Kolejne koncerty mijały: czas między nimi poświęcony był na
kolejne podróże, odprawy na lotniskach, loty… Nie miałam pojęcia, ile mil w ten
sposób wylatałam, ale dzięki temu moja tolerancja dla zmian ciśnienia podczas
startów i lądowań znacznie się poprawiła, na co nie mogłam narzekać. Zdjęcia,
które robiłam, a później razem z Shaylą, Peterem i Markiem umieszczaliśmy po
delikatnej obróbce na zamkniętej stronie, dostępnej wyłącznie dla
uczestniczących w meet&greet
osobach, często lądowały w Internecie, a ludzie chwalili się nimi na Twitterze,
zaznaczając odpowiednimi hashtagami i nazwą zespołu. Kilka razy widziałam, jak
J. zaznaczał je gwiazdką lub przekazywał dalej, tak, by wszyscy ci, którzy nie
chcieli w nich uczestniczyć z różnych powodów mogli mówić, że popełnili błąd.
Oczywiście
nie winiłam tych, których nie było na coś takiego stać. Z pewnością gdybym była
w wieku tych wszystkich fanów – no dobrze, nie byłam wiele starsza od
niektórych z nich, a od niektórych byłam nawet młodsza - nie wydałabym minimum
trzystu paru euro na to, by spotkać się z zespołem… Im bardziej rosła kwota,
tym więcej atrakcji miało się zagwarantowane, ale szczerze mówiąc, niezbyt
dokładnie wiedziałam, jak wszystko działa dalej.
Reni pracując jako concierge, mówiła, że zdaje sobie sprawę,
ile to kosztuje, bo kilka razy zdarzyło się, że sprzedawali pakiety przed samym
spotkaniem, jednak wspomnień nie da się kupić za żadną cenę, a takie przeżycia
gwarantowało tylko tego typu spotkanie, bo w poprzedniej trasie dość rzadko zespół
w komplecie wychodził na ulice miast, w których odbywały się koncerty i chłopaki
zgadzali się na zdjęcia z fanami, jednak teraz metoda była zupełnie inna:
rozdzielaliśmy się, wychodząc i ukrywając, by mieć trochę spokoju. A jeśli już
wychodziliśmy razem… wybieraliśmy takie miejsca, w których mieliśmy
zagwarantowany czas tylko dla nas. Chwilę na integrację.
Pomimo znacznie uszczuplonych zapasów czasu w każdym z
miast, w którym byliśmy, organizatorzy koncertów starali się traktować nas jak
najlepiej, oferując najlepsze warunki, na jakie było ich stać. Jared pokazywał
mi miejsca, tak wspaniale opisane w książkach, o których poznaniu w
rzeczywistości dawniej mogłam tylko śnić. Big Ben, pałac Buckingham, budynek
parlamentu i Camden Market w Londynie, domki
robotnicze w Birmingham, Schody Hiszpańskie w Rzymie – tam przekonałam
go też, by choć raz spróbował włoskiego espresso, przez smakoszy nazywanego
najlepszą kawą na świecie. Niestety, ale nie przypadła mu ona do gustu, ku
żalom Shannona, który popijał w tamtym momencie kolejne już espresso doppio,
szczerząc się od ucha do ucha. W jego wypadku ilość wypijanej kawy powinna być
przeliczana nie na filiżanki, a na wiadra. Jakim cudem był w stanie zasnąć
nocami, przynajmniej wtedy, kiedy akurat nie było show?
W Paryżu nie omieszkałam, niestety sama, z powodu jakiegoś
wywiadu, który Jared razem z Shannonem i Tomo koniecznie musieli udzielić dla
jakiegoś francuskiego magazynu muzycznego, odwiedzić Luwr. Wreszcie mogłam
zobaczyć tyle pięknych dzieł sztuki w jednym miejscu. Madryckie Museo del Prado
również było piękne, jednak w inny sposób. Miałam też dzięki temu chwilę na to,
by poważnie zastanowić się nad decyzją, jaką podjęłam półtora dnia temu. Nadal
wątpiłam w to, czy dobrze zrobiłam, przyjmując oświadczyny Jareda. Dzieliło nas
tak wiele. Dwa praktycznie odmienne światy. Życie w blasku fleszy, a życie
kolejnymi konkursami, kolejnymi momentami, w których twoja praca zaczynała być
docenianą… Choć starałam się ukryć ten fakt przed resztą, jakimś cudem – pewnie
od niego samego - chłopaki i Emma wiedzieli po naszym powrocie z plaży, co
postanowił zrobić młodszy z braci.
