niedziela, 22 listopada 2015

It's not an end, it's just a new beginning

- Nie miałabyś ochoty wyjść dziś wieczorem? – Jared wyciągnął z kieszeni niewielką granatową kopertę, kiedy tylko wróciliśmy do hotelu późnym popołudniem. – Proszę.- wręczył mi ją. – Tylko my, ja i ty, sami, we dwójkę. Nikt nie będzie nam przeszkadzał… Mogę ci to obiecać.

Kiedy ją otworzyłam, zobaczyłam bilety do opery wiedeńskiej.  Carmen, cóż za wybór.

- Mamy miejsca na jednym z balkonów, żebyśmy wszystko dobrze widzieli. Ach, zupełnie bym zapomniał. Zajrzyj do szafy.

Kiedy podeszłam do niej powoli, zerkając nader ostrożnie dookoła, czy nie zostałam ofiarą jakiegoś żartu, Jared zaczął się śmiać.

- Nie ma w niej bomby, spokojnie, jest tam suknia, która przyjechała do ciebie z Paryża. Wiem tylko, że przyjechała cała, ale nie wiem, co wybrałaś ostatecznie u Saaba, więc jest to dla mnie, podobnie jak dla ciebie ogromna niespodzianka. Tak czy inaczej, wierzę, że to coś wspaniałego.

 Kilka chwil wcześniej odebraliśmy z lotniska – gdzie wzbudziliśmy spore zainteresowanie, bo widziałam błyskające flesze - i przywieźliśmy do hotelu Constance, która zgodnie z wcześniejszą obietnicą przyleciała na kilka ostatnich dni trasy, przywożąc również Ellę! Nie miałam pojęcia, jak to zrobiła, jak udało jej się przewieźć kota przez ocean, jak ustaliła z hotelem, że będzie miała ze sobą zwierzę, ale byłam jej za to szczerze wdzięczna. Kiedy już moja kicia znalazła się w zasięgu rąk, nie mogłam jej z nich wypuścić. Łasiła się do nas, pomiaukując na lewo i prawo, wskakując i zeskakując na łóżko, aż w końcu zajęła miejsce w przygotowanym kąciku dla niej na szczycie drapaka.

Najważniejsza była jednak Connie, która uściskała mnie naprawdę mocno, widząc lśniący pierścionek na moim palcu. Wiedziała, na pewno wiedziała, co planuje Jared. Od samego początku, bo jak mogłoby być inaczej?

- Bardzo cieszy mnie to, że mam takich wspaniałych synów, ale dopiero teraz spełnia się moje marzenie, dzięki któremu wreszcie będę miała w rodzinie i córkę, kochanie.

Rozczuliłam się zupełnie, słysząc, jak bardzo cieszy się naszym szczęściem. No ale, skoro mama i tata zaakceptowali ostatecznie mój wybór, zresztą potraktowali Jareda równie ciepło, co Connie mnie. Postanowiliśmy, że wspólnie zjemy śniadanie, żeby teraz mogła nieco odpocząć po długim locie ze Stanów. Nikt nie lubi jet-lagu, a co dopiero Constance, która zdecydowanie nie była przyzwyczajona do ciągłych podróży – ja zdążyłam się już nauczyć, jak radzić sobie ze zmęczeniem, wywołanym ciągłymi zmianami miejsc. Chwała niebiosom, że nie mieliśmy grypy żołądkowej ze względu na zmiany wody do picia – chociaż w sumie widziałam kilka osób, popijających we Francji coca-colę…

Kiedy otworzyłam szafę, wyciągając pokrowiec i go rozpinając, wiedziałam, że Jared stoi za mną i uważnie obserwuje każdy mój ruch. Naszym oczom ukazała się przepiękna, granatowa suknia z cieniutkimi rękawami, gorsetem i fragmentem spódnicy pokrytym drobnymi, połyskującymi kryształkami, do której dołączona była wiązana pod szyją peleryna.

