W końcu po Rzymie i całej nocy, którą przespaliśmy w –
powiedzmy… - względnym spokoju, ponieważ chciałam wypróbować z Jaredem coś, co
przeczytałam w Internecie – bądź co bądź zajęło nam to trochę czasu, ale się
opłaciło. Zawiązanie oczu zmieniło wszystkie doznania, jakie do tej pory
miałam, zapewne i jemu, kiedy karmiłam go na ślepo kostkami jego ulubionej czekolady,
gruszką z ziarenkami i miękką, soczystą brzoskwinią również się to podobało.
Dotarliśmy do miejsca, w którym miał odbyć się ostatni
koncert na terenie Włoch: na Sycylię. Im bardziej na południe Europy
zmierzaliśmy, tym goręcej robiło się dookoła – zresztą, krążyły wśród nas
informacje, że cały kontynent płonie z gorąca z powodu napływających fal
upalnego, saharyjskiego powietrza, a całą ekipą pochłanialiśmy coraz większe
ilości wody. Nie mam pojęcia, ile butelek opróżniliśmy przez ten czas…
Nasz
kierowca wspomniał, że musiał zrobić w nocy podczas zamiany szoferów dodatkową
przerwę na nabranie wody pitnej. Jared poprosił też dziewczyny o przekazanie,
by organizatorzy, poczynając od Catanii, załatwili dla wszystkich dodatkowo
tabletki z elektrolitami, takie w sam raz do rozpuszczenia w napojach, albo, w
zastępstwie, napoje izotoniczne. Jak mi tłumaczył, nie chciał, aby ktokolwiek
padł mu w trasie, a pobyty w szpitalu były absolutnie niewskazane w naszej
obecnej sytuacji – gdyby ktoś utknął na Sycylii, dalsza część trasy zawisłaby
pod wielkim znakiem zapytania – nie było dwoje takich samych specjalistów w
tym, co robiliśmy. Siedzieliśmy w jednym z autobusów, jadących na wyspę, podjadając
pokrojone owoce i rozmawiając; w tej chwili jednak Nightliner stał na promie,
który miał przetransportować nas i całą załogę do Catanii.
Praca bardzo mi się podobała, a każde kolejne miejsce, w
którym lądowaliśmy, było jeszcze piękniejsze od poprzedniego, a organizatorzy
starali się wypełnić całą listę życzeń w jak najlepszy sposób. My w zamian
dawaliśmy z siebie wszystko, co mogliśmy, by wszyscy byli szczęśliwi.
Zdjęcia,
jakie robiłam, w pewnym momencie stały się dla mnie jedną z najważniejszych
chwil dnia, wyłączając oczywiście niektóre noce, które stały się nieco krótsze…
Jared był jak wulkan energii: owszem, długo pracowaliśmy, nawet bardzo długo,
praktycznie w każdej wolnej chwili okazywało się, że jest jeszcze coś, co
trzeba zrobić, ale zauważyłam pewien powtarzający się schemat, poza w
większości przypadków stałą setlistą: praktycznie od razu, kiedy tylko
wracaliśmy z koncertu, najpierw lądowaliśmy pod prysznicem, czasem osobno,
czasem razem, chcąc zaoszczędzić nieco czasu, a po kolacji – najczęściej
wspólnej, choć czasem zamawialiśmy ją do pokoju, wykorzystywaliśmy pozostałą
energię na seks. O dziwo, zaczynałam czerpać z tego wszystkiego przyjemność.
Jared zaskakiwał mnie praktycznie każdego dnia i wieczoru nowymi pomysłami, ale
z drugiej strony naprawdę staraliśmy się nie przesadzać… Cieszyłam się, że zdecydowałam
się na wizytę u lekarza – przynajmniej nie miała czekać mnie żadna
niespodzianka podczas trasy… Rzeczywiście, tak jak mówiła Emma, z dnia na dzień
czułam się znacznie lepiej. A on... On wykorzystywał to z premedytacją.
