poniedziałek, 5 stycznia 2015

Don't be scared, everything looks okay.

Podróż dłużyła mi się w nieskończoność… Przebudziłam się po paru godzinach drzemki, nie mogąc dalej zmrużyć oka. Cóż, nie było to dziwne, ponieważ nigdy nie spałam w ciągu dnia, nawet jako małe dziecko. Uniosłam głowę z poduszki, rozglądając się dookoła. Wszyscy poza mną spali, słyszałam jedynie ciche świsty oddechu siedzących przede mną i za współpasażerów. Zapaliłam niewielką lampkę nad fotelem, po czym otworzyłam schowek w fotelu z myślą, że poczytam jakiś magazyn, jednak ku memu zaskoczeniu, spod menu, instrukcji bezpieczeństwa i magazynu linii lotniczych wyłowiłam książkę. Jane Austen, cóż, czego innego mogłabym spodziewać się w British Airlines? Uśmiechnęłam się, otwierając ją i przypominając sobie, jak dawno temu czytałam jakąkolwiek z jej powieści… 

Każda kolejna godzina, mijająca na pokładzie, po którym wreszcie postanowiłam pochodzić, choćby tylko do łazienki i dreptając w przejściu, oraz wykonując kilka ledwo zauważalnych ćwiczeń na fotelu, żeby pomóc krążeniu w nogach, choć zbliżała mnie do Europy, ciągnęła się do granic mojej cierpliwości. Podróże z LA wiązały się z praktycznie dobą spędzoną w fotelach samolotów i na lotniskach, bo jeszcze nikt nie wymyślił sposobu, jak przelecieć przez ocean bez konieczności tankowania baków. Zerknęłam w szybę, za którą zmieniały się kolory: po pewnym czasie od wylotu niebo pociemniało, a teraz słońce zdawało się wracać, jednak nie do końca.

Pozostali pasażerowie zaczęli się budzić, podobnie jak stewardesy, które zaczęły krążyć między gośćmi, zbierać pościel, pomagać w uniesieniu foteli i spełniać życzenia gości. Jedna z kobiet podeszła również i do mnie, pytając:
- Panno Fallon, czy podać pani coś do picia? Za półtorej godziny lądujemy w Londynie.
Reszta lotu minęła nader spokojnie, pomijając delikatne turbulencje nad samym wybrzeżem Anglii, kiedy pilot zniżył wysokość przelotową. Nieźle zatrzęsło, ale na szczęście poza zapięciem pasów żadne inne działania nie okazały się koniecznością.
W saloniku pierwszej klasy spędziłam tylko chwilę, korzystając z usługi delikatnego masażu na siedząco, starając się nie myśleć jak najgorzej o tym, co mogę zastać na miejscu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się przy tacie, ale też chciałam zobaczyć Londyn. Wiedziałam jednak, że teraz nie ma na to czasu, może podczas trasy spędzimy nieco czasu z Jaredem całkiem sami w tym mieście.

Kiedy doleciałam do Madrytu w ciągu dwóch godzin od wylotu z Heathrow, nie ucieszyłam się, tak jakbym zrobiła to w normalnych okolicznościach, że stoję na rodzinnej ziemi, na lotnisku Barajas i jestem tak niedaleko domu… Zaledwie niecałą godzinę jazdy od niego. Wyciągnęłam telefon, korzystając z obecności zasięgu i zadzwoniłam do mamy. Odetchnęłam z ulgą, słysząc jej głos. Choć słaby i słychać było, że wyraźnie zmęczony, to jednak był dla mnie jakimś ukojeniem.

- Córeczko… Dobrze cię słyszeć.
- Mamo, jestem już w Madrycie, wsiadam do taksówki. – rozmawiając, podeszłam do białego audi, na którego drzwiach namalowany był symbol miasta i czerwona linia, wstawiając torbę do środka i wsiadając. – Wiesz już coś na temat taty? – odsunęłam na chwilę telefon, zwracając się do kierowcy: - Dzień dobry, do szpitala uniwersyteckiego proszę.
- Miał zaraz po przyjeździe zrobione badania, lekarze powiedzieli, że trzeba usunąć guz z jego trzustki, a po badaniu histopatologicznym będzie wiadomo, co to było. Właśnie operują tatę, siedzę już pod oddziałem, na który ma trafić za kilka minut.
- Będę niedługo, już jedziemy przez centrum. A jak Clara?
- Chociaż bardzo nie chciała, powiedziałam, żeby poszła na zajęcia i trening, a w domu jest Marie. Może zajrzysz najpierw tam, a potem przyjedziesz tutaj? Zjesz coś, zostawisz rzeczy, odetchniesz…
- Nic z tego. Jadę do ciebie.
- Do zobaczenia, skarbie.

