wtorek, 1 września 2015

Bonjour, Paris

Kolejne koncerty mijały: czas między nimi poświęcony był na kolejne podróże, odprawy na lotniskach, loty… Nie miałam pojęcia, ile mil w ten sposób wylatałam, ale dzięki temu moja tolerancja dla zmian ciśnienia podczas startów i lądowań znacznie się poprawiła, na co nie mogłam narzekać. Zdjęcia, które robiłam, a później razem z Shaylą, Peterem i Markiem umieszczaliśmy po delikatnej obróbce na zamkniętej stronie, dostępnej wyłącznie dla uczestniczących w meet&greet osobach, często lądowały w Internecie, a ludzie chwalili się nimi na Twitterze, zaznaczając odpowiednimi hashtagami i nazwą zespołu. Kilka razy widziałam, jak J. zaznaczał je gwiazdką lub przekazywał dalej, tak, by wszyscy ci, którzy nie chcieli w nich uczestniczyć z różnych powodów mogli mówić, że popełnili błąd. 

Oczywiście nie winiłam tych, których nie było na coś takiego stać. Z pewnością gdybym była w wieku tych wszystkich fanów – no dobrze, nie byłam wiele starsza od niektórych z nich, a od niektórych byłam nawet młodsza - nie wydałabym minimum trzystu paru euro na to, by spotkać się z zespołem… Im bardziej rosła kwota, tym więcej atrakcji miało się zagwarantowane, ale szczerze mówiąc, niezbyt dokładnie wiedziałam, jak wszystko działa dalej.

Reni pracując jako concierge, mówiła, że zdaje sobie sprawę, ile to kosztuje, bo kilka razy zdarzyło się, że sprzedawali pakiety przed samym spotkaniem, jednak wspomnień nie da się kupić za żadną cenę, a takie przeżycia gwarantowało tylko tego typu spotkanie, bo w poprzedniej trasie dość rzadko zespół w komplecie wychodził na ulice miast, w których odbywały się koncerty i chłopaki zgadzali się na zdjęcia z fanami, jednak teraz metoda była zupełnie inna: rozdzielaliśmy się, wychodząc i ukrywając, by mieć trochę spokoju. A jeśli już wychodziliśmy razem… wybieraliśmy takie miejsca, w których mieliśmy zagwarantowany czas tylko dla nas. Chwilę na integrację.

Pomimo znacznie uszczuplonych zapasów czasu w każdym z miast, w którym byliśmy, organizatorzy koncertów starali się traktować nas jak najlepiej, oferując najlepsze warunki, na jakie było ich stać. Jared pokazywał mi miejsca, tak wspaniale opisane w książkach, o których poznaniu w rzeczywistości dawniej mogłam tylko śnić. Big Ben, pałac Buckingham, budynek parlamentu i Camden Market w Londynie, domki  robotnicze w Birmingham, Schody Hiszpańskie w Rzymie – tam przekonałam go też, by choć raz spróbował włoskiego espresso, przez smakoszy nazywanego najlepszą kawą na świecie. Niestety, ale nie przypadła mu ona do gustu, ku żalom Shannona, który popijał w tamtym momencie kolejne już espresso doppio, szczerząc się od ucha do ucha. W jego wypadku ilość wypijanej kawy powinna być przeliczana nie na filiżanki, a na wiadra. Jakim cudem był w stanie zasnąć nocami, przynajmniej wtedy, kiedy akurat nie było show?

W Paryżu nie omieszkałam, niestety sama, z powodu jakiegoś wywiadu, który Jared razem z Shannonem i Tomo koniecznie musieli udzielić dla jakiegoś francuskiego magazynu muzycznego, odwiedzić Luwr. Wreszcie mogłam zobaczyć tyle pięknych dzieł sztuki w jednym miejscu. Madryckie Museo del Prado również było piękne, jednak w inny sposób. Miałam też dzięki temu chwilę na to, by poważnie zastanowić się nad decyzją, jaką podjęłam półtora dnia temu. Nadal wątpiłam w to, czy dobrze zrobiłam, przyjmując oświadczyny Jareda. Dzieliło nas tak wiele. Dwa praktycznie odmienne światy. Życie w blasku fleszy, a życie kolejnymi konkursami, kolejnymi momentami, w których twoja praca zaczynała być docenianą… Choć starałam się ukryć ten fakt przed resztą, jakimś cudem – pewnie od niego samego - chłopaki i Emma wiedzieli po naszym powrocie z plaży, co postanowił zrobić młodszy z braci.

