wtorek, 25 sierpnia 2015

Sun is going to sleep

W końcu po Rzymie i całej nocy, którą przespaliśmy w – powiedzmy… - względnym spokoju, ponieważ chciałam wypróbować z Jaredem coś, co przeczytałam w Internecie – bądź co bądź zajęło nam to trochę czasu, ale się opłaciło. Zawiązanie oczu zmieniło wszystkie doznania, jakie do tej pory miałam, zapewne i jemu, kiedy karmiłam go na ślepo kostkami jego ulubionej czekolady, gruszką z ziarenkami i miękką, soczystą brzoskwinią również się to podobało.

Dotarliśmy do miejsca, w którym miał odbyć się ostatni koncert na terenie Włoch: na Sycylię. Im bardziej na południe Europy zmierzaliśmy, tym goręcej robiło się dookoła – zresztą, krążyły wśród nas informacje, że cały kontynent płonie z gorąca z powodu napływających fal upalnego, saharyjskiego powietrza, a całą ekipą pochłanialiśmy coraz większe ilości wody. Nie mam pojęcia, ile butelek opróżniliśmy przez ten czas… 

Nasz kierowca wspomniał, że musiał zrobić w nocy podczas zamiany szoferów dodatkową przerwę na nabranie wody pitnej. Jared poprosił też dziewczyny o przekazanie, by organizatorzy, poczynając od Catanii, załatwili dla wszystkich dodatkowo tabletki z elektrolitami, takie w sam raz do rozpuszczenia w napojach, albo, w zastępstwie, napoje izotoniczne. Jak mi tłumaczył, nie chciał, aby ktokolwiek padł mu w trasie, a pobyty w szpitalu były absolutnie niewskazane w naszej obecnej sytuacji – gdyby ktoś utknął na Sycylii, dalsza część trasy zawisłaby pod wielkim znakiem zapytania – nie było dwoje takich samych specjalistów w tym, co robiliśmy. Siedzieliśmy w jednym z autobusów, jadących na wyspę, podjadając pokrojone owoce i rozmawiając; w tej chwili jednak Nightliner stał na promie, który miał przetransportować nas i całą załogę do Catanii.

Praca bardzo mi się podobała, a każde kolejne miejsce, w którym lądowaliśmy, było jeszcze piękniejsze od poprzedniego, a organizatorzy starali się wypełnić całą listę życzeń w jak najlepszy sposób. My w zamian dawaliśmy z siebie wszystko, co mogliśmy, by wszyscy byli szczęśliwi.

Zdjęcia, jakie robiłam, w pewnym momencie stały się dla mnie jedną z najważniejszych chwil dnia, wyłączając oczywiście niektóre noce, które stały się nieco krótsze… Jared był jak wulkan energii: owszem, długo pracowaliśmy, nawet bardzo długo, praktycznie w każdej wolnej chwili okazywało się, że jest jeszcze coś, co trzeba zrobić, ale zauważyłam pewien powtarzający się schemat, poza w większości przypadków stałą setlistą: praktycznie od razu, kiedy tylko wracaliśmy z koncertu, najpierw lądowaliśmy pod prysznicem, czasem osobno, czasem razem, chcąc zaoszczędzić nieco czasu, a po kolacji – najczęściej wspólnej, choć czasem zamawialiśmy ją do pokoju, wykorzystywaliśmy pozostałą energię na seks. O dziwo, zaczynałam czerpać z tego wszystkiego przyjemność. Jared zaskakiwał mnie praktycznie każdego dnia i wieczoru nowymi pomysłami, ale z drugiej strony naprawdę staraliśmy się nie przesadzać… Cieszyłam się, że zdecydowałam się na wizytę u lekarza – przynajmniej nie miała czekać mnie żadna niespodzianka podczas trasy… Rzeczywiście, tak jak mówiła Emma, z dnia na dzień czułam się znacznie lepiej. A on... On wykorzystywał to z premedytacją.

