Wróciliśmy do Paryża tylko na moment, dosłownie na noc, by
odpocząć przed długim lotem do domu. Do centrum wjechaliśmy wieczorem, więc
przez przyciemnione szyby autobusu widziałam zachodzące słońce i miasto, które
powoli zaczynało żyć nocnym życiem. W trasie spędziliśmy tyle czasu, że
chciałam już być z powrotem w Labie i cieszyć się z otaczających mnie
popisanych ręcznie ścian, dziwnych rysunków Jareda, dekoracji, poukładanych w
niezrozumiały dla nieznajomych sposób, spokoju, jaki panował w naszym ogrodzie...
Miejsce, które pierwotnie miało być tylko chwilowym przystankiem, zaczęłam
traktować najpierw jak azyl, a teraz… to dom. Prawdziwy, wyjątkowy, jedyny w
swoim rodzaju. Dom. Dzielony z tymi, których kocham.
Była jeszcze jedna rzecz, o której nikomu nie wspomniałam
wcześniej: data moich urodzin, która wypadała akurat na jutro - 26 sierpnia.
Dzień, w którym pojawiłam się na ziemi. Cóż, po raz pierwszy miałam przeżywać
ten, jakże ważny - i świętowany w dość uroczysty sposób w tradycji hiszpańskiej
- dzień w czasie lotu transkontynentalnego z lotniska Charles de Gauille. Dwudzieste
czwarte urodziny na pokładzie Boeinga. Wprost cudownie, nieprawdaż? Miałam
ambiwalentne odczucia, od smutku do zadowolenia – jednak chyba niekoniecznie
tak wielkiego, nie, to nie była radość, to był sztuczny uśmiech, wymalowany na
twarzy, dobra mina do złej gry – ale nie ma to jak przeżywać dwa razy ten sam
dzień…
Zmęczenie było silniejsze od nas i choć chciałam wyciągnąć
Jareda z hotelu, kiedy wróciłam od Petera, żegnając się z nim i dziękując mu za
wspólnie spędzony w trasie czas – miał wrócić znacznie później, niż my, ponieważ
zaplanował sobie spędzenie wakacji na Korsyce, a jego samolot wylatywał
wcześniej, niż nasz – w pokoju zastałam przykrytego po uszy, posapująco –
mruczącego Jareda. Ułożyłam się ostrożnie obok niego, starając się nie wiercić,
żeby tylko go nie obudzić, a już chwilę później byłam opleciona przez niego
ramionami. Trochę tak, jakby miał przez sen jakąś zdolność wyczuwania, gdzie
tak właściwie jestem… Mimo wszystko, zupełnie nie przeszkadzało mi to, wręcz
przeciwnie, czułam się bezpieczna.
Byliśmy już mocno zmęczeni tym wszystkim. W tym roku całą
Europę ogarnęło piekielne gorąco, mama wspominała, że słyszała w tve, że kilka osób zmarło z powodu przegrzania
i rzeczywiście, było gorąco, cały czas, nawet w Moskwie, gdzie nie
podejrzewałabym, że temperatury mogłyby urosnąć do kilkudziesięciu stopni.
Z samego rana, korzystając z nieobecności Jareda, biorącego pospiesznie
prysznic - moja poranna toaleta zajęła nieco więcej czasu, niżby powinna -
zajrzałam szybko na portale, obserwując, co się dzieje w wielkim świecie.
Zaznaczyłam na Twitterze kilka zdjęć z Zurychu gwiazdką, dwa albo trzy
komentarze nawet posłałam dalej, ku radości publikujących. Rzeczywiście, po
tym, kiedy zmieniliśmy datę, Reni wspominała, że parę pakietów Adventures wróciło do puli, ale niedużo,
więc z powrotem szybko się wyprzedały, trafiając w ręce innych osób.
Zaraz po późnym śniadaniu – ogólnie rzecz biorąc, trochę
dłużej spaliśmy, wykorzystując okazję, że nigdzie się nam nie spieszyło - Jared
wręczył mi elegancką, kremową kopertę.
- To od mojej mamy, wczoraj prosiła, żeby ci ją przekazać z
rana razem z najlepszymi życzeniami.
- Skąd wiedziała? – patrzyłam na niego zdziwiona…
Wieść gminna
głosiła przecież, że z teściową, przyszłą, czy obecną, nigdy nie zazna się
spokoju, ani odpoczynku; w naszym wypadku po raz kolejny przeczyliśmy regułom.
