poniedziałek, 28 września 2015

Familia es lo mejor que tienes

Było mi za gorąco, zdecydowanie. Jakbym trzymała ręce przy samym płomieniu, ale żaden z mechanizmów obronnych nie działał, każąc mi odsunąć dłonie. Wszystko stało w płomieniach, paliło, parzyło, przypiekało… To nie było przyjemne. Rozbudziłam się, nie mogąc się ruszyć, ponieważ w nocy Jared przytulił się do mnie, układając głowę na moim ramieniu, obejmując mnie, jego długie włosy rozsypały mi się na piersi, a co najlepsze, wyglądało na to, że przez sen próbował również przerzucić przeze mnie nogę, leżącą pod kątem nieopodal mojego ciała. Prawą rękę miałam odsuniętą, tak jakbym szukała nieco chłodniejszego miejsca. 

Spróbowałam ostrożnie odwrócić się na drugi bok w jego stronę, co nie było łatwym zadaniem, zważając na to, że musiałam delikatnie przełożyć rękę, by nie opadła jak kamień na materac. Wtuliłam się w niego, dotykając nosem jego szyi, pachnącej żelem pod prysznic i nim samym. Urzekający zapach.

- Dzień dobry, kochanie. – usłyszałam niskie mruczenie, a kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam, jak patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Błękitne jak niebo oczy od początku dnia były najlepszym, co mogło mnie chyba spotkać. Dzięki troskliwości Jaya czułam się zupełnie dobrze i byłam mu wdzięczna za wieczorną uwagę i pomoc, przynajmniej nie musiałam znosić z tego powodu bólu głowy i nudności, których w takim połączeniu wręcz nienawidziłam. Oj, Emma miała rację, że kac morderca, ten to nie ma serca… Ku chwale niebios i zapobiegliwości Jareda, tym razem ten problem mnie nie dotyczył. – Wyspałaś się?
- Tak. Dziękuję za wczoraj.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Masz ochotę na śniadanie?

- A nie możemy jeszcze chwilę poleżeć? – uśmiechnęłam się do niego. Przez ostatnie tygodnie nie mieliśmy czasu, żeby spokojnie poleżeć, poprzytulać się, popatrzeć sobie w oczy… Ciągle gdzieś goniliśmy. A to do samolotu, a to na miejsce, w którym chłopaki mieli grać kolejny koncert, z miasta do miasta, lub z kraju do kraju, a to do radia czy gazety… Ciągle coś się działo, dopiero teraz zaczęłam doceniać, że mamy  siebie nawzajem choć na tak krótką chwilę.

- Możemy, możemy. – potarł nosem brzeg mojego ucha, po czym spojrzał na mnie pytająco, na co skinęłam mu głową. Przy Jaredzie stawałam się straszną rozpustnicą. Mogłam z nim spędzać większość czasu, a i tak wciąż było mi go zbyt mało. Wiedział, co lubiłam i z premedytacją wykorzystywał to w wielu chwilach, takiej jak ta. Natychmiast zanurkował pod kołdrę, łaskocząc mnie po brzuchu. Wiedziałam, że zdecydowanie nie zejdziemy na śniadanie… Ani nawet nie zamówimy go do pokoju…

Siedzieliśmy w ogrodzie za hotelem, korzystając ze spokoju. Jedynie kelner, który nas obsługiwał, wiedział, że ukryliśmy się między krzewami, siedząc przy niewielkim stole z kutego metalu nad jeziorkiem, spokojnie rozmawiając i delektując się pysznym jedzeniem. Zaproponowałam Jaredowi, by spróbował czegoś, co dla mnie było przez długie lata wyjątkowym weekendowym smakołykiem na chłodniejsze dni: churros z czekoladą. Kiedy spróbował zamoczyć kawałek ciasta posypanego 
cukrem i cynamonem, obserwowałam jego reakcje, ponieważ tradycyjnie czekolada była tak gęsta, że po zanurzeniu „patyczek” ciasta nie przewrócił się. Ja natomiast śmiałam się cicho z jego poczynań, wyjadając łyżeczką gęstniejącą czekoladę z brzegów filiżanki. Nie było nic lepszego, by zacząć kolejny, piękny dzień, praktycznie w samym domu.

Kiedy w końcu pojechaliśmy do moich rodziców, wcześniej nie mogąc się wypuścić z objęć, Jared rozglądał się dookoła jak szalony, robiąc wszystkiemu – obojętnie, czy żywemu, czy martwemu - zdjęcia. Widać było, że sprawia mu mnóstwo przyjemności coś tak zwyczajnego, więc pomyślałam, że jeszcze będziemy musieli tu wrócić, oczywiście na dłużej, gdyż tego miasta nie da się poznać w jeden weekend. Ani nawet w miesiąc.