- Nie mówiłaś mi, że wybrałaś coś tak pięknego. – Jared wpatrywał się raz we mnie, raz w suknię – Ale nie powinienem być zaskoczony. Dam ci chwilę, żebyś zobaczyła, jak się czujesz.

Kiedy wyszedł, zostawiając mnie samą w sypialni, zdjęłam suknię z wieszaka, przymierzając ją. Materiał był zwiewny, delikatny, układał się dokładnie tak samo, jak podczas przymiarek w butiku. Miałam tylko jeden drobny problem…

- Jared? – wiedziałam, że czeka za drzwiami, więc kilka sekund później stał już obok mnie. – Zapniesz mi zamek? Nie jestem w stanie sama dosięgnąć.
- O ile potem będę mógł ją rozpiąć… - uniósł brwi, wiedząc, że szybko zrozumiem aluzję. W odbiciu w lustrze wydawał się być taki niewinny…
- Jared! – prawie natychmiast moje policzki zapłonęły krwistą czerwienią. Jak on mógł tak swobodnie o tym mówić?!?
- Czemu tak na mnie patrzysz? – uśmiechnął się jak chłopiec.
- Czasem nie mam na ciebie siły… - mruknęłam, widząc, jak szczerzy się do naszych odbić.
- Żartujesz?
- Nie. – odwróciłam się twarzą do niego, potrząsając rozpuszczonymi włosami. Prawdopodobnie trafiłam go kilkoma pasmami, ale nie było to zbyt ważne. Choć byłam od niego niższa, spojrzałam mu prosto w oczy. – Naprawdę. Jared, to nie jest najlepszy moment, ostatnio naprawdę nie jestem w nastroju… Wiem, że tobie zależy. Ale… nie chcę z tobą walczyć, dobrze o tym wiesz.

Pokręciłam głową, zdając sobie sprawę z tego, że nie powstrzymam go żadnymi metodami. Może poza jedną: skuciem mu rąk z tyłu i wsadzeniem knebla w usta. W taki sposób nie byłby w stanie zrobić praktycznie nic… Chyba. Mój protest wynikał z tego, że nie czułam się idealnie. Może i minął mi katar, kaszel, ale nadal czasem czułam ból mięśni. Nie miałam tyle siły ile bym chciała, by sprostać naszym wspólnym chwilom. Potrzebowałam odpoczynku.

W operze wiedeńskiej było przepięknie. Kiedy weszliśmy do środka, przez moment poczułam się jak księżniczka. W loży było bardzo wygodnie, mieliśmy przy sobie niewielkie lornetki teatralne, dzięki którym dokładnie widziałam, co działo się na scenie. Nim jednak kurtyna podniosła się, zobaczyliśmy gigantyczny, tęczowy mural z siedzącą kobietą. Spodziewałam się klasycznego materiału, ciężkiego, wiszącego… 

To było przedziwne, kiedy w antrakcie spojrzałam dwa piętra w dół, trzymając się dla bezpieczeństwa krawędzi balkoniku. Łatwo było spaść… Orkiestra zostawiła swoje instrumenty, ludzie podnieśli się z miejsc, a Jared stanął obok mnie, trzymając w dłoni dwa wysokie kieliszki pełne musującego wina.