Musiałam teraz poza pracą, trasą, podróżami i innymi związanymi z tym obowiązkami myśleć również o czekającej nas wspólnej przyszłości. Planowanie ślubu i wesela… Jezu. Ślub. I wesele! Jak to brzmi. Miałam zmienić stan cywilny. Koniec świecenia oczami, szczególnie przed dalszą rodziną, która wciąż pytała: „Czy nie rozglądają się za tobą chłopcy?” albo w bardziej dobitny sposób „Nia, masz już chłopaka, tak?”… Koniec okresu panieńskiego. Miało się zmienić wszystko. I jeszcze kwestia nazwiska. Które wybrać, zostać przy swoim, czy dodać kolejne? Obywatelstwo amerykańskie za jakiś czas. Dzieci? Boże. Ślub z szefem. Jakby romans to było mało… Odrzuciłam od siebie te wszystkie myśli, wiedząc, że na razie, przynajmniej do końca wakacji powinnam zachować spokój i przytomność umysłu. Emma, podobnie jak wszyscy ci, którzy wiedzieli, do czego doszło, uśmiechając się, w czasie gratulacji dodała cicho – Wreszcie znalazł kogoś, kogo pokochał najmocniej na świecie. Kogoś, kogo nie zjadło Hollywood.

Jak ja miałam powiedzieć o tym wszystkim rodzicom? Naprawdę, telefon w tej sytuacji nie był najlepszym rozwiązaniem. Powinnam to zrobić osobiście, ale jak? Przecież zaraz, zaraz znowu wyjeżdżamy, a ja kompletnie nie myślałam przedtem o czymkolwiek innym poza pracą, więc na jakikolwiek wypad do Hiszpanii nawet się nie zanosiło. Na zakup biletów na pociąg międzynarodowy było już za późno. Mogłam o tym pomarzyć. A Skype w tej sytuacji… To zdecydowanie nie jest dobre wyjście. Zakładając nawet, że moi rodzice są bardzo odporni psychicznie… To zmienia wszystko. Każdy drobiazg, każdy szczegół.

Czekało nas jeszcze bardzo dużo pracy: koncert na Lazurowym Wybrzeżu, koncerty w Niemczech, a potem… Europa Wschodnia. I Rosja. Oglądałam filmy o handlu ludźmi i bałam się o własne bezpieczeństwo w tamtejszym rejonie, jednak Jared zapewnił mnie, że jeśli coś zmieni się w ciągu najbliższych tygodni, w umowach z organizatorami jest punkt, zgodnie z którym w razie ewentualnej lub bezpośredniej możliwości zagrożenia zdrowia i życia są oni zobowiązani do zapewnienia odpowiedniej ochrony zarówno artystom, jak i całej załodze podczas pobytu w mieście koncertu.
Kiedy przyjechaliśmy do Paryża, w dodatku wcześniej, niż było to zaplanowane, Jared stwierdził, że pora na czas wolny, dzięki czemu wszyscy rozbiegli się w miasto, jednak kiedy usłyszał o moim planie wycieczki na Montmartre, pokręcił głową.

- Zabieram cię ze sobą. Carlene wybiera ci naprawdę piękne ubrania, bardzo podoba mi się twoja nowa garderoba, ale potrzebujesz czegoś specjalnego, szczególnie na naszą podróż poślubną. Wiem, że jeszcze do niej daleko, ale wszyscy wiedzą, że najpiękniejsze kobiety ubierają się tutaj, w Paryżu, więc wybierzemy się wspólnie do tutejszego butiku Elie Saaba. Specjalnie dla ciebie.

