Coś perfidnie łaskotało mnie w nos. Nie chciałam otwierać
oczu, wiedząc, że obok mnie leży (a przynajmniej powinien) Jared, smacznie
śpiąc po powrocie. Miał ku temu powody: on w przeciwieństwie do mnie pracował,
a nie tak ja, starał się topić smutki w alkoholu. Zresztą, nie czułam się
najlepiej po poprzednim wieczorze. Obróciłam się na bok, mrucząc: - Jay, przestań.
Uczucie łaskotania nadal nie minęło, więc otworzyłam oczy,
widząc jedynie wiszący i poruszający się przed moją twarzą srebrzysty ogon
Elli. Nieźle, moja własna kotka została przymusowym budzikiem. Pewnie
zgłodniała. Z pewnością zatęskniła również za moim dotykiem. Kiedy nieco się
przesunęłam, zeskoczyła z szerokiego zagłówka na materac, rozkładając się obok
mnie. Wygodnicka, ot co.
Pobudka ta okazała się być jedną z najgorszych w moim całym
życiu. Bolała mnie głowa, miałam gardło suche jak pieprz, a co gorsza, zupełnie
przeszła mi ochota na funkcjonowanie. W dodatku byłam wygięta w literę U, bolał
mnie kręgosłup i niezbyt chętnie podchodziłam do życia. Co gorsza, wiedziałam,
że jest to dzień pracy, więc kompletnie spaliłam sprawę na panewce. Drinki w
Avalonie były mocniejsze, niż przypuszczałam, a ja prawie nic nie jadłam przed
wyjściem, tak więc ich efekty były znacznie silniejsze.
Usiadłam powoli, dając sobie chwilę, ponieważ nagle świat
ogarnęła na kilka sekund ciemność, która jednak po chwili zniknęła, a na boku poczułam
ocierającą się o mnie i mruczącą głośno Ellę. Głodna, zostawiona na kilka dni
samej sobie – miałam nadzieję, że Jared napełniał jej miseczkę, a dziewczyny
zajęły się nią, chociaż podrapały ją po grzbiecie, bo Ella nie znosiła braku
uwagi – i niedopieszczona przeze mnie żądała teraz uwagi. Jej miauknięcia były
jeszcze czymś do zniesienia, ale zastanawiałam się, co będzie z głosem ludzkim.
Spojrzałam na zegarek i natychmiast się skrzywiłam: od co najmniej dwóch
kwadransów, jeśli nie dłużej, powinnam była siedzieć w biurze i przygotowywać
wszystkie materiały medialne.
Przemyłam twarz lodowatą wodą, spoglądając jednocześnie w
lustro: ze szklanej tafli spoglądała na mnie bledsza niż zazwyczaj dziewczyna z
podkrążonymi oczyma, lekko przekrwionymi spojówkami i zdecydowanie nie należącą
do udanych fryzurą po spaniu. Ubrałam się w dżinsy i pierwszą lepszą
wyprasowaną koszulkę, wyszczotkowałam włosy, doprowadzając je do względnego
porządku, umyłam zęby, na nadgarstek założyłam cienką, sznurkową bransoletkę,
którą dostałam od Clary i chwytając w locie szklankę pełną czegoś,
wyglądającego na różowe smoothie, zeszłam na dół, kilkanaście sekund później otwierając
drzwi do biura.
Spojrzenia wszystkich zwróciły się na mnie: Emma i Diana
patrzyły z niedowierzaniem, a Jared uśmiechnął się, chwilę później odwracając
się na krześle plecami do monitora komputera, przy którym przywykłam pracować,
patrząc na mnie badawczo.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie. – machnęłam wolną ręką,
po czym odstawiłam szklankę na biurko, upijając wcześniej łyk z niej. –
Zaspałam.
- Myślę, że nie będę wam dłużej przeszkadzał. Nia, zobaczymy
się później. – Jared wstał z mojego miejsca, podchodząc do mnie, jednak kiedy
przechodziliśmy obok siebie, musnął moje ramię palcami, zerkając w dół. Czyżbym
czymś go uraziła? Echo jego głosu pobrzmiewało mi jeszcze w uszach przez jakiś
czas, więc kiedy usiadłam przy biurku, głośno westchnęłam. Na monitorze
wyświetlony był plakat, który miałam poprawić, ale z tego, co zdążyłam
zauważyć, większość elementów z niego, które miałam przerobić w Corel Draw,
było już gotowe w okienkach dookoła. Musiałam jedynie połączyć je w całość.