Po drodze jednak poprosiłam Jareda, byśmy zajrzeli do salonu Apple’a: pamiętałam reakcję Clary na iPada, który miałam ze sobą ostatnim razem, więc teraz postanowiłam zrobić jej prezent i dać jej taki sam.  Okazało się, że w międzyczasie pojawił się nowszy model, więc bez wahania wybrałam go, wyciągając z kieszeni kartę płatniczą. Byłam pewna, że moja siostra ucieszy się z prezentu, wychodząc ze sklepu z białą torbą w ręku. Pudełko z urządzeniem zapakowane było w papier i przewiązane czarną wstążką, dzięki czemu nie musiałam już martwić się o dodatkowe pakunki. Jared zabrał też ze sobą torbę, którą spakowałam jeszcze w Anglii, trzymając w walizce, by przy jakiejś okazji wysłać jej ją… Był zapobiegliwy, robił czasem rzeczy, o które nawet bym go nie podejrzewała. No i jeszcze kwiaty dla mamy… Ach. Niosłam piękny, letni bukiet, tak kolorowy...

Rodzice przywitali nas tak ciepło, jak tylko się dało, zważając na to, że na dworze i tak było naprawdę gorąco, jak na lipiec. Zwykle największe fale upałów pojawiały się w sierpniu, więc było to co najmniej zaskakujące. Jared uśmiechnął się, widząc mojego ojca, ponieważ zdążyli się polubić, po czym wręczył mu butelkę naprawdę dobrego wina, którego zakup doradził mu sommelier w Ritzu. Ja natomiast wpadłam w objęcia mamy, słysząc dźwięk talerzy w tle.

- Clara? – mama odwróciła się, wołając ją. – Chodź, zobacz, kto przyjechał!

Moja siostra wybiegła, przerzucając szybko włosy, zaplecione w warkocz na jedno ramię, ale kiedy zobaczyła stojącego przy mnie Jareda zamarła, choć widziałam, że chciała rzucić mi się w ramiona. Ubrana była w kremową sukienkę, a na szyi, na prostym brązowym rzemyku wisiała zawieszka.
- Chodź, co się zastanawiasz? – zgarnęłam ją w objęcia, na co ta zareagowała piskiem radości.

Wreszcie mogłyśmy się zobaczyć. Jared patrzył na nas jak urzeczony. Pewnie był taki moment, gdy witał się w ten sam sposób z Shannonem… Kiedy już tradycyjnie wycałowałyśmy się nawzajem, natychmiast zawstydziła się, widząc błękitne spojrzenie Jareda wbite w nią.

- A więc to jest ta dziewczyna, o której tyle słyszałem, Clara, tak? – uśmiechnął się szeroko. – I cóż ja tu widzę… nasza Triada, czyżbym się nie mylił? – zaśmiał się cicho, wskazując na zawieszkę, którą moja siostra zasłoniła dłonią, ściskając w ręku. – Chodź. – wyciągnął w jej stronę ręce. Clara zareagowała zupełnie nie jak ona. Nadal stojąc jak wmurowana, patrzyła na zmianę na mnie, niego, mamę, tatę, więc Jared sam podszedł, przytulając ją, na co zupełnie się rozkleiła. – Już, już… - odwrócił się w stronę mnie i rodziców, szepcząc konspiracyjnie: - Nie raz już przytulałem zalane łzami dziewczęta. Wszyscy poza nią zaśmialiśmy się cicho. Moja siostrzyczka nie mogła się uspokoić, więc kiedy ją puścił, nadal była nieco roztrzęsiona. Czemu się dziwić, po raz pierwszy z tak bliska mogła zobaczyć Jareda. A on przecież w normalnych warunkach był zupełnie zwyczajnym człowiekiem.

- Dios, ¿es esto lo que pienso realmente? ¡No es un sueño, no sueño, esto pasa, en realidad, las niñas no van a creerme, no lo puedo creer yo y ellas? Joooo, que no puede ser, no es mi vida.

