poniedziałek, 14 września 2015

Flying surprise

Kiedy obudziłam się rano, Jared już był ubrany „po swojemu” – wycięty T-shirt, długie, wąskie spodnie w kolorze khaki, standardowa koszula w kratę, przewiązana w pasie i niedbale zasznurowane buty. Związał też włosy w kitkę, jednak to, co wywołało na mojej twarzy uśmiech, to fakt, że nieco przyciął brodę, która, jak na mój gust, po raz kolejny zaczynała robić się nieco zbyt gęsta, przesłaniając przepiękny wykrój ust.

- Dzień dobry, skarbie. Zamówiłem dla nas tosty, marmoladę brzoskwiniową, świeżo wyciskany sok pomarańczowy i herbatę. Wystarczy ci? Jeśli nie, na lotnisku zdążymy jeszcze z jakąś sałatką, jak chcesz.

Przeciągnęłam się, patrząc na mojego mężczyznę z błogim uśmiechem na twarzy.
- Oczywiście. Zaraz się wyszykuję. – wyskoczyłam z łóżka, natychmiast szukając w walizce tuniki, sweterka i spodni, w których mogłam swobodnie lecieć, gdziekolwiek zaplanował to Jared. Oby niezbyt daleko… Kiedy złapałam w ręce wszystkie potrzebne i porządnie wyglądające rzeczy, popędziłam do łazienki, szczotkując zęby, przebierając się, czesząc włosy i robiąc lekki makijaż, a kiedy wyszłam, w pokoju stały już na stoliku nasze tace ze śniadaniem.
- Smacznego. – Jared zerknął na zegar ścienny, wiszący za mną. – Niedługo powinna być taksówka.
Wypiłam sok, pogryzając ciepłego tosta, delikatnie posmarowanego marmoladą i uśmiechnęłam się do Jareda, w spokoju pijącego swoją filiżankę porannej herbaty. Na talerzu przed nim leżały już okruszki wcześniej zjedzonej kanapki. Zagadkowy uśmiech nie schodził mu z twarzy, co pozwalało mi podejrzewać, że wszystko przebiega zgodnie z jego planem.

Chwilę później zadzwonił hotelowy telefon, stojący na stole. Kiedy Jared podniósł słuchawkę, usłyszałam kilka szybko wypowiedzianych słów.
- Bien, merci. – odparł, odkładając po chwili telefon na miejsce.
- Taksówka jest już pod hotelem, idziemy?
- Jasne.

Wstałam, podobnie jak Jared przyciągając do wyjścia moją walizeczkę i wychodząc z pokoju, w którym na szczęście zostawiliśmy względny porządek, pomijając śniadaniową zastawę stołową. Zastanawiałam się, co on wymyślił, dlaczego nie pożegnaliśmy się z Shannonem, Tomo, Emmą i resztą załogi.
- Czemu się nie pożegnaliśmy? – wchodząc do windy, zadałam nurtujące mnie pytanie.
- Wszyscy wiedzą, dokąd się wybieramy, pewnie jeszcze śpią po wczorajszym, więc nie chciałem ich budzić. Zobaczymy się niedługo, wszyscy razem znów w komplecie. – na chwilę umilkł – Może tylko nieco większym, niż teraz, ale zobaczysz sama.
- Vicki przyjeżdża, wiem, nie musisz ukrywać. Przecież Tomo nie może się już doczekać, wczoraj na backstage’u podskakiwał z radości, słysząc, że zbiera się na lotnisko. Skupiał całą uwagę wszystkich na swojej radości. Mam parę zdjęć, na których cieszy się jak nigdy.
- Tak. – pokiwał głową. – A teraz chodź, nasz transport nie będzie czekał wiecznie.
Kiedy siedzieliśmy już w samochodzie, jadąc obwodnicą Paryża na lotnisko, zapytałam:
- Co tak właściwie zaplanowałeś?
- Zobaczysz.

Kierowca okazał się bardzo miłym Francuzem, świetnie mówiącym po angielsku, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, jako że wiedziałam, że ta nacja zupełnie nie toleruje języka, którym my posługujemy się na co dzień. Całą drogę słuchaliśmy cicho odtwarzanej muzyki fortepianowej, która budziła we mnie różne, sprzeczne ze sobą emocje.
Kiedy wysiedliśmy z auta na parkingu przed terminalem, mężczyzna wyciągnął jeszcze nasze walizki, życząc nam przyjemnego lotu.

- Powiesz mi teraz, co wymyśliłeś?
- Zaraz.
Kiedy weszliśmy do budynku, Jared szybko zerknął na tablicę odlotów, cicho czytając numer bramki.
- Chodź, zaraz zaczyna się odprawa pasażerów. – poprowadził mnie do stanowisk linii lotniczych Air France, wymalowanych w barwy narodowe tego kraju. Przy biurku, do którego zostaliśmy poproszeni, Jared wyciągnął z bocznej kieszeni własnej walizeczki paszporty, oba, czym wzbudził moje szczere zaskoczenie – musiał widzieć, gdzie chowałam ostatnim razem własny - oraz bilety w eleganckich książeczkach. Po załatwieniu formalności zostaliśmy odesłani do kontroli celnej i następnie po sprawdzeniu zawartości naszych walizek poproszeni o przejście do stanowiska lotu. Ze względu na kolejki do bramki podeszliśmy, kiedy stewardessa wpuszczała już na pokład pierwszych pasażerów. Zerknęłam na kierunek, wyświetlony nad drzwiami rękawa, jednak poza logiem linii Air France, godziną odlotu, numerem lotu i kodem lotniska docelowego – MAD T4 na tablicy nie było więcej informacji. Cóż, nie były mi potrzebne, gdyż znałam już kod tego lotniska.