Musiałam teraz poza pracą, trasą, podróżami i innymi
związanymi z tym obowiązkami myśleć również o czekającej nas wspólnej
przyszłości. Planowanie ślubu i wesela… Jezu. Ślub. I wesele! Jak to brzmi.
Miałam zmienić stan cywilny. Koniec świecenia oczami, szczególnie przed dalszą
rodziną, która wciąż pytała: „Czy nie
rozglądają się za tobą chłopcy?” albo w bardziej dobitny sposób „Nia, masz już chłopaka, tak?”… Koniec
okresu panieńskiego. Miało się zmienić wszystko. I jeszcze kwestia nazwiska. Które
wybrać, zostać przy swoim, czy dodać kolejne? Obywatelstwo amerykańskie za
jakiś czas. Dzieci? Boże. Ślub z szefem. Jakby romans to było mało… Odrzuciłam
od siebie te wszystkie myśli, wiedząc, że na razie, przynajmniej do końca
wakacji powinnam zachować spokój i przytomność umysłu. Emma, podobnie jak
wszyscy ci, którzy wiedzieli, do czego doszło, uśmiechając się, w czasie
gratulacji dodała cicho – Wreszcie znalazł kogoś, kogo pokochał najmocniej na
świecie. Kogoś, kogo nie zjadło Hollywood.
Jak ja miałam powiedzieć o tym wszystkim rodzicom? Naprawdę,
telefon w tej sytuacji nie był najlepszym rozwiązaniem. Powinnam to zrobić
osobiście, ale jak? Przecież zaraz, zaraz znowu wyjeżdżamy, a ja kompletnie nie
myślałam przedtem o czymkolwiek innym poza pracą, więc na jakikolwiek wypad do
Hiszpanii nawet się nie zanosiło. Na zakup biletów na pociąg międzynarodowy
było już za późno. Mogłam o tym pomarzyć. A Skype w tej sytuacji… To
zdecydowanie nie jest dobre wyjście. Zakładając nawet, że moi rodzice są bardzo
odporni psychicznie… To zmienia wszystko. Każdy drobiazg, każdy szczegół.
Czekało nas jeszcze bardzo dużo pracy: koncert na Lazurowym
Wybrzeżu, koncerty w Niemczech, a potem… Europa Wschodnia. I Rosja. Oglądałam
filmy o handlu ludźmi i bałam się o własne bezpieczeństwo w tamtejszym rejonie,
jednak Jared zapewnił mnie, że jeśli coś zmieni się w ciągu najbliższych
tygodni, w umowach z organizatorami jest punkt, zgodnie z którym w razie ewentualnej
lub bezpośredniej możliwości zagrożenia zdrowia i życia są oni zobowiązani do
zapewnienia odpowiedniej ochrony zarówno artystom, jak i całej załodze podczas
pobytu w mieście koncertu.
Kiedy przyjechaliśmy do Paryża, w dodatku wcześniej, niż
było to zaplanowane, Jared stwierdził, że pora na czas wolny, dzięki czemu
wszyscy rozbiegli się w miasto, jednak kiedy usłyszał o moim planie wycieczki
na Montmartre, pokręcił głową.
- Zabieram cię ze sobą. Carlene wybiera ci naprawdę piękne
ubrania, bardzo podoba mi się twoja nowa garderoba, ale potrzebujesz czegoś
specjalnego, szczególnie na naszą podróż poślubną. Wiem, że jeszcze do niej
daleko, ale wszyscy wiedzą, że najpiękniejsze kobiety ubierają się tutaj, w
Paryżu, więc wybierzemy się wspólnie do tutejszego butiku Elie Saaba.
Specjalnie dla ciebie.
Patrzyłam na niego jak na grecki posąg. Słucham? Ostatnio zdecydowanie
szalał z wydatkami – ile coś takiego musiało kosztować - ciągle coś się działo…
Na sam pierścionek pewnie wydał majątek! I teraz wymyślił jeszcze to? Stał
przede mną ubrany w dżinsową koszulę, zapiętą bez ostatniego guzika oraz
wąskich spodniach, a na szyi błyszczała zawieszka do sznurkowego naszyjnika.