Zaczęliśmy głośno się śmiać, ku uciesze Jareda, słuchającego świergoczącej po hiszpańsku Clary. Nasz śmiech był zaraźliwy, więc po chwili również i Clara odzyskała rezon. Oraz umiejętność posługiwania się angielskim.
- O mój Boże…
- Przywieźliśmy dla ciebie prezenty od nas. Proszę. – wręczyłam jej torby. – Ale możesz zajrzeć do nich dopiero później.
- Wchodźcie, wchodźcie, nie będziemy tak stali w przedpokoju, Nia, pokaż Jaredowi dom, a ja w tym czasie wstawię te przepiękne kwiaty do wazonu i nałożę przystawki. – mama natychmiast pogoniła nas do zajęć – Clara, chodź, pomożesz mi.
- Napijecie się czegoś? – mój tata zaproponował nam napoje.
- Nie, ja na razie podziękuję. – Jared pokręcił głową, ja jednak miałam ochotę na picie.
- Tatuś, mamy Aquariusa? – zatęskniłam za jednym z moich ulubionych napojów, teoretycznie dla sportowców, ale odkąd pamiętałam, lubiłam go popijać.
- Jasne, naleję ci. Wolisz pomarańczowy czy naturalny?
- Naturalny. Dziękuję! -  pociągnęłam Jareda od razu do swojego małego królestwa. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, od razu złapał mnie, przyciągając do siebie i mocno otulając.
- Siadaj, chodź. – wskazałam mu łóżko, na którym od razu zajął miejsce, sadzając mnie jak dziewczynkę na swoich kolanach i ledwie tylko to zrobił, już z miejsca mnie uciszył, mocno całując. O nie, wystarczyło, żeby teraz weszła tutaj mama, albo Clara, a co dopiero tatuś, nie, nie, nie.
- Jay, to nienajlepszy moment. Wiem, że bardzo byś tego chciał, ale tutaj nie możemy… – kiedy wreszcie mnie puścił, odezwałam się. – I jak, podoba ci się?

- Wiem już, dlaczego miałaś w swoim starym mieszkaniu niebieski pokój. Kawałek domu, co? Ten też jest naprawdę ładny. Przepraszam, nie wiem, co mnie poniosło. – potrząsnął głową, zbierając rozpuszczone włosy. – Potrzebuję twojego wsparcia, bo to wszystko jest dla mnie całkiem nowe. Nigdy nie przytrafiła mi się taka sytuacja. Wiesz, w Los Angeles jedyne prawdziwe, niczym nieskrępowane chwile spędzamy z mamą i Shannonem; choć wiele osób, z którymi pracujemy i tak jest traktowana przez nas jak rodzina. Znają wiele sekretów i nie wyobrażam sobie, by teraz nagle to wszystko porzucić. Czasem zastanawiam się nawet, czemu jeszcze ktoś nie popędził do jakiegoś brukowca z informacjami z pierwszej ręki, żeby na nich zarobić. Może dlatego, że mają nasze pełne zaufanie.

Uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo. Cóż, atmosfera, jaka panowała w naszym domu, była rodzinna, choć czasem jednocześnie onieśmielająca. Ja też, kiedy wróciłam do Madrytu ostatnim razem, przez krótką chwilę czułam się tak, jakbym była tu już tylko gościem.
- Nigdy nie może być aż tak źle, żeby nie było gorzej, pamiętasz? Chodź, pokażę ci resztę domu.

Wyszliśmy na taras, z którego widać było całkiem nieźle operę i kawałek dalej zieloną plamę ogrodu botanicznego przy pałacu królewskim; potem pokazałam Jaredowi pokój Clary, który przez ten czas mocno się zmienił: obrazki z kwiatami zostały zamienione na płótna z widokami miast na całym świecie, a jedna ze ścian obwieszona była zdjęciami… Marsów. Jared zaczął głośno się śmiać, widząc, co zrobiła moja siostra. Oczywiście, wiedziałam, że ją wzięło, ale żeby urządzać na ścianie galerię? Najwięcej było najnowszych zdjęć, ale było kilka oprawionych w passe – partout, rozpoznałam je z Instagrama, tych, na których byliśmy razem. Z pewnością już wtedy moi najbliżsi zdążyli zorientować się, co tak naprawdę się święci, dlatego też zaakceptowali w czasie mojej ostatniej wizyty tak łatwo informację o nas.

- Nia, Jared, Carlos, chodźcie! – zza wpół domkniętych drzwi usłyszeliśmy moją mamę.
- Chyba musimy iść. – Jared uśmiechnął się ostrożnie. – Ale potem porozmawiamy, dobrze?
- Jasne. – uśmiechnęłam się w odpowiedzi. – Pewnie zjemy w salonie, bo na tarasie jest o tej porze zdecydowanie za gorąco. Sam widziałeś, słońce świeci po oczach.

Kiedy pojawiliśmy się przy reszcie rodziny, moja mama szeroko się uśmiechnęła, widząc, jak Jared trzyma mnie za rękę.
- Och, w takim razie nie będę was rozdzielała, myślałam, że usiądziecie naprzeciw siebie, ale… - od razu ucichła, widząc nasze szerokie uśmiechy – Siadajcie. – wskazała nam miejsca, przy których stały talerze z kawałkami chleba, szybko podmieniając jeden z nich na inny. Dookoła pachniało pomidorami i oliwą, a oprócz tego czymś pieczonym, jakby ciastem. Tata otworzył wino, więc spojrzałam na Jareda, lekko się uśmiechając, gdyż miałam na uwadze wpadkę z wczorajszego wieczoru.
- Tato, dla nas niedużo, albo wcale. Zresztą ja mam Aquariusa.