- Jared? Czy my… - odezwałam się cichutko - lecimy do Madrytu?
- Zgadłaś. Wiem, że tęskniłaś za najbliższymi, więc z drobną pomocą Emmy zorganizowałem wszystko. Twoi rodzice też już wiedzą, że przyjedziemy.
- Dziękuję! – wczepiłam się w jego ramiona, zmuszając go do zatrzymania się po jednej stronie rękawa. – Nawet nie wiesz, jak bardzo za nimi tęsknię!
- Wiem, wiem. Nie widziałaś się z nimi na żywo ponad rok. Chodź, bo jeszcze cofnie nas ochrona i z wizyty nici. – poprowadził mnie w głąb korytarza na pokład samolotu.
- A co z Shannem, Tomo, Emmą i resztą? Koncertami…
- Nie martw się, wiedzą, że wracamy i dołączymy do nich na południu. Oni też potrzebują nieco czasu dla siebie, poza tym Tomo urządza krótkie francuskie wakacje z Vicki, więc myślę, że i im dobrze zrobi nasza nieobecność. – Jared zaczął liczyć rzędy, które mijaliśmy. – Ósmy, dziewiąty, dziesiąty, jedenasty, mamy miejsca tutaj, A i B.

W momencie, w którym samolot oderwał się od francuskiej ziemi, poczułam się tak, jakbym była naprawdę bliżej nieba. Nie tylko za sprawą odległości, ale i celu podróży. Większość podróży przespaliśmy, oparci nawzajem o nasze ramiona, jednak przy lądowaniu uśmiechałam się, widząc budynki i różne miasteczka, rozsiane nieopodal lotniska Barajas…

- Jared? – zwróciłam się do mężczyzny dość cicho, starając się, by zrozumiał mnie pomimo ryku silników samolotu podchodzącego do lądowania.
- Tak?
- Wolisz jechać taksówką, czy metrem?
- W sumie… myślę, że nie zostaniemy przez nikogo rozpoznani… - cicho odparł.
- Czyli metro. Pytam dlatego, że stacja jest niedaleko domu moich rodziców.
- Wiesz, gdzie jest hotel Ritz?
- Zarezerwowałeś pokój w Ritzu? – spojrzałam na niego wielkimi oczyma. – Najdroższym hotelu w mieście?
- Tak. I dziś też stolik na wspólną kolację z twoimi rodzicami.
- W Goi? – moje spojrzenie stało się jeszcze większe. – Ty naprawdę zwariowałeś. Okej… czyli czeka nas mała zmiana planów. Myślałam, że pojedziemy od razu do nich…

Na lotnisku kupiłam dla nas karty turystyczne, dzięki którym wiedziałam, że zaoszczędzimy na transporcie. W tym samym czasie Jared starał się wyglądać jak najbardziej niepozornie, co było w jego wypadku mało realne, przeglądając jakąś anglojęzyczną gazetę po drugiej stronie kiosku.
- Jay, idziemy. – pomachałam do niego, więc odłożył magazyn, uśmiechając się do sprzedawcy i wychodząc. – W sumie będziemy mieli kilka przesiadek, więc nie wiem, czy nie byłoby lepiej, żebyśmy pojechali autobusem, ale w tym jest zawsze więcej młodzieży.
- Przeżyję. Zresztą, rzadko mam okazję jeździć metrem, więc myślę, że powinno się udać. Ostatni raz jechałem chyba w Pradze… Nie, to było we Frankfurcie. – podrapał się po głowie, przypominając sobie dni, spędzone za granicą. Miał w tej kwestii znacznie większe doświadczenie niż ja.
- Skoro tak uważasz? – pokiwałam głową, prowadząc go do ruchomych schodów na stację metra i przechodząc przez bramkę, której dotknęłam kartą, pokazując mu, jak działa madrycki system. Biało – niebieski pociąg podjechał kilkanaście sekund później, więc szeroko się uśmiechając, podniosłam walizkę, wnosząc ją do wagonika.

- Na Nuevos Ministerios mamy przesiadkę w linię 10 i jedziemy nią aż do Tribunal, stamtąd linią 1 na stację Atocha, a potem czeka nas krótki spacer wzdłuż królewskiego ogrodu botanicznego, muzeum Prado i jesteśmy na miejscu. – wyrecytowałam z pamięci sieć linii, którymi mieliśmy dotrzeć do hotelu. Nieważne, że nie było mnie tyle czasu w mieście.
- Dziś to ty rządzisz. Znasz to miasto lepiej, niż wszystkie przewodniki razem wzięte. – Jared uśmiechnął się, kiwając głową ze zrozumieniem. Po chwili jednak szeroko otworzył oczy, słysząc ogłoszenie po hiszpańsku. „La próxima estación: Terminal T1”
- Nie rozumiesz. Jasne… - uśmiechnęłam się z lekka - „Estación en curva, durante la salida tengan cuidado de no introducir el pie entre coche y anden” – szybko wyrecytowałam znaną mi na pamięć formułkę.
- Tak jakby. Z twoich ust to brzmi bardziej... śpiewnie. Lepiej.
- Dzięki. Chodzi o to, że ta stacja jest na zakręcie i trzeba uważać, żeby stanąć na peronie, a nie w przerwie między wagonikiem a nim. Czasem masz dodatkowy stopień, ale łatwiej jest go po prostu ominąć, bo perony nie są niskie. – uśmiechnęłam się, doskonale znając miejskie metro.

Jay stał obok mnie jakby nigdy nic, starając się nie dać zauważyć. Na jednej ze stacji do wagonu wsiadła grupa głośno rozmawiających nastolatek, rozglądając się dookoła. W tym samym momencie Jared lekko się cofnął, wykorzystując mnie jako swoją żywą tarczę, jednak byłam od niego niższa i drobniejsza, więc na niewiele się to zdało. Jedna z dziewczyn w krótko obciętych włosach, zafarbowanych na jagodowy fiolet, natychmiast spojrzała na nas, szeroko otwierając usta ze zdziwienia. O nie, tylko tego brakowało, by nas rozpoznała. Niestety, okazało się, że natychmiast zaczęła świergotać do koleżanek, stojących dookoła niej i już po chwili wlepione w nas były nie jedna, dwie, góra trzy pary oczu, a co najmniej dziesięć. Pociągnęłam Jareda bliżej drzwi, odzywając się.