Kiedy za mężczyzną trzasnęły drzwi (moje biurko stało tak, że siedząc, byłam
odwrócona plecami do nich) dziewczyny natychmiast zaczęły mówić.
- Gdzie się podziewałaś?
- Ciszej, proszę was… - mruknęłam, zasłaniając uszy. To było
dla mnie zdecydowanie za głośne. Miałam rację, sądząc, że ludzki głos okaże się
dla moich uszu zabójczy.
- Kac morderca nie ma serca? – Emma zaśmiała się, spoglądając
na mnie badawczo. – Jared wspomniał, że przyjechaliście wczoraj w nocy prosto z
Avalonu, gdzie cię znalazł. Nie wiedziałaś, że tam wszystko jest celowo
wzmacniane?
- W Avalon?
- Tak. Chodzi o to, żeby na początku goście się nie
orientowali, ale później... efekty mogą być zgubne.
- Co się tak właściwie stało? – Diana patrzyła na nas dwie
jak na woskowe figury, lustrując wzrokiem z góry na dół. – Wiem tylko tyle co
Emma, że musiałaś wyjechać.
- Nie będę opowiadała wam o szczegółach, bo myślę, że nie będzie
to miało większego sensu, ale…
- Nikt nie znika bez pożegnania! – Diana odparowała – Czemu
nie dzwoniłaś, mogłam ci pomóc, przecież masz mój numer, komunikator, maila…
Naprawdę, zastanawiałam się nad tym, czy nie postanowiłaś wrócić do Hiszpanii!
Straciłabym jedną z najlepszych koleżanek! – dodała, wstając z miejsca i
podchodząc do mnie.
- Nie, nie wróciłabym. Spokojnie, wszystko się już
wyjaśniło, zresztą, ja bym też was nie chciała pozostawiać tutaj całkiem
samych.
Przyznaję, zżyłam się ze wszystkimi w The Hive jak z
rodziną; moi przyjaciele byli nią tutaj, kiedy nie mogłam lecieć do Madrytu.
Zresztą, wróciłam od taty, więc wiedziałam, że pozostawiając tatę, mamę i Clarę
tam, na miejscu, sprawiałam, że byli dumni z tego, co osiągnęłam. Bardziej niż
cokolwiek innego teraz chciałam przedstawić im Jareda. Wiedzieli już, że jest
mi bardzo bliski…
- Zobacz, Jared siedział tutaj z nami, mówiąc, że nie budził
cię, bo nie uważał tego za stosowne. Zresztą dobrze go rozumiem, kto chciałby
wstawać bladym świtem… W twoim zastępstwie zebrał wszystkie grafiki do
kompletu. – Diana uśmiechnęła się, wskazując na monitor. – Ma o tym całkiem
spore pojęcie, nie wiem, czy wiesz, ale studiował w szkole artystycznej,
podobnie jak ty. Nie skończył kierunku, ale czasami zaskakuje nas tym, jakie ma
doświadczenia.
- Oj. – mruknęłam. Jeśli poświęcił czas na próbę lub swoje
prywatne sprawy po to, by ogarnąć do końca marny plakat, mogłam spodziewać się
kłopotów.
- Spokojnie, nie był zdenerwowany.
- To dobrze. – odetchnęłam z ulgą. – Ale to chyba dlatego,
że…
- Że? – Emma natychmiast zareagowała. Zdążyłam już
zorientować się, że kiedy pojawiała się w powietrzu jakaś wiadomość, zachowywała
się jak doskonale wyczulony radar. W poprzednim wcieleniu musiała mieć coś
wspólnego z dziennikarstwem, zdecydowanie.
- Jeszcze wam nie powiedział?
- Jared? I o czym? – Diana przyciągnęła sobie krzesło,
siadając obok mnie. – Nie mówił o niczym ważnym, poza tym, że masz przesłać gotowe plakaty do osób, które potrzebują wzorców w tradycyjnej formie do druku i reklam. Ale wracając
do tematu… O czym miałby nam powiedzieć?
Natychmiast spiekłam raka, splatając ze sobą palce dłoni. Mogłam
nie poruszać tego tematu, obawiałam się jednak, że dziewczyny wiedzą już o
wszystkim. Cóż, nieco za szybko się za to zabrałam. Skoro jednak już wypłynęło,
to postanowiłam, że opowiem dziewczynom o wieczorze.
- Dobra, w sumie powinnyście to wiedzieć, bo nadal będziemy
pracować razem… To się nie zmieni za szybko. Jared powiedział, że pomimo
wszystkiego, co się wydarzyło, nie zamierza mnie wyrzucić.