Zaczesał też po raz kolejny włosy… Ta fryzura…
- Jared… czy ja ci wyglądam na modelkę haute couture? Dobrze wiesz, że mi jest całkiem wygodnie w
ubraniach takich, jak teraz. - pokazałam mu legginsy, proste, z haftem na
jednej nogawce, oraz dobraną do nich długą bluzkę, również haftowaną, z
drobnymi, błękitnymi kamyczkami naszytymi na materiał. Do tego wybrałam jedyne
buty na obcasie, które zabrałam ze sobą, choć cienkim, to naprawdę stabilnym:
granatowe. – Carlene wie, że ma mi przygotować coś, co będzie naprawdę piękne.
I jeszcze jedno: Jared, ile to kosztowało? – wiedziałam, że takie konsultacje
musiały kosztować majątek!
- Mogę cię rozpieszczać, więc nie zastanawiaj się za długo. Jesteśmy
umówieni za półtorej godziny – upewnił się, zerkając na ekran Blackberry, bo iPhone
został w torbie – więc zdążymy jeszcze pospacerować po okolicy. Pokażę ci Grand
Palais, miejsce, w którym graliśmy jeden z koncertów, kiedy byliśmy tutaj
ostatnim razem.
Kiedy wyszliśmy na miasto, pogoda naprawdę dopisywała. Im
więcej czasu spędzaliśmy w Europie, tym milej wspominało mi się prawdziwe lato,
ciepłe, czasem też lekko wilgotne, z rześkim powietrzem… Idąc wzdłuż Sekwany
robiliśmy sobie nawzajem zdjęcia, ponieważ Jared wziął ze sobą swój aparat, ale
nie pokazywał mi go wcześniej. Był nieco mniejszy od mojej lustrzanki, ale
luneta, jaką mógł do niej przypiąć – znałam jej wielkość dzięki zajęciom z
Carmen – imponowała rozmiarami. Gdybyśmy tylko mogli, nie chcieliśmy kończyć
tej chwili… Im bliżej atelier się znajdowaliśmy, tym bardziej trzęsły mi się
nogi. Nie lubiłam podobnych atrakcji, już u samej Carlene miałam sporo
trudności, by opanować się i posłuchać, co ma do powiedzenia.
Kiedy weszliśmy do środka, w holu wyłożonym piaskowym
marmurem panowała grobowa cisza. Rozglądałam się dookoła: na dwóch ścianach
wisiały wielkie lustra, od podłogi aż do sufitu, a wielkie drzwi, stylizowane
bardzo podobnie jak te, które widziałam w madryckim pałacu królewskim
pozostawały nadal zamknięte. W gablotach stały manekiny, na których udrapowane
były przepiękne tkaniny, tworząc suknie, jakich świat chyba nie widział: pełne
delikatnych, drobnych dekoracji; niektóre z nich były cieniuchne jak mgiełka, a
inne wyglądały tak, jakby nie dało się ich ubrać ze względu na ilość doszytych
elementów. To miejsce trochę przypominało muzeum…
Szczególnie spodobały mi się dwie: błękitna, wydawało się,
że strasznie ciężka, z długim rękawem obszyta w kilku miejscach paciorkami i
druga, czarna, z koronkowymi rękawami, a kiedy zajrzałam z boku na plecy,
okazało się, że również są koronkowe i prześwitujące. Do tego te buty:
większość z nich to były szpilki, ale niektóre miały przyszyte tyle różnych
lśniących dodatków, że same wyglądały jak maleńkie lusterka. Przeszłam cały hol
dookoła, oglądając kreacje i zachwycając się niektórymi, a inne od razu
odrzucając. Suknia ślubna, którą zobaczyłam, była jak dla mnie zbyt wielka,
miała zbyt długi welon, sama nie wiedziałam, ile tkaniny mogło zostać zużyte,
by uszyć taką spódnicę... Bardziej przypominała barokową suknię balową, niż
ślubną. Zastanawiałam się, jak da się nosić takie stroje, kiedy usłyszeliśmy
stukot obcasów. Uniosłam głowę, spoglądając: w naszą stronę zmierzała kobieta z
ciemnymi włosami, związanymi w ciasny kok, ubrana w czarne spodnium. Wyglądała
tak surowo, że nie potrafiłam nie wystraszyć się jej, cofając o krok i
trzymając Jareda mocno za rękę.