-
Przecież nie mówiłam jej, kiedy mam urodziny... A poza tym, czy my nie
powinniśmy lecieć dziś do Stanów?
- Ma swoje źródła. Poza tym, twoje urodziny wypadają
idealnie cztery miesiące przed moimi, więc łatwo policzyć i zapamiętać datę. –
szeroko się uśmiechnął. – Wszystkiego najlepszego, kochanie. I nie, lecimy
dopiero jutro wieczorem.
Byłam zaskoczona, co tak właściwie wymyśliła Constance – z
pewnością wiedziała o wszystkim od Jareda - ale nie chciałam odmówić, więc
otworzyłam przy Jaredzie kopertę, wyciągając z niej niewielki list, wydrukowany
na twardszym papierze, szybko czytając jego treść.
- Jared… to zaproszenie do SPA. Tyle że nie dla mnie… dla
nas. Obojga. - uśmiechnął się, widząc moje zaskoczenie. Kto to widział,
obdarowywać nie tylko solenizanta?
- To co, gotowa na trochę relaksu? Jestem pewien, że to ci
się spodoba.
Zmyłam z twarzy krem i odrobinę pudru, który nałożyłam
wcześniej, wiedząc, że nikt nie będzie nas podglądał; zresztą nie mieliśmy
nawet wychodzić z budynku – do windy mieliśmy zaledwie kilka kroków, a makijaż
na dzień robiłam tak właściwie tylko dlatego, żeby podkreślić odrobinę rysy
twarzy, choć zdarzało się to i tak dość rzadko.
Już od wejścia przywitały nas ciche dźwięki szumiącej wody,
lekko przytłumione światło i przyjemny, ciepły aromat pomarańczy. No i rzecz
jasna ubrana w brązowy mundurek ze złotymi akcentami recepcjonistka.
- Dzień dobry, byli państwo umówieni na zabieg? –
uśmiechnęłam się, wręczając w odpowiedzi zaproszenie.
- Mamy to.
- Wspaniale. Proszę. – wręczyła nam bransoletki, uprzednio
zerkając na wydruk. – To wejściówka na teren kompleksu oraz klucz do szafek, w
których pozostawią państwo przedmioty osobiste. Proszę przejść tędy – wskazała
nam rozsuwane drzwi – Po lewej stronie znajduje się przebieralnia dla mężczyzn,
po prawej dla kobiet. W środku znajdują się szlafroki, ręczniki, klapki oraz jednorazowe
kostiumy i bielizna. O reszcie poinformuje państwa nasz zespół Wellness, życzę
miłego pobytu.
- Dziękujemy.
Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi, spojrzałam w lustro.
Jak to możliwe, że przytrafiały mi się same dobre rzeczy… Nie byłam pewna tylko
jednego: co miało stać się dalej.
Przytuliłam się do Jareda, kiedy oboje wyszliśmy, przebrani
w szlafroki. Pozbycie się wszystkich niepotrzebnych rzeczy zajęło mi tylko
chwilę, więc kiedy ze spokojnym sumieniem zamknęłam szafkę, wiedziałam, że nie
muszę się niczego obawiać.
- Wiesz, że chyba jeszcze nigdy nie byłam w SPA? Raz mama
zabrała mnie na manicure do kosmetyczki, ale to było tylko pół godziny…
- Spodoba ci się. Pojechaliśmy kiedyś z Shannem do jakiegoś
kompleksu na kąpiel błotną. Wiesz, jakie to było świetne? Musimy się wybrać po
powrocie, do Napa, jest najbliżej od Los Angeles. Spodoba ci się, to miejsce
jest pełne niczym nieskażonej natury.
Sama nie wiedziałam, co jeszcze nas czeka: najpierw
wylądowaliśmy w drewnianej wannie, pełnej przyjemnie ciepłej wody pachnącej
pomarańczą, popijając świeżo wyciśnięty sok z cytrusów, a potem przeszliśmy do
gabinetu, w którym zrobiono nam peeling, chyba z pokruszonych ziaren kawy.
Byłam zaskoczona, że Jared jest skłonny to wszystko
wytrzymać – nie przypuszczałam, że będzie wręcz czerpał z tego przyjemność, o
czym wspomniał, dodając do wcześniejszego stwierdzenia na temat SPA, że
kilkukrotnie był w podobnych miejscach wcześniej, bo to pozwalało zapomnieć mu
o zgiełku dnia codziennego, szczególnie wtedy, kiedy cierpiał w związku z
problemami z kręgosłupem.