- Chodź tutaj! – Diana rzuciła się w moją stronę z szeroko
otwartymi ramionami. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że zostaniesz
tutaj z nami. - przytuliła mnie do siebie o wiele mocniej, niżbym ją o to
podejrzewała.
- Słuchajcie, musimy wykorzystać okazję, że jeszcze przez
krótki moment przed trasą będziemy w trójkę. W przerwie jedziemy na lunch do
Elf Café. – Emma szeroko się uśmiechnęła. – Jestem autem, więc mamy czas, żeby
spokojnie pojechać, zjeść, pogadać i jeszcze wrócić.
Kilka godzin, które spędziłyśmy na pracy, jednoczesnym
wymienianiu ploteczek – dziewczyny powzięły sobie za cel poinformowanie mnie o
wszystkim, co działo się zarówno w czasie mojego pobytu w Madrycie, ponieważ od
jednej do drugiej nieobecności minęło niewiele czasu; a nawet zaraz po powrocie
było tyle pracy, że nawet nie pojawiałam się w biurze, obrabiając materiały na
górze i poprawiając całą masę zdjęć – sprawiły, że czas do pory lunchu minął
nam nader przyjemnie. Zatrzaśnięta we własnym świecie, myślach, pracy, widując
się z Jaredem zaledwie kilka razy w ciągu dnia, to wszystko sprawiło po moim
powrocie od rodziców, że zaczęłam czuć,
że to wszystko, co się zdarzyło, było jedynie kłamstwem.
Zaśmiewałyśmy się w Elf, oczywiście w granicach zdrowego
rozsądku, tak, aby nie przeszkadzać innym gościom z opowieści Diany, udającej
manierę mówienia Jareda. Przez moment miałam ochotę spytać ją, czy zgodziłaby
się na nagranie, które pokazałybyśmy mu, ale z drugiej strony wiedziałam, że
obraziłby się śmiertelnie, zarówno na mnie jako autorkę, jak i Dai za sam
pomysł. W duchu musiałam przyznać, że choć czasem jego zachowanie przypominało nastolatka,
jak sam o sobie powiedział, w większości sytuacji starał się być poważnym człowiekiem,
jak na jego wiek przystało.
Kiedy weszłyśmy do domu, a od wejścia przywitała nas łasząca
się i ocierająca o nogi Ella, krzyknęłam w górę schodów: - Jared, jesteś? –
odpowiedziała mi cisza. Pewnie gdzieś wyszedł, przy ciągłych spotkaniach
biznesowych jego kalendarz nadal pozostawał dla mnie tajemnicą. Półświatek
Hollywood prezentował przed nim otwarte podwoje i nie miał on z reguły żadnych
zahamowań, by korzystać ze swoich kontaktów i znajomości. Dziewczyny zabrały
swoje rzeczy z biura, pakując się i wspólnie wychodząc – dzięki temu, że
wcześniej skończyłyśmy naszą pracę, szybciej mogły wrócić do domu, a Emma
zaproponowała Dianie, że odwiezie ją do centrum, gdzie miał czekać na nią jej
chłopak. Ja natomiast miałam pozostać sama, w związku z czym z miejsca
pomyślałam o popołudniu spędzonym nad basenem. Pogoda była na tyle łaskawa i
stabilna od kilku dni, że uznałam za całkiem przyjemne zajęcie, mające nieco
zabić czas: popływać i posiedzieć w wodzie.
Kiedy wspinałam się po schodach na górę, chcąc zabrać z
sypialni kostium, ręcznik i okularki, w kieszeni dżinsów rozdzwonił się mój
telefon. Spodziewałam się, że to Jared albo ktoś z moich znajomych, ale na
niewielkim ekranie pojawił się nieznany mi numer. Po kodzie kierunkowym
zorientowałam się, że rozmówca dzwoni z jakiegoś miejsca w Kalifornii.
- Tak, słucham?
- Nia? Z tej strony Constance. –
zdziwiłam się, słysząc jej głos po drugiej stronie. – Jak się czujesz? Nie
nudzisz się? Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że mam twój numer. Jared dał
mi go, kiedy byłaś w Madrycie.
- Dzień dobry, bardzo dobrze, dziękuję. Nie, mam tyle zajęć,
że nie mogę narzekać.
- Słyszałam o twoim tacie, mam nadzieję, że czuje się już
lepiej. Shannon i Jared o wszystkim mi opowiedzieli, mam nadzieję, że nie
będziesz miała im tego za złe. Cieszę się, że wszystko jest już w porządku.