- Dzień dobry, witam w butiku Elie Saaba, w czym mogę
państwu pomóc? – uśmiechnęła się, co nieco złagodziło atmosferę.
- Tak właściwie nie mnie… -
Jared puścił moją dłoń – Tylko tej damie.
- Och, oczywiście. Cóż, czy jest pani gotowa?
- Nie… nie… niekoniecznie… - wydukałam. Jak miałam być
gotowa?!?
- Ile to wszystko potrwa? – Jared cicho się odezwał.
- Nie mogę powiedzieć dokładnie, wszystko zależy od tego,
ile strojów będzie chciała przymierzyć pańska towarzyszka.
Słysząc to, Jared uśmiechnął się krzywo. Od momentu wyjazdu
z Los Angeles większość – jakieś siedemdziesiąt procent - czasu spędzaliśmy
wspólnie, więc pozostawienie mnie tutaj musiało go kosztować naprawdę wiele.
- Myślę, że zostawiam cię w najlepszych rękach, baw się
dobrze. – przytulił mnie mocno, przez co miałam ostatnią szansę wtulić się w
niego i powąchać perfum, którymi zachwyciłam się od razu, gdy tylko przywiózł
je do domu, jeszcze w LA. Pasowały do niego jak ulał. Ostatni całus na
pożegnanie i Jared podszedł do drzwi, w ostatniej chwili odwracając się.
- Zadzwoń do mnie, kiedy już skończycie, dobrze?
Kiedy za Jaredem zamknęły się drzwi, zostałam zaproszona do
stolika w dalszej części butiku, pełnego wieszaków i półek z najróżniejszymi
ubraniami.
- Czego oczekiwałaby pani od tej wizyty? Czy jest pani
skoncentrowana na czymś konkretnym?
- Nie ja wpadłam na ten pomysł, tylko mężczyzna, z którym tu
trafiłam. Za jakiś czas bierzemy ślub i uznał, że pomimo współpracy z moją stylistką,
Carlene Laroux, która stara się sprawić, bym zrezygnowała z ubrań dla
chłopczycy, koniecznie potrzebuję czegoś specjalnego, wyjątkowego, jedynego w
swoim rodzaju. Skoro jednak już tu jestem, chciałabym znaleźć coś bardziej…
oficjalnego.
Wybrałam prostą, fiołkową sukienkę z rozkloszowaną spódnicą,
bardzo lekką i delikatną, taką, jakie lubiłam. I jeszcze jedną… granatową, ale w związku z tym, że trzeba
było ją poprawić, by pasowała na mój rozmiar, ustaliłyśmy ze sprzedawczynią, że
zostanie do mnie wysłana i kiedy tylko będę w Austrii, będzie na mnie tam
czekała. Była to odpowiednia ilość czasu. Trzymając w ręku pokrowiec, wyszłam z
butiku co prawda z znacznie lżejszym portfelem, ale za to podejrzewałam, że
sukienka spodoba się Jaredowi. Dobrze, że nieopodal znajdował się postój
taksówek, więc nie musiałam iść pieszo i starać się jak najdelikatniej nieść
sukienkę. Ostatecznie do niego nie zadzwoniłam, ponieważ w naszym pokoju w
hotelu zostawił mi na pianinie wiadomość, napisaną na hotelowej papeterii. Och.
I narysował serduszko. Z Triadą w środku. Bo jakżeby inaczej?
Musiałem wyjść, ale
już za Tobą tęsknię. Emma zapomniała powiedzieć Ci wczoraj na odprawie, że mam
jeszcze rozmowę w telewizji. Będę niedługo, korzystaj z czego tylko zechcesz.
Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś u Saaba. J.