Catania, mała, maleńka wręcz miejscowość na wyspie, na którą zmierzaliśmy, była tym ważniejsza, że nie miał być to normalny koncert z pełnym nagłośnieniem, wszystkimi atrakcjami: balonami, konfetti, wyrzutniami konfetti, ciężkim sprzętem – większość rzeczy pojechała prosto z Rzymu do Paryża, a my zabraliśmy ze sobą absolutne minimum, które zmieściło się w bagażnikach Nightlinerów. Church of MARS, o którym tyle słyszałam z opowieści dziewczyn, miał mieć swoje miejsce właśnie na tej włoskiej wyspie, w niewielkim amfiteatrze nad samym morzem. 

Mieszkaliśmy z ekipą w przepięknym hotelu w Catanii, naprawdę niedaleko morza. Tutaj chyba wszystko znajdowało się niedaleko morza lub plaży. Z tego, co zdążyłam usłyszeć podczas wspólnych rozmów, zespołowi, Emmie i Shayli, no i jeszcze Reni, przypadły bardziej rustykalne, pokryte kamieniem pokoje, z wystającymi belkami i pociemniałymi bierzmami na suficie, położone na najwyższym piętrze, do którego tylko my mieliśmy dostęp, nikt inny z crew, o ile nie posiadał odpowiedniej karty do windy. Poppy mówiła, że w pokoju, który zajmowała z Fanny było już bardziej nowocześnie, choć nadal zauważały elementy rustykalne.

Z jednej strony, było naprawdę dobrze wiedzieć, że mam przy sobie dziewczyny, że zawsze możemy pogadać, ale z drugiej już dowiedziałam się, że jeśli mieszkamy wspólnie na jednym piętrze, zarezerwowanym na wyłączność, wszyscy rzadko zamykają drzwi na klucz, pozostawiając ten przywilej na wyjątkowe sytuacje. Wystarczyło zapukać. Z jednej strony było to dość dobre rozwiązanie, ale z drugiej… Kiedy Jared poszedł do Emmy omówić z nią kilka szczegółów dotyczących dojazdu do amfiteatru i zaplecza, a minęło trochę czasu, wrócił bardzo zadowolony. Nie wiedziałam tylko, dlaczego, aż do momentu, kiedy zamknął się w naszej łazience, a ja jakiś czas później usłyszałam dobiegający z korytarza krzyk.

- Kto mi, do cholery, zabrał moje lakiery do paznokci?!? – kiedy wyszłam na korytarz, rozglądając się – podobnie jak Reni i Tomo, wyglądający z pokojów – zobaczyłam rozwścieczoną Emmę. Niemożliwe. Emma, ocean spokoju, nawet w sytuacjach kryzysowych, praktycznie przez cały czas uśmiechnięta…? Australijka krzyczała tak, jak oparzona.
- Emma, pomyśl spokojnie. – Shayla położyła jej rękę na ramieniu, uspokajając – Na pewno nie dostały nóg i nie poszły. Gdzie je widziałaś, albo spakowałaś po raz ostatni? Pamiętam, że wczoraj poprawiałaś te pomalowane na krwistą czerwień.
- Były w kosmetyczce, tej, którą zostawiłam na szafce obok wejścia, tej komódce. Nigdzie indziej ich nie wkładam. Czerwony jest, te do french manicure też są, a pastelowe?

Jakąś chwilę później z naszego pokoju wyszedł Jared z dziwnym uśmiechem na twarzy. Nie zdziwił się, że Emma dostała czegoś na kształt ataku apopleksji? 

- Widziałeś lakiery Emmy? Mówiła, że się jej zapodziały. – kiedy stanął przy mnie, cicho zapytałam.
Wystarczyło kilka sekund, kiedy mnie objął, żebym zobaczyła dość nierówno pomalowane na limonkową zieleń, morski błękit, jasny róż i słoneczny, cytrynowy żółty paznokcie. Jared! Co za człowiek…
- Chyba znalazł się winowajca. – mruknęłam tak, że tylko on mnie usłyszał i pociągnęłam Jareda ze sobą, który jednak zaparł się o dywan, kiedy zorientował się, co planuję. – Chodźcie zobaczyć. Daj rękę. – kiedy pokazałam Emmie, Shayli, Reni i stojącemu nieopodal Tomo, którzy do nas podeszli moje znalezisko, Chorwat zaczął się śmiać. Naprawdę głośno…
- Naprawdę, jakbyś nie mógł najpierw zapytać, przecież pożyczyłabym ci! A teraz z łaski swojej oddaj te lakiery. – Emma wydawała się być obrażona, więc kiedy tylko Jared wyciągnął niewielkie, kilkumililitrowe buteleczki z kieszeni spodni, zobaczyłam przelotny cień uśmiechu na jej twarzy. – Aha, ten żółty nie do końca chyba ci pasuje. – wytknęła, nim odwróciła się, odchodząc.

