wtorek, 4 sierpnia 2015

City of sin

Shannon stał przede mną, uśmiechając się. Zaraz mieliśmy wyjść na arenę, a on chciał jeszcze nagrać krótki film, więc ustawiłam aparat na stojaku - z braku kamery, którą zabrał Mark - uruchamiając nagrywanie. Skinąwszy głową, dałam mu znak, że już wszystko jest gotowe.

- Jesteśmy. Witaj, Amsterdamie. OK, idziemy. – zasłonił dłonią obiektyw, tym samym kończąc nagrywanie. Mieliśmy za kilka minut iść na scenę, więc nie miał czasu na to, by szczególnie się rozgadywać.

Oczywiście, miałam do tego dodać później sceny z koncertu, różne ujęcia, rozmowy z fanami, które Peter z Markiem nagrali wcześniej – tym razem wyręczyli mnie, ponieważ w Londynie spędziłam za kamerą więcej czasu sama, przepytując fanów, których Jared wybrał na scenę pod koniec i w czasie show. Nie, nasza praca nie kończyła się równo z zejściem zespołu ze sceny… Ona nie kończyła się według chłopaków nawet z trasą.

Kiedy jechaliśmy do Birmingham pociągiem z Londynu, Mark opowiadał, że po zakończeniu koncertów oni mieli jeszcze mnóstwo pracy przy wyborze zdjęć do książki, która została wydana jako pamiątka trasy, oprócz tego wciąż okazywało się, że na widowniach dziennikarze robiąc zdjęcia do materiałów, publikowali takie kwiatki, warte uwagi, że niejednokrotnie management zwracał się z prośbą o udostępnienie oryginalnych prac na potrzeby zespołu.

Do miasta, pełnego kanałów, polderów i innych depresji, dotarliśmy późno w nocy, więc byłam naprawdę zmęczona, śpiąca i Jared, jeszcze znacznie pobudzony po koncercie, musiał kierować mną, bym dowlokła się z plecakiem do busa, który zawiózł nas do hotelu. Życie w podróży kradło więcej sił, niż mogłam się tego spodziewać. Praktycznie nie myśląc o niczym, poza prysznicem - do którego i tak zaprowadził mnie on - i przebraniem się w piżamę, padłam na materac, od razu zawijając się w kołdrę i momentalnie usypiając.

Mieliśmy okazję obejrzeć i zwiedzić dosyć dokładnie Ziggo Dome, arenę, w której graliśmy. Bardzo spodobał mi się jej design, bo chociaż na zewnątrz wyglądała na strasznie kanciastą, wewnątrz zaskoczyło mnie to, że jej twórcy zaplanowali z góry wybieg. Szef ochrony obiektu, chyba miał na imię Marcus, miał z tego powodu pewne wątpliwości, jak będą do środka wpuszczani ludzie. Reni przekonała go jednak, że zajmie się tym i sektor, najbliższy scenie, który znajdował się pomiędzy wijącymi się jak macki ośmiornicy fragmentami podestu został zajęty ostatecznie przez osoby z meet&greet. 

Wbrew pozorom, choć hala wydawała się mniejsza, niż londyńska o2, w spotkaniu z zespołem uczestniczyła podobna liczba osób, co w Londynie, czy Birmingham, więc przypuszczałam, że pojawili się również goście z zagranicy. Holandia nie była aż tak wielka, a poza tym było stąd blisko do Belgii, Luksemburga, Francji, Niemiec, więc poniekąd okoliczne kraje dostały również dodatkową datę koncertu.

Teraz, po pierwszych doświadczeniach, nie biegałam jak wariatka za skaczącym i wymachującym rękoma Jaredem, spokojnie przechodząc między różnymi punktami tej mocno rozbudowanej i skomplikowanej konstrukcyjnie sceny, a dopiero na sam koniec, w momencie, kiedy zaczęli się na niej pojawiać fani, zmobilizowaliśmy się z Markiem i Peterem, współpracując. Po drodze i w tych chwilach, w których nie mieliśmy zaplanowanego programu „fakultatywnego” -  o ile trasę można było nazwać wycieczką – cały czas siedzieliśmy z komputerami przed nosem, obrabiając zdjęcia, wysyłając je w świat i dzieląc się wspomnieniami zza kulis na Instagramie, co budziło wiele emocji. 

Obserwowałam wpisy, które pojawiały się w komentarzach w najróżniejszych językach: angielskim, hiszpańskim, francuskim, chińskim, rosyjskim; przekrój był tak obszerny, że sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Teraz skupiliśmy się na Europie, ale co mieli powiedzieć wszyscy w załodze podczas poprzedniej trasy, kiedy rozległość działań i różnorodność publiczności sprawiała, że zupełnie inaczej musiano podejść do organizacji?