Tatuś porozumiewawczo się uśmiechnął.
- Wobec tego woda. – przysunął w naszą stronę pokrytą warstwą drobnych kropelek karafkę.
Kiedy mama już usiadła, tata uniósł lekko swój kieliszek. Najwyraźniej rozcieńczył wino, ponieważ wiedziałam, że nie mógł pić go zbyt wiele.
- Chciałbym wznieść toast, za szczęście pary, która jest z nami i ich dalsze, długie i wspaniałe życie.
Unieśliśmy do góry nasze kielichy. Cieszyłam się, że mogę być w gronie rodzinnym, które już wkrótce powiększy się…
- Przygotowałam dla nas salmorejo, a na drugie danie soczewicę. – słysząc słowa mamy szeroko się uśmiechnęłam. Oba dania w jej wykonaniu uwielbiałam, oba też były bardzo typowe w Hiszpanii, więc miałam nadzieję, że zasmakują Jaredowi. Mama zawsze zachwycała kuchnią: prostą, ale bardzo smaczną. – Nia, pomożesz mi przynieść miseczki?

Kiedy skończyliśmy jeść chleb, wstałam na chwilę, idąc za mamą do kuchni.
- Nia, skarbie, to wyszło tak nagle, wczoraj już nie chciałam cię przepytywać, bo rozmawialiśmy, ale czy zastanawiałaś się nad swoimi wyborami? Pamiętaj, zawsze będziesz miała naszą akceptację, bo przecież dorosłaś i jesteś gotowa na to, by zacząć własne życie, ale czy to nie za szybko? Poza tym, Jared to przecież gwiazda, a ty, pojawiłaś się w jego świecie dzięki talentowi i ciężkiej pracy, a nie jak inne gwiazdy, tak po prostu. To nie to samo… Boję się, że wkrótce zjedzą cię media. Że nie będziesz miała spokoju, jak kiedyś.
- Mamo… Wiem, że się o mnie bardzo martwicie z tatą, zdaję sobie sprawę z tego, że może nie być łatwo, że jest wiele rzeczy, które jeszcze mogą mnie zaskakiwać, być nowe, dziwne, ale czuję się na siłach, żeby podołać wyzwaniom. Znamy się z Jaredem już od roku; to nie jest długo, owszem, ale przez ten czas dobrze zdążyliśmy się poznać. Chodź, bo będą się dziwić, czemu nie ma nas tak długo. Może umówimy się i porozmawiamy, na przykład kiedy już będę we Francji? Jutro po południu wracamy, więc pojutrze byłoby idealnie, jak sądzę.
- Słoneczko – mama mocno mnie przytuliła – zawsze będziesz naszym skarbem, jak Clara. Nic tego nie zmieni. Rzeczywiście, masz rację, chodźmy.

Kiedy wróciłyśmy, Jared szeroko się uśmiechnął. Najwyraźniej przez ten czas rozmawiali z tatą, a Clara przysłuchiwała się wszystkiemu z uwagą.
- Kochanie, nie uwierzysz: Jared ze swoim zespołem podróżował po świecie przez ponad dwa i pół roku bez przerwy.
Ach, więc to była ta trasa, o której mówiła Reni…
- Naprawdę?
- Tak. – Jared przytaknął. – Były trudne momenty, bo dość poważnie zachorowałem, poza tym dokuczało nam zmęczenie, tęsknota za najbliższymi… No i ciągłe zmiany miejsc, czasu, nie wiem, jak długo odsypiałem po wszystkim jet lag, bo i tak kilka dni po powrocie do domu poleciałem do Indii.
- Do Indii? – teraz już wszyscy patrzyliśmy na Jareda zaskoczeni. – Nic nie mówiłeś. – dodałam, kiedy rozstawiałyśmy z mamą miseczki.
- Tak naprawdę poza bardzo krótkimi wakacjami, bo pojechaliśmy razem z Babu i Jamie’em, to zbierałem materiał na nową płytę, tą, którą teraz gramy. Słuchałaś Pyres?
- Nie. – pokręciłam głową. Wiedząc, że to utwór praktycznie rzecz biorąc instrumentalny, zdawałam sobie sprawę z tego, że nie będzie pojawiał się na koncertach.
- Za to ja słuchałam. – Clara uśmiechnęła się. – Naprawdę Pyres of Varanasi powstało tam?
- Tak. Co prawda w czeluściach komputera, bo nie nagrywaliśmy całej tej orkiestry w sposób tradycyjny, a wokal, który zaśpiewał dla nas pewien wokalista, przekształciłem już sam w studiu w Los Angeles. – Jared zanucił po cichu melodię. – Nie będę śpiewał całej, bo pamiętam, że musiałem dostosować się do nietypowej tonacji. Co to jest?
- Salmorejo według rodzinnego przepisu. To zwykle zmiksowane pomidory, oliwa, czosnek, ocet winny i troszeczkę suchego chleba sprzed dnia lub dwóch. Ja dodaję jeszcze zioła, przyprawy i cebulę, bo inaczej jest dla nas zbyt mdłe.