- Proszę. Zamówiłem bezalkoholowe. – wręczył mi jeden z nich – Nasze zdrowie. – uśmiechnął się – Podoba ci się?
- Bardzo! Szkoda, że w Los Angeles nie mamy opery… - westchnęłam. Byłam kiedyś z rodzicami w madryckiej na balecie, teraz wiedeńska, słyszałam też, że zespół londyński należy do jednego z najlepszych na świecie od fotografa, który przyjechał do Madrytu na warsztaty…
- Mylisz się. Mamy, ale ja bym raczej nazwał ją teatrem wizualnym. Poza tym, w miesiącu odbywa się może osiem, dziewięć spektakli, z czego niektóre są wałkowane cały sezon, jeśli nie więcej. To już lepiej lecieć do Nowego Jorku. W sumie… to też dobry moment, żeby poszukać tam mieszkania. Przyda się.
- Jared! Czy ty na pewno jesteś trzeźwy? – wskazałam brodą jego kieliszek.
- Absolutnie tak. Inwestowanie w nieruchomości według Adaira to aktualnie jedna z lepszych decyzji. Wiesz, on interesuje się i tym tematem, poza prawem, rzecz jasna. Myślę, że to nie jest też chwila na taką rozmowę, szczególnie tutaj, ale chętnie wrócę do niej, kiedy już będziemy w domu, skarbie. Pokażę ci kilka propozycji, które obserwowałem.

Kiedy rozległ się trzeci dzwonek, usiedliśmy z powrotem w miękkich fotelach.

Historia Carmen, Cyganki, zawsze wydawała mi się być pełną hiszpańskiego klimatu i nie pomyliłam się: szczególnie andaluzyjskie tańce, pieśni i zwyczaje w interesujący sposób przedstawiały jej losy, miłość, aż po śmierć, kiedy z gniewu jej były kochanek, José, przebija ją sztyletem. Zerkając na Jareda, widziałam, jak wsłuchuje się w dźwięki muzyki, zaśpiewy, poszukując najwyraźniej inspiracji.  Byłam pewna, że wykorzysta doświadczenia już wkrótce. Wiedziałam, że czerpie z każdej chwili i miejsc, które go otaczają.

Szczególnie podobała mi się habanera. Płomienny klimat podkreślały dodatkowo kolory sukni Carmen, idealnie dopasowanej do jej charakteru. Sama nie założyłabym czegoś z tak głębokim dekoltem, z którego, prawdę mówiąc, piersi śpiewaczki pragnęły jak najszybciej wydostać się na wolność, więc cieszyłam się, że udało mi się znaleźć tą wspaniałą suknię, którą miałam na sobie. Była odpowiednia na takie okazje, no i rzecz jasna klasyczna, dzięki czemu nigdy miała nie wyjść z mody.

Innym z interesujących momentów była Pieśń Kwiatu z II aktu, ponieważ traktowałam ten fragment jak swego rodzaju wyznanie miłosne. Don José, wtrącony do karceru, śpiewa o kwiecie, pozostawionym mu przez Carmen, nim ta odeszła.

Po spektaklu wyszliśmy jeszcze na kolację, a że noc nie była ani zimna, ani nie działo się nic poważnego w mieście, wracaliśmy do hotelu piechotą, patrząc na spokojne ulice, podświetlone witryny, restauracje pełne ludzi, rozmawiając… Jared zdradził mi kilka sekretów o tym, co planuje dalej, po trasie – bo nie mieliśmy zakończyć tylko na tym. Rozmawialiśmy też o… ślubie i weselu. Jak on to widzi, jak ja to widzę – wiedzieliśmy jednak doskonale, że jeśli cokolwiek wypłynie do mediów, czego oczywiście nie chcieliśmy, przynajmniej nie teraz, to paparazzi i dziennikarze nie dadzą nam żyć. Mieliśmy co najmniej różne wizje, żeby nie powiedzieć, że tak różne, jak Mars i Ziemia.

Miałam jedno proste marzenie: żeby byli przy tym moi rodzice. I żeby to mój tata poprowadził mnie do ołtarza. Może i była to wizja bardzo tradycyjna, nieszczególnie wymyślna, ale zależało mi na tym, by zaakceptowali z mamą moją decyzję w ostateczny, nierozerwalny sposób. On natomiast optował za czymś niecodziennym. Może miejscem, może brakiem klasycznego przyjęcia, ale uciszyłam go, wiedząc, że jest na to wszystko jeszcze nieco za wcześnie, a poza tym… wspomniałam, że pomoc specjalisty na pewno się nam przyda, więc zostawiliśmy niektóre tematy do przedyskutowania w Los Angeles.

