piątek, 6 marca 2015

Escape

Kilka dni później…

Dni mijały w zaskakująco szybkim tempie, stos rzeczy ze studia w salonie wciąż rósł, a Jared nie mógł się zdecydować, w co tak właściwie ubierze się na podróż. Straszne, mężczyzna, który w szafie ma chyba wszystko, czego facet potrzebuje do szczęścia, nie może się zebrać... Wiem, że w tym miejscu nie zabrakło sarkazmu, ale nawet ja, kiedy otworzył drzwi szafy zauważyłam co najmniej trzy koszule, które nadawałyby się na podróż. Do tego jakieś spodnie, bluza albo marynarka, zależnie od efektu, jaki chciał osiągnąć, buty, drobne dodatki... Czemu to dziewczynie zarzuca się, że spędza między ubraniami i w łazience znacznie więcej czasu? Najwyraźniej osoba, która jako pierwsza wypowiedziała te słowa, nie miała przyjemności poznać Jareda...
Na jego szczęście, zdążyłam się przygotować nieco wcześniej, więc miałam wszystko pod kontrolą. No, prawie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że do absolutnego przygotowania brakowało w mojej walizce pewnych przedmiotów. Chwała niebiosom, że do wyjazdu pozostało nam jakieś półtora tygodnia i na pewno zdążę ze wszystkim.

- Jadę do centrum. – weszłam do kuchni, łapiąc butelkę wody spod blatu. W klimacie Los Angeles łatwo było o odwodnienie, a ja nie chciałam lądować w szpitalu, tym razem nie jako odwiedzająca, a po drugiej stronie. Nie mogłam zawieść Jareda, zespołu i Emmy przed trasą. Nie w momencie, w którym dali mi tak wiele od siebie.
- Piękna, zaczekaj. – Jared, który szukał czegoś w szafce obok drzwi, stanął w progu, blokując mi przejście i zatrzymując. – Przecież mogę cię zawieźć.
- Puścisz mnie? Taksówka mi odjedzie, a ja stracę sporo czasu, nim przyjedzie tu kolejna, a jestem umówiona w banku. Dam radę sama. Naprawdę nie musisz poświęcać mi aż tyle uwagi, nie jestem dzieckiem. – syknęłam niezadowolona. – Inaczej zacznę krzyczeć, a tego chyba nie chcesz, prawda? Nie jesteśmy tu jeszcze sami. Dobrze wiesz, że jeśli do tego dojdzie, zaraz pojawią się tu Emma i Diana. – pogroziłam mu, uświadamiając mężczyźnie powagę sytuacji.

Jared stał w progu, czekając, aż emocje opadną i któreś z nas podda się drugiemu bez walki. Odwróciłam się na pięcie, krążąc po pomieszczeniu jak gradowa chmura.

- Nie znoszę, jak traktujesz mnie w sposób, jakbym była zrobiona z porcelany. – wyrzuciłam z siebie całe niezadowolenie. Należałam do osób, które koniecznie musiały powiedzieć prawdę, nawet wtedy, kiedy była ona najgorszą z możliwych opcji. – Nie chcę żyć zamknięta w złotej klatce jak kanarek i śpiewać na zawołanie. Nie dlatego wybrałam taki zawód, w pełni wolny i niezależny.
- Skoro mówimy już o swobodzie… - Jared podszedł do mnie, obejmując ramieniem. – Mam coś dla ciebie, czeka w garażu. Chcesz zobaczyć? – uśmiechnął się szeroko, jednak wiedziałam, że za idealnie śnieżnobiałym garniturem szczęki kryje się coś więcej. – Myślę, że spokojnie możesz odwołać ten kurs.

Nie odzywając się, wydostałam się z jego objęć i zeszłam na dół po schodach, ignorując to, że za mną idzie. Przeszłam przez salon, otwierając drzwi do przejścia i wchodząc bez ceregieli do garażu, w którym zaświeciły się światła, kiedy tylko przekroczyłam próg. Nadal z trudnościami to słowo przechodziło mi przez gardło, ale mój chłopak – tak, to brzmiało dziwnie - przestawił samochód, tak, że pośrodku stał bardzo elegancki, śnieżnobiały rower – damka z jakimś dziwnym elementem, zainstalowanym przed tylnym kołem i koszem na kierownicy. Widziałam podobne rowery przed uczelnią, a teraz… Wyglądało na to, że ten jest dla mnie. Podeszłam, przeciągając palcami po nowiutkiej, lakierowanej ramie i szerokim, pokrytym materiałem, przypominającym sztuczną skórę siodełku.