Patrzyłam na niego jak na grecki posąg. Słucham? Ostatnio zdecydowanie szalał z wydatkami – ile coś takiego musiało kosztować - ciągle coś się działo… Na sam pierścionek pewnie wydał majątek! I teraz wymyślił jeszcze to? Stał przede mną ubrany w dżinsową koszulę, zapiętą bez ostatniego guzika oraz wąskich spodniach, a na szyi błyszczała zawieszka do sznurkowego naszyjnika. Zaczesał też po raz kolejny włosy… Ta fryzura…

- Jared… czy ja ci wyglądam na modelkę haute couture? Dobrze wiesz, że mi jest całkiem wygodnie w ubraniach takich, jak teraz. - pokazałam mu legginsy, proste, z haftem na jednej nogawce, oraz dobraną do nich długą bluzkę, również haftowaną, z drobnymi, błękitnymi kamyczkami naszytymi na materiał. Do tego wybrałam jedyne buty na obcasie, które zabrałam ze sobą, choć cienkim, to naprawdę stabilnym: granatowe. – Carlene wie, że ma mi przygotować coś, co będzie naprawdę piękne. I jeszcze jedno: Jared, ile to kosztowało? – wiedziałam, że takie konsultacje musiały kosztować majątek!
- Mogę cię rozpieszczać, więc nie zastanawiaj się za długo. Jesteśmy umówieni za półtorej godziny – upewnił się, zerkając na ekran Blackberry, bo iPhone został w torbie – więc zdążymy jeszcze pospacerować po okolicy. Pokażę ci Grand Palais, miejsce, w którym graliśmy jeden z koncertów, kiedy byliśmy tutaj ostatnim razem.

Kiedy wyszliśmy na miasto, pogoda naprawdę dopisywała. Im więcej czasu spędzaliśmy w Europie, tym milej wspominało mi się prawdziwe lato, ciepłe, czasem też lekko wilgotne, z rześkim powietrzem… Idąc wzdłuż Sekwany robiliśmy sobie nawzajem zdjęcia, ponieważ Jared wziął ze sobą swój aparat, ale nie pokazywał mi go wcześniej. Był nieco mniejszy od mojej lustrzanki, ale luneta, jaką mógł do niej przypiąć – znałam jej wielkość dzięki zajęciom z Carmen – imponowała rozmiarami. Gdybyśmy tylko mogli, nie chcieliśmy kończyć tej chwili… Im bliżej atelier się znajdowaliśmy, tym bardziej trzęsły mi się nogi. Nie lubiłam podobnych atrakcji, już u samej Carlene miałam sporo trudności, by opanować się i posłuchać, co ma do powiedzenia.

Kiedy weszliśmy do środka, w holu wyłożonym piaskowym marmurem panowała grobowa cisza. Rozglądałam się dookoła: na dwóch ścianach wisiały wielkie lustra, od podłogi aż do sufitu, a wielkie drzwi, stylizowane bardzo podobnie jak te, które widziałam w madryckim pałacu królewskim pozostawały nadal zamknięte. W gablotach stały manekiny, na których udrapowane były przepiękne tkaniny, tworząc suknie, jakich świat chyba nie widział: pełne delikatnych, drobnych dekoracji; niektóre z nich były cieniuchne jak mgiełka, a inne wyglądały tak, jakby nie dało się ich ubrać ze względu na ilość doszytych elementów. To miejsce trochę przypominało muzeum…

Szczególnie spodobały mi się dwie: błękitna, wydawało się, że strasznie ciężka, z długim rękawem obszyta w kilku miejscach paciorkami i druga, czarna, z koronkowymi rękawami, a kiedy zajrzałam z boku na plecy, okazało się, że również są koronkowe i prześwitujące. Do tego te buty: większość z nich to były szpilki, ale niektóre miały przyszyte tyle różnych lśniących dodatków, że same wyglądały jak maleńkie lusterka. Przeszłam cały hol dookoła, oglądając kreacje i zachwycając się niektórymi, a inne od razu odrzucając. Suknia ślubna, którą zobaczyłam, była jak dla mnie zbyt wielka, miała zbyt długi welon, sama nie wiedziałam, ile tkaniny mogło zostać zużyte, by uszyć taką spódnicę... Bardziej przypominała barokową suknię balową, niż ślubną. Zastanawiałam się, jak da się nosić takie stroje, kiedy usłyszeliśmy stukot obcasów. Uniosłam głowę, spoglądając: w naszą stronę zmierzała kobieta z ciemnymi włosami, związanymi w ciasny kok, ubrana w czarne spodnium. Wyglądała tak surowo, że nie potrafiłam nie wystraszyć się jej, cofając o krok i trzymając Jareda mocno za rękę.