Przedostatni koncert trasy zbliżał się wielkimi krokami. Wszystko, co działo się dookoła, sprawiało, że siedzieliśmy jak na szpilkach, odliczając brakujące dni do powrotu. W sumie… Jared wspomniał też, że to ostatnia trasa przed przerwą, tak więc wiedziałam, że szczególnie Tomo będzie cieszył się z odrobiny wolności, nim będziemy jechać gdziekolwiek dalej. Jared wspomniał, że Chorwat bardzo źle znosi rozłąkę z żoną… Poza tym… do wiosny z pewnością raczej nie mieliśmy nigdzie się wybierać. Zakładałam, że przynajmniej nie poza Stany.

Na arenie widać było, że ludzie są już przygotowani na przerwę, ponieważ kiedy Jared standardowo zaczął rozmawiać z widownią, wszyscy nagle ucichli. Nie było słychać żadnych pisków, krzyków, wszyscy czekali, aż to on jako pierwszy się odezwie.

- Hej, nikt nie umarł, czemu jest tu tak cicho, na „trzy”, chcę was wszystkich usłyszeć: eins, zwei… Drei. – kiedy w odpowiedzi na jego odliczanie po niemiecku rozległ się wrzask z tysięcy gardeł, Jay przyklasnął. – Od razu lepiej. Co mam zagrać? – uniósł lekko gitarę, szeroko uśmiechając się.
Z tłumu dobiegły krzyki: The Kill, Buddha For Mary, Was It A Dream, Hurricane, Attack… - wiedziałam, że tak się stanie, ponieważ już w Moskwie było słychać takie głosy, kiedy opublikowałyśmy z dziewczynami informację o nocy tematycznej w Zurychu.

- Teoretycznie powinienem powiedzieć: blow me, przynajmniej aż do jutra. Ale dziś spełnię jedno życzenie.

Look at the red, red changes in the sky… - kiedy zaczął śpiewać, w tłumie rozległy się piski radości.
Look at the separation in the border line
But don't look at everything here inside
And be afraid, afraid to speak your mind

It took a moment before I lost myself in here                  
It took a moment and I could not be found?
Again and again and again and again I see your face in everything
It took a moment, the moment it could not be found?

What's with the fascination with the Echelon?
What's with the constant questions that you have this time?
What's with this circumstantial consequence
Find oversight before this night will ever rise again

It took a moment before I lost myself in here
It took a moment and I could not be found?
Again and again and again and again I see your face in everything
It took a moment, the moment it could not be found?

Po chwili, kiedy brawa ucichły, zdałam sobie sprawę z tego, że nie znam tej piosenki. Zupełnie. Nie miałam żadnych wspomnień, żebym jej słuchała z nagrań, podrzuconych przez Emmę i Shannona. Możliwe, że ominęłam ją, albo przełączylam, albo zwyczajnie nie miałam czasu.
- Ta piosenka jest o was i dla was. Shhhh. – uciszył widownię. – Ty, tam, widzicie tego chłopaka? – wskazał ciemnowłosego, młodego mężczyznę, stojącego w jednym z pierwszych rzędów. – Jaen-Marc, dobrze pamiętam? Chodź tutaj.

Kiedy już wybrany przez Jareda dostał się na scenę bocznymi schodkami, ten natychmiast zaczął mówić:
- Pamiętacie go? Teraz jest sławny.
W tłumie rozległy się brawa.
- Żeby nie było, stąd widzę was wszystkich, nie ukryjecie się. Ciebie, i ciebie, i ciebie też widzę. – zaczął wskazywać na ludzi. No, ale, jak się czujesz? – poklepał go po plecach, a ja zobaczyłam, jak Peter wychodzi z cienia, robiąc im kilka zdjęć. Po krótkiej pogawędce wskazał mu miejsce:
- Możesz usiąść tutaj, tam, gdzie chcesz.