Rozmawialiśmy o bzdurach, zajmując myśli i ciesząc się
wspólnym czasem. Każda z chwil, które mogliśmy spędzić sami, była przeze mnie
doceniana bardziej, niż cokolwiek innego.
Później wylądowaliśmy
na masażu, w czasie którego najwyraźniej zasnęłam, bo kiedy terapeuta mnie
obudził, Jaya już nie było w przyjemnie ciepłej sali. Naprawdę, mimo wszelkich
pragnień, nawet nie chciałam ruszyć się z miękkiej kozetki, owinięta w jakiś
ciepły materiał, który jednak nieco ważył. Dopiero kiedy zostałam przekonana,
że w czasie kolejnego zabiegu będę mogła spać dalej, ubrałam się w ciepły szlafrok,
powoli przechodząc dalej, za drzwi, do kolejnego pokoju.
Kiedy zobaczyłam Jareda po kolejnej drzemce w miękkim fotelu,
podczas gdy w tym czasie – jak wcześniej wyjaśniła mi kosmetyczka – zajęła się
moją twarzą i dekoltem, on wydawał się wyglądać młodziej, był bardziej
odprężony, a jego rysy twarzy stały się łagodniejsze, jak u anioła. Co oni mu
zrobili? Miałam nadzieję, że niczego mu nie wstrzyknęli. Nie umiałam wyobrazić
sobie Jareda w masce, podtrzymywanej botoksem. Albo… może po prostu wreszcie
przestał się przejmować?
- Melania. – uśmiechnął się, wstając z fotela. Moje pełne imię brzmiało w jego ustach jak melodia. – Jak się
czujesz?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Zupełnie straciłam poczucie
czasu. Ile tu już jesteśmy?
- Co najmniej dwie i pół godziny. Przynajmniej tak mi się
wydaje, bo nigdzie poza recepcją nie widziałem tutaj zegarów.
- Gdzie poszedłeś, kiedy zasnęłam?
- Ktoś zabrał mnie do łaźni parowej, gdzie zostałem
zawinięty w jakieś okłady. Pachniały ziołami i kwiatami, a na twarzy miałem
jakąś maseczkę, którą trzeba było rozbijać, bo tak mocno zastygła. Zanim
wyszedłem, widziałem, jak ciebie zawinęli na śpiąco w jakąś czarną masę, którą
terapeuta nazwał „fango”. Wyglądałaś
jak dziecko. Lubię patrzeć, jak śpisz. Wyglądasz wtedy tak jak anioł. Zupełnie
niewinna. – zauważyłam, że zastanawia
się nad czymś dość poważnie.
Ostatnim zabiegiem był manicure - w moim wypadku dodatkowo
pedicure - połączony z masażem stóp, który Jared zdawał się znosić
nienajlepiej, komentując:
- Mam łaskotki. To dlatego nie lubię takich atrakcji.
W pewnym momencie w ciszy po zabiegach, przełamanej jedynie
odgłosami cichej muzyki relaksacyjnej, wydobywającej się z ukrytych głośników,
rozległ się dźwięk dobiegający najprawdopodobniej z… mojego żołądka. Parsknęłam
śmiechem, wiedząc, że nawet, jeśli nie mam możliwości zerkania na zegar, mój
organizm sam doskonale przypomni mi, że koniecznie powinnam coś zjeść. Zresztą,
kiedy byłam głodna, to i również drażliwa, więc pilnowałam pór posiłków, żeby
później nie dać sobie deptać po odciskach.
- Co cię tak bawi? – Jared zainteresował się moją reakcją.
- Zgłodniałam. Dźwięki, które się ze mnie wydobywają…
- I wszystko jasne. Nic nie słyszałem, naprawdę. Na co masz
ochotę?
- Twój ryż z warzywami. – przymknęłam oczy, mrucząc. –
Pamiętam, jak zrobiłeś go pierwszy raz, kiedy zabrałeś mnie do siebie.
- To w domu, a co teraz? Może być ratatouille? – jego francuski akcent był cudowny. Powtarzałam to
sobie i jemu przez cały czas, kiedy mówił po francusku.
- Jasne, że tak. I do picia… Proszę, możesz zamówić
lemoniadę bazyliowo – lawendową? – pamiętałam, że piliśmy ją podczas naszego
pierwszego pobytu w Paryżu, kiedy to bardzo mi zasmakowała.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Kiedy wróciliśmy na górę po lunchu, zaraz po wejściu do
pokoju Jared rzucił w moim kierunku poskładane legginsy i sukienkę, które
przygotowałam wcześniej.