Po koncercie Jared nie był szczególnie zmęczony, więc wpadliśmy na pomysł odwiedzenia dzielnicy Czerwonych Latarni. Podobno najlepiej zwiedzało się ją właśnie w nocy…  Shannon, słysząc o tym pomyśle na backstage’u, od razu zapałał nieukrywanym entuzjazmem, a Tomo ze Stevie’em uznali, że to może być całkiem ciekawy spacer, choć ten pierwszy powiedział, że ze względu na obietnicę, złożoną Vicki jeszcze przed wyjazdem, nie zamierza jakoś szczególnie szaleć. Emma natomiast pokręciła jedynie głową, mówiąc, że wraca do hotelu, bo ma do napisania jeszcze kilka maili.

Amsterdam, z jednej strony europejski przedsionek piekieł, z drugiej miasto pełne swobód i wolności, czyli czegoś, w czym łatwo odnajduje się grzech, zdążył pokazać nam już jedno swoje oblicze – ludzi, którzy byli tak bardzo podekscytowani, że niektórych nie dało się powstrzymać przed nieco niecenzuralnym zachowaniem. W czasie koncertu na wybiegu wylądował stanik…

Jared z wiele mówiącą miną podniósł koronkową bieliznę - w której moim skromnym zdaniem było więcej dziur, niż materiału - w czasie setu akustycznego, przerywając znane mi już Hurricane, pytając się, gdzie znajduje się jej właścicielka, bo bardzo chętnie oddałby jej zgubę, choćby natychmiast – tu popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem, ale chyba nie zauważył mnie stojącej na drugim końcu sceny – dodając, że jeszcze niedawno nosił podobny, co spotkało się z bardzo entuzjastyczną reakcją tłumu.

Wiedziałam, że do roli Rayon wiele poświęcił, ale opowiadał też, że czasem sprawiało mu mnóstwo radości chodzenie w szpilkach i spódnicach, dzięki czemu mógł poczuć, jak czują się tak właściwie aktorki, z którymi do tego momentu zdarzało mu się pracować. Zresztą, to była chyba tajemnica poliszynela, bo wszyscy wiedzieli co zrobił: będąc w trasie nie mógł pojawić się na castingu do roli, więc pożyczył od Emmy jaskrawy, różowy sweter - od kiedy Emma nosiła taki kolor - kupił szminkę i pokazał się reżyserowi na Skype z ułożonymi lokami, makijażem, mówiąc dokładnie jak transseksualistka. Poza tym chudy jak szczapa nie chciał nosić spodni, źle w nich wyglądał, więc walczył o sukienki i blond perukę, a co za tym szło, również musiał myśleć o tym, by klatka piersiowa nie wyglądała zbyt płasko. Rozumiał też dzięki temu epizodowi, dlaczego cały czas tak bardzo upierałam się przy noszeniu wygodnych bluz i trampek…

Kiedy jechaliśmy na miejsce, nad fragmentem miasta widoczna była nie tyle czerwona, co neonowo zielona łuna, poblask wydobywał się zewsząd, z każdego kolorowego napisu, a na miejscu, w wąskich uliczkach praktycznie na każdym progu i rogu stały nie do końca ubrane dziewczyny, kuszące wdziękami turystów i miejscowych, dwa albo trzy razy minęła nas para gejów, trzymających się za ręce, gdzieś w głębi widać było kilkoro młodych ludzi, palących coś i śmiejących się głośno… Kiedy otwierały się drzwi jakiegoś klubu, na ulicy rozbrzmiewała głośna muzyka, a w powietrzu unosił się delikatny, słodkawy zapach ziół, trochę jakby waniliowy, który Shannon rozpoznał praktycznie od wejścia na główny deptak, mówiąc nam prosto z mostu, że to marihuana. Byłam jedynie ciekawa, skąd wiedział, że to akurat narkotyk.

Po krótkiej rozmowie rozdzieliliśmy się na mniejsze grupki: Shann poszedł sam do jakiegoś miejsca, o którym podobno słyszał, Tomo został ze Stevie’em, a ja z Jaredem zajrzeliśmy do jakiejś hipsterskiej księgarnio – kawiarni – właśnie, Amsterdam był miejscem, w którym hipsterzy mieli wiele do pokazania i zaoferowania, jednakże jeśli coś przestawało być inne, niewytłumaczalne, niezrozumiale popularne, wkraczał do działania mainstream. Rzecz stawała się nudna, zwyczajna, płynąca z nurtem, jak woda w kanałach, otaczających nas – od razu siadając tam. Jared skusił się na herbatę z konopii, o których kelner mówił w samych superlatywach, opisując jej zalety i całe bogactwo składników, jakie zawiera. Szkoda jedynie, że nie wspomniał również o negatywach, a mianowicie najprostszym: uzależnieniu.

