczyłam książeczkę, czekając.
- Tak… Panno Fallon, ma pani
przydzielone miejsce w pierwszej klasie. Proszę, zechce się pani udać do
saloniku… - nie słuchałam końcówki zdania wypowiadanego przez wymuskaną do
granic możliwości pracownicę lotniska, gdyż spojrzałam na Jareda, a on tylko
wzruszył ramionami. Wiedziałam, że był za to odpowiedzialny do spółki z Emmą,
bo kto inny w przeciągu niecałych dwóch godzin mógł zorganizować miejsca w tej
strefie… Z drugiej strony byłam jednak im wdzięczna, bo gdybym była w innej
sytuacji, mogłabym jedynie pomarzyć o biletach transatlantyckich.
- Dziękuję. – odebrałam bilet, wsunięty
w elegancką wkładkę w paszporcie, po czym podeszłam do Jareda, przytulając się
do niego.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak
jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie robisz…
- Wystarczy, że jesteś wśród nas.
Zobacz. – wskazał na tablicę, na której pojawiły się planowane odloty. – Twój
lot niedługo będzie wywoływany. Odprowadzę cię do bramki.
Przeszliśmy przez halę, a ja w
dalszym ciągu dziwiłam się, jakim cudem nie zostaliśmy zauważeni jeszcze przez
paparazzich, choć w głębi byłam za to wdzięczna sytuacji, która ich zatrzymała.
Pod bramką i prześwietleniem toreb Jared mocno mnie objął, przytulając i
całując.
- Zostań w Madrycie tyle, ile to
będzie potrzebne, jeśli okaże się, że zaczniemy bez ciebie, nie martw się.
Wystarczy, że dasz znać mi albo Emmie, a my zajmiemy się wszystkim. Dopakuję
twoje walizki, bilety lotnicze to najmniejszy problem, jak sama zauważyłaś.
Zostań z rodziną tak długo, jak uznasz za stosowne. I przekaż twojemu tacie
życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
- Jasne. Dziękuję. I przepraszam,
że musiało się to stać właśnie teraz.
- Nie zamartwiaj się i idź. –
pokierował mną w stronę barierki, przez którą nie mógł już przejść, więc
czekając w kolejce, odwróciłam się, smutno uśmiechając i unosząc dłoń w jego
stronę. Odmachał mi, czekając, aż wejdę do rękawa, prowadzącego do Boeinga,
stojącego już na płycie. Zajmując miejsce w samolocie, uśmiechałam się, jednak
nie był to szczery wyraz twarzy. Bardzo martwiłam się o to, co dzieje się po
drugiej stronie oceanu…
Zapięłam pasy i popatrzyłam na stewardesę, która instruowała
pasażerów, jak należy postępować na wypadek trudności, a kiedy zaczęliśmy
kołować w stronę pasa startowego, poprosiłam o wodę i miętowe drażetki do
ssania. Smak mięty pomagał mi się uspokoić i choć był ostry, piekący, palący w
usta, język i gardło, to doskonale sprawdzał się w tej roli. Maszyna uniosła
się w powietrze, a ja westchnęłam, czekając na moment, w którym będę mogła
uruchomić iPada i napisać do Jareda. Na pokładzie tego samolotu był bezpieczny
sygnał WiFi, z którego mogłam skorzystać, więc chciałam wysłać mu kilka rad co
do tego, jakie rzeczy chciałabym zabrać ze sobą do Europy, wkrótce po naszej
krótkiej rozmowie i dwustronnym zapewnieniu, że na pewno wszystko będzie dobrze
oraz obietnicy, że Jared zaopiekuje się Ellą podczas mojej - miałam nadzieję, że
krótkiej - nieobecności, wyłączyłam urządzenie, wiedząc, jak wpłynęła na mnie
różnica czasu podczas ostatniego przelotu i po jakimś czasie, kiedy podeszła do
mnie stewardesa, proponując zestaw, spojrzałam na nią pytająco, ponieważ nie
rozumiałam, co ma na myśli. Nic dziwnego, choć do Stanów również leciałam
pierwszą klasą, tam poza przykryciem na czas snu zostały mi zaproponowane
napoje i drobne przekąski, kanapki, zupa; nie było to jednak zestawem, o który
chodziło najwyraźniej spoglądającej na mnie wyczekująco kobiecie.