Catania, mała, maleńka wręcz miejscowość na wyspie, na którą
zmierzaliśmy, była tym ważniejsza, że nie miał być to normalny koncert z pełnym
nagłośnieniem, wszystkimi atrakcjami: balonami, konfetti, wyrzutniami konfetti,
ciężkim sprzętem – większość rzeczy pojechała prosto z Rzymu do Paryża, a my
zabraliśmy ze sobą absolutne minimum, które zmieściło się w bagażnikach
Nightlinerów. Church of MARS, o którym tyle słyszałam z opowieści dziewczyn, miał mieć swoje miejsce
właśnie na tej włoskiej wyspie, w niewielkim amfiteatrze nad samym morzem.
Mieszkaliśmy
z ekipą w przepięknym hotelu w Catanii, naprawdę niedaleko morza. Tutaj chyba
wszystko znajdowało się niedaleko morza lub plaży. Z tego, co zdążyłam usłyszeć
podczas wspólnych rozmów, zespołowi, Emmie i Shayli, no i jeszcze Reni,
przypadły bardziej rustykalne, pokryte kamieniem pokoje, z wystającymi belkami
i pociemniałymi bierzmami na suficie, położone na najwyższym piętrze, do
którego tylko my mieliśmy dostęp, nikt inny z crew, o ile nie posiadał
odpowiedniej karty do windy. Poppy mówiła, że w pokoju, który zajmowała z Fanny
było już bardziej nowocześnie, choć nadal zauważały elementy rustykalne.
Z jednej strony, było naprawdę dobrze wiedzieć, że mam przy
sobie dziewczyny, że zawsze możemy pogadać, ale z drugiej już dowiedziałam się,
że jeśli mieszkamy wspólnie na jednym piętrze, zarezerwowanym na wyłączność,
wszyscy rzadko zamykają drzwi na klucz, pozostawiając ten przywilej na
wyjątkowe sytuacje. Wystarczyło zapukać. Z jednej strony było to dość dobre
rozwiązanie, ale z drugiej… Kiedy Jared poszedł do Emmy omówić z nią kilka
szczegółów dotyczących dojazdu do amfiteatru i zaplecza, a minęło trochę czasu,
wrócił bardzo zadowolony. Nie wiedziałam tylko, dlaczego, aż do momentu, kiedy
zamknął się w naszej łazience, a ja jakiś czas później usłyszałam dobiegający z
korytarza krzyk.
- Kto mi, do cholery, zabrał moje lakiery do paznokci?!? –
kiedy wyszłam na korytarz, rozglądając się – podobnie jak Reni i Tomo,
wyglądający z pokojów – zobaczyłam rozwścieczoną Emmę. Niemożliwe. Emma, ocean
spokoju, nawet w sytuacjach kryzysowych, praktycznie przez cały czas
uśmiechnięta…? Australijka krzyczała tak, jak oparzona.
- Emma, pomyśl spokojnie. – Shayla położyła jej rękę na
ramieniu, uspokajając – Na pewno nie dostały nóg i nie poszły. Gdzie je
widziałaś, albo spakowałaś po raz ostatni? Pamiętam, że wczoraj poprawiałaś te
pomalowane na krwistą czerwień.
- Były w kosmetyczce, tej, którą zostawiłam na szafce obok wejścia,
tej komódce. Nigdzie indziej ich nie wkładam. Czerwony jest, te do french
manicure też są, a pastelowe?
Jakąś chwilę później z naszego pokoju wyszedł Jared z
dziwnym uśmiechem na twarzy. Nie zdziwił się, że Emma dostała czegoś na kształt ataku apopleksji?
- Widziałeś lakiery Emmy? Mówiła, że się jej zapodziały. –
kiedy stanął przy mnie, cicho zapytałam.
Wystarczyło kilka sekund, kiedy mnie objął, żebym zobaczyła dość
nierówno pomalowane na limonkową zieleń, morski błękit, jasny róż i słoneczny,
cytrynowy żółty paznokcie. Jared! Co za człowiek…
- Chyba znalazł się winowajca. – mruknęłam tak, że tylko on
mnie usłyszał i pociągnęłam Jareda ze sobą, który jednak zaparł się o dywan,
kiedy zorientował się, co planuję. – Chodźcie zobaczyć. Daj rękę. – kiedy
pokazałam Emmie, Shayli, Reni i stojącemu nieopodal Tomo, którzy do nas
podeszli moje znalezisko, Chorwat zaczął się śmiać. Naprawdę głośno…
- Naprawdę, jakbyś nie mógł najpierw zapytać, przecież
pożyczyłabym ci! A teraz z łaski swojej oddaj te lakiery. – Emma wydawała się
być obrażona, więc kiedy tylko Jared wyciągnął niewielkie, kilkumililitrowe
buteleczki z kieszeni spodni, zobaczyłam przelotny cień uśmiechu na jej twarzy.