Znajdowaliśmy się w mieście grzechu, a mnie z początku nie kusiło, by później się przed kimkolwiek spowiadać, więc wolałam nie ryzykować, ale kiedy spróbowałam naparu z jego filiżanki, herbata bardzo mi posmakowała, czułam jednak, że może być dla mnie nieco za mocna, nawet po rozcieńczeniu, więc wybrałam coś bardziej orzeźwiającego: napój z jabłek i również ekstraktu z tej rośliny. Było nam tam całkiem wygodnie, więc siedzieliśmy obok siebie, przytulając się jak normalna para i rozmawiając bardzo szczerze o prywatnych sprawach, na które może wcześniej nie mieliśmy po prostu odwagi. Opowiedziałam też Jaredowi o tym, jak znalazłam się w Stanach, czyli dalszą część historii, którą poznał jeszcze w domu... Chciałam, pragnęłam, aby krok po kroku poznawał wszystko to, co związane ze mną. Ach, zapomniałabym, w czasie kolejnej kolejki zdecydowałam się już na napar. Cóż, to było naprawdę dobre i skoro mogłam...

Jared przyznał, że w okresie dorastania mieli z Shannonem pewne problemy, związane ze środkami pobudzającymi i narkotykami - to stąd starszy z braci Leto wiedział, co tak pachniało - a w dodatku kuratora na głowie, Constance, która nie umiała powstrzymać szczególnie starszego z braci, więc Jared uciekł, żeby spróbować się wyrwać z bagna, w jakie coraz głębiej wpadał. Zaczął się uczyć, poszedł na studia, został aktorem, a potem powstał zespół - który, jak się okazało, stał się ratunkiem dla Shannona. Wyjaśnił też, dlaczego w City Of Angels pojawia się wers, o który tak go wypytywałam od samego początku – gdyby nie jego reakcja, Shannona mogłoby nie być na świecie.

Nie przypuszczałam, że ci dwaj mężczyźni, którzy tyle osiągnęli, kiedykolwiek mogli mieć takie problemy, zarówno z prawem, jak i z własnym bezpieczeństwem. Ja nigdy nie zetknęłam się z taką sytuacją, mama i tata dbali o mnie i Clarę, starali się dać nam to, co najlepsze i sprawić, byśmy unikały niebezpiecznych środowisk. Może i za bardzo, ponieważ po wypadku nie umiałam bardzo długo ustosunkować się do tego wydarzenia, czując, że wciąż potrzebuję dookoła siebie ochronnego klosza.

Kiedy wróciliśmy do Filoosofa - naszego hotelu - w iście szampańskich nastrojach, było naprawdę późno, więc ledwo wstrzymywaliśmy śmiech, przebiegając po korytarzu, wyłożonym wykładziną, prowadzącym do naszego pokoju. Nie zastanawialiśmy się zbyt długo i już kilkadziesiąt sekund później zdecydowana większość naszych ubrań leżała skłębiona na podłodze, wymieszana, pomięta, a my sami zaanektowaliśmy całkiem miękkie i naprawdę duże łóżko, leżąc na boku i wpatrując się cały czas w siebie z wariackimi uśmiechami. 

Na plecach czułam dłonie Jareda, wędrujące po kręgosłupie, łopatkach, ramionach, potem schodzące niżej, cały czas poruszające się po mnie. Nie byłam mu dłużna, wtuliłam się mocno, nosem dotykając jego szyi, a rękoma w pasie, wcześniej jednak drapiąc go po plecach. Przesadziliśmy. Zdecydowanie, ale w tym szaleństwie jest przecież metoda, prawda? Nikt nas nie pilnował, oboje jesteśmy dorośli, dojrzali, wiemy, co robimy, a poza tym przecież ja już się chroniłam, ponieważ założyłam już pierwszy plaster, a on zawsze pamiętał o zabezpieczeniach. Nie było mowy o jakimkolwiek ryzyku.