- Wiem, że nie chciałaś robić jeszcze kursu na prawo jazdy, ale nie chcę też, żebyś była tu uziemiona, kiedy nie ma mnie w domu. Podoba ci się?

Nie czekałam długo i rzuciłam się w jego szeroko otwarte ramiona. Rzeczywiście, rozmawialiśmy ze sobą o tym, że nieco się boję, decydując na kursy, zarówno na jazdę samochodem, jak i skuterem. Bałam się jakiegokolwiek wypadku, preferując jazdę na fotelu lub w miejscu pasażera tylko i wyłącznie z doświadczonym kierowcą.

- Dziękuję. – kiedy się do niego przytuliłam, objął mnie, zamykając w uścisku.
- Nie będziesz musiała się męczyć, wjeżdżając pod górę, bo masz tu silnik elektryczny, który sama ładujesz, pedałując na prostej drodze.
- Mogę wypróbować go od razu?
- Oczywiście, moja droga.

Kiedy Jared otworzył drzwi garażowe, wyjechałam na zalany słońcem podjazd, kręcąc pedałami, wjeżdżając i zjeżdżając z niego. Prezent sprawował się idealnie i nie mogłam znaleźć żadnego złego słowa na jego temat. Niestety, ale później wszystko postanowiło przybrać zupełnie inny obrót…

- Nawet nie wiesz, jak się zirytowałem, kiedy zobaczyłem cię z tym… - Jared syczał całą drogę do domu, jadąc jak wariat. Bogu dzięki, że nie widziałam policji… Chociaż w tym momencie mogła być bardzo przydatna... Mój rower był złożony i zapakowany w bagażniku, a ja siedziałam na fotelu pasażera, przypięta pasem; szczęście, że nie był regulowany, bo inaczej zostałabym podduszona. – Miał czelność jeszcze cię całować! A te pieniądze, gdybyś miała je ze sobą? Nie wyobrażam sobie, żebyś jechała przez całe miasto na rowerze z taką gotówką!
- Czy nie mogłam zobaczyć się z przyjacielem ze szkoły? – fuknęłam. – Poza tym to było na pożegnanie. A pieniądze zostały wpłacone na konto walutowe, nie jechałabym z walizką, wiem, że jestem czasami nieco zwariowana, ale jeszcze nie oszalałam!

Spotkałam go przez zupełny przypadek, zahaczając o Starbucks w drodze powrotnej z banku. Musiałam wymienić przed wyjazdem dolary na euro na własne wydatki w związku z towarzyszeniem Jaredowi w trasie, a było to możliwe w takiej ilości, jakiej potrzebowałam na tak długi wyjazd tylko w jednym oddziale. Kiedy przypięłam rower i weszłam do środka, stając w kolejce do zamówienia usłyszałam dość charakterystyczny, niski głos, a gdy zerknęłam, stając na palcach, zauważyłam również nastroszoną blond czuprynę. To mogła być tylko jedna osoba, a mianowicie…

- Klaus! – wyjrzałam z kolejki, kiedy kończył składanie zamówienia i szedł w moim kierunku, by odebrać swoją kawę.
- Nia! – szeroko się uśmiechnął, przytulając do siebie. Na uczelni nie odstępował mnie nawet na krok po tym, gdy Claire wprowadziła mnie w uniwersyteckie tajniki, przedstawiając go jako jednego ze studentów – mentorów. 
Chociaż uczył się na wydziale literackim, był moim rówieśnikiem, a jako wnuk emigrantów z Austrii otrzymał niemiecko brzmiące imię po dziadku. Okazało się, że mając podobny plan zajęć, mogliśmy w czasie przerw w ciągu dnia przesiadywać na patio szkoły, dyskutując o wszystkim, co dało się omówić: o polityce, sztuce, ekonomii, a nawet antymaterii z racji szczerego i gorącego zainteresowania Klausa, jakim była fizyka. – Moja mała Nia. – cóż… Klaus był jak dla mnie olbrzymem, mierząc dokładnie 203 cm. Wyglądałam przy nim jak karzełek.