Kiedy schowałam telefon do kieszeni, zapytałam kierowcę, czy mogę zapłacić kartą. Przez całe to zamieszanie nie zdążyłam wypłacić na lotnisku euro, ale dziękowałam niebiosom, że nie rozstawałam się z moją hiszpańską kartą płatniczą. Okazało się to możliwe, więc kiedy tylko dojechałam do szpitala, kilka minut później stałam już pod białą, wysoką na chyba dziesięć pięter bryłą. Zza niego słychać było wyjącą syrenę karetki i widziałam stojący na lądowisku - jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej - helikopter.

Weszłam do szpitala, ciągnąc za sobą walizeczkę i podchodząc do recepcji. Nie lubiłam szpitali i ich atmosfery, bałam się lekarzy, ale… jeśli mieli pomóc tacie, gotowa byłam przemóc swój strach. W powietrzu unosił się delikatny zapach środka dezynfekującego, a podeszwy białych tenisówek przechodzących lekarzy i pielęgniarek lekko skrzypiały po podłodze. Podeszłam do recepcji, robiąc zdecydowanie dobrą minę do złej gry.
- Dzień dobry, wczoraj w nocy, nie, przepraszam, dziś – zaczęłam się plątać ze względu na różnicę w czasie - trafił tu Carlos Fallon – Scapini.

Tata był dumny ze swoich włoskich korzeni, więc czasem zdarzało nam się zaśmiewać z typowych włoskich zwyczajów, które - choć dorastał w Hiszpanii, ale na Costa Brava – często miały swoje miejsce w jego domu rodzinnym. Kiedy jeździliśmy do dziadków, nigdy nie umiałam powstrzymać się przed domowymi ravioli babci z pesto alla genovese. To było za dobre, by móc sobie odmawiać przyjemności wynikających z jedzenia.

- Jest z nim pani spokrewniona lub spowinowacona?
- Tak, to mój tata, sekundkę. – pochyliłam się, wyciągając z walizki kalifornijską kartę identyfikacyjną i wręczając ją kobiecie. Przez moment mignęła mi jej mina, wyraźnie niepewna. – Może dam paszport? Właśnie przyleciałam ze Stanów, pracuję tam i mieszkam, stąd ten dokument. – podałam książeczkę, obłożoną w okładkę koloru burgunda. To okazało się być bardziej satysfakcjonujące dla recepcjonistki.
- Dziękuję. W tej chwili pani ojciec jest na sali pooperacyjnej na oddziale chirurgii endokrynologicznej, na szóstym piętrze. – oddała mi wszystkie dokumenty, wskazując na schody.
- Ja również.

Natychmiast poszłam w kierunku windy, jednocześnie wyłączając dźwięk w telefonie. Poza mną wsiadł do windy jakiś lekarz, przeglądający dokumenty, ale wybrał czwartą kondygnację budynku. Stałam w ciszy, słuchając tylko kolejnych komunikatów, wypowiadanych przez mechaniczny głos rodem z HAL, a kiedy wreszcie wydostałam się z niej, na korytarzu z dwóch stron znajdowały się zamknięte oddziały, a jeden z nich był właśnie chirurgią. Nacisnęłam ostrożnie przycisk dzwonka przy drzwiach, odsuwając się na moment, kiedy przy drzwiach pojawiła się pielęgniarka, spoglądając na mnie badawczo.
- Tak, słucham?
- Wiem, że jest tu mój tata, Carlos Fallon – Scapini. Czy mogę go zobaczyć?
- Oczywiście, tylko proszę o pozostawienie tej walizki w pokoju socjalnym. Zaprowadzę panią.

Minęłam razem z pielęgniarką kilka par drzwi, przez które widać było ludzi na łóżkach, otoczonych specjalistyczną aparaturą, a kobieta otworzyła drzwi do niewielkiego, ale przytulnego pokoiku, w którym akurat jakiś mężczyzna parzył kawę.
- Proszę, tu może pani schować walizkę, szafa jest zamykana na klucz. Pani tata leży na sali trzeciej, proszę przed wejściem ubrać fartuch ochronny.