- Dzień dobry, witam w butiku Elie Saaba, w czym mogę państwu pomóc? – uśmiechnęła się, co nieco złagodziło atmosferę.
- Tak właściwie nie mnie… - Jared puścił moją dłoń – Tylko tej damie.                                                              
- Och, oczywiście. Cóż, czy jest pani gotowa?
- Nie… nie… niekoniecznie… - wydukałam. Jak miałam być gotowa?!?
- Ile to wszystko potrwa? – Jared cicho się odezwał.
- Nie mogę powiedzieć dokładnie, wszystko zależy od tego, ile strojów będzie chciała przymierzyć pańska towarzyszka.

Słysząc to, Jared uśmiechnął się krzywo. Od momentu wyjazdu z Los Angeles większość – jakieś siedemdziesiąt procent - czasu spędzaliśmy wspólnie, więc pozostawienie mnie tutaj musiało go kosztować naprawdę wiele.

- Myślę, że zostawiam cię w najlepszych rękach, baw się dobrze. – przytulił mnie mocno, przez co miałam ostatnią szansę wtulić się w niego i powąchać perfum, którymi zachwyciłam się od razu, gdy tylko przywiózł je do domu, jeszcze w LA. Pasowały do niego jak ulał. Ostatni całus na pożegnanie i Jared podszedł do drzwi, w ostatniej chwili odwracając się.
- Zadzwoń do mnie, kiedy już skończycie, dobrze?

Kiedy za Jaredem zamknęły się drzwi, zostałam zaproszona do stolika w dalszej części butiku, pełnego wieszaków i półek z najróżniejszymi ubraniami.

- Czego oczekiwałaby pani od tej wizyty? Czy jest pani skoncentrowana na czymś konkretnym?
- Nie ja wpadłam na ten pomysł, tylko mężczyzna, z którym tu trafiłam. Za jakiś czas bierzemy ślub i uznał, że pomimo współpracy z moją stylistką, Carlene Laroux, która stara się sprawić, bym zrezygnowała z ubrań dla chłopczycy, koniecznie potrzebuję czegoś specjalnego, wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. Skoro jednak już tu jestem, chciałabym znaleźć coś bardziej… oficjalnego.

Wybrałam prostą, fiołkową sukienkę z rozkloszowaną spódnicą, bardzo lekką i delikatną, taką, jakie lubiłam. I jeszcze jedną…  granatową, ale w związku z tym, że trzeba było ją poprawić, by pasowała na mój rozmiar, ustaliłyśmy ze sprzedawczynią, że zostanie do mnie wysłana i kiedy tylko będę w Austrii, będzie na mnie tam czekała. Była to odpowiednia ilość czasu. Trzymając w ręku pokrowiec, wyszłam z butiku co prawda z znacznie lżejszym portfelem, ale za to podejrzewałam, że sukienka spodoba się Jaredowi. Dobrze, że nieopodal znajdował się postój taksówek, więc nie musiałam iść pieszo i starać się jak najdelikatniej nieść sukienkę. Ostatecznie do niego nie zadzwoniłam, ponieważ w naszym pokoju w hotelu zostawił mi na pianinie wiadomość, napisaną na hotelowej papeterii. Och. I narysował serduszko. Z Triadą w środku. Bo jakżeby inaczej?

Musiałem wyjść, ale już za Tobą tęsknię. Emma zapomniała powiedzieć Ci wczoraj na odprawie, że mam jeszcze rozmowę w telewizji. Będę niedługo, korzystaj z czego tylko zechcesz. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś u Saaba. J.