Nie miałam pojęcia, ile osób kupiło bilety, jednak wiedziałam, że liczba gości nie przekroczy trzystu, ponieważ ze względu na zabytkowy charakter miejsca nie mogliśmy wpuścić tutaj tłumu, jak w wypadku normalnych, nowoczesnych hal koncertowych. O dziwo, widownia w amfiteatrze była nader spokojna, jednak obiektywy niektórych aparatów bardziej przypominały mi mój własny sprzęt, czy ten Petera lub Marka, niż ten dozwolony zwykle w czasie koncertów. Nic dziwnego, tutaj jedyną kontrolę biletów sprawowała Reni ze swoim zespołem. Czekaliśmy dość długo, Jared nalegał, byśmy zaczęli pracę dopiero wtedy, kiedy słońce będzie bliskie zachodowi, a to ze względu na scenę, otwartą na morze.

Niektóre piosenki znałam, ponieważ posłuchałam się kilku osób i przejrzałam poza nagraniami koncertów jakieś dema, które podrzucił mi Shannon, jednak na takim koncercie wszystko było możliwe. I rzeczywiście, tak się stało. Robiąc zdjęcia z widowni, z wielkich, kamiennych stopni, słuchałam czegoś zupełnie nowego no i tego, co już znałam, tylko w innym wydaniu. Kings and Queens, Up In The Air – a tak nawiasem, naprawdę ciekawie brzmiała w wersji akustycznej – Closer To The Edge, The Kill, Hurricane, From Yesterday i parę innych piosenek, których tytułów nie pamiętałam, do tego bardzo zabawna aranżacja Conquistador w wersji reggae – musiałam jedynie po wszystkim uświadomić Jaredowi, że źle wypowiada to słowo i powinien inaczej je akcentować podczas śpiewania, gdyż w innym razie zjada ostatnią sylabę. No i oczywiście moje ukochane Do Or Die. Za każdym razem, kiedy widziałam energię publiczności lub słuchałam w czasie próby słów, czułam, jakby i to mnie dotyczyła po części. Wiele razy krzyczałam głośno w trudnych chwilach, starając się wyrzucić z siebie wszystko, ale to, ta piosenka była momentem, kiedy i ja głośno śpiewałam z szerokim uśmiechem na twarzy. Ba, nawet wtedy, kiedy nagrywałam, więc kilka razy uświadomiłam sobie, że słychać mój głos naprawdę wyraźnie.

- Ta piosenka oficjalnie nigdy nie znalazła się na żadnej z płyt, ale wy, nadspodziewanie, zupełnie nie wiem jak, ale jakoś ją znaleźliście. – Jared z wyraźnym przekąsem oznajmił widowni, co zagra, po czym poprawił pasek gitary, wiszącej na ramieniu. – Witness.

Witness, tell me, what you think of my life?
Judge me, jury, if I'm wrong or I'm right
I've got secrets and lies that would blow your mind
You're the one who taught me not to love
I'm the one who taught you to say no

Stevie grał z tyłu na gitarze akustycznej, podgrywając Jaredowi w tle. Jednak to on stał całkiem sam na środku kamiennego amfiteatru, otoczony przez Tomo z gitarą i bębnem, no i rzecz jasna Shannona za perkusją, tylko z gitarą w świetle jednego czy dwóch reflektorów, ubrany na biało, z koroną na głowie – skąd on ją wytrzasnął? – i rzeczywiście, tłum wpatrywał się w niego jak w obrazek.