Pozwolisz, że przyjadę do was? Jay wspomniał, że niedługo powinien wrócić.
Rozmawialiśmy chwilę temu. – wiadomość z ust Constance sprawiła, że moje wcześniejsze,
dość ambitne plany natychmiast wzięły w łeb – i spotkamy się w komplecie.
- Oczywiście, zapraszamy. – uśmiechałam się do słuchawki,
siadając na półpiętrze z telefonem przy uchu.
- Świetnie. Będzie mi bardzo miło móc cię widzieć po raz
kolejny. Nie będę przedłużała, porozmawiamy, kiedy przyjadę, do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Niedługo później nuciłam już pod nosem Crazy In Love, stojąc w kuchni i mieszając w misce ciasto. Zerkałam
przy tym do książki kucharskiej, sprawdzając, czy aby na pewno w dobrej
kolejności zmieszałam ze sobą składniki przepisu, ponieważ chciałam zrobić idealne cupcakes, w
sam raz do kawy czy herbaty. Wydawać by się mogło, że to jeden z najprostszych
przepisów na świecie, ale wystarczyła chwila nieuwagi, zbyt wiele lub zbyt mało
jakiegoś dodatku, a cała blacha stawała się niejadalna. Zdawałam sobie sprawę z
tego, że może i nie mam głosu Beyoncé, Jareda – tak, słyszałam już
kilkukrotnie, jak śpiewał - czy innej utalentowanej osoby, ale śpiewanie w
samotności podczas gotowania sprawiało mi dużo przyjemności. Papilotki w
foremce były już gotowe, piekarnik się nagrzał, nic nie mogło mi przeszkodzić,
więc pozwoliłam sobie na nieco głośniejsze popisy wokalne.
Migdałowe ciasto znalazło się w foremkach w piekarniku, a ja
zajęłam się mieszaniem składników na jakiś krem. Na szczęście znalazłam w
lodówce idealnie schłodzoną puszkę mleka kokosowego, które mogłam ubić w coś,
przypominającego bitą śmietanę. Zdecydowanie, to nie był przypadek, że miałam
do dyspozycji wszystko to, co było konieczne do przygotowania co najmniej
trzech różnych słodkości. Tak jakby Jared doskonale wiedział, co się stanie.
Cóż, nawet jeśli, w co nie wątpiłam, to był jego plan i musiałam zachować się
odpowiednio do sytuacji.
Mieszając ze sobą składniki kremu, szeroko się uśmiechałam.
Minutnik w kształcie jajka cicho klikał, odmierzając upływające minuty, a ja
skupiłam się jedynie na tym, by mleko kokosowe z dodatkiem ekstraktu z wanilii
i odrobiny soli morskiej zmieniło się w gładki krem. Gdyby nie elektryczny,
niewielki mikser, byłoby ciężko, ponieważ po całonocnym lub dłuższym pobycie w
lodówce mleko skostniało i wątpiłam w to, że siłą własnych rąk będę w stanie
poprawnie go przygotować. Jedyną wadą w realizacji tego przepisu był koszmarnie
hałaśliwy mikser, którego żadnymi metodami nie dało się wytłumić, więc musiałam
poświęcić kilkadziesiąt sekund przyjemnej ciszy na rzecz gotowego produktu.
Przez cały czas skupiałam się tylko na tym, by jak najszybciej wyłączyć
hałaśliwe urządzenie, więc nawet nie zauważyłam, jak obok mnie znalazł się Jared
w rękawicach, odstawiający na szeroką deskę nieopodal mnie gotowe babeczki.
Posłałam mu szeroki uśmiech na powitanie, wyłączając urządzenie i odstawiając
je na blat, na tyle daleko od krawędzi, by przez przypadek się nie zsunęło,
podeszłam do blaszki, odsuwając ręce mężczyzny z dala od wypieku.
- Gorącego się nie je, spróbujesz później. – zwróciłam mu
uwagę, na co teatralnie się skrzywił. Chciałam pierwotnie „dać mu po łapach” za
chęć podjadania, ale powstrzymałam się od zachowań charakterystycznych dla
nauczyciela z poprzedniej epoki.
- Dzwoniła do ciebie mama? Coś mi wspomniała, że chce nas
zobaczyć.
- Tak, będzie niedługo.
- Jak się czujesz? Jadłaś coś? – podszedł, obejmując mnie
ramieniem i przyciągając do siebie. – Bardzo chciałbym jakoś ci pomóc.