- Bardzo dziękuję. – uśmiechnęłam się do pielęgniarki, która zostawiła mnie i mężczyznę samych w pokoju. Szybko wstawiłam torbę Jareda do szafki, zamknęłam ją i zabrałam ze sobą klucz, a z wieszaka, wiszącego na ścianie, ściągnęłam jeden z delikatnych fartuchów w kolorze butelkowej zieleni, po czym wyszłam na korytarz, stając pod salą. Przez szybę widziałam, jak przy łóżku siedzi już mama, coś szepcząc do taty. Na krześle obok niej wisiała jedna z jej nieodłącznych torebek na długim pasku. Cicho otworzyłam drzwi, wchodząc do środka, a kiedy zamknęłam je za sobą, uniosła głowę, wpatrując się we mnie tak, jakby nie wierzyła, że tu jestem.

- Nia! Jesteś tu, córeczko. – zduszonym głosem odezwała się, a ja podeszłam do mamy i wzięłam ją w ramiona. Widziałam tatę, przypiętego do aparatury, na monitorze rysowały się uderzenia jego serca, równe i miarowe, jakieś urządzenie wydawało z siebie ciche piknięcia, a pompa syczała i pompowała powietrze. Na takim łóżku, nieruchomy, z kroplówką, wyglądał, jakby spał i wszystko było w porządku. Policzki miał lekko zaróżowione, jedynym, co zupełnie psuło ten widok, była rurka w nosie, doprowadzająca tlen.
- Tak, mamo, jestem tu. Jestem. – przytuliłam ją mocno, nadal nie wierząc, że musimy widzieć się w takich okolicznościach. - Co się stało?
- Poczekaj, opowiem ci, ale wyjdźmy, nie przeszkadzajmy tacie. – zabrała mnie z powrotem do pokoju socjalnego, gdzie ściągnęłyśmy z siebie fartuchy, a mama wyciągnęła słój z herbatą i wstawiła w czajniku elektrycznym wodę na dwa kubki. Usiadła obok mnie, obejmując drobnymi dłońmi równie drobne co jej moje dłonie i zaczęła mówić.

- Tata skarżył się na ból, myślał, że po lekach minie, ale w nocy było jeszcze gorzej. Nie mógł spać, tak bardzo cierpiał, aż wreszcie musiałam pójść do łazienki, żeby sprawdzić, co się dzieje, ponieważ nie mógł wyjść z niej sam. Zadzwoniłam po karetkę i tak znaleźliśmy się tutaj. Lekarze usunęli tacie jakiś guz, nie wiem, co to było… Lekarz prowadzący powiedział, że uciskał na nerwy i to sprawiało ból, dodał też, że teraz trzeba czekać na wyniki badań, bo wizualnie zmiana ta wyglądała jak naturalna tkanka, jakiś przerost. Więc czekam, aż tata się obudzi, aż będą wyniki, czekałam na ciebie… - starała się ukryć ziewnięcie, jednak bezskutecznie.
- Mamo, czy ty w ogóle spałaś? – po jej minie wnioskowałam, że nie. – Marsz do domu, jedź odpocząć, ja zostanę z tatą, spałam w samolocie, naprawdę.
Wstałam, żeby zalać herbatę, po czym podałam mamie kubek, który wzięła w dłonie.
- To nie będzie dla ciebie problem? Straciłaś tyle czasu w podróży, że to chyba ty powinnaś odpocząć.
- Mamo! – zaprotestowałam, biorąc kubek z herbatą i pijąc. Nie była tak dobra jak zielona, którą parzył Jared, ale… jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jak zwykle mama była najbardziej opiekuńczą osobą dla wszystkich, poza samą sobą.
- Opowiedz, co dzieje się u ciebie?

Spiekłam raka, słysząc pytanie mamy. Wolałam nie rozmawiać z nią o mnie i Jaredzie w szpitalu, wolałam zaczekać z tym do nieco bardziej komfortowego momentu. Może w domu, kiedy nie będzie Clary… Nie chciałam, żeby nagle wszyscy dowiedzieli się o przełomie w moim życiu, byłam jednak pewna, że Clara z racji tego, że uczyła się angielskiego z artykułów w Internecie, musiała widzieć zdjęcia, które pojawiły się, gdy rozmawialiśmy pod domem…
- Możemy porozmawiać o tym, kiedy będziemy już razem? Dużo się zmieniło, a o pewnych rzeczach nie da się opowiedzieć przez Skype…

Mama spojrzała na mnie badawczo. Słynne spojrzenie Florencii García de la Mar było w stanie prześwietlić każdego, jednak po chwili zatrzymała się, obserwując moje zachowanie. Dopiłam herbatę, uśmiechając się ze zrozumieniem. Wstałam, myjąc kubek i odstawiając go na suszarkę do naczyń, tak jakby było to coś zupełnie naturalnego.

