Podróż dłużyła mi się w nieskończoność… Przebudziłam się po
paru godzinach drzemki, nie mogąc dalej zmrużyć oka. Cóż, nie było to dziwne,
ponieważ nigdy nie spałam w ciągu dnia, nawet jako małe dziecko. Uniosłam głowę
z poduszki, rozglądając się dookoła. Wszyscy poza mną spali, słyszałam jedynie
ciche świsty oddechu siedzących przede mną i za współpasażerów. Zapaliłam
niewielką lampkę nad fotelem, po czym otworzyłam schowek w fotelu z myślą, że
poczytam jakiś magazyn, jednak ku memu zaskoczeniu, spod menu, instrukcji
bezpieczeństwa i magazynu linii lotniczych wyłowiłam książkę. Jane Austen, cóż,
czego innego mogłabym spodziewać się w British Airlines? Uśmiechnęłam się,
otwierając ją i przypominając sobie, jak dawno temu czytałam jakąkolwiek z jej
powieści…
Każda kolejna godzina, mijająca na pokładzie, po którym wreszcie
postanowiłam pochodzić, choćby tylko do łazienki i dreptając w przejściu, oraz
wykonując kilka ledwo zauważalnych ćwiczeń na fotelu, żeby pomóc krążeniu w
nogach, choć zbliżała mnie do Europy, ciągnęła się do granic mojej
cierpliwości. Podróże z LA wiązały się z praktycznie dobą spędzoną w fotelach
samolotów i na lotniskach, bo jeszcze nikt nie wymyślił sposobu, jak przelecieć
przez ocean bez konieczności tankowania baków. Zerknęłam w szybę, za którą
zmieniały się kolory: po pewnym czasie od wylotu niebo pociemniało, a teraz
słońce zdawało się wracać, jednak nie do końca.
Pozostali pasażerowie zaczęli się budzić, podobnie jak
stewardesy, które zaczęły krążyć między gośćmi, zbierać pościel, pomagać w
uniesieniu foteli i spełniać życzenia gości. Jedna z kobiet podeszła również i
do mnie, pytając:
- Panno Fallon, czy podać pani coś do picia? Za półtorej
godziny lądujemy w Londynie.
Reszta lotu minęła nader spokojnie, pomijając delikatne
turbulencje nad samym wybrzeżem Anglii, kiedy pilot zniżył wysokość przelotową.
Nieźle zatrzęsło, ale na szczęście poza zapięciem pasów żadne inne działania nie okazały się koniecznością.
W saloniku pierwszej klasy spędziłam tylko chwilę,
korzystając z usługi delikatnego masażu na siedząco, starając się nie myśleć
jak najgorzej o tym, co mogę zastać na miejscu. Chciałam jak najszybciej
znaleźć się przy tacie, ale też chciałam zobaczyć Londyn. Wiedziałam jednak, że
teraz nie ma na to czasu, może podczas trasy spędzimy nieco czasu z Jaredem
całkiem sami w tym mieście.
Kiedy doleciałam do Madrytu w ciągu dwóch godzin od wylotu z
Heathrow, nie ucieszyłam się, tak jakbym zrobiła to w normalnych
okolicznościach, że stoję na rodzinnej ziemi, na lotnisku Barajas i jestem tak
niedaleko domu… Zaledwie niecałą godzinę jazdy od niego. Wyciągnęłam telefon,
korzystając z obecności zasięgu i zadzwoniłam do mamy. Odetchnęłam z ulgą,
słysząc jej głos. Choć słaby i słychać było, że wyraźnie zmęczony, to jednak
był dla mnie jakimś ukojeniem.
- Córeczko… Dobrze cię
słyszeć.
- Mamo, jestem już w Madrycie, wsiadam do taksówki. –
rozmawiając, podeszłam do białego audi, na którego drzwiach namalowany był
symbol miasta i czerwona linia, wstawiając torbę do środka i wsiadając. – Wiesz
już coś na temat taty? – odsunęłam na chwilę telefon, zwracając się do
kierowcy: - Dzień dobry, do szpitala uniwersyteckiego proszę.