Widząc, jak zajadam się maminym przysmakiem, również spróbował. Po chwili na jego twarzy pojawił się szczery zachwyt.
- Nia, czemu nigdy nie zrobiłaś czegoś takiego w Labie? To jest przepyszne.
Zapisać: Jared lubi salmorejo (i prawdopodobnie również gazpacho).
- Zrobię, jak tylko wrócimy do domu. – uśmiechnęłam się.

Mama nie zawiodła i za drugim razem, ponieważ jej soczewica była jak zawsze cudowna: miękka, prawie że rozpływająca się w ustach, a czereśnie, melon, paraguayos i arbuz z targu, które przygotowała na deser, zniknęły bardzo szybko. Dla naszej piątki paterka z owocami okazała się być niezbyt dużym wyzwaniem. Kiedy już siedzieliśmy, rozmawiając przy herbacie, mama zapytała:
- Właśnie, Jared, chciałbyś zobaczyć zdjęcia Nii? Jako mała dziewczynka była wprost urocza. – szeroko się uśmiechała do niego, siedzącego obok mnie na kanapie.

O nie, mamo! Nie, nie, nie, nie wyciągaj tego albumu, błagam… To naprawdę nie jest konieczne. – wysyłałam jej w myślach komunikaty, patrząc na nią błagalnie, jednakże najwyraźniej nie zauważyła moich starań, przynosząc książkę, w której ukryte były wszystkie zdjęcia moje i Clary.

- Tak właściwie, to dlaczego nazwali państwo tak Nię? To chyba nietypowe imię? Kiedy pracowaliśmy tutaj, w Hiszpanii, w czasie jakiegoś koncertu, chyba w Barcelonie, nie jestem pewien, nie pamiętam za dobrze – uśmiechnął się przepraszająco - otaczały nas osoby o bardziej tradycyjnych, jeśli pamiętam, to asystentka z agencji, która organizowała ostatni koncert nazywała się Carmen, inna Josefina, ktoś, kto był odpowiedzialny za nasz transport, opowiadał, że jego żona nazywa się Catalina albo jakoś podobnie…

Tata uśmiechnął się, słuchając Jareda.
- Wiesz, nasza rodzina nie jest jednolita, ja sam mam podwójne obywatelstwo, moja żona również; nasze rodziny pochodzą z różnych krajów. Pomysł na imię Melanii zaproponował mój tata, ponieważ długo szukaliśmy dla naszej pierworodnej odpowiedniego. To rodzaj śladu historycznego, ponieważ kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, od razu przypomniała mu się dość daleka siostra cioteczna jego brata i rzeczywiście, po porównaniu tych zdjęć – tata otworzył album na jednej z pierwszych stron - okazało się, że Nia wyglądała po urodzeniu bardzo podobnie.
- Czyli nic nie dzieje się przypadkiem.

Na zdjęciu, które znajdowało się po drugiej stronie, byłam ja, ubrana w niebieską, falbaniastą sukienkę, sprawiającą, że wyglądałam w niej jak kuleczka w kropki, z włosami zawiązanymi w warkocze, koniecznie przewiązane kokardami, pchająca z dumą wózek dziecięcy, w którym leżała zawinięta w chustę Clara. Wtedy jeszcze nie dawało się odróżnić mojej siostry od reszty dzieci w jej wieku w żłobku – miała kilka miesięcy, cztery, może pięć, więc opiekunowie podpisywali beciki dzieci.

Na innej fotografii stałam ze starym aparatem w rękach, trzymając go zupełnie nie tak, jak powinnam, w dodatku do góry nogami i z palcami, zasłaniającymi obiektyw, ale śmiałam się, testując nową zabawkę.

Jared płakał ze śmiechu, oglądając kolejne zdjęcia, ja natomiast, czerwona jak burak zastanawiałam się tylko, czemu nie udało mi się powstrzymać tej katastrofy.
- Dlaczego nigdy nie mówiłaś, że masz takie zdjęcia? Śliczna jako dziewczynka, a teraz, jako kobieta, jesteś zjawiskowa.
- Jakoś nigdy to nie wypłynęło…
- Muszę ci koniecznie pokazać te zdjęcia, które mamy z Shannonem. Jako dzieci byliśmy do siebie dość podobni. Czasami, szczególnie kiedy byliśmy bardzo mali, wszyscy sądzili, że jesteśmy bliźniętami, a dzieli nas tylko rok różnicy.