- A teraz idziemy na spacer. Ostatnim razem nie byliśmy na
Wieży Eiffle’a przez prasę, a chciałem cię na nią zabrać. Poza tym, co będziemy
tutaj robić, szczególnie, że już wszystko zostało zrobione? Mamy wakacje.
Patrzyłam na Jareda z niedowierzaniem. Stał przede mną w
koszulce z krótkim rękawem, koszulą przewiązaną w pasie, typowych wąskich
dżinsach, machając Ray - Banami, trzymanymi od niechcenia w dłoni, jakby nigdy
nic. Po Zurychu nie widziałam, żeby się golił, więc tym bardziej cieszył mnie
cień zarostu na jego szczęce. Lubiłam, kiedy nie był gładki jak pupa
niemowlęcia.
- Hej, nadal w to nie wierzysz?
- Przyzwyczaiłam się już, że spędzaliśmy większość dni w
pracy, więc teraz pojęcie wakacji wydaje mi się nierealne.
Chociaż musieliśmy stać przez jakiś czas w sporej kolejce,
żeby dostać się na wieżę, naprawdę było warto. Dzień był piękny, słoneczny, na
niebie widać było tylko trochę chmur, ale na samym szczycie nic nie miało
znaczenia. Ludzie byli jak mrówki, auta przypominały gąsienice, a widoki były
wprost przepiękne.
- Zobacz sama – Jared obrócił mnie w prawą stronę – Tam jest
piramida w Luwrze, tutaj Sekwana, a tam… miejsce, w którym graliśmy kiedyś
koncert, Grand Palais. – wskazał kompleks budynków ze szklanymi dachami, od
których odbijały się promienie słoneczne.
- A gdzie jest Łuk Triumfalny? – przeszłam na drugą stronę
tarasu, słysząc za sobą jego kroki, oczywiście poza tymi innych ludzi i łapiąc
głośny wdech. Jakie to było piękne! Całe miasto w popołudniowym słońcu lśniło,
błyszczało, nie bez kozery Paryż nazywany był miastem światła. Ciekawe, jak to
wszystko wyglądało w nocy… Zapewne równie pięknie co teraz, jeśli nie bardziej,
o ile było to możliwe.
Kiedy już mieliśmy wracać do hotelu, bo robiło się późno, a
zdawałam sobie sprawę z tego, że jutro mieliśmy lecieć, Jared jeszcze pociągnął
mnie do jednej z cukierni. Naprawdę się zdziwiłam, bo jak do tej pory
praktycznie wcale nie ruszał słodyczy, tylko orzechy, owoce, czasami odrobinę
dobrej czekolady… Kiedy zamówił jednak po francusku coś przy ladzie, w zamian
dostając płaskie, prostokątne pudełko przewiązane cienką wstążeczką, byłam
zaskoczona.
- To makaroniki. – kiedy wyszliśmy z lokalu, zaczął się
tłumaczyć. – Koniecznie musisz ich spróbować. Ale nie tutaj. Usiądziemy tam. –
wskazał mi jedną z ławek w parku, przez który przechodziliśmy. Te kolorowe
ciasteczka były przepyszne! Ciasto rozpływało się w ustach, a owocowy krem
smakował tak lekko, delikatnie. Przypominały trochę świąteczne migdałowe „mantecados” z oliwą andaluzyjską. Nie
lubiłam tych tradycyjnych, ze smalcem, bo były dla mnie za słodkie.
Przebrałam się wieczorem w czarną sukienkę do kolan, pokrytą
cienką koronką, zrobiłam makijaż wieczorowy – wyjątkowo nieco mocniejszy, niż
ten, do którego przywykłam i uczesałam włosy, spinając je, po czym zeszłam na
dół do prywatnej jadalni. Jared, wychodząc chwilę wcześniej i dając mi czas,
żebym się przygotowała, powiedział, że zjemy wszyscy razem uroczystą kolację, więc
nie chciałam wyglądać tak, jakbym dopiero co wyszła z pracy… Drzwi otworzyły
się, zostałam zaskoczona krzykiem:
- Wszystkiego najlepszego, Nia!