Francuzi byli jak do tej pory jedną z najgłośniejszych
widowni, więc z przyjemnością nagrywałam fragmenty koncertu, kiedy śpiewali aż
do zdarcia gardeł. Jared w czasie koncertu postanowił pochwalić się swoimi
zdolnościami językowymi i przez chwilę rozmawiał z widownią po francusku,
doprowadzając tym wszystkich do śmiechu. Szeptał do mnie co nieco
wcześniej, więc wiedziałam, że prawdopodobnie to zrobi, jednak nie
przypuszczałam, że w taki sposób.
- Merci, merci beaucoup, jesteśmy wam wdzięczni za tak
gorące przyjęcie i jestem pewny, że wrócimy tutaj wkrótce, nie tylko do Paryża,
ale do Francji, Europy, będziemy na całym świecie. Jesteście gotowi na nowy
album?
Odpowiedział mu radosny wrzask. Z tego, co Jared opowiadał
mi przed przyjazdem do Paryża, lubił bardzo to miejsce, wiązał z nim wiele
bardzo przyjemnych wspomnień, a teraz, kiedy miał okazję, chciał dodać do listy
kolejne. Oczywiście wiedziałam, że niektóre mogą być rzecz jasna związane ze
mną… Ale nie chciałam planować.
- Stwierdzam, że mamy teraz kilka dni wolnych… Następny
koncert za tydzień w Cannes. – Jared, zmęczony po koncercie i z włosami
ociekającymi wodą, westchnął głośno, rozsiadając się na kanapie na backstage’u.
W czasie koncertu widziałam, że starał się w momentach, kiedy na scenie gasły
światła, starał się nieco ochłodzić, wylewając na siebie wodę…
- To był świetny występ. – Shannon i Tomo przybili piątkę,
wchodząc do pomieszczenia, a za nimi pojawiła się Emma z bezprzewodową
słuchawką w uchu i iPadem. Wiedziałam, że w ten sposób – sprawdzony, a w
dodatku dobrze funkcjonujący, kontroluje to, co dzieje się między sceną,
zapleczem i AIW. Sama też wyjęłam słuchawki z uszu, wyłączając transmiter,
przypięty do paska.
- Jared, samochody już czekają. – blondynka wskazała na
drzwi, prowadzące do wyjścia.
- Dzięki, Emma. Możesz już jechać pierwszym, spotkamy się w hotelu.
My pojedziemy następnym z Nią.
- Do zobaczenia. – chwilę później Emma zniknęła nam z pola
widzenia, a obok nas na fotelu wylądował Shannon, ubrany w czarny szlafrok,
wycierając włosy niebieskim ręcznikiem frotte.
Wiedziałam, że w pewnym
momencie, kiedy Jared rozmawiał z publicznością, jego starszy brat zrzucił z
siebie koszulkę, rzucając ją za instrument.
- Jestem mokry jak szczur. Potrzebny mi prysznic, kolacja i
święty spokój.
- Wszystko to na życzenie jaśnie pana. Może jeszcze masaż do
tego, co? – Tomo zaczął podśmiewać się z siedzącego obok przyjaciela, który
szturchnął go w ramię.
- Nie zapędzaj się. Chociaż… w sumie, nie pogardziłbym. –
Shannon szeroko się uśmiechnął, poklepując Tomo po ramieniu. – Ale kto mnie
wymasuje o północy? – uniósł pytająco brwi.
- Im szybciej dotrzemy do hotelu, tym szybciej odpoczniemy.
Jutro długi dzień, nawet jeśli jest wolny. – Jared upomniał chichoczących
muzyków, podnosząc się z miejsca.
Nie jechaliśmy długo do hotelu: jedną z zalet Paryża w nocy
był święty spokój na ulicach. Żadnych korków, nie tak jak w Madrycie, kiedy po
fiestach dzielnicowych można na nie natrafić o piątej nad ranem…
Kiedy już po szybkim prysznicu skończyliśmy w piżamach w naszym
pokoju kolację, oczywiście wegańską, bo jakżeby inaczej, składającą się z
kwiatów cukinii, napełnionych leciutkim musem z warzyw, marokańskiej kaszy
kuskus z orzechami i ziołami, a na deser sałatki owocowej z coulis z malin.
Nigdy w życiu nie jadłam kwiatów cukinii, zawsze tylko samo warzywo, zresztą, w
sklepach nigdy nie widziałam czegoś tak wymyślnego. Cóż, Francja, a szczególnie
Paryż potrafią zaskoczyć.