W pokoju pojawił się tata z gitarą. Czasem grał nam, kiedy siedzieliśmy razem, szczególnie, że będąc w czasie służby wojskowej musiał nauczyć się zabijać czas wieczorami. To chyba nie był najlepszy moment, ponieważ oczy Jareda natychmiast się zaświeciły. Czyżby chciał jeszcze grać? Już wystarczyło, że Clara natychmiast po tym, kiedy rozpakowała swoje prezenty, popędziła przebrać się w koszulkę, którą dostała. A uśmiech na jej twarzy, gdy zobaczyła podpisaną przez Jareda, ale także Tomo i Shannona płytę był szerszy niż kiedykolwiek wcześniej. Myślałam, że tego nie zrobi, ale wyraźnie nas tym zaskoczyła, teraz już bez łez dziękując Jaredowi.

- Tato, tato, zagrasz coś? – Clara od razu rzuciła się w jego stronę, siadając obok niego na kanapie.

Kiedy wracaliśmy już do hotelu, było dosyć późno… Zbliżała się jedenasta w nocy, a my nadal nie byliśmy tam, gdzie powinniśmy. Cóż, zasiedzieliśmy się u rodziców, jeszcze jedząc z nimi i Clarą kolację, a najlepsze było to, że praktycznie z marszu potraktowali już Jareda jak własnego syna, pomimo tego, że ślubu jeszcze nie było, ale nie było to dziwne, tym bardziej, że od razu zaskarbił sobie ich serca. Grał też przy nas Do Or Die, w czasie którego zaczęłam śpiewać, więc moja mama patrzyła na mnie jak w obrazek, stwierdzając, że to wprost niemożliwe. Razem z Clarą próbowałyśmy też uczyć Jareda nowych słów po hiszpańsku, do wykorzystania na wszelki wypadek, gdyby grał koncert w Hiszpanii, jednak pomimo całego zapału, jaki miał, wciąż musiałyśmy poprawiać jego wymowę.

Śmiałam się z samej siebie, ponieważ pamiętałam swoje początki nauki angielskiego tu, w Madrycie, a chwile te często nie były zbyt łatwe i przyjemne. Rzadko jest tak, że rodowity Hiszpan potrafi dobrze przekazać wiedzę na temat języka wyspiarzy, dlatego też cieszyło mnie to, że Clara ma szansę uczyć się w szkole, w której kładziono szczególny nacisk na naukę języków obcych z native’ami. Ja z czasem nauczyłam się ukrywać jednak niedoskonałości fonetyczne, dzięki czemu tylko garstka najbliższych mi osób wiedziała, że nie potrafię wypowiadać części słów, nie dodając do nich oryginalnego, hiszpańskiego akcentu. No i ten Polaroid… Clara dostała na Trzech Króli aparat, Polaroid, więc poprosiła tatę, aby zrobił jej zdjęcie z Jaredem, oczywiście za jego zgodą. No i oczywiście, jak zawsze, Jared miał w kieszeni spodni czarne Sharpie, więc podpisał je dla niej. Moja siostra szalała z radości – coś tak niewiarygodnego nie mogło przydarzyć się tak po prostu.

Wykorzystując chwilę, zupełnie bez zastanowienia – carpe diem, jesteśmy w mieście, w którym improwizacja stała na porządku dziennym - zaproponowałam mu, że wysiądziemy wcześniej i resztę drogi do Ritza pokonamy pieszo. Stacje metra były położone naprawdę blisko, a ja chciałam pokazać Jaredowi choć kawałek miejsca, w którym tak długo żyłam. Robił zdjęcia różnym elementom miasta, na które ja zwracałam uwagę tylko wtedy, gdy rzeczywiście mnie zainteresowały. Miałam je przez tyle czasu wręcz na wyciągnięcie ręki, więc nie fascynowały mnie one tak mocno, jak jego. 

Kiedy doszliśmy jednak w okolice starego ratusza i muzeum sztuki współczesnej, do którego chciałam zabrać Jareda przy okazji, może przed samym wyjazdem, tłum, jaki zebrał się dookoła nas, sprawił, że przez moment przestałam się orientować w przestrzeni, puszczając jego dłoń. Było gęsto od osób, ludzie stali praktycznie jeden obok drugiego, zebrało mi się na śmiech, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że podobną sytuację oglądałam już przez te kilkanaście wieczorów, kiedy to wychodziłam na scenę, chowając się z aparatem za perkusją Shannona i robiąc tłumom na arenach zdjęcia. Co jednak sprawiło, że wszyscy ci ludzie wylegli na ulice?