- Miał zaraz po
przyjeździe zrobione badania, lekarze powiedzieli, że trzeba usunąć guz z jego
trzustki, a po badaniu histopatologicznym będzie wiadomo, co to było. Właśnie
operują tatę, siedzę już pod oddziałem, na który ma trafić za kilka minut.
- Będę niedługo, już jedziemy przez centrum. A jak Clara?
- Chociaż bardzo nie
chciała, powiedziałam, żeby poszła na zajęcia i trening, a w domu jest Marie.
Może zajrzysz najpierw tam, a potem przyjedziesz tutaj? Zjesz coś, zostawisz
rzeczy, odetchniesz…
- Nic z tego. Jadę do ciebie.
- Do zobaczenia,
skarbie.
Kiedy schowałam telefon do kieszeni, zapytałam kierowcę, czy
mogę zapłacić kartą. Przez całe to zamieszanie nie zdążyłam wypłacić na
lotnisku euro, ale dziękowałam niebiosom, że nie rozstawałam się z moją
hiszpańską kartą płatniczą. Okazało się to możliwe, więc kiedy tylko dojechałam
do szpitala, kilka minut później stałam już pod białą, wysoką na chyba dziesięć
pięter bryłą. Zza niego słychać było wyjącą syrenę karetki i widziałam stojący
na lądowisku - jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej - helikopter.
Weszłam do szpitala, ciągnąc za sobą walizeczkę i podchodząc
do recepcji. Nie lubiłam szpitali i ich atmosfery, bałam się lekarzy, ale…
jeśli mieli pomóc tacie, gotowa byłam przemóc swój strach. W powietrzu unosił
się delikatny zapach środka dezynfekującego, a podeszwy białych tenisówek
przechodzących lekarzy i pielęgniarek lekko skrzypiały po podłodze. Podeszłam do recepcji, robiąc zdecydowanie dobrą minę do złej gry.
- Dzień dobry, wczoraj w nocy, nie, przepraszam, dziś –
zaczęłam się plątać ze względu na różnicę w czasie - trafił tu Carlos Fallon –
Scapini.
Tata był dumny ze swoich włoskich korzeni, więc czasem
zdarzało nam się zaśmiewać z typowych włoskich zwyczajów, które - choć dorastał
w Hiszpanii, ale na Costa Brava – często miały swoje miejsce w jego domu
rodzinnym. Kiedy jeździliśmy do dziadków, nigdy nie umiałam powstrzymać się
przed domowymi ravioli babci z pesto alla genovese. To było za dobre, by móc
sobie odmawiać przyjemności wynikających z jedzenia.
- Jest z nim pani spokrewniona lub spowinowacona?
- Tak, to mój tata, sekundkę. – pochyliłam się, wyciągając z
walizki kalifornijską kartę identyfikacyjną i wręczając ją kobiecie. Przez
moment mignęła mi jej mina, wyraźnie niepewna. – Może dam paszport? Właśnie
przyleciałam ze Stanów, pracuję tam i mieszkam, stąd ten dokument. – podałam
książeczkę, obłożoną w okładkę koloru burgunda. To okazało się być bardziej
satysfakcjonujące dla recepcjonistki.
- Dziękuję. W tej chwili pani ojciec jest na sali
pooperacyjnej na oddziale chirurgii endokrynologicznej, na szóstym piętrze. –
oddała mi wszystkie dokumenty, wskazując na schody.
- Ja również.
Natychmiast poszłam w kierunku windy, jednocześnie
wyłączając dźwięk w telefonie. Poza mną wsiadł do windy jakiś lekarz,
przeglądający dokumenty, ale wybrał czwartą kondygnację budynku. Stałam w
ciszy, słuchając tylko kolejnych komunikatów, wypowiadanych przez mechaniczny
głos rodem z HAL, a kiedy wreszcie wydostałam się z niej, na korytarzu z dwóch
stron znajdowały się zamknięte oddziały, a jeden z nich był właśnie chirurgią.