- Smakowało?
- Bardzo. Dasz mi chwilę?
- Oczywiście.
Przeszłam do salonu, biorąc ze stolika telefon. Czułam
potrzebę zadzwonienia do rodziców, tym bardziej, że obiecałam im rozmowę, kiedy
dzwoniłam do nich jakiś czas temu z Londynu. Nie czekałam długo, zalety tej
samej strefy czasowej i weekendu były tak dobre, że już po kilku sekundach
usłyszałam głos taty. Zawahałam się jedynie na początku, ponieważ nie
wiedziałam, czy mogę powiedzieć mu o zaręczynach.
- Tak, słucham? Halo?
- Tatuś? Nie obudziłam was?
- Nia! Skarbie, nareszcie dzwonisz. Co tam u ciebie?
- Wszystko dobrze, jestem troszkę zmęczona po pracy, ale
jest naprawdę w porządku. A u was?
- Też dobrze, mama sprząta po kolacji, bo przyjechała Ellen.
Troszeczkę się zasiedzieliśmy przy sangrii. Gdzie jesteś teraz?
- W Paryżu. Wróciliśmy niedawno z koncertu. Nie wiem, jak
wiele zdjęć mam już zrobionych, ale na pewno nie skończy się tylko na nich.
Pozdrówcie ją ode mnie, dobrze?
- Jasne. O, mama już jest, chcesz z nią porozmawiać?
- Chętnie, dziękuję.
- Już ci ją daję do telefonu.
- Cześć, córeczko. Wszystko w porządku?
- Tak, proszę cię, mam wspaniałą pracę, a ludzie dookoła
mnie są jeszcze lepsi. Nie mogę się już doczekać, co będzie dalej, bo przeżywam
tutaj podróż życia. Byłam u projektanta, będzie szył dla mnie sukienkę…
- Bardzo się cieszę. Naprawdę? Przecież to będzie tyle
kosztowało… Wiesz, że twoja siostra dostała nagrodę na pikniku naukowym, za
projekt? Byłam zaskoczona, kiedy wywołano ją na podsumowaniu. – no cóż, ja nie.
Wiedziałam, że jeśli młodej na czymś zależy, zrobi wszystko, by osiągnąć cel. -
Teraz pojechała do koleżanki na noc filmową, więc nie możesz z nią porozmawiać,
przykro mi.
- Pogratuluj Clarze ode mnie. Nie, aż tak źle nie będzie…
- Muszę kończyć, oczywiście chciałabym z tobą porozmawiać
dłużej, ale słyszałaś, przyjechała Ellen i chcemy z nią jeszcze porozmawiać.
Niedługo wraca do Edynburga, więc chcemy spędzić jak najwięcej czasu razem.
- Nie będę ci przeszkadzała. – choć zdawałam sobie sprawę z
tego, że nie widziała mojego uśmiechu, ze zrozumieniem trzymałam telefon przy
uchu.
- Porozmawiamy jeszcze niedługo. Trzymaj się tam cieplutko,
wyśpij się, odpocznij, na pewno przyda ci się to po tych ciągłych podróżach.
- Buziaki. Mamo?
- Tak, skarbie?
- Nawet nie wiesz, jak za wami wszystkimi tęsknię…
- My też… Koniecznie musimy się zobaczyć. Kończę, nie będę
zmuszała cię do płacenia kroci za telefon.
- Dziękuję wam, jesteście naprawdę kochani, ucałuj ode mnie Clarę,
tatę i Ellen.
- Oczywiście, miłego wieczoru, kochanie.
Kiedy wróciłam do sypialni, Jared w najlepsze pakował swoją
małą, czerwoną walizkę podręczną. Moja, szeroko otwarta, choć jej tak nie
pozostawiłam, również w połowie była załadowana ubraniami i kosmetykami w małych
opakowaniach, akceptowanych na lotniskach.
- Zechcesz mi wyjaśnić, co ty tak właściwie robisz? –
stanęłam między łóżkiem po stronie Jareda, a jego walizką, zatrzymując
mężczyznę.
- Nie zatrzymuj mnie, tylko sama się pakuj. Jutro z rana
zaraz po śniadaniu jedziemy na Charles de Gauille, bo o 11.35 odlatuje nasz
samolot.