Francuzi byli jak do tej pory jedną z najgłośniejszych widowni, więc z przyjemnością nagrywałam fragmenty koncertu, kiedy śpiewali aż do zdarcia gardeł. Jared w czasie koncertu postanowił pochwalić się swoimi zdolnościami językowymi i przez chwilę rozmawiał z widownią po francusku, doprowadzając tym wszystkich do śmiechu. Szeptał do mnie co nieco wcześniej, więc wiedziałam, że prawdopodobnie to zrobi, jednak nie przypuszczałam, że w taki sposób.

- Merci, merci beaucoup, jesteśmy wam wdzięczni za tak gorące przyjęcie i jestem pewny, że wrócimy tutaj wkrótce, nie tylko do Paryża, ale do Francji, Europy, będziemy na całym świecie. Jesteście gotowi na nowy album?

Odpowiedział mu radosny wrzask. Z tego, co Jared opowiadał mi przed przyjazdem do Paryża, lubił bardzo to miejsce, wiązał z nim wiele bardzo przyjemnych wspomnień, a teraz, kiedy miał okazję, chciał dodać do listy kolejne. Oczywiście wiedziałam, że niektóre mogą być rzecz jasna związane ze mną… Ale nie chciałam planować.

- Stwierdzam, że mamy teraz kilka dni wolnych… Następny koncert za tydzień w Cannes. – Jared, zmęczony po koncercie i z włosami ociekającymi wodą, westchnął głośno, rozsiadając się na kanapie na backstage’u. W czasie koncertu widziałam, że starał się w momentach, kiedy na scenie gasły światła, starał się nieco ochłodzić, wylewając na siebie wodę…
- To był świetny występ. – Shannon i Tomo przybili piątkę, wchodząc do pomieszczenia, a za nimi pojawiła się Emma z bezprzewodową słuchawką w uchu i iPadem. Wiedziałam, że w ten sposób – sprawdzony, a w dodatku dobrze funkcjonujący, kontroluje to, co dzieje się między sceną, zapleczem i AIW. Sama też wyjęłam słuchawki z uszu, wyłączając transmiter, przypięty do paska.
- Jared, samochody już czekają. – blondynka wskazała na drzwi, prowadzące do wyjścia.
- Dzięki, Emma. Możesz już jechać pierwszym, spotkamy się w hotelu. My pojedziemy następnym z Nią.

- Do zobaczenia. – chwilę później Emma zniknęła nam z pola widzenia, a obok nas na fotelu wylądował Shannon, ubrany w czarny szlafrok, wycierając włosy niebieskim ręcznikiem frotte. 
Wiedziałam, że w pewnym momencie, kiedy Jared rozmawiał z publicznością, jego starszy brat zrzucił z siebie koszulkę, rzucając ją za instrument.
- Jestem mokry jak szczur. Potrzebny mi prysznic, kolacja i święty spokój.
- Wszystko to na życzenie jaśnie pana. Może jeszcze masaż do tego, co? – Tomo zaczął podśmiewać się z siedzącego obok przyjaciela, który szturchnął go w ramię.
- Nie zapędzaj się. Chociaż… w sumie, nie pogardziłbym. – Shannon szeroko się uśmiechnął, poklepując Tomo po ramieniu. – Ale kto mnie wymasuje o północy? – uniósł pytająco brwi.
- Im szybciej dotrzemy do hotelu, tym szybciej odpoczniemy. Jutro długi dzień, nawet jeśli jest wolny. – Jared upomniał chichoczących muzyków, podnosząc się z miejsca.
Nie jechaliśmy długo do hotelu: jedną z zalet Paryża w nocy był święty spokój na ulicach. Żadnych korków, nie tak jak w Madrycie, kiedy po fiestach dzielnicowych można na nie natrafić o piątej nad ranem…

Kiedy już po szybkim prysznicu skończyliśmy w piżamach w naszym pokoju kolację, oczywiście wegańską, bo jakżeby inaczej, składającą się z kwiatów cukinii, napełnionych leciutkim musem z warzyw, marokańskiej kaszy kuskus z orzechami i ziołami, a na deser sałatki owocowej z coulis z malin. Nigdy w życiu nie jadłam kwiatów cukinii, zawsze tylko samo warzywo, zresztą, w sklepach nigdy nie widziałam czegoś tak wymyślnego. Cóż, Francja, a szczególnie Paryż potrafią zaskoczyć.
- Smakowało?
- Bardzo. Dasz mi chwilę?
- Oczywiście.