- Vamos? – zapytałam się Jaya po hiszpańsku, ostentacyjnie spoglądając na wyjście. – Es la estación nuestra. Odpowiedz mi „sí”. Powiedziałam: to nasza stacja. – szepnęłam. Chwała niebiosom, że zapowiedź kolejnej stacji zagłuszyła naszą rozmowę.
- Sí. – bez większych utrudnień podniósł nasze torby, wysiadając. Kiedy metro odjechało, głośno odetchnęłam z ulgą, rozluźniając się na opustoszałej stacji.
- Mało brakowało… Chodź, zmieniamy pociąg. Jeżdżą co kilka minut, a dopóki nie wyjdziemy na poziom ziemi, cały czas możemy korzystać z biletów.

Kiedy już dotarliśmy na Atocha, uśmiechnęłam się. Nie czekając długo, pociągnęłam Jaya w stronę wyjścia, wiedząc, że oranżerię, stworzoną w starej części stacji zdążę mu jeszcze pokazać, na przykład w drodze powrotnej. Jeśli aż tak lubi wrażenia związane z podróżami… Już wiedziałam, że w drugą stronę pojedziemy pociągiem, o ile oczywiście nie wymyślił czegoś jeszcze. Kiedy wydostaliśmy się na powierzchnię, postawiłam obok siebie walizkę, szczerząc się i z szeroko otwartymi ramionami zataczając koło. Nic dziwnego, stęskniłam się za tym miejscem.
- Witaj w Madrycie, moim rodzinnym mieście.
- Którędy teraz?
- Tędy. – wskazałam dłonią na zacienioną stronę Paseo del Prado, ciągnącą się wzdłuż muru królewskiego ogrodu botanicznego.
Nie szliśmy zbyt długo, jednak w międzyczasie Jared uparł się, żebyśmy zrobili zdjęcie poziomego ogrodu obok La Caixa Forum. Cóż, dla mnie nie była to żadna nowość, jednak dla niego owszem. Ściana budynku, całkowicie zasłonięta roślinami, była akurat skrapiana wodą.
- W ten sposób w pomieszczeniach wewnątrz jest też nieco chłodniej. – wyjaśniłam, szeroko uśmiechając się, podczas gdy on publikował fotografię na Twitterze, Instagramie i Facebooku. To dlatego mój telefon zabrzęczał kilka sekund później. – Zobaczysz, ściana budynku, w którym mieszkają moi rodzice, jest calutka porośnięta bluszczem. To naprawdę pomaga.

Idąc, rozglądałam się dookoła. Cóż, chociaż pamiętałam miasto sprzed wyjazdu, nie sądziłam, że w obrębie Paseo del Prado zajdzie trochę zmian: w cieniu pojawiły się ławki, chyba nawet nowe, ponieważ poprzednio było ich mniej i wykonane były tylko z drewna.
Kiedy już weszliśmy do hallu Ritza, stałam cicho, oglądając dekoracje i przepiękne kryształowe żyrandole, zwieszające się nad nami. Chyba jeszcze nigdy tutaj nie byłam… Może raz, ale przelotem. Jared podszedł do recepcji, ciągnąc mnie za sobą i zwracając się do recepcjonisty.

- Dzień dobry, mamy rezerwację na nazwisko Fallon. – uśmiechnął się do mnie, widząc moje zaskoczenie. – W ten sposób unikamy niepotrzebnego zamieszania, kochanie.
- Oczywiście. Poproszę dokumenty tożsamości. – kiedy wręczył pracownikowi nasze paszporty, ten zerknął w nie, sprawdzając zgodność danych. Kiedy otworzył książeczkę Jareda, całą w stemplach wiz różnych krajów, nawet nie mrugnął okiem, więc wyglądało na to, że jeśli rozpoznał Jaya, dyskrecja była u niego czymś doskonale wyuczonym.

- Mają państwo zarezerwowany apartament z widokiem na Museo del Prado. Czwarte piętro, pokój 472. Recepcja działa całą dobę. Życzę miłego pobytu. Czy lokaj ma zabrać państwa walizki? – razem z kluczami wręczył nam znaną mi mapkę Madrytu dla turystów z najciekawszymi atrakcjami, muzeami, parkami rozrywki – w tym mieście z pewnością nie brakowało wrażeń dla ciekawych.
- No, esto no va a ser necesario, gracias. – odezwałam się do pracownika, oddając mu ulotkę. – Soy madrileña. – przerzucić się na hiszpański z angielskiego nie było dla mnie żadnym problemem, choć długo już nie mówiłam w tym języku na stałe. Parę razy zdarzyło mi się w Kalifornii mówić w mowie ojczystej, wtedy też zdałam sobie sprawę z tego, że całkiem sporo osób tam posługuje się wyłącznie nią.
- Vale. En caso de cualquier problema, por favor, llama.
- Por supuesto, gracias. – z szerokim uśmiechem odeszłam od lady, podchodząc do Jareda.
- Nia, zaskakujesz mnie z każdym kolejnym momentem. Dziewczyno, jesteś wspaniała. Coś ty tak właściwie powiedziała temu facetowi?
- Dziękuję. Wyjaśniłam, że mapa nie będzie nam potrzebna, skoro nazwałeś mnie lepszą niż wszystkie przewodniki. – szeroko się uśmiechnęłam.