Może i na początku nieco zbyt gwałtownie rzuciliśmy się sobie w objęcia, ale potem, kiedy już się uspokoiliśmy… jednym słowem wybuch był nieziemski. Kiedy podnieśliśmy się, posadził mnie na sobie. Nasze usta łapczywie odnalazły się i spokojnie, znajdując własne tempo, poddałam się temu uczuciu. Oplotłam rękoma jego ramiona, wtulając się mocno i czekając na nieuchronne, niech zabierze mnie tam, gdzie tylko zechce, wszędzie będzie mi dobrze, o ile on tam będzie.
Szeptał mi do ucha moje imię, powoli kierując i nie przerywając rytmu, w jakim się zsynchronizowaliśmy, niespiesznego, ale dającego mnóstwo przyjemności. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, oboje zrelaksowani, szczęśliwi, leżąc na łóżku długo jeszcze rozmawialiśmy, by chwila ta nie była jak jakaś przypadkowa, nieprzemyślana, niechciana... W zasadzie to była chciana, nawet bardzo; upewnialiśmy się w tym, że rzeczywiście wiemy, czego pragniemy od życia.

- Jak się czujesz? – dotknął mojej szyi nosem, pytając ostrożnie. Zawsze pytał tak samo, kiedy kończyliśmy. Za każdym razem, czy było to w domu, czy już w Londynie, zawsze chciał wiedzieć, czy na pewno wszystko jest w porządku.
- Jest wspaniale. – odparłam, widząc, jak po raz kolejny przytula się do mnie, całując. - Nie wiedziałam, że może być aż tak fajnie.
Jego szelmowski uśmiech mówił więcej, niż gdyby odezwał się głośno. Wiedziałam, że to z pewnością nie wszystko, co potrafi… W końcu jednak sen zaczął domagać się uwagi, więc resztką świadomości pamiętałam o przestawieniu zegarka, który miał nas obudzić.

Kiedy otworzyłam oczy, w uszach rozbrzmiewał mi dzwonek telefonu, ale nie mojego własnego. Za oknem było już jasno, ptaki ćwierkały, słychać było dźwięki dzwonków, brzęczących za każdym razem, kiedy pod naszymi oknami na ulicy przejeżdżał rower… Sięgnęłam ręką, odbierając słuchawkę.
- Tak, słucham? – zaspanym, zmęczonym głosem, który zabrzmiał raczej jak szept, odezwałam się do słuchawki, przecierając oczy i patrząc mętnym wzrokiem w sufit.
 - Jared śpi? – usłyszałam męski niski głos.
- Kto mówi? – od razu się obudziłam, zmuszona do zastanowienia się, z kim tak właściwie rozmawiam. Nie rozpoznałam głosu przez telefon.
- Shann. O której wróciliście? Emma wydzwania do mnie i Tomo od rana, pytając o was, nie mogła was obudzić, nie odpowiadaliście, kiedy pukała i dzwoniła na wasze komórki i ten numer… Musimy za godzinę jechać, inaczej nie zdążymy na lot.
- Nie wiem, chyba jakoś po trzeciej. – od razu spojrzałam na zegarek w telefonie, załamując się wewnętrznie. Zaspaliśmy! Rzeczywiście, Emma dzwonila kilkukrotnie… – Poczekaj, obudzę Jareda, ogarniemy się i spotkamy niedługo na dole. Jeszcze zadzwonię. – odłożyłam słuchawkę, natychmiast odwracając się w stronę Jareda i budząc go za ramię.
- Jay, musimy wstawać. – kiedy zaczął się wiercić, usiłując zepchnąć mnie z łóżka, wstałam sama, przechodząc na jego połowę i potrząsnęłam nim jeszcze raz. – Jared, zaspaliśmy!

Gdyby kolejny koncert był w bliżej położonym miejscu i moglibyśmy pojechać jakoś inaczej, na przykład autobusem z całym zespołem, z pewnością to, co się stało, w żaden sposób nie wpłynęłoby na dalszy terminarz trasy. W Rzymie tak naprawdę moglibyśmy być dopiero jutro, jechać od razu na arenę i nie zastanawiać się zbyt długo nad dalszymi działaniami, tylko wziąć się od razu do pracy, ale to absolutnie mijało się z celem.
Jared skrzywił się, przecierając oczy, przy czym kiedy zobaczył mnie w stanie najwyższej paniki, zbierającą nasze rzeczy z podłogi, od razu usiadł na łóżku, rozglądając się.
- Dzień dobry, Nia, co się tak właściwie dzieje?
- Nie słyszałeś jeszcze? Zaspaliśmy, jeśli w ciągu godziny z hakiem nie będziemy na lotnisku, samolot do Rzymu poleci bez nas. – szybko otworzyłam walizkę, wyciągając spodnie, marynarkę i bluzkę, a rzeczy z poprzedniego dnia włożyłam do białej torby z kilkoma innymi ciuchami jeszcze z Birmingham, mając w zamyśle oddanie ich w Rzymie do pralni. Słysząc te słowa, od razu zerwał się z miejsca, szybko organizując się dookoła.