– Aha, ten żółty nie do końca chyba ci pasuje. – wytknęła, nim odwróciła się,
odchodząc.
Nie miałam pojęcia, ile osób kupiło bilety, jednak
wiedziałam, że liczba gości nie przekroczy trzystu, ponieważ ze względu na
zabytkowy charakter miejsca nie mogliśmy wpuścić tutaj tłumu, jak w wypadku
normalnych, nowoczesnych hal koncertowych. O dziwo, widownia w amfiteatrze była
nader spokojna, jednak obiektywy niektórych aparatów bardziej przypominały mi
mój własny sprzęt, czy ten Petera lub Marka, niż ten dozwolony zwykle w czasie koncertów.
Nic dziwnego, tutaj jedyną kontrolę biletów sprawowała Reni ze swoim zespołem.
Czekaliśmy dość długo, Jared nalegał, byśmy zaczęli pracę dopiero wtedy, kiedy
słońce będzie bliskie zachodowi, a to ze względu na scenę, otwartą na morze.
Niektóre piosenki znałam, ponieważ posłuchałam się kilku
osób i przejrzałam poza nagraniami koncertów jakieś dema, które podrzucił mi
Shannon, jednak na takim koncercie wszystko było możliwe. I rzeczywiście, tak
się stało. Robiąc zdjęcia z widowni, z wielkich, kamiennych stopni, słuchałam
czegoś zupełnie nowego no i tego, co już znałam, tylko w innym wydaniu. Kings and Queens, Up In The Air – a tak nawiasem, naprawdę ciekawie brzmiała w wersji
akustycznej – Closer To The Edge, The Kill, Hurricane, From Yesterday
i parę innych piosenek, których tytułów nie pamiętałam, do tego bardzo zabawna
aranżacja Conquistador w wersji
reggae – musiałam jedynie po wszystkim uświadomić Jaredowi, że źle wypowiada to
słowo i powinien inaczej je akcentować podczas śpiewania, gdyż w innym razie
zjada ostatnią sylabę. No i oczywiście moje ukochane Do Or Die. Za każdym razem, kiedy widziałam energię publiczności
lub słuchałam w czasie próby słów, czułam, jakby i to mnie dotyczyła po części.
Wiele razy krzyczałam głośno w trudnych chwilach, starając się wyrzucić z
siebie wszystko, ale to, ta piosenka była momentem, kiedy i ja głośno śpiewałam
z szerokim uśmiechem na twarzy. Ba, nawet wtedy, kiedy nagrywałam, więc kilka razy uświadomiłam sobie, że słychać mój głos naprawdę wyraźnie.
- Ta piosenka oficjalnie nigdy nie znalazła się na żadnej z
płyt, ale wy, nadspodziewanie, zupełnie nie wiem jak, ale jakoś ją
znaleźliście. – Jared z wyraźnym przekąsem oznajmił widowni, co zagra, po czym
poprawił pasek gitary, wiszącej na ramieniu. – Witness.
Witness, tell me, what you think of my life?
Judge me, jury, if I'm wrong or I'm right
I've got secrets and lies that would blow your mind
You're the one who taught me not to love
I'm the one who taught you to say no
Judge me, jury, if I'm wrong or I'm right
I've got secrets and lies that would blow your mind
You're the one who taught me not to love
I'm the one who taught you to say no
Stevie grał z tyłu na gitarze akustycznej, podgrywając
Jaredowi w tle. Jednak to on stał całkiem sam na środku kamiennego amfiteatru,
otoczony przez Tomo z gitarą i bębnem, no i rzecz jasna Shannona za perkusją,
tylko z gitarą w świetle jednego czy dwóch reflektorów, ubrany na biało, z
koroną na głowie – skąd on ją wytrzasnął? – i rzeczywiście, tłum wpatrywał się
w niego jak w obrazek.