Jesus, save me, I’m along with this hell
Murder, madness, can escape from myself
I’ve got secrets and lies that would change your mind
You're the one who taught me not to love
I'm the one who taught you to say no
Slow down, slow down, slow down, don’t let go

Była jeszcze jedna piosenka, której nie znałam, a na którą widownia zareagowała bardzo entuzjastycznie. Jared później powiedział mi, że to utwór z drugiej płyty, którego nie grają za często, bo po prostu nie nadaje się on na normalne koncerty.

Did we create a modern myth?
Did we imagine half of it?
Would happen in a thought from now

Save yourself
Save yourself
The secret is out
The secret is out

Widziałam, jak grając wstawkę pomiędzy zwrotkami, Tomo lekko się kołysał. Nawet nie spoglądał na gitarę, wydobywając z niej dźwięki najwyraźniej z pamięci.
To buy the truth
And sell a lie
The last mistake before you die
So don't forget to breathe tonight
Tonight's the last so say goodbye...

The secret is out
The secret is out
The secret is out
The secret is out

Goodbye,
Goodbye
Goodbye…


Nie miałam pojęcia, ile razy on powtórzył to jedno słowo. Z pewnością co najmniej trzynaście, bo potem zgubiłam się w liczeniu…

W pewnym momencie w czasie This Is War - którego i tak całą pierwszą zwrotkę zaśpiewała widownia - Jared z brzęknięciem nagle przestał grać i z miną, która nie wróżyła nic dobrego, zaczął majstrować przy gitarze, mamrocząc coś pod nosem. Kiedy jednak zdał sobie sprawę z tego, że słychać, jak mówi, odsunął się o krok w tył. To jednak w niczym nie pomogło, ponieważ nadal wszyscy wszystko słyszeli.  Zbiegłam na dół, stając z przodu i starając się zorientować, co się stało. Do Jareda podbiegł chyba Claude, w ciemnych okularach, unosząc je nieco i zerkając, po czym zabrał od niego instrument. Głosy, dobiegające z widowni stały się coraz głośniejsze. Ludzie przestawali być zadowoleni z tego, co się stało. Przerwa zaczynała przeciągać się nieco zbyt długo, więc wcisnęłam przycisk na słuchawce.

- Emma, wiesz, co się dzieje? Nie chcę schodzić, żeby nie wywoływać paniki.
- Już tam jest Claude, Robert też szuka ewentualnej przyczyny przy konsolecie. Nie musisz interweniować. Podrzuć mi tylko przy najbliższej okazji kamerkę.

- Widzicie? – kiedy Jared kilka sekund później stanął przy mikrofonie – najwyraźniej Emma dała mu znać że się martwię - kręcąc głową z  niezadowoleniem – Moja gitara postanowiła odmówić mi posłuszeństwa: dwie struny pękły, a to oznacza, że nie zagram dziś zbyt wiele na mojej ulubienicy. – uśmiechnął się – Ale to nic. Damy sobie radę.

Zaczął śpiewać, kiedy rozległy się głośne brawa.

- Nia, jesteś gotowa?  - usłyszałam w słuchawce, na co skinęłam głową w stronę Emmy.

I believe in nothing, not in end and not in start
I believe in nothing, not in peace and not in war

Niestety, nie wszyscy do końca pamiętali słowa, więc Jared śpiewał, śmiejąc się jednocześnie. Jak było to możliwe?

I believe in nothing, not the day and not the dark

- Omińmy to. – z pewnością miał na myśli fragment tekstu… On chyba też do końca go nie pamiętał.

I believe in nothing, but the beating of our hearts… - tu przyłożył do serca złożone dłonie, uśmiechając się szeroko. Jak bardzo kochał to, co robił; nie dało się tego opisać słowami.