Kiedy już rozpakowaliśmy się, chwilę odetchnęliśmy i jeszcze pojechaliśmy do El Estragón na lunch, wyciągnęłam Jareda na późnopopołudniowy spacer po centrum, kiedy temperatura powietrza nieco spadła, pokazując mu kilka z moich ulubionych miejsc. Ostatecznie wylądowaliśmy jednak po wycieczce łódką, z lodami nieopodal fontanny i sztucznego jeziora w parku Retiro, śmiejąc się jak małe dzieci. Długowłosy wydawał się nie zdawać sobie sprawy z tego, co robimy i gdzie jesteśmy. Dzięki Internetowi i temu, co działo się już podczas trasy, temu, jak chodziliśmy przy sobie, ile czasu spędzaliśmy razem nawet poza arenami, wszyscy doskonale wiedzieli, że łączy nas coś więcej, jednak staraliśmy się nie rozdmuchiwać sprawy. Oczywiście nie dotyczyło to naszej sypialni… ale to już była inna historia. Jakby to powiedział dziadek John, inna para kaloszy. Ach, ten angielski humor…

Pomimo tego, że wieczorami nie mieliśmy zbyt wiele czasu, lub Jared był zmęczony, to nadrabialiśmy stracone chwile choćby i o poranku, jeśli tylko nie wyjeżdżaliśmy do następnego miasta.
- Jay, nie mamy za dużo czasu, niedługo będą w Ritzu moi rodzice. Musimy jeszcze się przygotować. – zwróciłam mu uwagę, kiedy kończył jedzenie swojego sorbetu z brzoskwinii i passiflory. Amorino jak zwykle odwaliło kawał dobrej roboty. Nawet, jeśli ceny były porażające, najlepsze w całym mieście lody były warte swojej ceny w tymże miejscu.
- Masz lód na dolnej wardze, zaczekaj, pomogę ci się go pozbyć. – kiedy chciałam wytrzeć usta chusteczką z lodów o smaku mango i maliny, pocałował mnie, przygryzając ostrożnie wargę i delikatnie ssąc. Cóż, tak też można.
- Wracamy?

Wolno szliśmy do hotelu, trzymając się za dłonie, ciesząc spokojem i rozmawiając.
- Zagramy w grę w pytania? - Jared uśmiechnął się szeroko - Jest bardzo prosta.
- Na czym polega?
- Będziemy zadawać sobie pytania, po czym każde z nas udzieli odpowiedzi. Jeśli pojawi się jakieś pytanie, na które nie będziemy chcieli odpowiadać teraz, wystarczy, że odmówimy.

Przez moment - ale na szczęście niezbyt długi - zawahałam się. Choć bardzo często rozmawialiśmy, ale nie opowiadałam nikomu o tym, nadal były pewne sprawy, co do których wyjawienia nie byłam jeszcze gotowa.
- Okej. - raz kozie śmierć, spróbujmy. - Mogę zacząć?
- Sam miałem ci to zaproponować.
- Ulubiony kolor?
- Teraz... myślę, że błękit. - wskazał na niebo nad nami. - Niebo chyba nie różni się nigdzie, gdziekolwiek się znajdziesz, zawsze jest tak samo niebieskie. A twój?
- Fiolet, ale nie głęboki, tylko jasny, lila, może odrobinę ciemniejszy.
- Ulubiony film? - Jared spojrzał na mnie pytająco.
- Jakikolwiek, czy mam się skoncentrować na konkretnym gatunku?
- Zwykle jest tak, że najlepiej zapamiętane przez nas rzeczy traktujemy jako te najlepsze. Często pierwsza myśl jest jednocześnie tą, o którą nam chodzi.
- "Billy Elliot", bo to film o spełnianiu marzeń. Nieważne, skąd pochodzisz, kim jesteś i jak wiele dzieli cię od wszystkiego, to historia o tym, że warto walczyć o samego siebie.
- Ja ostatnio często wracam myślami do "Requiem for a Dream". Chociaż nie oglądam za często filmów, w których grałem, pamiętasz, jak ci opowiadałem, ten jest jednym, który wspominam naprawdę dobrze.
- Ulubione danie? Ja waham się między churros, a twoim stir-fry. - zaczęłam głośno się śmiać, zwracając uwagę wszystkich wokół.
- Jeszcze się o to pytasz? - Jared zaperzył się z lekka - Oczywiście, że wegańskie naleśniki. Nic innego.

Cóż, to można było nazwać prawdziwymi wakacjami. Kiedy crew i zespół z pewnością spędzali czas na plaży, my mieliśmy wreszcie po raz pierwszy czas tylko dla siebie, którego nie musieliśmy dzielić z nikim innym. Po szybkim prysznicu przebrałam się w wybraną przez Jareda sukienkę, dziękując mu w myślach za gust, gdyż bardzo dobrze pasowała na tą okazję. Kiedy wyszłam z łazienki, siadając na łóżku i wsuwając również zapakowane przez niego, dopasowane kolorystycznie szpilki, zobaczyłam, jak ubiera jasną koszulę i powoli zapina guziki, na sam koniec pozostawiając sobie poprawianie kołnierzyka przed lustrem.

- Gotowa? – ubrał granatową marynarkę, zapinając guzik.
- Prawie tak. – pokiwałam głową, ostatni raz zerkając, czy na pewno spódnica nie jest zbyt krótka. – Zwiążesz mi włosy w warkocz?
Jared zaczął się śmiać.
- Wiem, że mam długie włosy, ale… Dobrze, spróbuję.

Podstawowym powodem, dla którego poprosiłam go o pomoc, było to, że nadal miałam kolorowe końcówki włosów i wydawało mi się, że w Goi takie szaleństwa były niekoniecznie mile widziane. A poza tym… nie chciałam doprowadzać rodziców do zawału, szczególnie po tak długim czasie. Już wystarczyło, że chciałam im zakomunikować o wielkich zmianach. Kiedy skończył, przejrzałam się w lustrze. Efekt był bardziej, niż zaskakujący: Jared zaplótł mi idealny warkocz francuski. Pomijając to, że niektóre pasma były kolorowe, to jego dzieło prezentowało się wspaniale.