W powietrzu posypało się konfetti. Skąd oni wszyscy
wiedzieli? To, co jednak szczególnie mnie zaskoczyło i sprawiło, że w oczach
stanęły mi łzy, był widok moich rodziców stojących pośrodku grupy. Jakim cudem…
Jared stał tylko i uśmiechał się szeroko. To on, po raz kolejny bezwstydnie
wszystko zorganizował, tak, że nawet się nie zorientowałam. Byli tu wszyscy
nasi bliscy!
- Mamo, tato! – od razu pobiegłam w ich stronę, nie bacząc
na to, że ubrałam pantofelki, rzucając się im w objęcia i całując, witając,
ciesząc, że są tutaj ze mną. – Przylecieliście! A gdzie Clara?
- Wszystkiego najlepszego, skarbie! – tata od razu złożył mi
najszczersze życzenia – Chcemy z mamą, żebyś miała jak najlepsze życie,
czerpała z niego całą garścią, korzystała z każdej chwili, jaką macie z
Jaredem, a już niedługo… - wiedziałam, że mówi o tym, że wejdzie do rodziny,
choć może… może mówiąc to, myślał już o wnuczętach? Oby nie, na dzieci było
jeszcze za wcześnie. – Sama zobaczysz. Clara jest na obozie w Londynie. Pewnie
będzie nas później za to wyklinała, ale…
- Dziękuję wam! – przytuliłam rodziców, wyściskaliśmy się
nawzajem, po czym puścili mnie na kilka chwil.
- Mamy dla ciebie mały prezent, jest razem ze wszystkimi
innymi, tam. – mama wskazała na stolik z boku, wyładowany paczkami. Widząc go,
złapałam się za głowę – nieważne, że w ten sposób mogłam zburzyć koka, którego
wcześniej ułożyłam. Och, przecież to za wiele!
- Córeczko, to twoje urodziny, baw się dobrze, porozmawiamy
później, bo widzisz, ustawia się za nami spora kolejka. – rzeczywiście, mama miała
głowę na karku, bo wszyscy widząc, że pojawiłam się już, chcieli koniecznie
złożyć mi życzenia. Zanim uwolniłam się od sporego tłumu, pachniałam już
mieszaniną damskich perfum, byłam wyściskana, ale uśmiechnięta i szczęśliwa jak
nigdy. Jared szepnął mi na ucho:
- A ja… Ja złożę ci pełne życzenia później. Zobaczysz,
dlaczego. – na jego twarzy malował się taki rodzaj uśmiechu, który sprawiał, że
od razu włączył mi się czerwony alarm.
Co za wspaniały wieczór. Najpierw wspólnie zjedliśmy przepyszną,
trzydaniową kolację, rozmawiając, śmiejąc się, ciesząc jak nigdy, potem
zostałam zachęcona, żeby otworzyć przy wszystkich prezenty… Czy ci wszyscy
ludzie oszaleli? A moja ekipa fotografów już w ogóle przesadziła: dostałam od
nich lunetę do zdjęć panoramicznych i lampę do pracy na koncertach. Peter i
Mark, wręczając mi paczki, mieli na twarzy takie uśmiechy, jakich jeszcze u
nich nigdy nie widziałam.
Stevie był dla mnie zawsze wielką niewiadomą: wiedziałam, że
ma ogromny talent, poczucie humoru, które często było nam wszystkim potrzebne,
ale troszeczkę przypominał mi czasem sposobem bycia Klausa, więc kiedy
powiedział, że prezent wybierał wspólnie ze swoją dziewczyną, Jessicą, byłam
mile zaskoczona. Dostałam cały zestaw świec zapachowych i grapefruitowy peeling solny do kąpieli!
Gdybym tak wyliczała, co jeszcze było w paczkach, z pewnością niektórzy
oszaleliby. Ale trzeba było przyznać, że naprawdę, to wszystko było przepiękne.
Zapomniałabym o najważniejszym – torcie! Kiedy na sali
pojawił się dwupiętrowe, udekorowane jadalnymi kwiatami dzieło, zupełnie się
rozczuliłam. Podejrzewałam, że gdyby był większy, przypominałby bardziej weselny.
W dodatku mój ulubiony: biszkopt przełożony łagodnym kremem i musem z mango i
maliny. Kiedy kroiłam pierwszy kawałek, robiłam to bardzo ostrożnie, żeby nie
zniszczyć przepięknej pracy jakiegoś paryskiego cukiernika. Jakim cudem to
wszystko spotkało mnie?
Shannon podszedł do nas po jakimś czasie, który spędziłam w
ramionach Jareda, tańcząc.