Przeszłam do salonu, biorąc ze stolika telefon. Czułam potrzebę zadzwonienia do rodziców, tym bardziej, że obiecałam im rozmowę, kiedy dzwoniłam do nich jakiś czas temu z Londynu. Nie czekałam długo, zalety tej samej strefy czasowej i weekendu były tak dobre, że już po kilku sekundach usłyszałam głos taty. Zawahałam się jedynie na początku, ponieważ nie wiedziałam, czy mogę powiedzieć mu o zaręczynach.
- Tak, słucham? Halo?
- Tatuś? Nie obudziłam was?
- Nia! Skarbie, nareszcie dzwonisz. Co tam u ciebie?
- Wszystko dobrze, jestem troszkę zmęczona po pracy, ale jest naprawdę w porządku. A u was?
- Też dobrze, mama sprząta po kolacji, bo przyjechała Ellen. Troszeczkę się zasiedzieliśmy przy sangrii. Gdzie jesteś teraz?
- W Paryżu. Wróciliśmy niedawno z koncertu. Nie wiem, jak wiele zdjęć mam już zrobionych, ale na pewno nie skończy się tylko na nich. Pozdrówcie ją ode mnie, dobrze?
- Jasne. O, mama już jest, chcesz z nią porozmawiać?
- Chętnie, dziękuję.
- Już ci ją daję do telefonu.
- Cześć, córeczko. Wszystko w porządku?
- Tak, proszę cię, mam wspaniałą pracę, a ludzie dookoła mnie są jeszcze lepsi. Nie mogę się już doczekać, co będzie dalej, bo przeżywam tutaj podróż życia. Byłam u projektanta, będzie szył dla mnie sukienkę…
- Bardzo się cieszę. Naprawdę? Przecież to będzie tyle kosztowało… Wiesz, że twoja siostra dostała nagrodę na pikniku naukowym, za projekt? Byłam zaskoczona, kiedy wywołano ją na podsumowaniu. – no cóż, ja nie. Wiedziałam, że jeśli młodej na czymś zależy, zrobi wszystko, by osiągnąć cel. - Teraz pojechała do koleżanki na noc filmową, więc nie możesz z nią porozmawiać, przykro mi.
- Pogratuluj Clarze ode mnie. Nie, aż tak źle nie będzie…
- Muszę kończyć, oczywiście chciałabym z tobą porozmawiać dłużej, ale słyszałaś, przyjechała Ellen i chcemy z nią jeszcze porozmawiać. Niedługo wraca do Edynburga, więc chcemy spędzić jak najwięcej czasu razem.
- Nie będę ci przeszkadzała. – choć zdawałam sobie sprawę z tego, że nie widziała mojego uśmiechu, ze zrozumieniem trzymałam telefon przy uchu.
- Porozmawiamy jeszcze niedługo. Trzymaj się tam cieplutko, wyśpij się, odpocznij, na pewno przyda ci się to po tych ciągłych podróżach.
- Buziaki. Mamo?
- Tak, skarbie?
- Nawet nie wiesz, jak za wami wszystkimi tęsknię…
- My też… Koniecznie musimy się zobaczyć. Kończę, nie będę zmuszała cię do płacenia kroci za telefon.
- Dziękuję wam, jesteście naprawdę kochani, ucałuj ode mnie Clarę, tatę i Ellen.
- Oczywiście, miłego wieczoru, kochanie.

Kiedy wróciłam do sypialni, Jared w najlepsze pakował swoją małą, czerwoną walizkę podręczną. Moja, szeroko otwarta, choć jej tak nie pozostawiłam, również w połowie była załadowana ubraniami i kosmetykami w małych opakowaniach, akceptowanych na lotniskach.
- Zechcesz mi wyjaśnić, co ty tak właściwie robisz? – stanęłam między łóżkiem po stronie Jareda, a jego walizką, zatrzymując mężczyznę.
- Nie zatrzymuj mnie, tylko sama się pakuj. Jutro z rana zaraz po śniadaniu jedziemy na Charles de Gauille, bo o 11.35 odlatuje nasz samolot.
- Dokąd?
- Zobaczysz sama.