- Mam coś dla ciebie. – w ostatniej chwili przed wyjściem Jared wziął ze stolika niewielkie pudełeczko w czarnej tkaninie. – Myślę, że ci się spodoba.

Kiedy otworzył je przede mną, zobaczyłam we wnętrzu przepiękny, cieniutki łańcuszek najprawdopodobniej koszmarnie drogiej, wyglądającej na platynową bransoletki z symbolem nieskończoności. Pasowała idealnie do pierścionka zaręczynowego, którego nawet się nie pozbywałam z dłoni. Musiał wydać majątek, jak zwykle zresztą, gdy robił mi prezenty, ale nie chciałam teraz do tego nawiązywać, żeby nie powodować między nami kłótni przed spotkaniem z moimi rodzicami.
- Tak, to dla ciebie. Bo pewne nieskończoności są ważniejsze i większe niż inne. – pomógł mi ją zapiąć na nadgarstku, uśmiechając się. – Teraz już nie brakuje niczego.
- Dziękuję. – przytuliłam się mocno, czując, jak obejmuje mnie i przyciąga do siebie. To był taki szczery, prawdziwy moment. Nie lubiłam, kiedy robił mi takie drogie prezenty, jednak musiałam do tego przywyknąć... – Jared? Jak myślisz, możemy powiedzieć moim rodzicom o nas?
- Znasz ich najlepiej, ja bardzo chętnie mógłbym chwalić się tą nowiną, ale wiem, że zależy ci na prywatności.

To w końcu tak, czy nie? Nie, chyba nie, mam jeszcze czas.
Wchodząc do restauracji, Jared uśmiechnął się do concierge’a.

- Dobry wieczór, mamy rezerwację na nazwisko Leto. Cztery osoby.
A jednak tym razem zarezerwował na siebie…
- Dobry wieczór, witamy w Goi. Państwa goście czekają już przy stole. Proszę za mną. – kelner w eleganckim, białym garniturze poprowadził nas do nieco odosobnionej części restauracji, gdzie przy stole siedzieli już mama i tata, którzy na mój widok wstali z krzeseł.
- Nia!
- Mami, papi!

Nie sądziłam, że nasze powitanie po tak długim czasie będzie aż tak gorące. Tęskniliśmy za sobą, nie wiem, kto bardziej, a teraz wreszcie mogliśmy się zobaczyć. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że za mną stoi przecież w dalszym ciągu Jared, więc odwróciłam się w jego stronę, uśmiechając.
- Proszę, poznajcie Jareda. Jared, to moi rodzice: Carlos i Florencia.– zwróciłam się do nich, zerkając znacząco. – Będę tłumaczyła. – szepnęłam do niego. – Mężczyźni zawsze się przytulają, a kobietom daje się zwyczajowo dwa całusy.

Ciemnowłosy wydawał się nieco zmieszany faktem, że będę jednocześnie starała się rozmawiać z rodzicami i nim, jednak już po chwili dał się uścisnąć mojemu ojcu, przedstawiając, po czym całując mamę, która natychmiast dodała:
- Wolę krótszą formę, Flora.
Przetłumaczyłam Jaredowi słowa mamy, chociaż wiedziałam, że zrozumiał ją dzięki mowie ciała.

- Nia, skarbie… - mama zwróciła się do mnie po angielsku, przykuwając tym szczególnie moją uwagę, kiedy po wymianie uścisków usiedliśmy wspólnie przy stole. – Kiedy przyjechałaś do taty, nie wspomnieliśmy o tym, że kiedy wyjechałaś, wspólnie zapisaliśmy się na intensywny kurs języka, żeby móc łatwiej komunikować się w pracy i szkole. Możemy rozmawiać po angielsku. Jeśli czegoś nie będziemy wiedzieli, zawsze możesz nam pomóc.
- Naprawdę? O jejku. – na mojej twarzy malowało się autentyczne zaskoczenie. Mama i tata mówiący po angielsku?
Jared odetchnął z ulgą, uśmiechając się.
- Jak dobrze. Ja po hiszpańsku potrafię powiedzieć tylko „os quiero” i może jeszcze kilka innych słów… Niewiele pamiętam z liceum. - odparł dość wolno, by moi rodzice dobrze go zrozumieli, ale wyraźnie widziałam, że nieco się rozluźnił, słysząc wieści mojej mamy; niestety, jego wyznanie wywołało atak śmiechu ze strony mojego ojca.
- Nauczysz się na pewno. Nasza Nia bardzo dobrze potrafi wszystko tłumaczyć. Moja droga – spojrzał na mnie – chyba powinnaś zacząć uczyć tego człowieka naszego pięknego języka. I to czym prędzej.
- Oczywiście, tato. – uśmiechnęłam się szeroko. – Jared, to kiedy zaczynamy lekcje?

W odpowiedzi puścił mi oczko, przesuwając długie włosy z ramienia.

Po chwili rozmowy podszedł do nas kelner z karafką zimnej wody, stawiając ją na stole.
- Podamy dwie przystawki: sałatkę hiszpańską na łyżce i bakłażana z syropem akacjowym, do tego chardonnay Chivite Finca Villatuerta z regionu Navarra.
- A więc to od ciebie zaczęła się cała przygoda Nii? – moja mama swobodnie podeszła do naszej rozmowy, zagadując nadal nieco niepewnego Jareda pomiędzy kęsami niewielkiej porcji bakłażana. Jakimś cudem cała jego pewność siebie uleciała jak powietrze z przebitego balonika. – Córeczko, bardzo podoba mi się twoja sukienka. Zawsze widziałam cię w takich prostych, ale gustownych kreacjach.
- Dziękuję, mamo.
- Tak jakby… Ale wszystko to tylko i wyłącznie jej zasługa. – Jared kontynuował - Szanuję doskonałą pracę i doceniam ją jak własną. Gdyby nie to, co pokazała mi po raz pierwszy, jej umiejętności zachwyciły mnie, więc nie mogłem podjąć innej decyzji. Nie wiem, czy ktokolwiek zauważyłby ją w tamtym tłumie.
- Nasza córka od zawsze starała się wykonywać wszystkie swoje zadania, jak najlepiej tylko potrafiła. – tata uznał, że może zareklamować mnie jeszcze bardziej.
- Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę. Nie znalazłbym lepszej osoby w całym Los Angeles, niż Nia.