Nacisnęłam ostrożnie przycisk dzwonka przy drzwiach, odsuwając się na moment,
kiedy przy drzwiach pojawiła się pielęgniarka, spoglądając na mnie badawczo.
- Tak, słucham?
- Wiem, że jest tu mój tata, Carlos Fallon – Scapini. Czy
mogę go zobaczyć?
- Oczywiście, tylko proszę o pozostawienie tej walizki w
pokoju socjalnym. Zaprowadzę panią.
Minęłam razem z pielęgniarką kilka par drzwi, przez które
widać było ludzi na łóżkach, otoczonych specjalistyczną aparaturą, a kobieta
otworzyła drzwi do niewielkiego, ale przytulnego pokoiku, w którym akurat jakiś
mężczyzna parzył kawę.
- Proszę, tu może pani schować walizkę, szafa jest zamykana
na klucz. Pani tata leży na sali trzeciej, proszę przed wejściem ubrać fartuch
ochronny.
- Bardzo dziękuję. – uśmiechnęłam się do pielęgniarki, która
zostawiła mnie i mężczyznę samych w pokoju. Szybko wstawiłam torbę Jareda do
szafki, zamknęłam ją i zabrałam ze sobą klucz, a z wieszaka, wiszącego na
ścianie, ściągnęłam jeden z delikatnych fartuchów w kolorze butelkowej zieleni,
po czym wyszłam na korytarz, stając pod salą. Przez szybę widziałam, jak przy
łóżku siedzi już mama, coś szepcząc do taty. Na krześle obok niej wisiała jedna
z jej nieodłącznych torebek na długim pasku. Cicho otworzyłam drzwi, wchodząc
do środka, a kiedy zamknęłam je za sobą, uniosła głowę, wpatrując się we mnie
tak, jakby nie wierzyła, że tu jestem.
- Nia! Jesteś tu, córeczko. – zduszonym głosem odezwała się,
a ja podeszłam do mamy i wzięłam ją w ramiona. Widziałam tatę, przypiętego do
aparatury, na monitorze rysowały się uderzenia jego serca, równe i miarowe,
jakieś urządzenie wydawało z siebie ciche piknięcia, a pompa syczała i
pompowała powietrze. Na takim łóżku, nieruchomy, z kroplówką, wyglądał, jakby
spał i wszystko było w porządku. Policzki miał lekko zaróżowione, jedynym, co zupełnie psuło ten widok, była rurka w nosie, doprowadzająca tlen.
- Tak, mamo, jestem tu. Jestem. – przytuliłam ją mocno,
nadal nie wierząc, że musimy widzieć się w takich okolicznościach. - Co się
stało?
- Poczekaj, opowiem ci, ale wyjdźmy, nie przeszkadzajmy
tacie. – zabrała mnie z powrotem do pokoju socjalnego, gdzie ściągnęłyśmy z
siebie fartuchy, a mama wyciągnęła słój z herbatą i wstawiła w czajniku
elektrycznym wodę na dwa kubki. Usiadła obok mnie, obejmując drobnymi dłońmi
równie drobne co jej moje dłonie i zaczęła mówić.
- Tata skarżył się na ból, myślał, że po lekach minie, ale w
nocy było jeszcze gorzej. Nie mógł spać, tak bardzo cierpiał, aż wreszcie
musiałam pójść do łazienki, żeby sprawdzić, co się dzieje, ponieważ nie mógł
wyjść z niej sam. Zadzwoniłam po karetkę i tak znaleźliśmy się tutaj. Lekarze
usunęli tacie jakiś guz, nie wiem, co to było… Lekarz prowadzący powiedział, że
uciskał na nerwy i to sprawiało ból, dodał też, że teraz trzeba czekać na
wyniki badań, bo wizualnie zmiana ta wyglądała jak naturalna tkanka, jakiś
przerost. Więc czekam, aż tata się obudzi, aż będą wyniki, czekałam na ciebie…
- starała się ukryć ziewnięcie, jednak bezskutecznie.