- Dobrze. Porozmawiamy w domu. – wiedziałam, że gdyby nie była zmęczona, nie zyskałabym dla siebie tych cennych godzin na zastanowienie się, co mam tak właściwie jej opowiedzieć.
- A teraz wracaj do domu, mamo, posiedzę z tatą sama.
- Dobrze, ale jeśli się obudzi lub przyjdzie lekarz, zadzwoń do mnie. – mama skończyła pić herbatę, umyła kubek i pożegnała się, jeszcze raz mnie przytulając. – Bardzo cię kocham, skarbie, wszyscy cię kochamy, nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że jesteś tutaj. Nareszcie w domu.
- Wiem, mamo. Wiem. A teraz jedźże do domu! - nakazałam jej działanie.
- Nigdy nie przypuszczałam, że moja córka będzie kiedyś taka waleczna. Zabrać jakieś twoje rzeczy?
- Nie musisz, mam małą walizkę Jareda, sama jestem w stanie… - złapałam się na tym, że niechcący wyjawiłam to, że łączy mnie z nim coś więcej. Mama spojrzała na mnie z na wpół przymrużonych powiek, kiwając palcem.
- W domu mamy do pogadania, moja droga.

Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Uśmiechnęłam się pod nosem, przepuszczając ją w drzwiach. Pod salą taty przytuliła mnie jeszcze raz, całując w oba policzki na pożegnanie. Weszłam do sali, siadając przy łóżku i ujmując leżącą na pościeli dłoń taty i delikatnie ją głaszcząc. Taka silna, pełna widocznych na skórze żyłek ręka mężczyzny, który pracował i wiele widział już w życiu. Rozmyślałam o wszystkim, co wydarzyło się do tej pory od chwili, kiedy usłyszałam od taty pamiętne słowa o moich marzeniach, aż do teraz, nie zauważając, jak do sali wszedł lekarz, który wyrwał mnie z rozmyślań.

- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór, panie doktorze. – uśmiechnęłam się do lekarza, który podszedł do taty.
- Kim jest pani dla pacjenta? – podszedł do monitora, czytając wyniki, cały czas wskazywane na monitorze i sprawdzając jego stan, po czym
- To mój tata.
- Proszę, czy może wyjść pani na chwilę z sali? Muszę zobaczyć stan rany pooperacyjnej.
- Oczywiście. – podniosłam się z krzesła, wychodząc na korytarz i niecierpliwie potupując stopami do momentu, kiedy lekarz wyjrzał z sali, pozwalając mi z powrotem wejść.
- Pani tata jest w stabilnym stanie, wszystko wygląda dobrze, nie ma obrzęku dookoła rany, żadnych wysięków, więc myślę, że prześpi jeszcze tą noc, a jutro spróbujemy zacząć go wybudzać. Może pani wrócić do domu, odpocząć i jutro wrócić, bo będzie na pewno potrzebne mu wsparcie.
- Panie doktorze, czy już wiadomo, co dokładnie stało się mojemu tacie? Dopiero przyleciałam ze Stanów, więc wiem niewiele, tyle co nic.
- Już wyjaśniam, ponieważ operowałem pani ojca: trafił na izbę przyjęć z silnymi bólami, wykluczyliśmy w badaniu wszelkie zatrucia lub skazy, jednak informacja dla ratowników otrzymana od żony, że choruje na cukrzycę natychmiast skierowała nas ku trzustce. Po wykonaniu wszystkich badań podaliśmy mu środki przeciwbólowe, a z wyników analizy biochemicznej i ogólnej stwierdziłem razem z drugim lekarzem prowadzącym, endokrynologiem, że zaburzone zostało wydzielanie części hormonów, a po tomografii zdiagnozowaliśmy guz na trzustce. Udało się usunąć go w całości, nie było na tkance żadnych nacieków ani przerzutów dookoła, więc teraz czekamy jeszcze na wynik badań histopatologicznych, które utwierdzą nas w przekonaniu, że zmiana ta nie jest złośliwa.
- Rozumiem. Jak długo tata będzie w szpitalu?
- Kilka dni lub dłużej, zależnie od tego, jak będzie goiła się rana i jakie będą wyniki badań. Lepiej, aby poobserwować pani ojca, ponieważ po takich zabiegach trzeba również wyregulować działanie hormonów w organizmie.