Jared zdecydował się również zachęcić innych do śpiewania, podobnie jak w Londynie, więc bez żadnego wyraźnego powodu z mikrofonem w ręku zaczął wspinać się najpierw po stopniach, a potem śpiewając dalej, dotknął parę osób, które zareagowały uśmiechem. Kilkukrotnie to widownia wyręczała go w czasie piosenek, ale przez kilka chwil miałam również dziwne wrażenie, jakby głosy zupełnie zagłuszały muzykę i tak wzmocnionych gitar. Wprawdzie tym razem nie stał przed tysiącami, jak w miastach na arenach, ale widać było i tak, czułam, że wkładał tyle samo pracy w to, by dać dobry koncert. Kiedy odzyskał gitarę, zagrał jeszcze dwie piosenki, po czym pożegnał się i zszedł ze sceny, a za nim Tomo, ponieważ Shann jeszcze chwilę stał na scenie, rzucając pałeczkami. Na backstage’u mieliśmy przygotowane ubrania na zmianę, ponieważ te, w których pracowaliśmy, zupełnie nie nadawały się do tego, by wyjść gdziekolwiek indziej.

- Chodź, pójdziemy na długi spacer plażą, a stamtąd już spokojnie przejdziemy tarasem do hotelu. Nikt nie będzie nam przeszkadzał, porozmawiamy, spalimy trochę kalorii z tego przepysznego musu owocowego… - kiedy wychodziliśmy wraz z Tomo, Shannem, Emmą i resztą crew z włoskiej, rodzinnej knajpki – chyba zajęliśmy im wszystkie stoliki - w której byliśmy na bardzo późnej kolacji, Jared wyraźnie sugerował mi, abyśmy niekoniecznie wracali od razu ze wszystkimi. Ostatnio spędzaliśmy mnóstwo czasu w czymś na kształt małego stadka, więc wyglądało na to, że ta sytuacja zaczyna działać mu na nerwy.

Miałam na sobie prostą, koronkową białą sukienkę oraz cienkie, kremowe pareo, by osłonić nieco ramiona przed wiatrem, a Jared wybrał jedną z koszul, tych nieco bardziej wyjściowych i spodnie, z daleka przypominające legginsy. Naprawdę miał nogi jak kobieta; gdyby ktoś kazał mu stanąć za rogiem i wyciągnąć jedną z nich, szczególnie w rajstopach i szpilkach, byłam absolutnie pewna, że wiele osób zmyliłaby ta sytuacja.

Szerokim deptakiem, o tej porze pełnym rozświetlonych kafejek, pełnych ludzi, nie tylko turystów, ale też i miejscowych, wyszliśmy na piękną, piaszczystą plażę. W powietrzu unosił się zapach słonej wody i wodorostów, wyrzuconych na brzeg, słychać było szum fal, czuliśmy też delikatny, ciepły wiatr, wiejący od lądu. Niezwiązane kosmyki włosów Jareda zaczęły wpadać mu do oczu, a jego walka z nimi była czymś, co szczególnie mnie rozbawiło, więc chichocząc, wyjęłam z torebki cieniutką gumkę do włosów, wręczając mu ją i kończąc tym samym jego cierpienia. Mi długie włosy nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie, stanęłam pod wiatr, śmiejąc się głośno i czując, jak loki odfruwają do tyłu.

- Podoba ci się, prawda? - widziałam na twarzy jego uśmiech, pełen szczerości. Zwykle nie kryliśmy się przed innymi, Jared przez cały czas wyraźnie pokazywał, że bez wahania zrobiłby naprawdę wiele, ku uciesze ekipy, która tworzyła na nasz temat niestworzone historie… Poppy i Fanny zaopatrywały mnie w porcję świeżych ploteczek praktycznie za każdym razem, gdy tylko się widziałyśmy, Emma obserwowała wszystko, ekspresowo wyciągała z tego wnioski i choć nie 
komentowała głośno, czasami czułam się przy niej tak, jakbym dostawała reprymendę od tatusia.

Wiedziałam, że prędzej czy później piasek dostanie mi się do sandałów, drapiąc w stopy, więc zatrzymałam się na moment, ściągając je i biorąc do ręki. Wolałam nieść rzymianki, niż zniszczyć je przy pierwszym zamoczeniu stóp w wodzie, jeszcze ciepłej po całym dniu. Odbiegłam kawałek od Jareda, ciesząc się jak dziecko z chwilowej wolności i bez skrępowania śmiejąc się głośno. Kiedy mnie dogonił, rozglądając się dookoła, złapał mnie i podniósł w powietrze, jak baletnicę. Nie mogłam uwierzyć, że to właśnie się dzieje, że nikt nie widzi naszych poczynań, że nikt nie skomentuje naszego zachowania, wreszcie mogliśmy być sobą z dala od domu.