- Tak, jadłam z dziewczynami lunch. Tak naprawdę dopiero
niedawno mogłam cokolwiek przełknąć, bo
mój żołądek przestał protestować.
- Dobrze. – z zadowoleniem pokiwał głową. – Zamierzam o
ciebie dbać. Skończyłaś już?
- Prawie, ale krem nałożę przed samym podaniem. – wyplątując
się z objęć Jareda, wstawiłam miskę z kremem do lodówki. – Chcesz wylizać
mieszadełka?
Nawet nie musiałam pytać: w momencie, w którym odwróciłam
się od stojącego miksera, Jared wymontował je cichaczem z urządzenia, teraz
palcem dokładnie czyszcząc je od środka i na zewnątrz. Co za łakomczuch. Gdyby
nie to, że ich końce były dość ostre i mógł się pokaleczyć, najprawdopodobniej
wyczyściłby je, ale własnym językiem. Cóż, przy braku jajek i innych produktów
w kremie, które w surowej formie były absolutnie niejadalnymi, zdawałam sobie
sprawę z normalności tej sytuacji.
- Zostaw mi trochę, żebym spróbowała! – również podeszłam,
biorąc z drugiego mieszadełka odrobinę masy i smakując. Była całkiem w sam raz.
- Mmmm, dobre. Gdybym mógł, zjadłbym od razu całą miskę. –
Jared uśmiechał się od ucha do ucha, ale tym, co rozbawiło mnie najbardziej,
było jego dziecięce uwielbienie dla smakołyku. Zresztą, z historii, które sobie
opowiadaliśmy w wolnych chwilach, wynikało, że po ostatnim filmowym występie
Jared jest w dalszym ciągu chudy jak szczapa, co wytykał mu w nieskończoność
jego lekarz. To dlatego rozumiałam już, czemu między pojemnikiem z torebkami
popcornu a masłem roślinnym stała bardzo cenna (i w jednym miejscu uszkodzona,
o czym sam wspomniał) statuetka Oscara. Żadna gwiazda, o której słyszałam,
nigdy nie posunęła się do pozostawiania różnych nagród – w wypadku Jareda nie
tylko filmowych, ale też i muzycznych, takich jak MTV EMA, VMA i kilku innych –
w samej kuchni. Chociaż… gdzieś obiło mi się o uszy, że któraś z gwiazd
umieściła swoje nagrody, chyba muzyczne w ubikacji, kontemplując je podczas
czynności fizjologicznych. Cóż, tak też można, nieco ekscentrycznie, ale można.
- Musisz zaczekać, chętnie bym ci dała, ale jeszcze nie
teraz. – uśmiechnęłam się szeroko. – Za to możesz wyciągnąć mleko migdałowe i
trochę malin, to zrobimy pudding chia. – pomachałam torebką z drobnymi
nasionkami, które używałam w wypiekach zamiast jajek.
Trochę mi to zajęło, ale jest.
Kolejny rozdział nie pojawi się za szybko, możecie się go spodziewać w połowie maja lub nawet później: najpierw Marsówka i wielkie PCD, po którym z pewnością nie napiszę ani słowa - będę musiała ochłonąć, poza tym zaczynam właśnie sesję, wpadają mi jeszcze po drodze praktyki i parę innych spraw niecierpiących zwłoki. Przepraszam was za to z góry, powinnam była wcześniej się na to przygotować, ale nawet ten rozdział uzupełniałam w ostatniej chwili, tuż przed samą publikacją. Przychodzi Wen i się dzieje - blogerzy na pewno mnie zrozumieją.
Nie zawieszam bloga, nie, ale potrzebuję trochę czasu, a z jego znalezieniem może być sporo problemów.
Jak zwykle proszę Was o słówko lub dwa komentarza, bardzo dziękuję za motywację, jaką daliście mi ostatnim razem i wierzę, że nie zostawicie mnie i tej historii na pastwę losu.
Ściskam,
S.
Jared pomagał mi nieco przy przygotowaniach, ale tylko przez
moment, zanim wyrzuciłam go z kuchni, żeby zajął się czymś innym. Zasugerowałam
mu dość delikatnie, że może powinien sprawdzić, czy na pewno, tak na 100% ma
przygotowaną walizkę, bo kiedy pojechałam do Carmen, stan jego toreb
pozostawiał jeszcze wiele do życzenia. Wymieszałam tylko trochę nasion z
resztką mleka migdałowego, jakie zostało mi po robieniu babeczek w małych,
silikonowych foremkach, dodałam do nich maliny i zostawiłam w lodówce, aby
spokojnie stężało.