- Dokąd?
- Zobaczysz sama.
Opadły mi ręce. Czy ten człowiek może być jeszcze bardziej
zwariowany?
- Co wsadziłeś mi już do torby?
- Kosmetyki na kilka dni, błękitną sukienkę od Carlene,
niebieską sukienkę w kropki, granatowe buty na obcasie, dłuższe T-shirty, te
farbowane, parę legginsów, chyba też szczotkę do włosów i szczoteczkę, zobacz,
czego jeszcze brakuje. W miejscu, do którego lecimy, spędzimy trzy noce i
prawie cztery dni. Trampki weź na podróż, będzie ci wygodniej.
- Jared… Ja nie wiem, co kiedyś ci zrobię za te
niespodzianki. Ale dziękuję za pomoc.
Na tego człowieka czasem nie było sposobu, żeby się gniewać.
Westchnęłam, odsuwając się od walizki Jareda i wracając do własnej, dopakowując
kilka rzeczy z tej dużej, przeznaczonej na wyjazd. Aparat, okulary
przeciwsłoneczne, krem z filtrem w niewielkiej buteleczce, bieliznę i czystą
koszulkę nocną… Oprócz tego plaster, który musiałam jakimś cudem zmienić jutro
wieczorem.
Zapięliśmy torby w identycznym momencie, uśmiechając się do
siebie nawzajem, stojąc po obu stronach łóżka i ściągając je z materaca.
- A teraz spać. Pobudka o siódmej, o ósmej jedziemy. O
dziewiątej zaczyna się odprawa. – zachęcająco odsłonił kołdrę po obu stronach,
kładąc się na materacu i ustawiając budzik w Blackberry.
- Naprawdę. Czasem zastanawiam się, za kogo zgodziłam się
wyjść za mąż. Jesteś strasznym despotą.
- Wiem. Ale czasem tak trzeba. Szczególnie, jeśli moja
przyszła żona jest momentami tak uparta jak ty, kochanie. – pocałował mnie w
policzek, przytulając mocno do siebie.
----------------------------
Witajcie,
Mam nadzieję, że ten rozdział wywoła na co najmniej kilku twarzach ostatni uśmiech przed rozpoczęciem szkoły - ja mam jeszcze prawie miesiąc wolnego, nim rozpoczną się zajęcia na uniwersytecie i zamierzam wykorzystać go tutaj jak najlepiej potrafię. No i oczywiście będę pisała.
Tak więc, atmosfera Paryża działa na każdą zakochaną parę. I oby tak dalej.
A jaką niespodziankę wymyślił dla Nii Jared? - zgadnijcie sami :D
Ściskam,
S.
Cieka co tam dla nich zgotowałaś, nawet nie próbuję zgadnąć - zaręczyny u Ciebie w opowiadaniu to był Szok - więc stwierdzam że jesteś nieprzewidywalna i właśnie to uwielbiam ;-)
OdpowiedzUsuńPS ostatnio się zapominałam podpisać ale też byłam - hi, hi
Pozdrawiam
K.B.
Szok przez wielkie S,tak? Cóż, nic tylko się cieszyć :D
UsuńWygląda na to, że takich zaskoczeń będzie jeszcze trochę - bo do grudnia '15 na pewno nie skończę pisania :)
Dziękuję,że zaglądasz. Nawet jeśli się nie podpisujesz,zawsze jestem wdzięczna za każdą opinię i komentarz :)
S.
zdecydowanie, Dżarek jest strasznym despotą! pan i władca, co powie to muszą zrobić. ale on jest taki pocieszny... lubie go u Ciebie, bo jest naprawdę kochany. tak o nią dba, rozpieszcza, kupuje sukienki... są naprawdę słodcy <3 rodzice powinni zareagować normalnie, chociaż kto wie... może być różnie w końcu jest duża różnica wieku i on sławny i bogaty. ale przecież się kochają, to why not... :D
OdpowiedzUsuńjestem strasznie ciekawa jaką sukienkę masz dla niej na ślub, no i kiedy ten ślub będzie no i... co zrobią media jak się dowiedzą! ho ho ho, to będzie akcja :D pewnie: Dżarek w końcu się ogarnął, koniec z bycia forever kawaler, forever alone haha... no, przecież ogłoszą to w mediach no nie? powinni, chyba, że cichy ślub i dopiero po fakcie..
xx
Gwoli ścisłości: sukienki Nia kupiła sobie sama - z pensji, ale sama ;)
UsuńŚlub też będzie, w swoim czasie. A media... rzeczywiście, sprawa nie do przeoczenia - dzięki za uwagę :)
S.