Siedziałam czerwona na twarzy, słuchając komplementów na mój temat i popijając wino. Rzeczywiście, było orzeźwiające, zresztą już tak dawno go nie piłam, że teraz nabrało zupełnie innego, bardziej wyjątkowego smaku.
- Mamo, dlaczego nie powiedziałaś mi nic o tym, że Jared – w tym momencie spojrzałam na niego znacząco – zaplanował z Emmą cały ten wyjazd? A co z Ellen?
- Kochanie, to miała być niespodzianka. Ellen dziś rano wróciła do siebie, więc nie mieliśmy żadnego problemu z zorganizowaniem wszystkiego. Zresztą, bardzo się ucieszyliśmy, kiedy okazało się, że przyjedziecie. Jutro widzimy się u nas na prawdziwym, domowym hiszpańskim obiedzie, zrozumiano?
- Mamo!
Jared, słysząc to, szeroko się uśmiechał.
- Jared, wiedziałeś, tak? – moje spojrzenie było w stanie w tym momencie przewiercić stal.
- A jeśli?
Zacisnęłam wargi, wpatrując się w niego twardo.
- Porozmawiamy na ten temat później, zrozumiano?
- Moja pani generał. – przysunął się, całując mnie w policzek na oczach mamy i taty, którzy wpatrywali się w nas szerokimi oczyma. Chwilowo trzymałam dłonie na stole, więc nie mogłam już ukryć, że niedługo zmieni się wpis w moich dokumentach…
- Nia, czy przypadkiem nie macie nam czegoś do powiedzenia? – mama przerzuciła się na hiszpański, uśmiechając się i spoglądając znacząco na moją dłoń, którą natychmiast ukryłam pod stołem. Ech… no to mamy problem.
- W sumie… myślałam, że porozmawiamy o tym później, ale… - urwałam, widząc kątem oka wyraz twarzy Jareda, sygnalizujący mi, że kompletnie nie rozumie, o czym mówimy. – Wróćmy lepiej na angielski, okej? – zerknęłam na długowłosego. – Tak. To jest dokładnie to, co widzicie. Jared mi się oświadczył, całkiem niedawno, w Catanii, we Włoszech.
- Gratulacje! – rodzice natychmiast podnieśli się z miejsc, po raz kolejny przytulając mnie, tata podał dłoń Jaredowi, patrząc na niego z nieukrywanym podziwem. No cóż, trzeba było mieć ikrę, żeby chcieć się wiązać z taką niepozorną, szarą myszką, jak ja.  – Nia, czy wybraliście już datę? Oczywiście przylatujemy do was, albo musicie urządzić wesele tutaj, w Madrycie!
- Mamo! Proszę cię, jesteśmy w środku trasy, wracamy do Francji, potem jeszcze spędzimy kolejny miesiąc na walizkach, jak my mamy myśleć o ślubie?!?
- Kochanie, pamiętaj, że możemy polecieć do Vegas, wziąć tam szybki ślub i dalej pracować, ewentualnie wybrać się do ambasady i załatwić wszystko bardziej oficjalnie. Mamy calutki tydzień. – Jared wtrącił się, cicho się śmiejąc. – Tyle że przy opcji z Vegas później będziemy mieli problemy z jet-lagiem. – dodał.
- Zwariowałeś. Nie, co to, to nie! – czy on do reszty oszalał? Kolejny w zmowie?
- Dobrze, dobrze, żartowałam. – mama lekko unosząc ręce, starała się uspokoić atmosferę. Rzeczywiście, jej pytanie w obecnej sytuacji nie było najlepszym z możliwych. – Na to jest jeszcze mnóstwo czasu.

- Nia, tak szybko dorosłaś… - tata szeroko się uśmiechał. – Błogosławię wam i życzę wszystkiego, co tylko najlepsze.
- Kolejnym daniem, które podamy, jest zupa krem z dyni i gorzkiej pomarańczy z odrobiną cynamonu. Życzę smacznego. – zobaczyłam, jak podchodzi do nas kelner z pomocnikiem, niosącym tacę z miseczkami, zbierając przedtem całą pustą zastawę.
- Naprawdę smaczna ta zupa… tylko czemu nie ma na tym stole jeszcze ani grama mięsa? – tata odezwał się cicho. – Ani ryby?
- Wiecie, bo… ja za sprawą Jaya zmieniłam jadłospis. Nie jemy mięsa, ryb ani innych produktów pozyskanych od zwierząt. Mleko, sery, jajka – to zniknęło z mojego jadłospisu. Ale nie krępuj się, jeśli nie masz ochoty na nasze menu, spokojnie zamów coś dla siebie.
- Nie, skarbie, dziękuję, że o mnie myślisz, ale nie ma problemu. Dobrze się czujesz?
- Tak, tak. – szeroko się uśmiechnęłam. – Byłam nawet u lekarza i wszystkie badania są w porządku.
- Nie sądziłam, że podchodzicie do tego aż tak restrykcyjnie. Słyszałam od pani… zapomniałam nazwiska, jakoś na L. Wiem, że pracuje z Jaredem.
- Mamo, Emmy. – uśmiechnęłam się, zwracając jej uwagę. – Pracuję razem z nią w biurze, no i teraz w trasie. To jedna z asystentek Jareda.
- No dobrze, Emmy – odetchnęła - że jesteście na diecie. Na szczęście wiem, co i jak, więc nie będę wnikać.