Jesus, save me, I’m along with this hell
Murder, madness, can escape from myself
I’ve got secrets and lies that would change your mind
You're the one who taught me not to love
I'm the one who taught you to say no
I'm the one who taught you to say no
Slow down, slow down, slow down, don’t let go
Była jeszcze
jedna piosenka, której nie znałam, a na którą widownia zareagowała bardzo
entuzjastycznie. Jared później powiedział mi, że to utwór z drugiej płyty,
którego nie grają za często, bo po prostu nie nadaje się on na normalne
koncerty.
Did we create a modern
myth?
Did we imagine half of it?
Would happen in a thought from now
Save yourself
Save yourself
The secret is out
The secret is out
Did we imagine half of it?
Would happen in a thought from now
Save yourself
Save yourself
The secret is out
The secret is out
Widziałam, jak grając wstawkę
pomiędzy zwrotkami, Tomo lekko się kołysał. Nawet nie spoglądał na gitarę, wydobywając
z niej dźwięki najwyraźniej z pamięci.
To buy the truth
And sell a lie
The last mistake before you die
So don't forget to breathe tonight
Tonight's the last so say goodbye...
The secret is out
The secret is out
The secret is out
The secret is out
And sell a lie
The last mistake before you die
So don't forget to breathe tonight
Tonight's the last so say goodbye...
The secret is out
The secret is out
The secret is out
The secret is out
Goodbye,
Goodbye
Goodbye…
Nie miałam
pojęcia, ile razy on powtórzył to jedno słowo. Z pewnością co najmniej
trzynaście, bo potem zgubiłam się w liczeniu…
W pewnym
momencie w czasie This Is War -
którego i tak całą pierwszą zwrotkę zaśpiewała widownia - Jared z brzęknięciem nagle przestał grać i z miną, która nie
wróżyła nic dobrego, zaczął majstrować przy gitarze, mamrocząc coś pod nosem.
Kiedy jednak zdał sobie sprawę z tego, że słychać, jak mówi, odsunął się o krok
w tył. To jednak w niczym nie pomogło, ponieważ nadal wszyscy wszystko
słyszeli. Zbiegłam na dół, stając z
przodu i starając się zorientować, co się stało. Do Jareda podbiegł chyba
Claude, w ciemnych okularach, unosząc je nieco i zerkając, po czym zabrał od
niego instrument. Głosy, dobiegające z widowni stały się coraz głośniejsze.
Ludzie przestawali być zadowoleni z tego, co się stało. Przerwa zaczynała
przeciągać się nieco zbyt długo, więc wcisnęłam przycisk na słuchawce.
- Emma,
wiesz, co się dzieje? Nie chcę schodzić, żeby nie wywoływać paniki.
- Już tam
jest Claude, Robert też szuka ewentualnej przyczyny przy konsolecie. Nie musisz
interweniować. Podrzuć mi tylko przy najbliższej okazji kamerkę.
- Widzicie?
– kiedy Jared kilka sekund później stanął przy mikrofonie – najwyraźniej Emma
dała mu znać że się martwię - kręcąc głową z
niezadowoleniem – Moja gitara postanowiła odmówić mi posłuszeństwa: dwie
struny pękły, a to oznacza, że nie zagram dziś zbyt wiele na mojej ulubienicy.
– uśmiechnął się – Ale to nic. Damy sobie radę.
Zaczął
śpiewać, kiedy rozległy się głośne brawa.
- Nia,
jesteś gotowa? - usłyszałam w słuchawce,
na co skinęłam głową w stronę Emmy.
I believe in nothing, not in end and not in start
I believe in nothing, not in peace and not in war
Niestety,
nie wszyscy do końca pamiętali słowa, więc Jared śpiewał, śmiejąc się
jednocześnie. Jak było to
możliwe?
I believe in nothing, not the day and not the dark
- Omińmy to.
– z pewnością miał na myśli fragment tekstu… On chyba też do końca go nie
pamiętał.
I believe in nothing, but the beating of our
hearts… - tu przyłożył do serca złożone dłonie, uśmiechając się szeroko. Jak bardzo kochał to, co robił; nie dało się tego opisać słowami.