Co gorsza, na moment straciłam również z oczu Jareda. Jeśli zgubił się w tłumie, w dodatku nie znając języka, wątpiłam, by później sam trafił do hotelu. Choć stolica była miastem dwujęzycznym, czasem zdarzało się tak, że niektórzy, pomimo znajomości obcego języka, nie chcieli z niego korzystać. Moim sprzymierzeńcem okazał się jednak fakt, że był na tyle wysoki, że mignęła mi między innymi głowami jego czupryna. Nie związał włosów, kiedy jechaliśmy do moich rodziców, więc szybko zauważyłam, jak rozgląda się dookoła. Zanurkowałam w tłumie, zbliżając się, łapiąc go za rękę i przyciągając ku sobie bez ostrzeżenia.

- Uważaj. Coś się dzieje, takie tłumy nie pojawiają się tu bez powodu. Nie pasuje mi tylko ta pora, przecież w najbliższym czasie, ani nawet dziś nie ma święta patrona miasta.
Rozejrzałam się jeszcze raz, starając się zbadać sytuację, ale byłam za niska. Jared nie czekał długo, praktycznie bez ostrzeżenia złapał mnie w talii, podnosząc do góry, jednak wiedziałam, że nie wytrzyma w takiej pozycji zbyt długo.

- Poczekaj, spróbuję wziąć cię na plecy. – kiedy postawił mnie na ziemi, zaczął wskazywać na siebie, po czym lekko przykucnął. Wystraszyłam się, ponieważ wspominał w czasie pokazu filmu, który reżyserował - w odpowiedzi na pytanie jakiejś dziewczyny - że dawniej wypadł mu dysk. Nie chciałam, by taka sytuacja powtórzyła się i teraz. Shannon i Tomo z pewnością zamordowaliby mnie za to, gdybym była przyczyną, dla której zespół musiałby odwoływać trasę lub sadzać na wózku lub krześle zdecydowanie nadaktywnego podczas koncertów Jareda.
- A co z twoimi plecami?
- Nie martw się o nie. – musieliśmy mówić oboje głośniej, niż zazwyczaj, ponieważ ludzie skutecznie nas zagłuszali. – Dam sobie radę.

Kiedy ostrożnie zajęłam miejsce na ramionach Jareda, podniósł się do góry, a ja zyskałam nową perspektywę. Byliśmy w okolicach placu Cibeles, dalej, niż przypuszczałam, ale szybko zrozumiałam, skąd ten potok ludzi, ciągnący na plac z każdej możliwej strony. 

Masa osób w białych i różowych koszulkach cieszyła się na ulicy… O nie. Mogłam już zacząć rezygnować z powziętych planów. Real wygrał mecz. Te wszystkie osoby, to byli kibice, którzy pewnie przeszli od stadionu aż tutaj… Moje modły o odrobinę spokoju niestety nie zostały wysłuchane. Cóż, fakt, że nie przepadałam za piłką nożną, co wśród dalszej części mojej rodziny zostało uznane za herezję względem sportu narodowego powodował, że nie orientowałam się, kiedy odbywały się mecze. Zresztą, cóż ciekawego oni wszyscy widzieli w dwudziestu dwóch facetach i kilku sędziach, biegających za nimi lub za piłką? Nie było w tym nic fascynującego: bieganie, bieganie, bieganie i kopanie jednej i tej samej skórzanej, biało - czarnej kuli. Która dawniej była żywą krową. No i do tego plamienie przez kibiców wszystkiego dookoła łupinkami słonecznika. Błagam, przecież to nie kino, żeby zajadać się nasionkami albo popcornem i patrzeć z góry, co dzieje się na zielonej trawce… Z wysoka zobaczyłam, jak na pomnik bogini Kybele wspina się ktoś w białej koszulce, stając na drabinie i wieszając jakiś materiał. Kiedy skończył, w tłumie zapanowała szaleńcza radość i widziałam, że co poniektórzy zaczęli podbiegać do fontanny i wskakiwać do niej, mimo późnej pory.  Zaczęłam kojarzyć fakty: to musiał być kapitan Realu, Iker Casillas, wieszający klubową flagę. Dotknęłam Jareda, na co ten opuścił mnie na ziemię.