Biedny, zupełnie się speszył, uciekając w ciemniejszy fragment sceny, prosto w stronę Reni, machającej pojedynczym glowstickiem.

Po koncercie Jared zaprosił go, żebyśmy wspólnie spędzili chwilę na backstage’u, więc miałam okazję dowiedzieć się, o co chodziło mu dokładnie. Okazało się, że nim dołączyłam do crew, Jared w poprzedniej trasie kręcił jeden z teledysków, ten, który najbardziej mi się podobał, do Do Or Die. Nigdy bym nie przypuszczała, że Jared ma tak dobrą pamięć do twarzy, ale to by wyjaśniało również, dlaczego tak szybko rozpoznał mnie jeszcze w szkole, wzbudzając tym zazdrość połowy klasy. Nie wspominałam o tym do tej pory, ale po całej tej sytuacji i nagrodzie, wiele osób, które uznawałam za dobrych znajomych, zwyczajnie przestało się do mnie odzywać. Zyskałam za to o wiele lepszych przyjaciół.

Dzień później wróciliśmy do najwyżej położonego kraju w Europie, tym razem przesiadając się jednak z samolotu do Nightlinera. Jared czuł się znacznie lepiej, niż ostatnim razem, więc kiedy wybiegł na scenę, reakcje były jeszcze bardziej entuzjastyczne, niż byłyby prawdopodobnie za pierwszym razem. Szwajcarzy doczekali się wreszcie gardła Jareda w dobrym stanie, jako że prawie wszystkie poprzednie wieczory były spokojne, zarówno ten w operze wiedeńskiej, jak i kolejny, spędzony już w Zurychu; pomijając jedynie koncert.
Wczorajszy zachód słońca był jednak porą, którą wybraliśmy na wspólny spacer, wybierając się grupowo na jeden z deptaków w centrum i kolację w miejscu, o którym wspominał już od dawna Tomo – najstarszej na świecie restauracji z menu roślinnym, w której mieliśmy zarezerwowany stolik. 

Nieopodal naszego hotelu stała fotobudka, gdzie Jared zanurkował bez wahania, ciągnąc za sobą starszego brata, który złapał wręcz w ostatniej chwili Chorwata za rękaw marynarki. Cóż, wyglądało na to, że kiedy zasłonka niewielkiej kabiny opadła, skrywając ich niecne plany, musiałam zaczekać razem z Constance, Emmą, Reni i Shaylą, dusząc się ze śmiechu. Kiedy już którykolwiek z braci wykorzystywał nieplanowane okazje, klękajcie narody – na nich niewiele osób miało siłę.

Chcąc w jakiś sposób przeprosić wszystkich Szwajcarów za takie nagłe odwołanie koncertu, zespół po długich dyskusjach zdecydował jeszcze w Polsce, że ostatni koncert trasy będzie nocą tematyczną. To brzmiało tak dziwnie… Ostatni. Byłam z nimi od początku trasy, od Londynu, to aż niewiarygodne… Te kilka miesięcy było dla mnie jak przygoda życia, chyba jak do tej pory największa...

Powrót do przeszłości, czyli old school na scenie. Zapewne pod sceną również miały pojawić się takie motywy… Według Jareda nie wydawało się być to trudnym zadaniem – większość nowego sprzętu poleciała z powrotem do Los Angeles pod opieką kilku mniej ważnych techników, a do Zurychu dotarła ekipa zastępcza z całym zestawem nieco bardziej wiekowego sprzętu. Obie bliźniacze gitary, Pythagoras i Artemis, w dwóch twardych etui prezentowały się przepięknie, Tomo cieszył się z tego, że wreszcie będzie mógł trochę poimprowizować, szczególnie na starym sprzęcie, a Shannon… w czasie soundchecku z szerokim uśmiechem na twarzy grał z takim zaangażowaniem, że już w tamtej chwili wiedziałam, że będzie to wspaniałe doświadczenie.