Jared
zdecydował się również zachęcić innych do śpiewania, podobnie jak w Londynie,
więc bez żadnego wyraźnego powodu z mikrofonem w ręku zaczął wspinać się
najpierw po stopniach, a potem śpiewając dalej, dotknął parę osób, które
zareagowały uśmiechem. Kilkukrotnie to widownia wyręczała go w czasie piosenek,
ale przez kilka chwil miałam również dziwne wrażenie, jakby głosy zupełnie
zagłuszały muzykę i tak wzmocnionych gitar. Wprawdzie tym razem nie stał przed
tysiącami, jak w miastach na arenach, ale widać było i tak, czułam, że wkładał
tyle samo pracy w to, by dać dobry koncert. Kiedy odzyskał gitarę, zagrał
jeszcze dwie piosenki, po czym pożegnał się i zszedł ze sceny, a za nim Tomo,
ponieważ Shann jeszcze chwilę stał na scenie, rzucając pałeczkami. Na
backstage’u mieliśmy przygotowane ubrania na zmianę, ponieważ te, w których
pracowaliśmy, zupełnie nie nadawały się do tego, by wyjść gdziekolwiek indziej.
- Chodź, pójdziemy na długi spacer plażą, a stamtąd już
spokojnie przejdziemy tarasem do hotelu. Nikt nie będzie nam przeszkadzał,
porozmawiamy, spalimy trochę kalorii z tego przepysznego musu owocowego… -
kiedy wychodziliśmy wraz z Tomo, Shannem, Emmą i resztą crew z włoskiej,
rodzinnej knajpki – chyba zajęliśmy im wszystkie stoliki - w której byliśmy na bardzo
późnej kolacji, Jared wyraźnie sugerował mi, abyśmy niekoniecznie wracali od
razu ze wszystkimi. Ostatnio spędzaliśmy mnóstwo czasu w czymś na kształt
małego stadka, więc wyglądało na to, że ta sytuacja zaczyna działać mu na
nerwy.
Miałam na sobie prostą, koronkową białą sukienkę oraz
cienkie, kremowe pareo, by osłonić nieco ramiona przed wiatrem, a Jared wybrał
jedną z koszul, tych nieco bardziej wyjściowych i spodnie, z daleka
przypominające legginsy. Naprawdę miał nogi jak kobieta; gdyby ktoś kazał mu
stanąć za rogiem i wyciągnąć jedną z nich, szczególnie w rajstopach i
szpilkach, byłam absolutnie pewna, że wiele osób zmyliłaby ta sytuacja.
Szerokim deptakiem, o tej porze pełnym rozświetlonych
kafejek, pełnych ludzi, nie tylko turystów, ale też i miejscowych, wyszliśmy na
piękną, piaszczystą plażę. W powietrzu unosił się zapach słonej wody i
wodorostów, wyrzuconych na brzeg, słychać było szum fal, czuliśmy też delikatny,
ciepły wiatr, wiejący od lądu. Niezwiązane kosmyki włosów Jareda zaczęły wpadać
mu do oczu, a jego walka z nimi była czymś, co szczególnie mnie rozbawiło, więc
chichocząc, wyjęłam z torebki cieniutką gumkę do włosów, wręczając mu ją i
kończąc tym samym jego cierpienia. Mi długie włosy nie przeszkadzały, wręcz
przeciwnie, stanęłam pod wiatr, śmiejąc się głośno i czując, jak loki odfruwają
do tyłu.
- Podoba ci się, prawda? - widziałam na twarzy jego uśmiech,
pełen szczerości. Zwykle nie kryliśmy się przed innymi, Jared przez cały czas
wyraźnie pokazywał, że bez wahania zrobiłby naprawdę wiele, ku uciesze ekipy,
która tworzyła na nasz temat niestworzone historie… Poppy i Fanny zaopatrywały
mnie w porcję świeżych ploteczek praktycznie za każdym razem, gdy tylko się
widziałyśmy, Emma obserwowała wszystko, ekspresowo wyciągała z tego wnioski i
choć nie
komentowała głośno, czasami czułam się przy niej tak, jakbym dostawała
reprymendę od tatusia.