Plaża w Catanii była szeroka, ale niezbyt długa, więc wkrótce stanęliśmy przy jej cyplu. Wokół nas panował spokój, cisza, nad nami rosły drzewka i krzewy typowe dla śródziemnomorskiego klimatu, a kiedy spojrzałam w dal, nieopodal brzegu morza widać było mieliznę z jasnego piasku, którą naniosła woda.
- Chodź, pójdziemy tam. – Jared wziął mnie za rękę, prowadząc prosto w morze. Zatrzymaliśmy się jednak przy brzegu, gdzie podwinął spodnie do kolana, chroniąc je przed wilgocią – Nie jest tutaj głęboko, wody jest może do łydki. Zresztą, mogę cię podnieść i przenieść. – już, już chciał mnie złapać i unieść, jednak sama zdecydowałam się wejść do wody. Nie było aż tak głęboko… ale Jared był wyższy ode mnie, więc w moim wypadku spokojna toń sięgała do kolan, nim wydostałam się na piaszczystą łachę.

- Zobacz. – wskazałam ręką na łunę, unoszącą się nad miasteczkiem. - Ale piękna, taka fioletowa. To od zachodzącego słońca?
- Nie, to tylko światła. Ale przypominają te nasze, z Hollywood Hills, prawda?

Pokiwałam głową. Nie mogłam zaprzeczyć, choć u nas, w Los Angeles światła były raczej żółtawe, jak słabo tlące się płomyki. Słyszałam, jak łomocze mi serce. To było coś innego, niż do tej pory, więc wiedziałam, że to jakiś inny, nietypowy moment. Jeszcze nigdy nie zachowywał się tak, jak teraz. Ujął mnie jedną ręką za ręce, drugą wyciągając coś z kieszeni – niewielkie pudełeczko, które otworzył. Moje oczy zaszły łzami, więc nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam, co skrywało. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, jak powinnam zareagować.  Boże. Czy… czy on mi się oświadczał?

- Chciałbym przybliżyć ci cały świat, ponieważ jesteś dla mnie jego epicentrum. Proszę, uczyń mi ten zaszczyt i zostań ze mną, dopóki śmierć nas nie rozłączy. To nie jest polecenie służbowe, tylko prośba, tak więc proszę cię o to, byś zechciała mi oddać swą rękę, a ja postaram się, by wszystko to, co jest moje, stało się i twoim. Sprawiłaś, że mój świat nabrał nowych, żywych kolorów, a kiedy się pojawiłaś, dzięki tobie odnalazłem to, czego zawsze mi brakowało. Jeśli zechcesz, możesz również dzielić ze mną wszystkie te uczucia. Proszę, przyjmij moje oświadczyny i zostań moją żoną.

Stałam przed nim, przez łzy wpatrując się w jego błękitne, ciepłe spojrzenie. Gardło miałam związane w supeł, nie myślałam nawet o tym, by oddychać jak zwykle, łapiąc jedynie hausty powietrza raz na jakiś czas i nie wiedząc, co mam odpowiedzieć. Chyba… nie, na pewno kochałam tego mężczyznę, pomimo wszystkiego, co się nam przydarzyło. Każda kłótnia, każda różnica zdań, każda chwila spędzona na spacerach lub w domu… Rozumiałam jego przywary, choć znaliśmy się tak krótko – bo rok przecież nie jest wcale taki długi. Pragnęłam, żeby był szczęśliwy; ja zresztą również mogłam powiedzieć, że znalazłam swoje szczęście, bezpieczeństwo, ciepło, stabilizację i coś znacznie cenniejszego przy jego boku – spokój ducha.