- Daj mi chwilę, zaraz wrócę. – Jared pobiegł do łazienki z ubraniami w rękach, a ja po tym, kiedy już posprzątałam swoje rzeczy, sprawdzając, czy nie zostawiliśmy niczego,  zebrałam również swoje rzeczy, wchodząc do zaparowanej, pachnącej miętowym żelem Jareda łazienki, w pierwszej kolejności myjąc zęby i związując włosy na szczycie głowy, żeby nie zamoczyć ich pod prysznicem. To chyba było jeden z najszybszych poranków, jakie w życiu przeżyłam, nawet podczas kursu… Nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego, żebym aż tyle ryzykowała. Szybko zamieniliśmy się, Jared nawet nie zakręcił wody, wychodząc z kabiny, więc w ekspresowym tempie wzięłam prysznic, pospiesznie doprowadzając się do porządku i kiedy wyszłam z łazienki, trzymając w rękach kosmetyczkę, którą wrzuciłam pospiesznie do torby podręcznej, mogliśmy powiedzieć, że oboje byliśmy mniej więcej gotowi. Jared miał jeszcze wilgotne włosy, ale związał je, podczas gdy ja wiązałam buty.

- Zadzwoń do Emmy, że już wychodzimy, obiecałam to Shannonowi.
Podniósł słuchawkę, patrząc na mnie pytająco. – Który to pokój?
- Kierkengaard, to chyba 112. – odparłam, sprawdzając, czy sznurówki na pewno się utrzymają podczas biegu, który miał mnie czekać.
- OK. Emma? My już się zbieramy, możesz obdzwonić resztę. – odłożył z trzaskiem słuchawkę na widełki, szybko podchodząc do walizki, łapiąc ją za rączkę i ciągnąc do wyjścia. – Nia, mamy wszystko?
- Chyba tak. Chodźmy.

Zamknęłam pokój, a wychodząc, oddałam klucze w recepcji. Na dole, zaraz pod wejściem stał busik z szeroko otwartymi drzwiami, z którego machali do nas Tomo i Stevie, wyraźnie rozbawieni. Jared rzucił w ich stronę spojrzenie, które natychmiast uciszyło ich, ale tylko na krótki moment. Emma odwróciła się do nas z przedniego siedzenia, patrząc na mnie i niego tak, jakbyśmy popełnili zbrodnię przeciwko państwu.
 - Co wy sobie myśleliście? A gdzie jest Shannon?
- O wilku mowa. – drzwi wejściowe do hotelu otworzyły się, a Shannon poprawiając torbę, wiszącą mu smętnie na ramieniu mocował się z przeciągnięciem walizki przez nie. Kiedy kierowca busa zabrał od niego rzeczy, podobnie jak nasze pakując do bagażnika, wsiadł z przepraszającym uśmiechem, malującym się na twarzy.

- Przepraszamy. – czułam się w obowiązku zbiorowo prosić o wybaczenie wszystkich, z którymi współpracowaliśmy. – Mogliśmy tyle czasu nie siedzieć na mieście.
- Albo raczej nie siedzieć po nocy w hotelu i… - Shann wtrącił się w moje słowa. – Wróciłem później od was, widziałem światła w pokoju, przyciemnione, bo przyciemnione, ale doskonale wiem, że nie gruchaliście jak gołąbeczki w gniazdku, tylko się pie…
- Przestań. – zaoponowałam, przerywając mu. Doskonale wiedziałam, co chciał powiedzieć, ale mógł nieco bardziej cenzurować swoje słownictwo przy wszystkich. – To, co robiliśmy, to nasza sprawa, a nawet jeśli to, o czym myślisz, to nie jest twój interes. Ty pewnie też nie byłeś lepszy. Więc jeśli ja nie wpycham nosa w twoje sprawy, ty nie rób tego samego ze swoim, dobrze?
- Nia… - Jared dotknął mojego ramienia, uspokajając – Nie jesteśmy dziećmi, daj spokój, niech mówi co chce. Ważne, że wieczorem było nam – obniżył ton głosu – bardzo, bardzo miło. A ty – zwrócił się do Shanna – rzeczywiście powinieneś pomyśleć o czymś innym. Jedziemy?
- Tak. – Emma od razu otworzyła swoją teczkę, wyciągając z niej kolejną koszulkę z biletami lotniczymi, przeliczyła je, po czym zaczęła rozdawać. – Nia, Jared, siedzicie razem. – wręczyła nam dwa złączone bilety – Stevie z Tomo, tak jak prosiliście wcześniej, Shann z Markiem, który czeka już na lotnisku, proszę, proszę – podała bilety kolejnym osobom. – Ja siedzę z Reni, Fanny z Poppy mają już bilety, a Peter powiedział, że nie przeszkadza mu, że będzie siedział obok kogoś obcego. Cała reszta albo jest już w drodze, na miejscu, albo wylatuje kolejnym lotem bezpośrednim. Jak tylko dojedziemy na Schiphol, idziemy od razu do terminalu B, jest tam salonik do odprawy dla nas. Całe crew już tam siedzi i czeka tylko na nas. Obsługa wie, że nie zdążyliśmy przez spóźnialskich – znacząco na nas spojrzała - zjeść śniadania, więc będzie czekała na nas kawa, herbata i coś do przekąszenia.