Wiedziałam, że prędzej czy później piasek dostanie mi się do
sandałów, drapiąc w stopy, więc zatrzymałam się na moment, ściągając je i
biorąc do ręki. Wolałam nieść rzymianki, niż zniszczyć je przy pierwszym
zamoczeniu stóp w wodzie, jeszcze ciepłej po całym dniu. Odbiegłam kawałek od
Jareda, ciesząc się jak dziecko z chwilowej wolności i bez skrępowania śmiejąc
się głośno. Kiedy mnie dogonił, rozglądając się dookoła, złapał mnie i podniósł
w powietrze, jak baletnicę. Nie mogłam uwierzyć, że to właśnie się dzieje, że
nikt nie widzi naszych poczynań, że nikt nie skomentuje naszego zachowania,
wreszcie mogliśmy być sobą z dala od domu.
Plaża w Catanii była szeroka, ale niezbyt długa, więc
wkrótce stanęliśmy przy jej cyplu. Wokół nas panował spokój, cisza, nad nami
rosły drzewka i krzewy typowe dla śródziemnomorskiego klimatu, a kiedy
spojrzałam w dal, nieopodal brzegu morza widać było mieliznę z jasnego piasku,
którą naniosła woda.
- Chodź, pójdziemy tam. – Jared wziął mnie za rękę, prowadząc
prosto w morze. Zatrzymaliśmy się jednak przy brzegu, gdzie podwinął spodnie do
kolana, chroniąc je przed wilgocią – Nie jest tutaj głęboko, wody jest może do
łydki. Zresztą, mogę cię podnieść i przenieść. – już, już chciał mnie złapać i
unieść, jednak sama zdecydowałam się wejść do wody. Nie było aż tak głęboko…
ale Jared był wyższy ode mnie, więc w moim wypadku spokojna toń sięgała do
kolan, nim wydostałam się na piaszczystą łachę.
- Zobacz. – wskazałam ręką na łunę, unoszącą się nad
miasteczkiem. - Ale piękna, taka fioletowa. To od zachodzącego słońca?
- Nie, to tylko światła. Ale przypominają te nasze, z
Hollywood Hills, prawda?
Pokiwałam głową. Nie mogłam zaprzeczyć, choć u nas, w Los
Angeles światła były raczej żółtawe, jak słabo tlące się płomyki. Słyszałam,
jak łomocze mi serce. To było coś innego, niż do tej pory, więc wiedziałam, że
to jakiś inny, nietypowy moment. Jeszcze nigdy nie zachowywał się tak, jak
teraz. Ujął mnie jedną ręką za ręce, drugą wyciągając coś z kieszeni –
niewielkie pudełeczko, które otworzył. Moje oczy zaszły łzami, więc nie
wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam, co skrywało. Szczerze mówiąc, nie
wiedziałam, jak powinnam zareagować.
Boże. Czy… czy on mi się oświadczał?
- Chciałbym przybliżyć ci cały świat, ponieważ jesteś dla
mnie jego epicentrum. Proszę, uczyń mi ten zaszczyt i zostań ze mną, dopóki
śmierć nas nie rozłączy. To nie jest polecenie służbowe, tylko prośba, tak więc
proszę cię o to, byś zechciała mi oddać swą rękę, a ja postaram się, by
wszystko to, co jest moje, stało się i twoim. Sprawiłaś, że mój świat nabrał
nowych, żywych kolorów, a kiedy się pojawiłaś, dzięki tobie odnalazłem to,
czego zawsze mi brakowało. Jeśli zechcesz, możesz również dzielić ze mną
wszystkie te uczucia. Proszę, przyjmij moje oświadczyny i zostań moją żoną.
Stałam przed nim, przez łzy wpatrując się w jego błękitne,
ciepłe spojrzenie. Gardło miałam związane w supeł, nie myślałam nawet o tym, by
oddychać jak zwykle, łapiąc jedynie hausty powietrza raz na jakiś czas i nie
wiedząc, co mam odpowiedzieć. Chyba… nie, na pewno kochałam tego mężczyznę,
pomimo wszystkiego, co się nam przydarzyło. Każda kłótnia, każda różnica zdań,
każda chwila spędzona na spacerach lub w domu… Rozumiałam jego przywary, choć
znaliśmy się tak krótko – bo rok przecież nie jest wcale taki długi. Pragnęłam,
żeby był szczęśliwy; ja zresztą również mogłam powiedzieć, że znalazłam swoje
szczęście, bezpieczeństwo, ciepło, stabilizację i coś znacznie cenniejszego
przy jego boku – spokój ducha.