- Mamo, czy ty w ogóle spałaś? – po jej minie wnioskowałam,
że nie. – Marsz do domu, jedź odpocząć, ja zostanę z tatą, spałam w samolocie,
naprawdę.
Wstałam, żeby zalać herbatę, po czym podałam mamie kubek,
który wzięła w dłonie.
- To nie będzie dla ciebie problem? Straciłaś tyle czasu w
podróży, że to chyba ty powinnaś odpocząć.
- Mamo! – zaprotestowałam, biorąc kubek z herbatą i pijąc.
Nie była tak dobra jak zielona, którą parzył Jared, ale… jak się nie ma, co się
lubi, to się lubi, co się ma. Jak zwykle mama była najbardziej opiekuńczą osobą
dla wszystkich, poza samą sobą.
- Opowiedz, co dzieje się u ciebie?
Spiekłam raka, słysząc pytanie mamy. Wolałam nie rozmawiać z
nią o mnie i Jaredzie w szpitalu, wolałam zaczekać z tym do nieco bardziej
komfortowego momentu. Może w domu, kiedy nie będzie Clary… Nie chciałam, żeby
nagle wszyscy dowiedzieli się o przełomie w moim życiu, byłam jednak pewna, że
Clara z racji tego, że uczyła się angielskiego z artykułów w Internecie,
musiała widzieć zdjęcia, które pojawiły się, gdy rozmawialiśmy pod domem…
- Możemy porozmawiać o tym, kiedy będziemy już razem? Dużo
się zmieniło, a o pewnych rzeczach nie da się opowiedzieć przez Skype…
Mama spojrzała na mnie badawczo. Słynne spojrzenie Florencii
García de la Mar było w stanie prześwietlić każdego, jednak po chwili
zatrzymała się, obserwując moje zachowanie. Dopiłam herbatę, uśmiechając się ze
zrozumieniem. Wstałam, myjąc kubek i odstawiając go na suszarkę do naczyń, tak
jakby było to coś zupełnie naturalnego.
- Dobrze. Porozmawiamy w domu. – wiedziałam, że gdyby nie
była zmęczona, nie zyskałabym dla siebie tych cennych godzin na zastanowienie
się, co mam tak właściwie jej opowiedzieć.
- A teraz wracaj do domu, mamo, posiedzę z tatą sama.
- Dobrze, ale jeśli się obudzi lub przyjdzie lekarz, zadzwoń
do mnie. – mama skończyła pić herbatę, umyła kubek i pożegnała się, jeszcze raz
mnie przytulając. – Bardzo cię kocham, skarbie, wszyscy cię kochamy, nawet nie
wiesz, jak bardzo cieszę się, że jesteś tutaj. Nareszcie w domu.
- Wiem, mamo. Wiem. A teraz jedźże do domu! - nakazałam jej działanie.
- Nigdy nie przypuszczałam, że moja córka będzie kiedyś taka
waleczna. Zabrać jakieś twoje rzeczy?
- Nie musisz, mam małą walizkę Jareda, sama jestem w stanie…
- złapałam się na tym, że niechcący wyjawiłam to, że łączy mnie z nim coś więcej. Mama
spojrzała na mnie z na wpół przymrużonych powiek, kiwając palcem.
- W domu mamy do pogadania, moja droga.
Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Uśmiechnęłam się pod
nosem, przepuszczając ją w drzwiach. Pod salą taty przytuliła mnie jeszcze raz,
całując w oba policzki na pożegnanie. Weszłam do sali, siadając przy łóżku i
ujmując leżącą na pościeli dłoń taty i delikatnie ją głaszcząc. Taka silna,
pełna widocznych na skórze żyłek ręka mężczyzny, który pracował i wiele widział
już w życiu. Rozmyślałam o wszystkim, co wydarzyło się do tej pory od chwili,
kiedy usłyszałam od taty pamiętne słowa o moich marzeniach, aż do teraz, nie
zauważając, jak do sali wszedł lekarz, który wyrwał mnie z rozmyślań.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór, panie doktorze. – uśmiechnęłam się do
lekarza, który podszedł do taty.
- Kim jest pani dla pacjenta? – podszedł do monitora,
czytając wyniki, cały czas wskazywane na monitorze i sprawdzając jego stan, po
czym
- To mój tata.
- Proszę, czy może wyjść pani na chwilę z sali? Muszę zobaczyć
stan rany pooperacyjnej.
- Oczywiście. – podniosłam się z krzesła, wychodząc na
korytarz i niecierpliwie potupując stopami do momentu, kiedy lekarz wyjrzał z
sali, pozwalając mi z powrotem wejść.
- Pani tata jest w stabilnym stanie, wszystko wygląda dobrze,
nie ma obrzęku dookoła rany, żadnych wysięków, więc myślę, że prześpi jeszcze
tą noc, a jutro spróbujemy zacząć go wybudzać. Może pani wrócić do domu,
odpocząć i jutro wrócić, bo będzie na pewno potrzebne mu wsparcie.
- Panie doktorze, czy już wiadomo, co dokładnie stało się
mojemu tacie? Dopiero przyleciałam ze Stanów, więc wiem niewiele, tyle co nic.
- Już wyjaśniam, ponieważ operowałem pani ojca: trafił na
izbę przyjęć z silnymi bólami, wykluczyliśmy w badaniu wszelkie zatrucia lub
skazy, jednak informacja dla ratowników otrzymana od żony, że choruje na
cukrzycę natychmiast skierowała nas ku trzustce. Po wykonaniu wszystkich badań
podaliśmy mu środki przeciwbólowe, a z wyników analizy biochemicznej i ogólnej stwierdziłem
razem z drugim lekarzem prowadzącym, endokrynologiem, że zaburzone zostało
wydzielanie części hormonów, a po tomografii zdiagnozowaliśmy guz na trzustce.
Udało się usunąć go w całości, nie było na tkance żadnych nacieków ani
przerzutów dookoła, więc teraz czekamy jeszcze na wynik badań
histopatologicznych, które utwierdzą nas w przekonaniu, że zmiana ta nie jest
złośliwa.
- Rozumiem. Jak długo tata będzie w szpitalu?
- Kilka dni lub dłużej, zależnie od tego, jak będzie goiła
się rana i jakie będą wyniki badań. Lepiej, aby poobserwować pani ojca,
ponieważ po takich zabiegach trzeba również wyregulować działanie hormonów w
organizmie.
Patrzyłam na lekarza, uspokajając się. Wszystko wskazywało
na to, że tatuś wyjdzie z tego obronną ręką. Zawsze był silny i coś takiego nie
może być powodem, dla którego miałby przestać być.
- Proszę wracać do domu, pani tata jest pod dobrą opieką, a
jutro rano na dyżurze będzie mój kolega, który prawdopodobnie będzie go
wybudzał.
- Dobrze. Dziękuję, panie doktorze. – skinęłam mu głową,
kiedy wychodził, po czym szepnęłam – Tato, trzymaj się, to nie może cię
zniszczyć.
Musiałam wrócić do domu, do mamy, Clary, Marie, porozmawiać
z nimi, wyjaśnić wszystko… Miałam nadzieję, że mama nieco odpoczęła i
przygotowała mentalnie moją siostrę na spotkanie, choć nie do końca w takich
okolicznościach, w jakich byśmy sobie to wyobrażały. Wychodząc z oddziału,
pielęgniarka wręczyła mi niewielką karteczkę, na której zanotowany był kod
wejściowy do drzwi, dzięki czemu za każdym kolejnym razem nie będziemy musiały
dzwonić i prosić o pomoc obsługi. Tata był w dobrych rękach, wiedziałam, że mogę go zostawić, choć z wielkim bólem serca, ale nie mogło się zdarzyć nic złego, prawda?