- Bracie, odbijany, nie obrazisz się?
- I tak byłem pierwszy. – odparł z szelmowskim uśmiechem,
przekazując mnie bratu. – Zobaczymy się niedługo, kochanie.
Zaśmiałam się, wiedząc, co ma na myśli… Oczywiście, pierwszy
w każdym względzie.
- Chodź. – Shannon pociągnął mnie na środek parkietu, na
którym kołysały się inne pary. Przypuszczałam, że kiedyś nadejdzie taki moment,
że zobaczę Emmę, tańczącą z kimkolwiek – chociażby na naszym weselu - ale żeby
z Ricardo? Naprawdę, niezła niespodzianka.
- Nie wiem, czy ty też miałeś coś z tym wszystkim wspólnego,
ale jeśli tak, to dziękuję. Jest wspaniale.
- Wiesz, chciałbym cię przeprosić. Nie przypuszczałem, że w
takiej drobnej kobietce kryje się lwica. Udowodniłaś to już kilkukrotnie, ale
nie chciałem przyjmować tego do wiadomości.
Kiedy mną obrócił, w głębi sali mignął mi Jared,
rozmawiający ze swoją mamą, czułam jednak, że z pewnością zerka i sprawdza raz
na jakiś czas, co dzieje się tutaj. Shannon patrzył na mnie wygłodniałym
wzrokiem, szczególnie w dość głęboki dekolt, przysłonięty zaledwie delikatną
warstwą koronki.
- Mógłbyś przestać? Czuję się… nieswojo, kiedy tak na mnie
patrzysz. – natychmiast poprawiłam materiał, układając inaczej koronkę na
ramionach i dekolcie.
Shannon od razu posłał w moją stronę rozbrajający uśmiech.
- Sądzisz, że podkradłbym cię Jaredowi? Zamordowałby mnie,
gdyby dowiedział się, że…
- Jeśli pozwolisz: wiesz, że nie jesteś w moim typie? Więc
nawet gdybyś chciał, to nie ma to najmniejszego sensu. Naprawdę. Wiem, że to
brzmi brutalnie, ale wolę przyznać to szczerze.
Shann zamilkł, marszcząc czoło.
- Cóż, to może lepiej rozejrzę się za moim bratem. – nawet
nie musiał nigdzie iść, bo nagle za jego plecami pojawił się sam
zainteresowany.
- Koniec tego dobrego, oddasz mi moją księżniczkę? – Shannon
wziął mnie za rękę, podając ją Jaredowi.
- Jak sobie życzysz. Dziękuję za szczerość, Nia.
Ostatnią piosenką, do której kołysaliśmy się przytuleni do
siebie, był kawałek, który, jak miałam wrażenie, wybrał Jared.
Those fingers in my hair
That sly come hither stare
That strips my conscience bare
It's witchcraft.
That sly come hither stare
That strips my conscience bare
It's witchcraft.
And I've got no defense for it,
The heat is too intense for it.
What good would common sense for it do?
'Cause it's witchcraft,
Wicked witchcraft,
And although I know it's strictly taboo
When you arouse the need in me,
My heart says yes indeed in me,
Proceed with what your leading me to
It's such an ancient pitch,
But one I wouldn't switch,
'Cause there's no nicer witch than you
The heat is too intense for it.
What good would common sense for it do?
'Cause it's witchcraft,
Wicked witchcraft,
And although I know it's strictly taboo
When you arouse the need in me,
My heart says yes indeed in me,
Proceed with what your leading me to
It's such an ancient pitch,
But one I wouldn't switch,
'Cause there's no nicer witch than you
Korzystając z chwili przerwy w piosence, uniosłam jedną z
rąk, rozpinając klamrę, która utrzymywała mojego koka na miejscu, tak, że włosy
rozpłynęły się po ramionach czekoladową kaskadą.
'Cause it's witchcraft,
That crazy witchcraft,
And although I know it's strictly taboo
When you arouse the need in me,
My heart says yes indeed in me,
Proceed with what your leading me to...
It's such an ancient pitch,
But one that I would never switch,
'Cause there's no nicer witch than you
That crazy witchcraft,
And although I know it's strictly taboo
When you arouse the need in me,
My heart says yes indeed in me,
Proceed with what your leading me to...
It's such an ancient pitch,
But one that I would never switch,
'Cause there's no nicer witch than you
Ostatnią zwrotkę wręcz zaśpiewał, a na koniec, kiedy
pochylił się nade mną, podtrzymując ramieniem, dodał:
- Jesteś moją własną czarownicą, wiesz? Rzucasz na mnie czar
od samego początku.