- Poproszę Caramel Macchiato na mleku sojowym z syropem cynamonowym. – zwróciłam się do szeroko uśmiechniętego baristy.
- Małą, średnią, czy dużą? Na miejscu, czy na wynos?
- Średnią. – kiedy zerknęłam na Klausa, wskazującego na podłogę, dodałam pospiesznie – na miejscu.
- Razem będzie 5,35$.
- Zapłacę telefonem. – nadal z uśmiechem na twarzy barista przysunął w moją stronę terminal, przed którym machnęłam smartfonem. – Dziękuję.

- Jak dobrze cię widzieć. Nadal taka sama Nia, no, może tylko nieco bardziej zapracowana.
Szeroki uśmiech zdobił moją twarz, kiedy słuchałam, co mi opowiadał, gdy już usiedliśmy w jednym z wygodniejszych (moim skromnym zdaniem) kącików, trzymając w dłoniach kubki z kawą.
- Niedługo po tym, kiedy skończyliśmy zajęcia, wysłałem CV do różnych redakcji i wydawnictw razem z próbką moich tekstów. Sądziłem, że nie dostanę żadnej odpowiedzi, ale okazało się, że w jednej z redakcji chwilowo jest wakat. Co prawda jestem na razie na okresie próbnym, ale lepsze to, niż nic. Przynajmniej zaproponowali mi dobre warunki finansowe. A ty, co robisz?
- Zdjęcia.
- Tego mogłem się spodziewać, ale komu, albo czemu?

Znowu te pytania…
- Podpisałam umowę o pracę, ale w rzeczywistości dostaję co jakiś czas zlecenia, które stanowią większość mojej pensji. Jest naprawdę w porządku.
- Naprawdę się cieszę, że nam obojgu się udało. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia. Ostatnio widziałem Ninę – była to jedna z koleżanek Klausa z roku – w kasie Whole Foods. A przecież skończyła naukę z takimi dobrymi wynikami…
- Nie wszystkim się poszczęściło. – upiłam łyk mojego ulubionego napoju. – A może to nasza determinacja sprawiła, że jesteśmy tam, gdzie jesteśmy? Albo pewni ludzie, którzy zechcieli nam w jakiś sposób pomóc?
- Może i jest tak, jak mówisz. W sumie, dzięki tobie mam pewny pomysł. Może zechcesz w czasie wolnym udzielić mi wywiadu do artykułu? „Absolwenci w miejskiej dżungli”, tak chcę go nazwać.
- Ojej. – poczułam, jak czerwienieją mi policzki. – Posłuchaj, Klaus… bardzo chętnie, ale jest pewien problem. Niedługo jadę do Europy, mam tam pewne zlecenia i do Los Angeles wrócę prawdopodobnie pod koniec wakacji. Czy to jest pilne?

- Nie. Spokojnie, kochana, ale to tylko artykuł. Pomysł przyszedł mi właśnie teraz, a w chwili obecnej i tak jestem zobligowany do pisania na inne tematy. Gdyby udało mi się dostać etat, prawdopodobnie dostałbym również wolną rękę do własnego wyboru.
- Mam nadzieję, że ci się uda. Wiesz, że tak jak ty we mnie na uczelni, ja teraz wierzę w ciebie tym całym maleńkim serduszkiem, w jakie zostałam wyposażona.
- Bardzo ci dziękuję.
- Klaus… - zerknęłam na zegarek – Wspaniale jest cię widzieć i móc z tobą porozmawiać, ale wyszłam z biura w sprawie biznesowej, a nie miałam za wiele czasu, nie sądziłam nawet, że na siebie wpadniemy.
- Kochana, trzeba było tak od razu. Nie będę cię wobec tego zatrzymywał.
- Nie zmieniłam numeru telefonu, więc jeśli coś już będziesz wiedział, dzwoń do mnie koniecznie. A jeśli będziesz potrzebował fotografa – tu się wyszczerzyłam – jestem na każde wezwanie.
- O ile twój aktualny pracodawca ci pozwoli. Spokojnie, mamy w redakcji ludzi od tego. Ale nie tak dobrych, jak ty. Chodź, odprowadzę cię.