Technicy, których napotykałam podczas prób oświetlenia, klęli pod nosem, gdzie wcisną cały ten sprzęt, szczególnie kontrolery do starych gitar i wszystkich „gratów” dla Tomo, podobnie jak klawisze, bębny i platformę. Oczywiście, mogli marudzić, ale to byla ich praca i nie powinni raczej protestować. Przynajmniej nie przy zespole czy mnie, Emmie, lub kimś, kto miał władzę decyzyjną, lub ewentualnie mógł szepnąć słówko czy dwa odpowiednim osobom.

Jared siedział przed toaletką, patrząc mi na ręce, jak wyciągam z kosmetyczki kolejne drobiazgi, przekopując się aż do eyelinera w płynie, włożonego na samym dnie kuferka. Choć bardzo rzadko robiłam mocny, wyrazisty makijaż, za którym zwyczajnie nie przepadałam, wiedziałam, jak użyć tego kosmetyku. Był już ubrany cały na czarno, na podłodze za nim leżał skraj peleryny, którą założył, do tego miał ułożone włosy tak, jak w Madrycie… No i zgolił brodę do zera. Wyglądał zupełnie inaczej, zupełnie.

- Zamknij oczy. I nie ruszaj się, może łaskotać. – ostrożnie wyjęłam ze słoiczka pędzelek, zamoczony w płynie, ostrożnie rysując mocne, czarne kreski na powiekach. Przez moment pokusiło mnie, żeby namalować mu coś jeszcze na twarzy, ale powstrzymałam się, wiedząc, że to może skończyć się nienajlepiej.
- Jak długo zamierzasz mnie tu trzymać? – uśmiechnął się z zamkniętymi oczyma.
- Jeszcze chwilę, musi wyschnąć pierwsza warstwa, ten eyeliner nie jest idealny, będzie lepiej widać z dwoma.

Platforma, która zwykle stała po prawej stronie sceny, została przesunięta na środek, tuż przed Triadę i zamieniona z miejscem na perkusję. Była to kolejna komplikacja dla techników, ale Jared westchnął, słysząc uwagi przekazane przez Emmę, że to jednorazowa akcja, przynajmniej na tej trasie, doskonale o tym wiedzą i muszą jakoś to przeżyć.

Zupełnie inna setlista sprawiła, że musiałam zmienić plan działania. Nie było Carminy, nie było Birth, za to kiedy Shannon wpadł jako pierwszy na scenę, w praktycznie absolutnych ciemnościach – nawet ja wyszłam na podest w świetle latarek techników – tłum dosłownie oszalał, słysząc dźwięki bębnów. Escape. Chór głosów śpiewał słowa wspólnie z Jaredem, ukrytym jeszcze w ciemnościach, więc rzuciłam przez mikrofon do Marka:
- Nagrajmy to, może fajnie wyglądać.

Time to escape
The clutches of a name
No, this is not a game
It’s just a new beginning

I don’t believe in faith
but the bottom line, it's time to pay
you know you've got it coming
This is war…

Ze sztucznej mgły wyłonił się Jared, trzymając w rękach gitarę, a gdy tylko emocje opadły na moment, zaczął wirować dookoła własnej osi. A Beautiful Lie! Byłam zachwycona, jak pięknie to wyglądało, śpiewając. Może i to było dziwne, ale akurat ta piosenka znajdowała się na liście moich ulubionych i było mi naprawdę miło móc słuchać jej na żywo. Odskoczyłam jednak na moment w cień, kiedy bez ostrzeżenia zaczął krzyczeć do mikrofonu. Oczywiście, to było w pełni zaplanowane, ale nie przypuszczałam, że zabrzmi aż tak…

Kolejną piosenką, która zaplanowana była w setliście, było Night Of The Hunter, jedna z moich ulubionych, o której Jared żartował, że zawsze, kiedy pojawia się na koncertach, ma zagwarantowaną porcję fitnessu, biegając po całej scenie, podskakując i bawiąc się równie dobrze, co i widownia. Bo kto powiedział, że praca musi być nudna? Byliśmy tego najlepszym przykładem.
Dalej: Search And Destroy, Attack i jeszcze jedna piosenka, którą Jared nucił już na backstage’u z tekstem w rękach: Buddha for Mary. Widziałam, że jeden z technicznych przykleił do sceny zaraz przy mikrofonie teksty, szczególnie starszych piosenek, na wypadek gdyby Jared zapomniał któregoś z nich.