- Jared… - odezwałam się cicho, pomimo tego, że czułam, jak
poza emocjami i nagle rozjaśnionym umysłem przemawia przeze mnie adrenalina.
Jezu. Czy on wiedział, że od zmiany wszystkiego dzielił nas tylko drobiazg?
Wiedziałam, co tak właściwie robię. Rozumiałam ciężar mojej decyzji i
wypowiedziałam sakramentalne słowo, które miało zmienić wszystko to, co
wiedziałam i znałam. Czy dobrze robiłam?
– Tak.
Kiedy wsunął mi na palec delikatny pierścionek, zamknęłam
oczy, czując, jak łapie mnie pod ramiona i podnosi w powietrze, kręcąc się
razem ze mną dookoła własnej osi. Wirując, na twarzy miałam szeroki uśmiech,
będąc wdzięczną wszystkim, którzy sprawili, że znaleźliśmy się w takiej, a nie
innej sytuacji. Nigdy nie śniłam nawet o tym, że znajdę ukojenie i kogoś w
Stanach, a wszystko to spadło na mnie tak nagle… Komu mogłam być wdzięczna?
Profesor Finis za wystawienie mi takich dobrych opinii? Samej sobie, że
odważyłam się brać udział w tych wszystkich konkursach? Komisji stypendialnej
uniwersytetu w LA? Jaredowi za pomoc na starcie?
Niełatwo było mi stwierdzić, kto okazał się dla mnie
największym dobroczyńcą. Boże, całe moje życie się zmieni. Mam prawie
dwadzieścia cztery lata, zmienię stan cywilny, ale najważniejsze było to, jak
mam powiedzieć moim rodzicom… że ich córka prawdopodobnie już nigdy nie wróci
do Hiszpanii…
Z tym zadaniem postanowiłam jednak zmierzyć się później, gdyż
kiedy tylko wróciliśmy do hotelu, zaciągnęłam Jareda do łazienki. Wspólnie
stwierdziliśmy, że jego włosy już nieco zbyt mocno podrosły, więc czym prędzej
trzeba je było przyciąć. Już chciał brać w rękę nożyczki, mówiąc, że
wielokrotnie sam ścinał sobie włosy, ale powstrzymałam go, stwierdzając, że w
obecnej sytuacji lepiej byłoby, żeby zajął się nim specjalista.
Pomysłem z ostatniej chwili – nie miałam pojęcia, jakim
cudem Jared znalazł czas i na to, szczególnie, że mieliśmy dość napięty plan
podróży do Paryża – było mądre wykorzystanie ostatnich chwil i wizyta u fryzjera w hotelowym
SPA. Siedząc na fotelu obok Jareda, któremu fryzjer ostrożnie skrócił końcówki
– na marmurową posadzkę spadło jednak jakieś cztery lub pięć centymetrów
wymieszanych ze sobą miodowych, kasztanowych i ciemnobrązowych kosmyków - i
odświeżył dość delikatnie znoszone, zmęczone ombre – Jared przyznał, że jeśli dowie się o tym jego
nowojorski fryzjer, Chase Kusero, już po nim - więc i ja uznałam, że mogę
zaszaleć i zdecydowałam, że zafarbuję końcówki włosów na fioletowo i jaskrawo
niebiesko.
Obojgu nam przydała się odrobina farby do włosów, ponieważ decydując
się na taką zmianę, czułam się w ten sposób wyzwolona z jakichś
niematerialnych, dziwnych więzów. To prawda, ta podróż sprawiła, że zaczęłam
dorastać do różnych rzeczy: skoro straciłam okres wczesnej dorosłości na
odzyskiwanie normalnego życia, które będzie choć trochę bardziej aktywne od
izolacji, jaką prowadziłam po porwaniu, mogłam wreszcie zacząć robić to, co
podpowiada mi serce. Nie mogłam jedynie zdecydować się na to, czy wybrać kolor
na stałe, czy tylko taki, który się zmyje za jakiś czas. Ostatecznie jednak
zostałam przy opcji zmywalnej, wiedząc, że w ten sposób będę mogła bawić się
kolorami.