Kiedy wyszliśmy z kafejki, natychmiast podeszłam do roweru.

- Ale sprzęt to masz naprawdę niezły. Odbiłaś się. – Klaus zagwizdał w powietrze, widząc moją nowiutką damkę. – Pierwsza klasa.
- Jest nowy, to dopiero pierwszy raz, jak na nim gdziekolwiek jadę, tym bardziej, że w Hollywood Hills nie ma przystanków autobusowych. A jakoś nie uśmiecha mi się jeździć po tym mieście samej autem.

Ups, wymsknęło mi się… Czego Jared się nie dowie, tego sercu nie żal.
- Hollywood Hills? Chcesz powiedzieć o TYM miejscu? – chłopak patrzył na mnie, rower i znów na mnie oczarowanym wzrokiem. – Nie sądziłem, że zajdziesz aż tak daleko.
- Tam pracuję. No i mieszkam.
- Dziewczyno, ty to masz raj. Ja gniotę się w kawalerce z kumplem z redakcji, którego przygarnąłem, bo drugie łóżko było puste, a wiesz, że nie znoszę samodzielnego mieszkania. – w jego głosie pobrzmiewała nutka… zazdrości?
- Było mi bardzo miło, że mogłam wypić z tobą kawę, ale teraz naprawdę muszę już jechać. – zdjęcie z ramienia torebki i umieszczenie jej w koszyku na kierownicy nie zajęło mi więcej niż pół minuty, za to pożegnanie się z Klausem… oj, to było znacznie trudniejsze. Kiedy mnie przytulił, po chwili wyczułam, jak schyla się w stronę mojej twarzy, po czym składa mi na policzkach pożegnalne całusy. Nasze szczęście nie trwało jednak długo, gdyż obok nas na jednym z dwóch niewielkich miejsc parkingowych zatrzymał się biały Mercedes, z którego wyskoczył Jared w związanych włosach i ciemnych okularach – awiatorach na pół twarzy.

- Co ty tutaj… - wyjąkałam, odrywając się od Klausa. – Cześć, Jared.
- Cześć, kochanie. – podszedł, zamykając mnie w uścisku. - Wracałem z drobnych zakupów i postanowiłem zatrzymać się na shake’a. - ściągnął okulary, zahaczając je o brzeg koszulki. - A ty, jak tam w banku? – widziałam, że starał się zachować spokój, jednak w jego spojrzeniu lśniła wręcz żądza mordu na Klausie.
- Świetnie.

Klaus patrzył na nas z niedowierzaniem.
- Jak…? Nia? I… Jared Leto? Razem?
Jared spojrzał na niego pociemniałym spojrzeniem z iście marsową miną.
- Spróbuj tylko pisnąć dziennikarzom, albo sam napiszesz w Internecie cokolwiek na nasz temat, a obiecuję ci, że zaopiekują się tą sprawą moi najlepsi prawnicy. - wiedziałam, że nie żartuje, ponieważ pamiętałam jeszcze niedawną wizytę Adaira. Chociaż nie miałam okazji porozmawiać z nim, z daleka wydał mi się bardzo poświęcającym się swojej pracy człowiekiem. Zresztą, Jared otaczał się tylko ludźmi ambitnymi.
- Okej, okej. – Klaus uniósł w geście poddania obie dłonie. – Nia, będziemy w kontakcie, dobrze?
- Jasne. – uśmiechnęłam się do niego. – Przepraszam. – dodałam bezgłośnie, jednak widziałam, że rozumie, co chcę powiedzieć, kiedy z lekko przytartym uśmiechem skinął mi na pożegnanie głową.
- Wsiadaj, ja wsadzę rower do bagażnika. Straciłem ochotę na wizytę w Starbucks, wracamy do domu. Natychmiast.