Mary was a different girl
Had a thing for astronauts
Mary was the type of girl
She always liked to play a lot
Mary was a holy girl
Father whet her appetite
Mary was the type of girl
She always liked to fall apart

Tell me did you see her face
Tell me did you smell her taste
Tell me what's the difference
Don't they all just look the same inside?
Buddha for Mary
Here it comes

Mary was an acrobat
But still she couldn't seem to breathe
Mary was becoming everything she didn't want to be
Mary would hallucinate
And see the sky up on the wall
Mary was the type of girl
She always liked to fly

Tell me did you see her face
Tell me did you smell her taste
Tell me what's the difference
Don't they all just look the same inside?
Buddha for Mary
Here it comes…

Choć wspominaliśmy, że będzie to koncert w starym stylu, setlista według Jareda była miksem trzech epok. Pojawiły się piosenki z drugiej, trzeciej i ostatniej płyty, widziałam ręcznie dopisane notatki Ricardo o ruchomych elementach, czyli konfetti, piłkach, balonach, animacjach, przerwach na rozmowy z publicznością…

- Kocham cię! – w chwili ciszy przed fragmentem akustycznym dało słyszeć się dziewczęcy krzyk. Hmmm… A co by było, gdybym to ja zaczęła tak krzyczeć? Szczególnie, że stałam na scenie. Tyle że wtedy w ciągu kilku sekund wydałoby się to, co tak ukrywaliśmy…

- Och, ja ciebie też, skarbie. – wszyscy usłyszeliśmy odpowiedź, nim zgasł reflektor nad nim. - Ale jest tu jeszcze ktoś, kogo kocham nawet bardziej. – na szczęście użył drugiego mikrofonu, tego technicznego; nie zmieniało to jednak faktu, że Emma szepnęła mi, że jesteśmy głównym obiektem plotek praktycznie całej załogi,  a tak tylko on je podsycał.

Na sam koniec, kiedy już koncert miał się ku końcowi, zamiast zejść ze sceny po ostatniej piosence, kiedy ludzie wpuszczeni na scenę zeszli z niej, Jared stanął na krańcu wybiegu.
- Chciałbym powiedzieć, że tym koncertem kończymy kolejną erę w historii zespołu. Jesteśmy z Shannonem i Tomo wdzięczni, że możemy dzięki wam nadal robić to, co kochamy… Jednakże, nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie nasze crew. Chciałbym poprosić na scenę wszystkich: Emmę, Shaylę, Nię, Poppy, Fanny, Reni, Ricardo, Steviego, Andera, Marka, Petera, Claude’a, Zacka, całą ekipę. Podziękujmy im za wspólną pracę. – umieścił mikrofon na statywie, po czym zaczął klaskać. Tłum od razu to podchwycił.

Choć pracowałam na scenie, w tym momencie poczułam się dziwnie, że nagle wszyscy znajdziemy się w centrum zainteresowania. Do tej pory wiedziałam, że wszyscy ci, którzy pracowali z Reni, musieli być na to przygotowani, albo Emma z Shaylą, kiedy jeździły gdzieś z Jaredem i trafiały na fanów; najgorsze jednak były lotniska, o czym wspominał Stevie. W tych miejscach, w których łatwo dało się wyśledzić loty, najczęściej, jak w Gdańsku, czekali ludzie.