Opadły mi ręce. Czy ten człowiek może być jeszcze bardziej zwariowany?

- Co wsadziłeś mi już do torby?
- Kosmetyki na kilka dni, błękitną sukienkę od Carlene, niebieską sukienkę w kropki, granatowe buty na obcasie, dłuższe T-shirty, te farbowane, parę legginsów, chyba też szczotkę do włosów i szczoteczkę, zobacz, czego jeszcze brakuje. W miejscu, do którego lecimy, spędzimy trzy noce i prawie cztery dni. Trampki weź na podróż, będzie ci wygodniej.
- Jared… Ja nie wiem, co kiedyś ci zrobię za te niespodzianki. Ale dziękuję za pomoc.

Na tego człowieka czasem nie było sposobu, żeby się gniewać. Westchnęłam, odsuwając się od walizki Jareda i wracając do własnej, dopakowując kilka rzeczy z tej dużej, przeznaczonej na wyjazd. Aparat, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem w niewielkiej buteleczce, bieliznę i czystą koszulkę nocną… Oprócz tego plaster, który musiałam jakimś cudem zmienić jutro wieczorem.
Zapięliśmy torby w identycznym momencie, uśmiechając się do siebie nawzajem, stojąc po obu stronach łóżka i ściągając je z materaca.

- A teraz spać. Pobudka o siódmej, o ósmej jedziemy. O dziewiątej zaczyna się odprawa. – zachęcająco odsłonił kołdrę po obu stronach, kładąc się na materacu i ustawiając budzik w Blackberry.
- Naprawdę. Czasem zastanawiam się, za kogo zgodziłam się wyjść za mąż. Jesteś strasznym despotą.

- Wiem. Ale czasem tak trzeba. Szczególnie, jeśli moja przyszła żona jest momentami tak uparta jak ty, kochanie. – pocałował mnie w policzek, przytulając mocno do siebie.
----------------------------
Witajcie,
Mam nadzieję, że ten rozdział wywoła na co najmniej kilku twarzach ostatni uśmiech przed rozpoczęciem szkoły - ja mam jeszcze prawie miesiąc wolnego, nim rozpoczną się zajęcia na uniwersytecie i zamierzam wykorzystać go tutaj jak najlepiej potrafię. No i oczywiście będę pisała.
Tak więc, atmosfera Paryża działa na każdą zakochaną parę. I oby tak dalej.
A jaką niespodziankę wymyślił dla Nii Jared? - zgadnijcie sami :D

Ściskam,
S.

8 komentarzy:

  1. Cieka co tam dla nich zgotowałaś, nawet nie próbuję zgadnąć - zaręczyny u Ciebie w opowiadaniu to był Szok - więc stwierdzam że jesteś nieprzewidywalna i właśnie to uwielbiam ;-)
    PS ostatnio się zapominałam podpisać ale też byłam - hi, hi
    Pozdrawiam
    K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szok przez wielkie S,tak? Cóż, nic tylko się cieszyć :D
      Wygląda na to, że takich zaskoczeń będzie jeszcze trochę - bo do grudnia '15 na pewno nie skończę pisania :)

      Dziękuję,że zaglądasz. Nawet jeśli się nie podpisujesz,zawsze jestem wdzięczna za każdą opinię i komentarz :)

      S.

      Usuń
  2. zdecydowanie, Dżarek jest strasznym despotą! pan i władca, co powie to muszą zrobić. ale on jest taki pocieszny... lubie go u Ciebie, bo jest naprawdę kochany. tak o nią dba, rozpieszcza, kupuje sukienki... są naprawdę słodcy <3 rodzice powinni zareagować normalnie, chociaż kto wie... może być różnie w końcu jest duża różnica wieku i on sławny i bogaty. ale przecież się kochają, to why not... :D
    jestem strasznie ciekawa jaką sukienkę masz dla niej na ślub, no i kiedy ten ślub będzie no i... co zrobią media jak się dowiedzą! ho ho ho, to będzie akcja :D pewnie: Dżarek w końcu się ogarnął, koniec z bycia forever kawaler, forever alone haha... no, przecież ogłoszą to w mediach no nie? powinni, chyba, że cichy ślub i dopiero po fakcie..

    xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwoli ścisłości: sukienki Nia kupiła sobie sama - z pensji, ale sama ;)
      Ślub też będzie, w swoim czasie. A media... rzeczywiście, sprawa nie do przeoczenia - dzięki za uwagę :)

      S.