Jared jest taki ...ooohhhh <3 Taki pocieszny i w ogóle jak to czytam to mam ochotę go przytulić :) Czy mi się wydaje czy oni lecą do rodziców Nii , hmmm? Zgadłam? Zgadłam. OPOWIADANIE JEST STRASZNIE wciągające i w ogóle ,,oh i ah" ;)
OdpowiedzUsuńAch, to przekonanie... Czy zgadłaś, zobaczymy ;)
UsuńDziękuję :D
S.
Witam serdecznie. Chciałabym wyrazić swoją opinię, co do Twojej twórczości, ale też nie chcę żebyś poczuła się urażona, to jest moje odczucie po przeczytaniu tego wszystkiego.
OdpowiedzUsuńZacznijmy od tego, że piszesz bardzo ładnie. Wszystko ma sens i jest składnie napisane (jest dużo opisów, których nie lubię czytać, ale to jest mało ważne, bo każdy przekazuje treść w inny sposób) :)
Jeżeli chodzi o treść, skupiłaś się w większości na pracy, jak wygląda życie zespołu od kuchni... i w gruncie rzeczy tylko na tym mniej więcej. To jest fajne, ja tego nie neguje. W ten sposób można dowiedzieć się czegoś ciekawego i jak najbardziej to mi się podoba. Twoje opowiadanie ma przeszło 40 rozdziałów i ostatnie skupiają się tylko na pracy. Na początku jakoś inaczej się to rozgrywało i bardziej wciągało, a teraz gdy przychodzi kolejny rozdział jestem niemalże pewna, że to będzie kolejny opis zajęć przy koncercie.
Zmierzam do tego, że wcześniej więcej uwagi skupiałaś na Jaredzie i Nii, a teraz w ogóle tego nie ma ( nie wiem czy masz z tym problem żeby opisywać ich związek, czy teraz piszesz tylko o ich pracy). Tu jest sedno mojego komentarza. Z niepozornego związku o którym czuję się jakbym nic nie wiedziała wychodzą zaręczyny i ślub, jakim cudem? W rozdziałach nie ma między nimi praktycznie żadnej czułości, nic. Nic o nich nie piszesz, a Jared nagle się oświadcza. W tej notce już widziałam jakieś światełko w tunelu, gdy zabrał ją na zakupy, ale to nagle się urwało. Nie chce Ci mówić, co masz pisać i jak powinnaś to robić. To Twój blog i Ty decydujesz w jaki sposób chcesz przekazać treść swoim czytelnikom. Po prostu lekko się zawiodłam, bo zapowiadało się naprawdę dobrze, a teraz mam wrażenie jakbym przeniosła się na bloga o czym innym.
Powtórzę jeszcze nie chciałam Cię urazić moim komentarzem.
Pozdrawiam gorąco :)
J.
Dziękuję za szczerą opinię. Takie też są dla mnie ważne - doceniam fakt, że napisałaś. Ostatnie rozdziały skupiają się na pracy, ponieważ to jest główne zajęcie Nii, sposób, w jaki znalazła się w crew. Są w środku trasy, więc praca jest czymś co przesłania wszystko inne. Nie opisuję wszystkiego, co dokładnie dzieje się poza sceną, przynajmniej tak nie było do tej pory, ale mogę zapewnić, że gdyby nie było za kulisami tego, co się działo, po części celowo też ukrytego, na pewno nie mogłoby dojść do oświadczyn. W tym momencie myślę też, że trochę szkoda, że akurat teraz zwróciłaś na brak obszernych opisów relacji między Nią a Jaredem - bo od kolejnego rozdziału pojawia się kolejna niespodzianka.
UsuńMam nadzieję, że pomimo tego co zobaczyłaś, i bycia niemalże pewną, zajrzysz jeszcze raz i sprawdzisz, co stanie się dalej :)
S.