Kiedy już wróciliśmy do apartamentu, najpierw żegnając się ze wszystkimi i starając
wytłumaczyć moim rodzicom, że tak, znikam z własnego przyjęcia, nim jeszcze się
skończyło, było strasznie późno, ja byłam już zmęczona, jednak wyglądało na to,
że ta noc niezbyt szybko się skończy…
- Myślałem o tym już od naszego pierwszego pobytu w Zurychu,
kiedy tak mnie zaskoczyłaś. Jeśli naprawdę zamierzasz ubrać te koronkowe fatałaszki
pod suknię, muszę wymyślić, co z tobą zrobię… – Jared, stojąc nad nią w samych
spodniach od piżamy, wyciągnął z walizki elegancką torbę. – Mam dla ciebie
jeszcze jeden prezent. – dodał nieco ciszej, wkładając do niej rękę, cały czas
obserwując mnie, jak siedzę na łóżku w cienkiej, jasnej koszulce nocnej
obrębionej delikatnym haftem, w ręku trzymając książkę…
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Najpierw ten dzień w
SPA, potem uroczysta kolacja, ze wszystkimi przyjaciółmi, mamą, tatą… Prezenty,
które przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania… Które, nie ukrywajmy, z
pewnością polecą do domu razem ze sprzętem, bo jest ich za dużo… I teraz
jeszcze to?
Jared wyciągnął z torby dwa czarne pudełka: mniejsze i
większe, odstawiając je na komodę, tak, aby nie znalazły się w moim zasięgu, po
czym podszedł do mnie, wyciągając mi delikatnie z dłoni książkę i odkładając ją
na szafkę nocną.
- Dziś wieczór nie będziemy czytać, robić niczego, co byśmy
robili zwykle. Ta noc będzie niezapomniana, zobaczysz. – spojrzał na mnie
prawie przeszywającym na wylot spojrzeniem – A teraz chodź. – podał mi dłoń,
kiedy zeszłam z łóżka i praktycznie natychmiast obrócił mnie plecami do siebie.
- Ale co…
- Nic nie mów. Ani słowa. – zganił mnie, po czym zaczął
związywać moje włosy w warkocz, za który lekko pociągnął. Cóż, praktyka czyni
mistrza.
- Ej. – chciałam się wyrwać, ale oplótł mnie drugą ręką w
pasie, stając za mną.
- Wyraziłem się chyba jasno? – jego głos brzmiał tak
lodowato, więc skinęłam głową. – Od razu lepiej. Teraz stój tak jak teraz. I
jeśli się odezwiesz, źle się to dla ciebie skończy.
Nie wiedziałam, co zamierza zrobić, ale kiedy wyczułam, że
jest za mną, a następnie usłyszałam stukot pudełka – na podłodze była
wykładzina – otworzyłam usta, w ostatniej chwili gryząc się w język, a świat
pociemniał. Nie widziałam już niczego, czując jedynie, jak łagodnie zsuwa się
ze mnie tkanina. Jared rozpiął delikatnie guziczki, które podtrzymywały całą
koszulkę.
- Chcę życzyć ci… żebyś nigdy się nie zmieniała. Żebyś nadal
była taką cudowną osobą, która przewróciła mój świat do góry nogami. Żeby każdy
kolejny rok przynosił nam takie piękne chwile, jak te teraz… I żebyś była zawsze
szczęśliwa. Nic innego się nie liczy. – szeptał mi życzenia przy samej skórze,
drapiąc przy tym zarostem, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie –
naprawdę to lubiłam.
Takie delikatne chwile, bez pośpiechu, bez przymusu, bez
niepotrzebnych kombinacji, niepotrzebnych słów, momentów takich, jak te, które
spotykały nas życzyłaby sobie zapewne każda para. Kiedy już leżeliśmy obok
siebie, patrząc w oczy i próbując zasnąć, co wydawało się nierealnym, szczególnie
po chwilach, które właśnie przeżyliśmy, odezwałam się.
- Hmmm... to chyba jedne z najlepszych urodzin, jakie
kiedykolwiek obchodziłam.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jesteś bardzo zmęczona?
Och, oczywiście, że po jego. Przecież… Czy ja kiedykolwiek
sama odważyłabym się coś takiego zrobić?
- Niekoniecznie.