      Usuń
  3. Jared jest taki ...ooohhhh <3 Taki pocieszny i w ogóle jak to czytam to mam ochotę go przytulić :) Czy mi się wydaje czy oni lecą do rodziców Nii , hmmm? Zgadłam? Zgadłam. OPOWIADANIE JEST STRASZNIE wciągające i w ogóle ,,oh i ah" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, to przekonanie... Czy zgadłaś, zobaczymy ;)

      Dziękuję :D
      S.

      Usuń
  4. Witam serdecznie. Chciałabym wyrazić swoją opinię, co do Twojej twórczości, ale też nie chcę żebyś poczuła się urażona, to jest moje odczucie po przeczytaniu tego wszystkiego.
    Zacznijmy od tego, że piszesz bardzo ładnie. Wszystko ma sens i jest składnie napisane (jest dużo opisów, których nie lubię czytać, ale to jest mało ważne, bo każdy przekazuje treść w inny sposób) :)
    Jeżeli chodzi o treść, skupiłaś się w większości na pracy, jak wygląda życie zespołu od kuchni... i w gruncie rzeczy tylko na tym mniej więcej. To jest fajne, ja tego nie neguje. W ten sposób można dowiedzieć się czegoś ciekawego i jak najbardziej to mi się podoba. Twoje opowiadanie ma przeszło 40 rozdziałów i ostatnie skupiają się tylko na pracy. Na początku jakoś inaczej się to rozgrywało i bardziej wciągało, a teraz gdy przychodzi kolejny rozdział jestem niemalże pewna, że to będzie kolejny opis zajęć przy koncercie.
    Zmierzam do tego, że wcześniej więcej uwagi skupiałaś na Jaredzie i Nii, a teraz w ogóle tego nie ma ( nie wiem czy masz z tym problem żeby opisywać ich związek, czy teraz piszesz tylko o ich pracy). Tu jest sedno mojego komentarza. Z niepozornego związku o którym czuję się jakbym nic nie wiedziała wychodzą zaręczyny i ślub, jakim cudem? W rozdziałach nie ma między nimi praktycznie żadnej czułości, nic. Nic o nich nie piszesz, a Jared nagle się oświadcza. W tej notce już widziałam jakieś światełko w tunelu, gdy zabrał ją na zakupy, ale to nagle się urwało. Nie chce Ci mówić, co masz pisać i jak powinnaś to robić. To Twój blog i Ty decydujesz w jaki sposób chcesz przekazać treść swoim czytelnikom. Po prostu lekko się zawiodłam, bo zapowiadało się naprawdę dobrze, a teraz mam wrażenie jakbym przeniosła się na bloga o czym innym.
    Powtórzę jeszcze nie chciałam Cię urazić moim komentarzem.
    Pozdrawiam gorąco :)

    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za szczerą opinię. Takie też są dla mnie ważne - doceniam fakt, że napisałaś. Ostatnie rozdziały skupiają się na pracy, ponieważ to jest główne zajęcie Nii, sposób, w jaki znalazła się w crew. Są w środku trasy, więc praca jest czymś co przesłania wszystko inne. Nie opisuję wszystkiego, co dokładnie dzieje się poza sceną, przynajmniej tak nie było do tej pory, ale mogę zapewnić, że gdyby nie było za kulisami tego, co się działo, po części celowo też ukrytego, na pewno nie mogłoby dojść do oświadczyn. W tym momencie myślę też, że trochę szkoda, że akurat teraz zwróciłaś na brak obszernych opisów relacji między Nią a Jaredem - bo od kolejnego rozdziału pojawia się kolejna niespodzianka.
      Mam nadzieję, że pomimo tego co zobaczyłaś, i bycia niemalże pewną, zajrzysz jeszcze raz i sprawdzisz, co stanie się dalej :)

      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)