Słyszałam w głosie Emmy ton pełen przykrości, że tak bardzo zawiedliśmy; z drugiej strony: samolot nie odleciał, myśmy zdążyli ze wszystkim – no, prawie – ale mogliśmy bardziej się postarać. Resztę podróży przejechaliśmy w ciszy, a ja przytuliłam się do Jareda, czując, że chyba nie do końca ten dzień zaczął się tak, jak powinien. Objął mnie ramieniem, uspokajając. Oboje wiedzieliśmy, że lepiej, żebyśmy już dziś nie zadzierali z Emmą, która wyraźnie była zdenerwowana całą tą sprawą.

Na Schiphol rzeczywiście wszyscy już czekali, więc kiedy oddaliśmy nasze walizki do odprawy, usiedliśmy wspólnie przy kilku stolikach w kształcie plastra miodu, wcześniej wybierając z bufetu smakołyki, jakie zostały nam zaproponowane. Obok każdego z talerzy stała tabliczka z dziwną, holenderską nazwą, więc przez dłuższy moment zastanawiałam się, co wybrać, ale ostatecznie padło na ciastka, nazwane ontbijtkoek – usłyszałam od obsługującego nas stewarda, że warto zamoczyć je w kawie, bo mają bardzo wyrazisty smak.

Miała stuprocentową rację: były naprawdę dobre, smakowały jak połączenie pierników, które tata kupował w niemieckim sklepie zawsze przed Bożym Narodzeniem, z chrupiącymi ciasteczkami owsianymi. Czułam przyprawy; mnóstwo cynamonu, ostrego imbiru, goździki i inne smaki, których nie umiałam rozpoznać.

Reni i dziewczyny zajadały się tostami, posmarowanymi masłem orzechowym i posypanymi płatkami czekolady, co mocno mnie zaskoczyło, ale Jared również poszedł za ciosem, wybierając to samo, co one, przez co w pewnym momencie miałam ochotę się z nim zamienić. Na szczęście, widząc moje tęskne spojrzenie, podzielił się ze mną, a ja oddałam mu kilka ciasteczek. To było pyszne! Chyba znalazłam nowe ulubione śniadanie… Z nową energią mogliśmy lecieć dalej, do Rzymu. Bella Italia.

------------------------------------------
Witajcie,
Wyjeżdżam jutro w Pireneje, gdzie będę miała bardzo mocno ograniczony dostęp do Internetu [czytaj: tam, gdzie będzie dostępne Wi-Fi, tam będę zaglądała do Sieci] na jakiś czas - z moich rachunków wynika, że na około dwa tygodnie, może nieco dłużej - więc nie martwcie się, jeśli nie otrzymacie odpowiedzi na Wasze komentarze od razu - mam nadzieję, że będzie ich równie sporo, co i ostatnim razem. Za wszystkie jestem Wam wdzięczna, bardzo za nie dziękuję, to motywuje, pomaga i dodaje chęci i sił do pisania.

Tak czy inaczej, mój wypad nie oznacza, że zostawiam bloga: biorę ze sobą komputer i w Pirenejach zamierzam łapać inspiracje, karmić Wena pomysłami i pisać - zaraz po powrocie obiecuję, że opublikuję kolejny fragment.
Odpoczywajcie i mądrze korzystajcie z wolności :)

Ściskam,
S.

8 komentarzy:

  1. no, no zaszli E. za skórę , muszą się trochę hamować - myślę że ciężko będzie i nie jedna przygoda jeszcze przed nimi , pozdrawiam K.B.
    ps. zazdroszczę ternu w który jedziesz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niełatwo pohamować ludzkie potrzeby, tym bardziej te. Przygód będzie cała masa, to dopiero początek trasy. A zresztą... Emma, choć niezwykle poważnie traktuje swoją pracę, jest bardzo ludzka i rozumie wiele rzeczy. Wszystko jest dla ludzi.

      S.