Patrzyłam na lekarza, uspokajając się. Wszystko wskazywało na to, że tatuś wyjdzie z tego obronną ręką. Zawsze był silny i coś takiego nie może być powodem, dla którego miałby przestać być.
- Proszę wracać do domu, pani tata jest pod dobrą opieką, a jutro rano na dyżurze będzie mój kolega, który prawdopodobnie będzie go wybudzał.
- Dobrze. Dziękuję, panie doktorze. – skinęłam mu głową, kiedy wychodził, po czym szepnęłam – Tato, trzymaj się, to nie może cię zniszczyć.

Musiałam wrócić do domu, do mamy, Clary, Marie, porozmawiać z nimi, wyjaśnić wszystko… Miałam nadzieję, że mama nieco odpoczęła i przygotowała mentalnie moją siostrę na spotkanie, choć nie do końca w takich okolicznościach, w jakich byśmy sobie to wyobrażały. Wychodząc z oddziału, pielęgniarka wręczyła mi niewielką karteczkę, na której zanotowany był kod wejściowy do drzwi, dzięki czemu za każdym kolejnym razem nie będziemy musiały dzwonić i prosić o pomoc obsługi. Tata był w dobrych rękach, wiedziałam, że mogę go zostawić, choć z wielkim bólem serca, ale nie mogło się zdarzyć nic złego, prawda?
-------------------------------------------------------
Witajcie,
Jestem zmuszona spowolnić pracę nad "blogasiem" aż do lutego, kiedy zakończy się moja bardzo długa uczelniana sesja zaliczeniowa; więcej czasu spędzam teraz nad atlasami i podręcznikami, niż nad klawiaturą, ale coś powinno się tu jeszcze pojawić do tego momentu.
To tylko chwilowa sytuacja, mam nadzieję, że zrozumiecie ją i że mogę liczyć na  Waszą dalszą obecność tutaj. I rzecz jasna komentarze, opinie, co sądzicie, czego oczekiwalibyście ode mnie, bo piszę nie tyle dla siebie, co dla Was.
Nie ukrywam, że tęsknię za chwilami, kiedy mogłam z Wami podyskutować w ten sposób...
S.

4 komentarze:

  1. Witam, bardzo fajny rodziła - rozbudziłaś moja ciekawość - rozmowa z Mamą na temat tego co się u niej dzieje - myślę że nie wywoła zachwytu, będzie kazanie ? Ciekawe jak ją przetrwa ?
    ps. liczę że nie wyślesz Tatusia na drugą stronę - mam wrażenie że jeszcze nie raz będzie potrzebować jego wsparcia ;-)
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia na egzaminach - trzymam kciuki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj! Dopiero co znalazłam tego bloga i mimo tego, że to nie moja tematyka, bardzo mi się spodobał i czuje, że zostanę tutaj na dłużej.
    Jestem ciekawa dalszego rozwinięcia Twojej historii, czekam z niecierpliwością na następny Xo

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam wszystkich za opóźnienie w odpowiedzi, ale miałam w ciągu ostatnich tygodni pewne problemy, z powodu których zmuszona byłam odstawić blog na boczny tor.
    Nadal nie wszystko jeszcze się poukładało, ale odpowiadam Wam wszystkim: dziękuję, że zajrzeliście, jak zwykle zresztą; a odpowiadając bardziej szczegółowo, jednocześnie (mam nadzieję) nie zdradzając, co zaplanowałam: Nia została wychowana wśród ludzi, którzy stawiają sobie bardzo duży nacisk na szacunek dla wartości, jaką jest rodzina. Najbliżsi są dla niej zarówno siłą, jak i wsparciem, więc świadomość utraty kogoś bardzo dla niej ważnego zupełnie zmieniłaby bieg tej historii.

    Jeszcze raz Wam dziękuję za zrozumienie, przepraszam, a kolejny rozdział - wydaje mi się, że nawet dłuższy, niż do tej pory - powinien pojawić się już niedługo, zaraz po moim ostatnim egzaminie, a może nawet szybciej...
    S.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)