- Jared… - odezwałam się cicho, pomimo tego, że czułam, jak poza emocjami i nagle rozjaśnionym umysłem przemawia przeze mnie adrenalina. Jezu. Czy on wiedział, że od zmiany wszystkiego dzielił nas tylko drobiazg? Wiedziałam, co tak właściwie robię. Rozumiałam ciężar mojej decyzji i wypowiedziałam sakramentalne słowo, które miało zmienić wszystko to, co wiedziałam i znałam. Czy dobrze robiłam?

– Tak.

Kiedy wsunął mi na palec delikatny pierścionek, zamknęłam oczy, czując, jak łapie mnie pod ramiona i podnosi w powietrze, kręcąc się razem ze mną dookoła własnej osi. Wirując, na twarzy miałam szeroki uśmiech, będąc wdzięczną wszystkim, którzy sprawili, że znaleźliśmy się w takiej, a nie innej sytuacji. Nigdy nie śniłam nawet o tym, że znajdę ukojenie i kogoś w Stanach, a wszystko to spadło na mnie tak nagle… Komu mogłam być wdzięczna? Profesor Finis za wystawienie mi takich dobrych opinii? Samej sobie, że odważyłam się brać udział w tych wszystkich konkursach? Komisji stypendialnej uniwersytetu w LA? Jaredowi za pomoc na starcie?

Niełatwo było mi stwierdzić, kto okazał się dla mnie największym dobroczyńcą. Boże, całe moje życie się zmieni. Mam prawie dwadzieścia cztery lata, zmienię stan cywilny, ale najważniejsze było to, jak mam powiedzieć moim rodzicom… że ich córka prawdopodobnie już nigdy nie wróci do Hiszpanii… 

Z tym zadaniem postanowiłam jednak zmierzyć się później, gdyż kiedy tylko wróciliśmy do hotelu, zaciągnęłam Jareda do łazienki. Wspólnie stwierdziliśmy, że jego włosy już nieco zbyt mocno podrosły, więc czym prędzej trzeba je było przyciąć. Już chciał brać w rękę nożyczki, mówiąc, że wielokrotnie sam ścinał sobie włosy, ale powstrzymałam go, stwierdzając, że w obecnej sytuacji lepiej byłoby, żeby zajął się nim specjalista.

Pomysłem z ostatniej chwili – nie miałam pojęcia, jakim cudem Jared znalazł czas i na to, szczególnie, że mieliśmy dość napięty plan podróży do Paryża – było mądre wykorzystanie ostatnich chwil i wizyta u fryzjera w hotelowym SPA. Siedząc na fotelu obok Jareda, któremu fryzjer ostrożnie skrócił końcówki – na marmurową posadzkę spadło jednak jakieś cztery lub pięć centymetrów wymieszanych ze sobą miodowych, kasztanowych i ciemnobrązowych kosmyków - i odświeżył dość delikatnie znoszone, zmęczone ombre – Jared przyznał, że jeśli dowie się o tym jego nowojorski fryzjer, Chase Kusero, już po nim - więc i ja uznałam, że mogę zaszaleć i zdecydowałam, że zafarbuję końcówki włosów na fioletowo i jaskrawo niebiesko. 

Obojgu nam przydała się odrobina farby do włosów, ponieważ decydując się na taką zmianę, czułam się w ten sposób wyzwolona z jakichś niematerialnych, dziwnych więzów. To prawda, ta podróż sprawiła, że zaczęłam dorastać do różnych rzeczy: skoro straciłam okres wczesnej dorosłości na odzyskiwanie normalnego życia, które będzie choć trochę bardziej aktywne od izolacji, jaką prowadziłam po porwaniu, mogłam wreszcie zacząć robić to, co podpowiada mi serce. Nie mogłam jedynie zdecydować się na to, czy wybrać kolor na stałe, czy tylko taki, który się zmyje za jakiś czas. Ostatecznie jednak zostałam przy opcji zmywalnej, wiedząc, że w ten sposób będę mogła bawić się kolorami. 