Dzięki temu, że przepytałam wcześniej Emmę, jak poradzimy
sobie ze sprzętem, szczególnie moim – nie chciałam brać w bagażu podręcznym
całego arsenału, było go zwyczajnie za dużo, ważył zbyt wiele, niektóre
przedmioty były zbyt cenne, całość była niezwykle delikatna, a w dodatku Jared
oświadczył mi jeszcze podczas mojego pobytu w Madrycie, że ekipa, którą mam
koordynować, do tej pory korzystała z najnowocześniejszego sprzętu, więc w
ramach wydatków związanych z przygotowaniami został zakupiony dla mnie już cały
zestaw, na którym będę mogła pracować.
Wszystko oczywiście zostało dostosowane
do aparatu, na którym pracowałam do tej pory, tak, abym nie musiała
przyzwyczajać się na nowo do zupełnie innego typu i modelu lustrzanki. Nie
zmieniało to jednak faktu, że nie spodziewałam się tych wieści i martwiło mnie
to. Pierwotnie sądziłam, że zostanę oddelegowana do zajęć samodzielnie, gdyż nie
chciałam dawać nikomu satysfakcji, jednakże czułam, że jeśli nie skorzystam z
pomocy osób przydzielonych mi, mogę mieć z tego powodu problemy. Z pewnością
nikt nie zakwestionowałby prawdopodobnie mojej decyzji, ale jak mawiają
niektórzy: przezorny zawsze zabezpieczony. Na wszelki wypadek wolałam mieć
pewność, że w razie potrzeby ktoś będzie mógł mnie zastąpić.
----------------------Trochę mi to zajęło, ale jest.
Kolejny rozdział nie pojawi się za szybko, możecie się go spodziewać w połowie maja lub nawet później: najpierw Marsówka i wielkie PCD, po którym z pewnością nie napiszę ani słowa - będę musiała ochłonąć, poza tym zaczynam właśnie sesję, wpadają mi jeszcze po drodze praktyki i parę innych spraw niecierpiących zwłoki. Przepraszam was za to z góry, powinnam była wcześniej się na to przygotować, ale nawet ten rozdział uzupełniałam w ostatniej chwili, tuż przed samą publikacją. Przychodzi Wen i się dzieje - blogerzy na pewno mnie zrozumieją.
Nie zawieszam bloga, nie, ale potrzebuję trochę czasu, a z jego znalezieniem może być sporo problemów.
Jak zwykle proszę Was o słówko lub dwa komentarza, bardzo dziękuję za motywację, jaką daliście mi ostatnim razem i wierzę, że nie zostawicie mnie i tej historii na pastwę losu.
Ściskam,
S.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńPowinnaś widzieć mój szeroki uśmiech kiedy czytałam nowy rozdział. :D cóż... mówi się trudno nauka zawsze na pierwszym miejscu :^ dobrze cię rozumiem pozdrawiam i oczywiście trzymam kciki żeby wszystko poszło po twojej myśli ;) . Czekam na nexta...
ps. Rozdział fanftastyczny że aż palce lizać zresztą jak każdy :D.
Dziękuję!
UsuńChyba powoli wszystko się normuje. Nadal mam mnóstwo spraw na głowie, ale powoli wychodzę na prostą. Nawet #PCD zaczęło powoli się wycofywać, ale myślę, że na krótko.
Kolejny rozdział niedługo. Muszę przemęczyć się z pisaniem, bo jest jeszcze za krótki :)
S.
Jestem pełna podziwu że znajdujesz na wszystko czas ;-) spokojniutko poczekam na kolejny ściskając kciuki żeby cały twój plan został zrealizowany w 100%. Tym czasem delektuje się tym co nam podałaś - bardzo przyjemnie się czytało na koniec jak zwykle to samo uczucie - no nie - to już koniec rozdziału
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
-K.B.
Trzeba zagiąć czasoprzestrzeń. Nie raz, nie dwa, czasem nawet dziesięć czy piętnaście razy, ale dla tego, co widzę później, warto.
UsuńPrzyzwyczaiłam się do tego.
Mam nadzieję, że kolejny fragment nie będzie aż tak rozczarowujący na koniec, choć niedosyt jest dla mnie miłym sygnałem, bo znaczy to, że mogę nieco się pobawić :)
S.
♥♥♥
OdpowiedzUsuń:)
UsuńS.