Do każdego z proponowanych dań pojawiało się wino z różnych regionów Hiszpanii, więc wystarczyły mi niewielkie, o wiele mniejsze od standardowych kieliszki i lampka szampana, podana do lekkiego deseru owocowego, abym czuła się rozgrzana i stała się nieco bardziej gadatliwa niż zwykle. Kątem oka zerkałam na Jareda, widząc, że on popijał zaledwie odrobinę z każdego z nich, zostawiając resztę i zadowalając się wodą. Cóż, nie sądziłam, że przez ten rok tak spadła moja tolerancja dla wina… Nic dziwnego, podczas studiów piłam je może ze dwa, góra trzy razy, no i szampana na zakończenie, a to dlatego, że nie miałam zbyt dużych środków, by móc sobie na nie pozwolić. Później już jakoś nie odczuwałam potrzeby picia alkoholu… No, ale w Rzymie – tam nie mogłam sobie pozwolić, szczególnie przy wszystkich, by nie spróbować choć odrobiny.

Kiedy przyszedł moment na rozstanie z moimi rodzicami, długo i wylewnie pożegnałam się z nimi, choć miałam w pamięci zaproszenie mamy na kolejny dzień. Jared uśmiechał się, widząc mnie w stanie euforycznego szczęścia po spotkaniu z najbliższymi, a kiedy już wyszliśmy z Goi, prowadził mnie do windy w holu Ritza obejmując ramieniem, tak, że o wyśliźnięciu się nie było mowy. Z drugiej strony, może to i nawet lepiej, bo czułam się tak, jakbym miała odfrunąć pod sam przepięknie malowany sufit i zacząć bawić się kryształkami, którymi obwieszone były lampy. W windzie, korzystając z samotności i braku monitoringu, przyciągnął mnie do siebie, wplatając palce we włosy i długo całując. Patrzyłam wprost w jego błękitne, śmiejące się oczy, uśmiechając się z lekka. Cóż, nie ukrywałam, że było mi z nim dobrze, jednak wydawało mi się, że mogę jeszcze żałować swoich decyzji.

Na wejściu do pokoju, zaczęłam cicho się śmiać, że wszystko się udało. Choć wiedziałam, że mama i tata byli przytłoczeni nadmiarem informacji i odpowiedzi na wiele niewypowiedzianych pytań, jakie zyskali jednego wieczoru, miałam przeczucie, że poradzą sobie z tą sytuacją. Jared ujął mnie za dłoń, lekko ją unosząc, tak, że okręciłam się dookoła własnej osi. Przecież nie wypiłam wcale aż tak dużo, a nadal byłam w ogromnej euforii… Poprowadził mnie i pomógł usiąść na jednym z foteli przy kominku, w którym tańczyły niewielkie płomyki. Wiedziałam, że jest elektryczny: kto normalny rozpalałby ogień w środku lata?

Kiedy Jared oddalił się na moment, uniosłam głowę, patrząc na jego kroki, jak schyla się, wyciągając z minibarku butelkę schłodzonej wody, a z kosza z owocami, stojącego na szafce, całkiem sporego banana. Po drodze wyciągnął z walizki niewielką saszetkę, z której wyjął małe pudełeczko. Kiedy wrócił, wręczył mi wodę i dwie małe tabletki. Bez zerkania na nie połknęłam obie, nawet nie protestując.

- To witaminy. Musisz przywrócić równowagę w organizmie, a poza tym będziesz się po tym lepiej czuła jutro. – uśmiechnął się czule, siadając po turecku na dywanie, którym wyłożona była podłoga. – Wypij więcej. – wskazał na butelkę, którą trzymałam kurczowo w dłoniach, po czym uniósł się lekko na kolanach, biorąc ze stolika owoc i obierając go ze skórki. Nie chciałam, żeby mnie karmił, więc wzięłam banana do jednej ręki, pogryzając go.

- Podoba mi się to. – między kolejnymi kęsami mruknęłam do siebie pod nosem. W życiu nie sądziłam, że kiedykolwiek przydarzy mi się tak… Przyznajmy sobie szczerze, dość niecodzienna sytuacja, żebym nie umiała powstrzymać się przed zgubnymi skutkami wina. Co innego jednak z powodu takiej okazji… Było mi jedynie bardzo przykro, że zepsułam Jaredowi nasz wspólny wieczór. Z pewnością miał dla nas jakiś specjalny plan… Wpatrywał się we mnie z troską, zastanawiając się nad czymś. Mówiła mi to zmarszczka, która tworzyła się mu między oczami zawsze wtedy, gdy intensywnie myślał.

- Co się dzieje? – zapytałam, chcąc wiedzieć, co tak go gnębi.
- Nic. Po prostu zastanawiam się nad tym, co pomyśleli sobie na nasz temat twoi rodzice. Zjadłaś?
Pokiwałam głową, uśmiechając się.

- Zrobiłeś na nich ogromne wrażenie. Może tak się nie wydawało, ale ja to wiem. Znam ich i choć przy pierwszych spotkaniach są dość powściągliwi, potem wszystko ulega całkowitej zmianie. Zobaczysz, że jutro będą zachowywali się zupełnie inaczej. Kompletnie ich nie poznasz. – wstałam, idąc nieco niepewnie i wyrzucając do kosza skórkę banana, po czym westchnęłam, opierając się o szafkę, na której stał płaskoekranowy telewizor. Zakręciło mi się w głowie, więc żeby świat dookoła mnie przestał wirować, wzięłam kilka głębokich oddechów. Kiedy puściłam się blatu, Jared już stał za mną, jednak nie zawahał się i już chwilę później pewnie trzymał mnie na rękach, niosąc do sypialni z wielkim, królewskim łóżkiem. Kiedy mnie na nim posadził, czułam się już nieco lepiej, ale chciałam jeszcze wziąć prysznic, nim zmorzy mnie sen. Wyjęłam wcześniej przygotowaną koszulkę nocną i bieliznę, wstając i idąc nieco pewniej, niż wcześniej do łazienki. Miałam chwilę na to, by szybko się odświeżyć i umyć zęby, jednak przez nieuwagę, stojąc pod prysznicem, zrzuciłam z półki butelkę z szamponem.