- To nawet dobrze się składa… bo chciałbym dać ci prezent
ode mnie. Nie kładłem go razem z resztą na stole, bo bałem się, że może się
zniszczyć.
- Jeszcze jeden? – to już zdecydowanie wykraczało poza
granice zdrowego rozsądku… Kiedy Jared wydostał się z łóżka, usiadłam,
poprawiając poduszkę pod plecami i zobaczyłam, że bierze do ręki jedno z
pudełek - to większe.
- To dla ciebie. – podał mi opakowanie, siadając obok.
Rozwiązałam wstążkę, po czym otworzyłam kartonik. W środku, pod warstwą folii
bąbelkowej znajdował się ekran, przypominający ten od iPada, rysik, zestaw
kabli i klawiatura, ale wszystko było zapakowane oddzielnie. Wystarczyło, że
odsłoniłam pierwszą warstwę ochronną, aby zobaczyć logo Microsoftu i nazwę
urządzenia: Windows Surface.
- Jared. Oszalałeś do reszty. – za sprawą pracy z
narzędziami multimedialnymi wiedziałam, co trzymam w rękach - najnowszy model
tabletu graficznego, który prawdopodobnie nie jest jeszcze w użyciu przez
większość świata.
Jego uśmiech był zabójczy. Z pewnością nikt inny – poza
kotem z Cheshire – nie wytrzymałby czegoś takiego.
- Zobacz jutro, co na nim masz. Myślę, że będziesz
zadowolona.
- Jared… Co ja mam z tobą zrobić?
- Najlepiej nic, przynajmniej dopóki nie dolecimy do domu. –
zaśmiał się, chociaż wiedział z pewnością, że nie zrobię mu krzywdy. Muchy bym
nie skrzywdziła… Chociaż w sumie, pamiętając o tym, co działo się w Rzymie, nie
byłabym tego taka pewna. Właściwie było już po trasie, którą zakończyliśmy w
Wiedniu, więc… Miałam sporo możliwości. Ale przecież… nie. Zbyt wiele znaczyło
dla mnie wszystko to, co przeżywałam z Jaredem, więc nie mogłam się długo na
niego gniewać. Bądź co bądź, włożył mnóstwo pracy w to, by po raz kolejny mnie
uszczęśliwić.
-----------------------------
"Witchcraft" to jedna z moich ulubionych piosenek, więc uznałam, że będzie tu pasowała lepiej, niż tylko dobrze. Nie ma to jak Sinatra. No i Pablo Alborán. Ale koniec tego sponsorowania muzycznego.
Już zaraz, za moment wracamy do Stanów... Oczywiście oznacza to również jedno: koniec.
I jeszcze jedno ogłoszenie: za tydzień jadę do Lizbony, ale postaram się opublikować dla Was rozdział - nie potrafiłabym tego nie zrobić...
S.
Urodziny, spa... Pamiętam jak pytałaś mnie o radę odnośnie tej wizyty :) I przyjęcie niespodzianka :) I taniec z Shannonen :) I prezent :) Wszystko miłe, cudne i słodkie. Cudowne, idealne urodziny
OdpowiedzUsuńA ja przepraszam. Bardzo. Za wszystko :)
S. której jest bardzo przykro
ej kurde też chcę takie urodziny :D w tym roku poszłam tylko z przyjaciółką na drinka i w sumie tyle. ale takie urodziny mi się marzą (oprócz 18nastki, co już była) jeszcze raz :3
OdpowiedzUsuńno i do SPA, jak miałam kiedyś praktykę w hotelu to myślałam, że jakaś gwiazda przyjedzie czy coś, a tu same stare dziadki, nic z tych rzeczy, byłam lekko zawiedziona, bo taka okazja, a tu nic. no, ale wiadomo nie można mieć wszystkiego na raz. chociaż, zapewne dziwne by to było jakby taka hiper sławna gwiazda wbiła a ty musisz jej posprzątać pokój i takie EEEEeeeEEEEeee jak ją zobaczysz. (nie widzę tego inaczej) :D
Dżarek jak zwykle się spisał, w tym wieku mógłby mieć jakąś awarię :D w końcu już jest 40+.. weź, on taki stary, to jest przerażające jak ten czas leci. a byłam na jego koncercie jak był jeszcze hot 30+ :o
co ja bym chciała, oczywiście standardowo czekam i w ogóle, no i niby wiem niby nie, ale no, czekam na jakiś mega zaskok ^^
xo