- Tutejszy klub piłkarski, jeden z ważniejszych w Hiszpanii – Real Madrid - wygrał mecz, więc zgodnie z tradycją parada kibiców przechodzi ze stadionu Santiago Bernabeu aż tutaj, do placu Cibeles - zaczęłam tłumaczyć - po czym kapitan drużyny wiesza na szyi bogini Kybele, to ten pomnik na środku, flagę. Następnie fani wskakują do fontanny. - wiedziałam niewiele na temat piłki nożnej, więc i tak nie byłam pewna, czy dobrze o wszystkim mówię.
- Czy to nie jest niezgodne z prawem?
- W pewnym sensie tak, ale tutaj na niektóre sprawy przymyka się oko. Szczególnie te związane z kulturą narodową; a piłka nożna zdecydowanie do niej należy.
- Chcę zobaczyć, jak to wygląda z bliska. – Jared szeroko się uśmiechnął, rozglądając dookoła. – Zobacz, tam jest jakieś przejście – pomiędzy ludźmi była spora przerwa, rodzaj korytarza, który chciał wykorzystać. – Może nawet sam wskoczę? Strasznie mi gorąco, wiesz? – zaczął wachlować się dłonią.
- Okej… - mocno się wahając, mocniej złapałam go za rękę, wchodząc w tłum. Kiedy jednak uświadomiłam sobie, co powiedział, natychmiast pociągnęłam go do tyłu.
- Zwariowałeś? To tylko święte prawo kibiców. Nawet zawodników zabiera się stąd, kiedy fani zaczynają skakać, ze względów bezpieczeństwa i sum kontraktów, za jakie grają. Tutaj, w Madrycie, mówimy na niektórych piłkarzy „galacticos”, co ma opisywać, jakie pieniądze otrzymują.

- Ale mogę liczyć na wspólną kąpiel w hotelu, tak? – uniósł brwi w pytającym spojrzeniu, choć widziałam to lekkie lśnienie, które wyraźnie wskazywało, że chce czegoś więcej. Ja w sumie też chciałam.

-------------------------
Na samym początku chciałabym powiedzieć Wam, że jestem wdzięczna za Wasze wizyty na blogu, wszystkie komentarze, od samego początku, bo jest to już pięćdziesiąty rozdział. Zorientowałam się, że tak jest (nie numeruję rozdziałów na blogu ani w rękopisie), kiedy spojrzałam w statystyki :)
Jutro zaczynam rok akademicki, więc będzie troszeczkę trudniej z pisaniem, ale nie musicie się martwić, zrobię wszystko, żeby kolejne fragmenty pojawiały się regularnie. 

Ściskam mocno,
S.

6 komentarzy:

  1. Jared taki niegrzeczny xD Tylko jedno mu w głowie ;) Strasznie mi się podoba ich relacje są tacy slodcy i zakochani i ooooo <3 Przepraszam ale jakoś nie umiem się dzisiaj wysłowić; ) Clara jaka psychofanka hahahahahha nie no chyba nie jest aż tak źle, ale swoją drogą ciekawe jak czuje się z tym Nią (cara również pewnie dziwnie ) ze jej siostra reaguje tak na jej chłopaka/narzeczonego /przyszłego męża ? TO musi być dziwne :/ Fajne ze rodzice zaakceptowali ich i w ogóle nie wiem co mogę jeść ze napisać :")
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze powiedziane - zachowują się trochę tak, jakby świata poza sobą nie widzieli... Cóż, reakcja Clary jest bardzo wybuchowa, ale wynika to z faktu, że jest nastolatką, uwielbia zespół, a to, co się zdarzyło, jest dla niej rzeczą niewyobrażalną :)
      Mam nadzieję, że będzie dalej fajnie :)

      S.

      Usuń
  2. Na razie delikatna sugestia mamy - całkiem zrozumiała ;-) Nia to twarda sztuka jak coś sobie postanowi to pomimo wielu racjonalnych argumentów i tak zrobi tak jak zaplanowała.
    Pozdrawiam
    K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nawet Nia czasem zastanowi się nad słowami mamy. Może kiedyś...
      A na razie plany się nie zmieniają :D

      S.

      Usuń
  3. Zgadzam się z K.B, Nia zrobi tak jak uważa i rodzice nie mają nic do gadania. Najważniejsze, że jest szczęśliwa.
    Reakcja Clary bardzo normalna na Dżarka, pewnie też bym się popłakała albo nic nie mówiła. Wohoo, to zbyt emocjonalne doświadczenie nie ma co. Spotykasz swojego idola, gwiazde we własnym domu. :D też tak chce :( ale to się nigdy nie zdarzy, łeeeeee :( dobra dosyć użalania to pewnie przez to, że semestr się zaczął, a ja już wagary :D
    Wspólna kąpiel <3 Dżarek wie co dobre dla nich, no i jaki oszczędny na wodzie :D ekonomia działa.
    Czekam na więcej, teraz tylko ślub.

    x, A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieć siostrę fangirla - to dla Nii problem. Prawda jest taka, że każdy chciałby, żeby choć raz w życiu w jego domu zjawił się ktoś, za kim przepada/uwielbia/kocha całym sercem.
      A co do wspólnej kąpieli... nie chodzi tutaj do końca o oszczędność na wodzie :D - ale to są moje pokręcone myśli.
      Oj, do ślubu jeszcze hoho, musisz uzbroić się w cierpliwość.

      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)