Pospiesznie zabrałam z koszyka torebkę, natychmiast wykonując polecenie Jareda. Nie chciałam, by się irytował, ale… teraz już musiałam widzieć.
- Wiesz, jak jestem wściekły? Nie powinno było dojść nawet do tej sytuacji. Nawet nie wiesz, na co mam ochotę to wszystko przełożyć. – syczał, kiedy wchodziliśmy po schodach na ganek. Całą drogę do domu przejechaliśmy w grobowej ciszy, a ja tylko obserwowałam, jak Jaredowi drży z nerwów dolna warga.
- Pokaż mi, proszę.
- Jesteś pewna, że chcesz tego? – jego wzrok zdawał się mnie przewiercać na wylot, jednak była w nim pewna doza… strachu? Lęku? Niepewności?
- Tak. Nie martw się.

Jared nie czekał długo, patrząc na mnie lśniącymi oczyma. Natychmiast złapał mnie za ramię, wyciągając zza wyspy kuchennej i ciągnąc do pokoju z misami. Trzymał mnie tak, że nie byłam w stanie mu zwiać, przed samymi drzwiami blokując mi nogi własną stopą, pospiesznie wyciągając z kieszeni klucz. Nosił go przy sobie chyba przez całą dobę…

Drzwi otworzyły się, a długowłosy wciągnął mnie do pokoju, prowadząc w stronę poduszek i na nie popychając. Były miękkie i przykryte cienką, chłodną tkaniną, pachnąc lawendą i czymś jeszcze, takie, jakimi zapamiętałam je ostatnim razem. Odwrócił się, otwierając jedną z szafek i z hałasem coś z niej wyciągając. Byłam zdana na jego łaskę i niełaskę, wiedząc, że jeszcze pożałuję własnej decyzji.

W pewnym momencie usłyszałam irytujący dźwięk dzwonka. Rezonował przez moment w moich uszach, tak jakby był ostrzeżeniem dla tego, co miało się stać. Jared jak burza chodził po pokoju, uderzając w misy tak, jakby były one porozstawiane bez ładu i składu, a ja, będąc zmuszoną do słuchania takiego dysonansu, zacisnęłam powieki, przez które i tak sączyła się wilgoć. Wystarczyło parę minut, a ja zwinęłam się w kłębek, nie mogąc dłużej znieść mieszanki tak strasznych dźwięków. Nie mogłam dłużej akceptować jego pomysłów za to, że był w tym momencie aż tak niewrażliwy, nie mając żadnych zahamowań, a teraz, kiedy czymś, co tak bardzo lubiliśmy robić, uznał, że może zrobić mi krzywdę, zacisnęłam zęby i starałam się zatkać uszy, lecz już po chwili poczułam, jak siada obok mnie, odsuwając moje dłonie od małżowin.

- Wsłuchaj się w to, zobacz, jak bardzo źle czuję się z tym, że nie mogę mieć cię tylko dla siebie, właśnie takie dźwięki słyszę w głowie, przez cały czas. Może wreszcie zrozumiesz. Nie tak jak wtedy, kiedy jesteśmy szczęśliwi. Razem.

Zatkałam uszy, nie chcąc dłużej słuchać tego strasznego dźwięku. Miałam go serdecznie dosyć, więc gdy poczułam, że materac się porusza, zagryzłam zęby, starając się „odsunąć” od źródła melodii. On mnie torturował, tak, że wkrótce udałoby mu się doprowadzić mnie do strasznego stanu. Ku mojemu zaskoczeniu, mieszanina powoli gasła, traciła na sile, zatrzymując się tylko na jednym niskim dźwięku, który stopniowo cichł. Znów poczułam, jak siada, tym razem jednak gładząc mnie po głowie.

- Nia, przepraszam.
- Nie odzywaj się do mnie. Daj mi spokój! – nie patrząc na niego, przeturlałam się na drugą stronę łóżka, po czym zerwałam z miejsca, wybiegając ze łzami w oczach i zostawiając go siedzącego w pokoju. Kiedy szybko wchodziłam po schodach, wszystko było mi obojętne.
Złapałam moją torbę, wrzucając do niej trochę rzeczy, w sam raz, żeby spędzić z dala od Jareda kilka dni, gdyż nie mogłam na niego dłużej patrzeć po tym, co mi zrobił. Cóż, wiedziałam, że ma swoje nawyki, ale nie chciałam czuć się tak, jakbym przez cały czas była zdana na jego łaskę i niełaskę. Ledwo się powstrzymałam od tego, by jeszcze przed przymusowym wylotem do Madrytu któregoś z dni wybiec z płaczem z biura na oczach wszystkich, gdyż miałam już dosyć tych zagadkowych spojrzeń i ciszy, kiedy poprawiałam najnowsze zdjęcia.