      Usuń
  2. Aha, to ja już wiem o co chodzi z tym zapewnieniem z końca poprzedniego rozdziału. xD
    " w czasie setu akustycznego, przerywając znane mi już Hurricane, pytając się, gdzie znajduje się jej właścicielka, bo bardzo chętnie oddałby jej zgubę" - to zdanie rozwaliło mnie doszczędnie.
    Podobał mi się moment bliskości Nii i Jareda. Był wyrafinowany, nic nie było w prost, a było wiadomo o co chodzi. Subtelny.
    Zauważyłam, że Nia jest bardzo roztropną dziewczyną.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja też płaczę ze śmiechu, czytając jeszcze raz i kolejny fragment z latającymi stanikami :D
      Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy.

      Tak czy inaczej, dziękuję za opinię - zależy mi na takiej delikatności, subtelności - nie róbmy ze wszystkich scen +18 opisów rodem z Greya czy innego tekstu o tym pokroju. Jeśli w ogóle ma on jakąkolwiek jakość, powiedzmy szczerze.

      S.

      Usuń
  3. Cześć! Przeczytałam całe Twoje opowiadnie właściwie na jednym tchu więc teraz czas na komentarz ;)
    Zacznę od tego, że jestem na tel wiec przepraszam za wszystkie błędy (chociaż postaram sie aby ich nie było ) :) ogólnie rzecz biorąc opowiadanie jest bardzo ciekawe i wciągające, ponieważ ty wiesz w jakim kierunku zamierzasz i to jest dobre ! Wiesz czego chcesz i co chcesz pokazać a do tego masz zabójczy styl :3 oczywiście w dobrym sensie xD mam wrażenie, że gdzieś tam koło ciebie wisi dokładny grafik tego co bedzie w jakim rozdziale, a to ma swoje dobre i złe strony ;) plusy tego są takie, że ty sama wiesz na czym stoisz a my, czytelnicy, odbieramy to przez to jako perfekcionalne i idealnie ułożone, ale (zawsze jest jakieś ,,ale'') są tez minusy ;-; na przykład to, że w pewnych momentach opowiadnie zaczyna być nudne i brakuje my tej iskry, które raz jest a raz tak jak właśnie mowię, jej nie ma ... Właściwie przez ostatnie kilka rozdziałów jest spokojnie aż za bardzo ! Rozumiem, że chcesz do tego podejść realnie i tak jak to na prawdę by było ale moje szare rzeczywiste zycie mam na codzień, a tym opowiadaniem chce sie odbić od tego co mnie otacza ;) Czasami mam wrażenie ze piszesz zbyt monotonnie ;-; (nie martw sie czy tak czy tak jest zajebiste ale ja lubie narzekać )
    Co do postaci
    Melani - Ahhhhhhh... Czy ona nie jest za poważna ? Za mało rozrywkowa i jakby taka za mało hhmmm młoda ? Nie wpakowuje sie w żadne tarapaty, nie upija sie , nie jest nietaktowna!!!! Nic, zero! Ona jest za idealna i to jest problem bo nie jest wyrazista (na początku było nawet nawet ale teraz to serio ) ;) jej dobra strona jest na pewno to ze jest słoma i nie zapatrzona w siebie co jest plusem xD
    Jared - dziadu, ahhhh :3 o nim to ja bym sie mogła rozpisywać latami :) kochany , zabawny , lekko zarozumiały, słodki ;) hehe nie no dobra koniec fangirlowania nad Jarosławem :) koleś ma jedną poważna wadę ! Za mało w nim jego! (Tak tak wiem jestem psychiczna ) po prostu to nie jest ten Jarek którego znamy i kochamy! Ten tutaj ma za mało tego czegoś ;) młodzieńczego blasku, pomyłek , pewności siebie, romantyzmu i kontrowersyjnego zachowania ;) na początku chociaż był zazdrosny a teraz ? Za szybko sie naprawił .

    Co do całej reszty to tak jak mówiłam jestem na tel wiec przepraszm ale nie mam siły ich wszystkich tu opisywać ale muszę Ci powiedzieć że jedna osoba jest idealna ;) Costance ;) taka jaka sobie wyobrażam bez żadnego ,,ale''

    Czy mam jakieś inne uwagi? No jasne ! No bo kto nie lubi konstruktywnej uwagi od Cioci L'AEMA (skrót od moje pełnej nazwy xD)
    -na początku były dziwne zmiany czasu i wydarzeń przez co strasznie sie motalam i miałam wrażenie ze coś ominelam ale jednak nie wiec to po prostu było jakieś zbyt skomplikowane ;)
    -w związku Jareda i Nii jest za mało jakiejś takiej pikanterii i smaczku (if u know what i mean ) przez co wydaje mi sie ze czasami są jak stare małżeństwo
    -za mało jest ,,ich'' !!! Ich relacji , rozmów uczuć jej do niego i takich tam innych pierdol które robią i myślą ludzie w związkach ;)