- Przepraszam, jeśli wyraziłam się niejasno. Miałam na myśli
posiłek.
Uśmiechnęłam się, myśląc o dobroduszności Jareda. Pomyślał
nawet o tym…
- Tak, bardzo chętnie, ale jeśli to możliwe, poproszę wegetariański
lub wegański.
- Mamy na pokładzie oba rodzaje, proszę wybrać.
- Wobec tego poproszę wegański. – uśmiechnęłam się do
kobiety. – I jeśli jest na pokładzie, to również herbatę owocową.
- Mamy do wyboru malinową, truskawkową, z owoców leśnych oraz
tropikalną z mango i brzoskwinią, czy taki wybór pani odpowiada?
- Jak najbardziej, dziękuję. Poproszę malinową.
Szef kuchni postarał się, tworząc przepisy na dania, które
pojawiły się na pokładzie, ponieważ dostałam przepyszną zapiekankę z ziemniaków
dauphnoise (choć przez moment pomyślałam, że dodano do niej śmietanę, okazało
się jednak, że była to wersja sojowa, taka, jaką znałam i polubiłam), posypaną
rozmarynem i ziołami prowansalskimi i przepyszną sałatkę z pieczoną papryką i
kawałkami tofu, smakującymi dokładnie tak, jak kurczak. Pamiętałam jeszcze smak
mięsa, choć nie jadłam go już od dawna… Co zabawniejsze, zupełnie mi to nie
przeszkadzało. Nauczyłam się gotować w stylu wegańskim, korzystając z kilku
ciekawych stron internetowych, książek, które znalazłam w kuchni i osobistej
książki kucharskiej jednego z moich ulubionych kucharzy: Jamiego Olivera. To
był jeden z najlepszych posiłków, jakie jadłam w życiu, oczywiście poza
słynnymi kolacjami mojej mamy. Jej przyjęcia rodzinne, antipasti, które szykował
tata, wspólne siedzenie po kilka godzin przy stole, prześciganie się w tym, kto
zje więcej krewetek, nie brudząc przy tym ubrań… Ach, to były czasy.
Gdy oświetlenie na pokładzie po
jakimś czasie przygasło, poprosiłam o pościel, a stewardesa w tym czasie
rozłożyła mój fotel, kilkoma ruchami zmieniając go w dwumetrowe łóżko i chwilę
później zasnęłam, targana myślami o sterylnej bieli szpitala i ubranych w
zaprasowane w kant stroje. Chciałam wreszcie zobaczyć tatę. Bardzo za nim
tęskniłam.
----------------------------------------------
Nia wraca do domu... Jak potoczy się dalej jej los? Co stało się dokładnie jej ojcu?
Pozostawiam Was z tymi przemyśleniami i proszę o słówko lub dwa, co uważacie i jak sądzicie, co może stać się dalej :)
S.
jednak im namieszałaś - zgodnie z obietnicą ;-) - długo zabawi w domu a może będzie musiała wracać szybciej niż by chciała. Ciekawe czy los będzie okrutny i odbierze jej Ojca. Czekam na kolejny , pozdrawiam życzę weny
OdpowiedzUsuń-K.B.
Danego słowa dotrzymuję zawsze - z tego znają mnie osoby, którym składam obietnice :)
UsuńZ pewnością Nia będzie mogła złapać oddech w domu rodzinnym i przemyśleć wszystko to, co zdarzyło się do tej pory.
Dziękuję za zerknięcie :) To motywuje :)
S.
Intrygujesz , czekam
OdpowiedzUsuń-K.B.