Jared zawołał przez mikrofon techniczny fotografa, na stałe pracującego na Hallenstadion, wiedząc, że wszyscy pojawili się już na scenie, po czym kiedy wszyscy ustawiliśmy się w półkolu na brzegu sceny, on sam położył się na boku z szerokim uśmiechem. Shannon zmieszał się z niewielkim tłumem, Tomo usiadł na jednym z brzegów łuku, a ja przycupnęłam obok dziewczyn, które natychmiast objęły mnie z obu stron. Jak w rodzinie, inaczej nie dało się tego opisać.

Kiedy odjeżdżaliśmy spod areny przy akompaniamencie krzyków, pisku i braw, nieopodal zauważyłam podświetlone graffiti. „Strong hug, a confident hand, friendship is a powerful weapon” – na murze przy skrzyżowaniu, na którym zatrzymała nas policja, kierująca ruchem, namalowane były splecione ze sobą dłonie, otoczone tymi słowami. Bo przecież… przyjaźń już wiele razy była moją bronią, prawda?

To było niewiarygodne, jak ostatnie miesiące zmieniły moje – a właściwie nasze – życia. Tyle ważnych decyzji, tyle chwil, które utwierdzało mnie w przekonaniu, że podjęłam w większości przypadków dobre decyzje, a jeśli nawet nie, każdy ma prawo do błędów. Wszyscy jesteśmy ludźmi. I wszyscy znaleźliśmy się w sytuacjach, często wymagających nietypowych rozwiązań. Może to właśnie było powodem, dla którego tak bardzo połączyła nas więź. Uczucie, które prawdopodobnie nie miało zgasnąć.

---------------------------------
Muszę Was ostrzec, że historia Nii powoli zbliża się ku końcowi. Z jednej strony czuję się lepiej z samą sobą przed tym faktem, z drugiej zaś jest mi czasem smutno, że to już. 
Myślę jednak, że każda historia musi doczekać się odpowiedniego zakończenia - do końca grudnia ta zyska swoje. 

Dziękuję, że jesteście :) (i że jeszcze ze mną wytrzymujecie)
Ściskam,
S.

2 komentarze:

  1. kurde ja jak zwykle sto lat po wszystkim, ale to już chyba norma :D zamarzam troche (dziecko zimy i nienawidzi zimy, hello, its me) ale mam na tyle trzeźwy umysł, że dam radę napisać parę słów.
    old school <3 jezzz, tęsknie za tymi czasami, czasem naprawdę mi tego brakuje to tak troche jak inna rzeczywistość, troche jakby tego nie było. zwłaszcza jak oglądam jakieś foty i Dżarek wygląda na nich jak pomylony XD ale te czarne włosy, ten cały look i ogólnie... no nie, czemu mne nie było jak to się działo chociaż ich już znałam :x fuck my life.
    czekam w końcu na jedną rzecz, a mianowicie, aż Jared ogłosi, że jest z Nią. tak medialnie, oficjalnie, że są parą i są gotowi wziąć ślub. to powinno się stać. myślę, że już pod koniec trasy mogą zrobić coś takiego. właściwie wtedy, kiedy ona się zakończy. jakiś wywiad czy coś. może nawet wspólny, do jakiejś gazety czy nawet w MTV... :D yaay, słodkie, siedzą i trzymają się za rąsie i tak och.. kurde on już stary grzyb, ale czasem potrafi mnie jeszcze zaskoczyć :D wiecznie młody haha :D no ale, co by nie było to wiem, że to jest love forever. oby, bo ukatrupię. :3 i oni jak się przekomarzają są też fajni, powinien jeden drugiemu częściej dopiec, huehue.

    xo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile mi wiadomo, Marsów i MTV dzieli spora przepaść, choć jeszcze puszczają ich piosenki... ale wywiad jest swoją drogą ciekawą sprawą.
      By the way: trasa już się skończyła ;)
      Groźby są karalne :D - ale... zobaczymy - chwila na zmiany jeszcze jest.

      S.

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)