----------------------------
Witajcie,
Ostatnio dostałam od życia, losu i pewnych ludzi niezłego kopa w tyłek, a wydarzenia końca poprzedniego tygodnia sprawiły, że doszło wcześniej do mojej przeprowadzki. Nie jestem jeszcze w miejscu docelowym (choć już w tym mieście, co trzeba), próbuję pozbierać się we względną całość - co idzie całkiem nieźle - i jakoś żyję dalej. No i korzystam z wakacji nad Morzem Śródziemnym. Tak czy inaczej, jestem, coś tam piszę i nie jest aż tak źle - mogło bowiem skończyć się znacznie gorzej.
Jak zawsze dziękuję za opinie, rady, wsparcie (którego teraz przyda się naprawdę sporo), konstruktywną krytykę i wszystko, co tutaj zostawiacie. Tak jak wspominałam ostatnio, jeśli macie jakieś pytania, zostawcie je w komentarzach, a ja z chęcią odpowiem :D
Dziękuję, że jesteście. To wiele dla mnie znaczy.
S.
Hej.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoje przygotowanie do każdego rozdziału z trasy koncertowej. Można się wiele ciekawych rzeczy dowiedzieć, przez co całe opowiadanie zyskuje.
Jaki szczęśliwy moment pojawił się w tym rozdziale. "Mowa" Jareda była przecudowna. I ten cały mętlik w głowie Nii. Cała sceneria też była wspaniała, co podziałało na moją wyobraźnię.
Pozdrawiam i życzę weny. :)
Ta podróż jest o tyle wyjątkowa,że. nie chcę standardów. Oczywiście,są pewne sprawy,które takimi muszą pozostać. Ale jeśli tylko to możliwe,chcę czegoś niepowtarzalnego.
UsuńMętlik w głowie to rzecz,którą chcę pokazywać jako nieodłączną stronę Nii. Jest rozum,ale też i bardzo uczuciowa dusza, która czasem się odzywa :)
Dziękuję za komentarz :)
S.
Nie byłam tu strasznie długo,więc postanowiłam zacząć nadrabianie od początku tej historii ;)
OdpowiedzUsuńI napiszę tak .... To jest po prostu cudowne
Ten rozdział jest idealny,zaskoczyłaś mnie tymi oświadczynami akurat w tym momencie
Przez chwilę bałam się że mu odmówi
Widać że wkładasz dużo pracy w pisanie i świetnie Ci to wychodzi
Podziwiam też twoją wytrwałość w tym co tu robisz i dziękuję za to że piszesz
Masz wielki talent
Życzę powodzenia w pisaniu
Ściskam Mela
Bardzo cieszy mnie fakt,że wszystkie te rozdziały zaczynają składać się w jedną całość. Muszę któregoś dnia przekopać się przez te 200-parę stron i poczytać spokojnie w wolnej chwili.
UsuńHmmm. Dobre pytanie,co by było gdyby mu odmówiła? To mogłoby zmienić bieg wydarzeń i mam wrażenie że nie skończyłoby się to najlepiej :/
Bardzo dziękuję,mam nadzieję że będziesz częściej zaglądała ;)
S.
Tego bym się nie spodziewała. Serio! Tak mi to nagle tutaj się stało, że łohoho... Mam nadzieje, że nie będzie tak jak z Cameron :D Nia nie wydaje się, żeby miała kogoś porzucić...
OdpowiedzUsuńOświadczyny na plaży to jedna z najpiękniejszych oświadczyn. Też chce!
Xo
Dziękuję!
UsuńNia... nie, ona zdecydowanie nie należy do tych dziewczyn, które skaczą z kwiatka na kwiatek.
Mi też podoba się taki romantyczny nastrój oświadczyn. I tak, wyskoczyłam z tym jak Filip z konopii :D
S.
mam wrażenie że zmieniłaś trochę styl pisania - ten mi chyba bardzie odpowiada - jak zawsze świetny rodziła - dużo się dzieję ostatnio w ich życiu - Nia nareszcie zaczyna żyć pełną piersią.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Rzeczywiście, po pewnych uwagach zaczęłam się zastanawiać, co i jak piszę. Ważne, że widać efekty, bo to coś, co mnie cieszy i raduje :)
UsuńS.