    Na dziś to koniec bo mi palce odpadają...mam nadzieje, że cię nie zrazilam moim komentarzem, bo nie to maiałam na celu ;) po prostu uważam ze konstruktywna krytyka i pochwała dają większego kopa w dupę i bardziej mobilizują niż jakieś ,,fajne czekam na next'' czy coś ;) Jestes świetna i pisz dalej bo czekam ;)
    Pozdrawiam i życzę weny
    L'AmourEstMonAir
    Ps. Zakładam bloga (który oficjalnie ruszy 1 września a teraz jest prolog ) moge liczyć na to, że wpadniesz ?
    30stm-a-new-reality.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję po tysiąckroć! To jest coś, o co od początku mi chodziło, żeby ktoś (nie ocenialnia, bo na nich niestety się nacięłam) wytknął mi to co trzeba. A że zabrałam na urlop laptopa... miałam czas, żeby wszystko przemyśleć.

      Przyznaję: grafiku jako takiego - z notatkami, kiedy konkretnie coś się zdarzy - nie posiadam, ale rzeczywiście, mam w rękopisie rozdziały trasy poukładane kolejnością z pewnymi zdaniami, lub słowami - kluczami (tak można to nazwać) i choć pilnuję tego układu, to jednak pozwalam czasem na trochę rewolucji.

      Co do uwag dotyczących Jareda: wzięłam je sobie do serca, mam nadzieję, że już od kolejnego rozdziału będzie widać efekty pracy nad jego osobowością.
      Nia: jest osobą, która przeżyła naprawdę wiele w swoim krótkim życiu, więc z dużymi trudnościami przychodzi jej konieczność wydostania się z bunkra, który zbudowała dookoła siebie. Myślę jednak, że ta trasa jest też czymś, co pozwoli go choć częściowo zburzyć. Nad jej zachowaniem również miałam okazję popracować w górskiej ciszy, więc efekty powinny pojawić się praktycznie od zaraz.

      Zupełnie nie zraziłaś mnie tym komentarzem, jestem Ci za niego naprawdę wdzięczna, bo pokazał mi realny kierunek, w którym w tej chwili wszystko powinno pójść dalej. Myślę, że z każdym kolejnym rozdziałem będzie widać wszystko to, czego do tej pory było za mało, lub nie było wcale.

      Pozdrawiam,
      S.

      Usuń
  4. z jednej strony rozumiem Emme, że się wściekła, że mogli nie zdążyć, a z drugiej... chyba zaczęłabym się z nich śmiać. zdarza się nawet najlepszym po prostu zaspać. w ogóle zdziwiłaś mnie tym małym erotykiem, myślałam, że nie będzie aż tyle, tylko ledwo wspomniane. :D ale jednak mnie masz, było co chciałam i cieszy mnie to. jedno mnie tylko boli, Shannon powinien dokończyć i jeszcze powiedzieć to ostrzej; przekleństwa są częścią życia, powinni troche spuścić z kultury.
    Jared jest kochany dla Shannona, dzięki niemu on jest, żyje i go uratował. po raz kolejny mam ochotę sięgnąć po tą ich biografię, ale nie mam jakoś możliwości, ciągle zapominam. a chyba powinnam ją poczytać, bo jedyne co widziałam i to dopiero niedawno, jakiś miesiąc temu to Artifact, a tam nie ma nic o ich przeszłości - w każdym razie tyle pamiętam, bo byłam jakaś rozemocjonowana tym wszystkim, to chyba mi przypomniało listopad 2011... gdyby nie Dżarek, Shann nie byłby taki cudowny jak jest, to jest takie piękne, że oni dalej ze sobą trzymają, a nie oddalili się, chociaż mogliby zacząć prowadzić całkiem inne życia.
    czekam na więcej,

    x, A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu cię mam :) Istotnie, zapomniałam w notce dodać, że to fragment dedykowany, aczkolwiek widzę, że aluzja dotarła, co bardzo mnie cieszy i raduje :)

      Offtopic: biografia Marsów, ta z zeszłego roku, to głównie biografia Jareda, a o Tomo są może dwie kartki i jakieś zdjęcie. O Shannonie jest wspomniane coś tam gdzieś tam, jak zwykłam mawiać, ale szczerze mówiąc, więcej informacji znajdziesz w Internecie. Mniejszy koszt.

      Ja też się cieszę, że Dżarek i Shannie ze sobą dalej trzymają, bo większość zespołów, w których bracia grają/grali razem, rozpadło się znacznie szybciej...(nie, absolutnie nie mam na myśli MCR), a tu szykuje się już piąta płyta na horyzoncie.

      Ściskam i dziękuję,
      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)