----------------------------
Witajcie, 
Ostatnio dostałam od życia, losu i pewnych ludzi niezłego kopa w tyłek, a wydarzenia końca poprzedniego tygodnia sprawiły, że doszło wcześniej do mojej przeprowadzki. Nie jestem jeszcze w miejscu docelowym (choć już w tym mieście, co trzeba), próbuję pozbierać się we względną całość - co idzie całkiem nieźle - i jakoś żyję dalej. No i korzystam z wakacji nad Morzem Śródziemnym. Tak czy inaczej, jestem, coś tam piszę i nie jest aż tak źle - mogło bowiem skończyć się znacznie gorzej.

Jak zawsze dziękuję za opinie, rady, wsparcie (którego teraz przyda się naprawdę sporo), konstruktywną krytykę i wszystko, co tutaj zostawiacie. Tak jak wspominałam ostatnio, jeśli macie jakieś pytania, zostawcie je w komentarzach, a ja z chęcią odpowiem :D
Dziękuję, że jesteście. To wiele dla mnie znaczy.

S.

8 komentarzy:

  1. Hej.
    Podziwiam Twoje przygotowanie do każdego rozdziału z trasy koncertowej. Można się wiele ciekawych rzeczy dowiedzieć, przez co całe opowiadanie zyskuje.
    Jaki szczęśliwy moment pojawił się w tym rozdziale. "Mowa" Jareda była przecudowna. I ten cały mętlik w głowie Nii. Cała sceneria też była wspaniała, co podziałało na moją wyobraźnię.
    Pozdrawiam i życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta podróż jest o tyle wyjątkowa,że. nie chcę standardów. Oczywiście,są pewne sprawy,które takimi muszą pozostać. Ale jeśli tylko to możliwe,chcę czegoś niepowtarzalnego.

      Mętlik w głowie to rzecz,którą chcę pokazywać jako nieodłączną stronę Nii. Jest rozum,ale też i bardzo uczuciowa dusza, która czasem się odzywa :)

      Dziękuję za komentarz :)
      S.

      Usuń
  2. Nie byłam tu strasznie długo,więc postanowiłam zacząć nadrabianie od początku tej historii ;)
    I napiszę tak .... To jest po prostu cudowne
    Ten rozdział jest idealny,zaskoczyłaś mnie tymi oświadczynami akurat w tym momencie
    Przez chwilę bałam się że mu odmówi
    Widać że wkładasz dużo pracy w pisanie i świetnie Ci to wychodzi
    Podziwiam też twoją wytrwałość w tym co tu robisz i dziękuję za to że piszesz
    Masz wielki talent
    Życzę powodzenia w pisaniu
    Ściskam Mela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cieszy mnie fakt,że wszystkie te rozdziały zaczynają składać się w jedną całość. Muszę któregoś dnia przekopać się przez te 200-parę stron i poczytać spokojnie w wolnej chwili.

      Hmmm. Dobre pytanie,co by było gdyby mu odmówiła? To mogłoby zmienić bieg wydarzeń i mam wrażenie że nie skończyłoby się to najlepiej :/

      Bardzo dziękuję,mam nadzieję że będziesz częściej zaglądała ;)
      S.

      Usuń
  3. Tego bym się nie spodziewała. Serio! Tak mi to nagle tutaj się stało, że łohoho... Mam nadzieje, że nie będzie tak jak z Cameron :D Nia nie wydaje się, żeby miała kogoś porzucić...
    Oświadczyny na plaży to jedna z najpiękniejszych oświadczyn. Też chce!

    Xo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!

      Nia... nie, ona zdecydowanie nie należy do tych dziewczyn, które skaczą z kwiatka na kwiatek.
      Mi też podoba się taki romantyczny nastrój oświadczyn. I tak, wyskoczyłam z tym jak Filip z konopii :D

      S.

      Usuń
  4. mam wrażenie że zmieniłaś trochę styl pisania - ten mi chyba bardzie odpowiada - jak zawsze świetny rodziła - dużo się dzieję ostatnio w ich życiu - Nia nareszcie zaczyna żyć pełną piersią.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, po pewnych uwagach zaczęłam się zastanawiać, co i jak piszę. Ważne, że widać efekty, bo to coś, co mnie cieszy i raduje :)

      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)