Wcześniej, to znaczy: kiedy udało mi się nieco uspokoić i powstrzymać łzy, które jednak w międzyczasie spływały po policzkach, zadzwoniłam do profesor Stellar, która pozwoliła mi zatrzymać się u niej, kiedy usłyszała, że potrzebuję pomocy, więc wystarczyło, że spakowałam ubrania, kosmetyki, ręcznik, dokumenty, z premedytacją pozostawiając na biurku komputer. Był zablokowany tak, że tylko ja byłam w stanie go odbezpieczyć, nie ryzykując przy tym utraty wszystkich danych i zepsucia czegoś w systemie. Oczywiście, Jared mógłby go wyczyścić lub zwyczajnie się włamać, jednak znajdowały się na nim oryginalne zdjęcia z sesji (do tej pory nie robiłam żadnych kopii), które wspaniale wyglądały i zdawałam sobie sprawę z tego, że gdyby coś się z nimi stało, tym bardziej z jego winy, byłby wściekły i nie potrafiłby sobie tego wybaczyć, więc wiedziałam, że mój Mac jest bezpieczny. Poza tym, nie zrobiłam żadnej kopii, więc te były dowodem całej mojej wykonanej pracy. Wezwałam już wcześniej taksówkę, zostawiając mężczyźnie na biurku jedynie niewielką karteczkę, na której to, wychodząc z domu, naskrobałam pospiesznie wiadomość.

Jared,
muszę odetchnąć po tym wszystkim. Proszę, nie dzwoń. Sama to zrobię, kiedy będę gotowa.

Najbardziej w tym wszystkim bolało mnie to, że otworzyłam się przed Jaredem, nie kłamiąc ani oszukując, pokazując mu moją prawdziwą historię, którą tak chciał znać, a teraz… wszystko najzwyczajniej w świecie runęło. Przez głupią zazdrość!
----------------------------------------
Cóż... nie zawsze jest w życiu różowo. Przychodzą w życiu takie chwile, kiedy brakuje naprawdę niewiele, albo wystarczy drobiazg, by zmieniło się wszystko, by nastąpił obrót o 180 stopni. 
Pewna osoba, którą miałam okazję poznać, mawiała, że "nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu". W tym wypadku zdanie to sprawdza się doskonale, prawda?

S.

PS. Przepraszam za opóźnienie, kolejny rozdział pojawi się szybciej, jeśli ze wszystkim zdążę. Mam ostatnio urwanie głowy w życiu i blog jest jedną z ostatnich rzeczy, o których myślę.

6 komentarzy:

  1. Zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie ten rozdział nie wiem czego oczekiwałam ale napewno nie tego ;-) co do nadgorliwosci powiem tak - każdy potrzebuje tlenu, gdy jego ilość jest niewystarczająca wiedniemy, przestajemy być sobą stajemy się powoli kimś kogo chce się w nas widzieć gubiąc przy tym samego siebie - potem potrzeba dużo czasu aby na nowo odkryć kim naprawdę jesteśmy
    Pozdrawiam
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Myślę, że słowa, jakich użyłaś, na pewno zapadną mi na długo w pamięci - dokładnie opisują to, co Nia może czuć... Nikt chyba nie lubi być przytłoczonym.

      Pozdrawiam,
      S.

      Usuń
  2. Kobieto kiedy będzie kolejny bo nie mogę się już doczekać???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie ten gorący entuzjazm :D
      Odpowiedź jest prosta: SOON.

      Uściślając: pojawi się wtedy, gdy załatwię już wszystkie sprawy na uczelni i będę miała czas, by usiąść nad blogiem :)

      S.

      Usuń
  3. to kiedy nowy że tak zapytam ;-)
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)