- Nia, wszystko w porządku? – przez szum wody usłyszałam zatroskany głos Jareda.
- Tak, tak. – od razu odparłam. – To tylko płyn. Podsłuchujesz?
- Nie, po prostu chciałem wiedzieć, czy wszystko jest w porządku.
Kiedy wyszłam, ubrana w koszulkę, siadając na łóżku, na szafce nocnej czekała na mnie szklanka wody z cytryną.
- Wypij to i daj mi chwilkę. – Jared wskazał mi napój, po czym sam udał się do łazienki, krótką chwilę później wracając w T-shircie i bokserkach. Posłusznie rozprawiłam się z zawartością szklanki, czując w wodzie odrobinkę soli.
- Dziękuję ci. To był wspaniały wieczór. Taka niespodzianka, cudowny prezent. – kiedy usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem, pochyliłam się, opierając głowę na jego barku. Pocałował mnie w policzek, po chwili lekko się odsuwając. – Szaleństwa ciąg dalszy jutro, a dziś musisz odpocząć.

Wystarczyła chwila od momentu, gdy zgasił wszystkie światła, dostałam buziaka na dobranoc i ułożyliśmy się pod kołdrą, żebym odpłynęła w ciemność snu.

-------------------------------
Witajcie po krótkiej przerwie :)
Niektórzy zgadli, co się dzieje, inni zaś o tym wiedzieli, ale nie o to w tym chodzi. Wreszcie wakacje, chwila odpoczynku, no i rzecz jasna czas na złapanie oddechu przed dalszą częścią trasy. Nie zabraknie czułości, to mogę obiecać.

Dziękuję za wszystkie słowa krytyki - doceniam je i traktuję poważnie, bo pozwalają mi poprawiać moje umiejętności - oraz wszystkie wspaniałe komentarze, jestem wdzięczna za każdą pojawiającą się opinię.

Miłego tygodnia :)
S.

8 komentarzy:

  1. tak myślałam, że Dżarek ją zabrał do Madrytu (czemu chciałam napisać, że do Warszawy? xD). jest taki kochany :D ej ale tak z grubsza, jak myślę, że on jej kupi to czy tamto, to dla niego jest tak samo jakbym ja kupił komuś prezent na urodziny za dajmy na to 50 zł, to dla niego mniej więcej jest to samo, u niego kalkulacja inaczej się liczy, bo kupuje to co mu się podoba, a nie na co go stać i nie patrzy na cene... kurde, zazdro mocno.
    najlepsze jest to, że rodzice zareagowali normalnie, ale z drugiej strony jakby jej coś powiedzieli to troche nie halo, bo Mela jest dorosła i wie, co robi. mogliby jej poradzić, ale nie odradzać. ha, no i ten ślub. widzę go na plaży... tak jakoś mi to do nich pasuje.

    x, A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, skąd wzięła się Warszawa :D - może dlatego, że u nas to jest jedna z destynacji wyjazdowych...
      Ja też wiem, że dla Jareda kupienie prezentu Nii nie jest problemem, to ona jest osobą, do której jeszcze nie dociera fakt, że ktokolwiek stawia ją w takiej sytuacji.
      A w sprawie Carlosa i Flory... ten temat jeszcze nie został zamknięty ;)

      S.

      Usuń
  2. Właśnie takie rozdziały chciałabym czytać. Jest Jared, Nia, ich relacja. Jestem bardzo zadowolona i liczę na więcej.
    Pozdrawiam :)

    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to, ale nie zmieniam zdania tak szybko, jakby wyglądało to jak na życzenie. Podążam zgodnie z założeniami :)
      S.

      Usuń
  3. Nia też człowiek - reset potrzebny ;-), mam takie wrażenie po tym rozdziale - jak komuś wszystko pasuje to w gruncie rzeczy nie pasuje mu nic ( mam na myśli rodziców)
    pozdrawia
    K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy rodzice nie będą mieli dodatkowych uwag, szczególnie kiedy minie pierwszy szok - to wyjaśni się już wkrótce. Oj tak,podładowanie baterii jest czymś co każdy z nas powinien mieć co najmniej raz do roku w swoim kalendarzu :)

      S.

      Usuń
  4. Mogę już zatańczyć taniec zwycięstwa na stole xD Zgadłam ! Polecieli do rodziców Nii :) Cały rozdział bardzo mi się podoba  jest tu tak dużo ich i jest tak romantycznie i wgl ooooo :3 Jared mnie rozśmieszył tym swoim strsikiem przed spotkaniem z przyszłym teściem i TEŚCIOWĄ  (if u know what i mean) hehe :D Szkoda, że wino podzialalo tak rozbrajająco na Nię, bo może by się to inaczej skończyło :D Ogólnie cały rozdział wywarł bardzo pozytywne wrażenie co zresztą chyba widać :)
    Pozdrawiam i Życzę Weny!
    PS. Zapraszam do mnie na 1 rozdział !
    30stm-a-new-reality.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, teściowa, jak to brzmi. Na szczęście wydaje mi się, że Jared nie ma powodów do strachu, bo Flora jest wyjątkowo tolerancyjną osobą :D
      No cóż, noc jeszcze młoda, wszystko może skończyć się zupełnie inaczej...
      Bardzo się cieszę, że zajrzałaś i oczywiście polecam się na przyszłość :)

      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)