-------------------------------------------------------
Witajcie,
Jestem zmuszona spowolnić pracę nad "blogasiem" aż do lutego, kiedy zakończy się moja bardzo długa uczelniana sesja zaliczeniowa; więcej czasu spędzam teraz nad atlasami i podręcznikami, niż nad klawiaturą, ale coś powinno się tu jeszcze pojawić do tego momentu.
To tylko chwilowa sytuacja, mam nadzieję, że zrozumiecie ją i że mogę liczyć na Waszą dalszą obecność tutaj. I rzecz jasna komentarze, opinie, co sądzicie, czego oczekiwalibyście ode mnie, bo piszę nie tyle dla siebie, co dla Was.
Nie ukrywam, że tęsknię za chwilami, kiedy mogłam z Wami podyskutować w ten sposób...
S.
-------------------------------------------------------
Witajcie,
Jestem zmuszona spowolnić pracę nad "blogasiem" aż do lutego, kiedy zakończy się moja bardzo długa uczelniana sesja zaliczeniowa; więcej czasu spędzam teraz nad atlasami i podręcznikami, niż nad klawiaturą, ale coś powinno się tu jeszcze pojawić do tego momentu.
To tylko chwilowa sytuacja, mam nadzieję, że zrozumiecie ją i że mogę liczyć na Waszą dalszą obecność tutaj. I rzecz jasna komentarze, opinie, co sądzicie, czego oczekiwalibyście ode mnie, bo piszę nie tyle dla siebie, co dla Was.
Nie ukrywam, że tęsknię za chwilami, kiedy mogłam z Wami podyskutować w ten sposób...
S.
Witam, bardzo fajny rodziła - rozbudziłaś moja ciekawość - rozmowa z Mamą na temat tego co się u niej dzieje - myślę że nie wywoła zachwytu, będzie kazanie ? Ciekawe jak ją przetrwa ?
OdpowiedzUsuńps. liczę że nie wyślesz Tatusia na drugą stronę - mam wrażenie że jeszcze nie raz będzie potrzebować jego wsparcia ;-)
-K.B.
Powodzenia na egzaminach - trzymam kciuki ;-)
OdpowiedzUsuńWitaj! Dopiero co znalazłam tego bloga i mimo tego, że to nie moja tematyka, bardzo mi się spodobał i czuje, że zostanę tutaj na dłużej.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa dalszego rozwinięcia Twojej historii, czekam z niecierpliwością na następny Xo
Przepraszam wszystkich za opóźnienie w odpowiedzi, ale miałam w ciągu ostatnich tygodni pewne problemy, z powodu których zmuszona byłam odstawić blog na boczny tor.
OdpowiedzUsuńNadal nie wszystko jeszcze się poukładało, ale odpowiadam Wam wszystkim: dziękuję, że zajrzeliście, jak zwykle zresztą; a odpowiadając bardziej szczegółowo, jednocześnie (mam nadzieję) nie zdradzając, co zaplanowałam: Nia została wychowana wśród ludzi, którzy stawiają sobie bardzo duży nacisk na szacunek dla wartości, jaką jest rodzina. Najbliżsi są dla niej zarówno siłą, jak i wsparciem, więc świadomość utraty kogoś bardzo dla niej ważnego zupełnie zmieniłaby bieg tej historii.
Jeszcze raz Wam dziękuję za zrozumienie, przepraszam, a kolejny rozdział - wydaje mi się, że nawet dłuższy, niż do tej pory - powinien pojawić się już niedługo, zaraz po moim ostatnim egzaminie, a może nawet szybciej...
S.