niedziela, 1 listopada 2015

Deutschland, Deutschland...

Tym razem po raz kolejny nagrywałam Tomo. Choć teoretycznie umawialiśmy się, że nagranie zrobi Jared, jego głos nie brzmiał jeszcze najlepiej, więc przed koncertem nie zmuszaliśmy go do bezsensownego mówienia. Rano po przyjeździe na arenę z walizkami jedynie wzbudzał śmiech wszystkich, chodząc z przyczepioną do czarnej koszulki z długim rękawem kartką o treści: „przepraszam, mój głos odpoczywa przed dzisiejszym wieczorem”.

- Frankfurt, przybyliśmy, jesteście wspaniali, a my wam za to dziękujemy! – wszystko to wyglądało jak wypowiedź szaleńca, Tomo uśmiechał się jak wariat w czapce, pod którą schował większość włosów. Ostatnio nasze wiadomości były krótkie, ale naprawdę radosne. Choć może nie do końca.

Ostatnio nieco gorzej się czułam, próbowałam się leczyć, w tajemnicy wzięłam aspirynę i tabletki na ból gardła, ale pomogły tylko na chwilę. Kiedy Jared siedział na próbie, Emma, której wspomniałam o wszystkim, poprosiła Erikę o skontaktowanie się z jakimkolwiek lekarzem, który mógłby przyjechać na miejsce i mnie obejrzeć. Nie mogliśmy tak po prostu jechać teraz do szpitala czy jakiegokolwiek gabinetu, nie wzbudzając tym niepokoju…

Cóż, przeziębienie. No jasne, teraz ja? Kiedy wspomniałam, że kilka dni temu również i Jared był chory, nadal się dolecza i że według specjalisty w Zurychu wszystko powinno było skończyć się bez większych kłopotów, lekarz pokręcił głową z wyraźnym niezadowoleniem.

- Nie powiedziałbym, że to nie było zaraźliwe. Jeśli wiedzieli państwo już wcześniej o takim stanie sytuacji, powinna była się pani izolować. Na szczęście pani organizm samodzielnie sobie poradził, proszę tylko dużo pić, najlepiej sporo naturalnych soków, a w razie wysokiej temperatury obniżyć ją i odpocząć. Nie powinna się pani teraz forsować.

Słowa medyka naprawdę mnie pocieszyły. Dobrze, że nie miałam utknąć w łóżku, bo było to coś, czego nie chciałabym robić w tej chwili. Wystarczył jeden przeniesiony koncert na trasie. A gdyby Jared dowiedział się, że nie jestem w formie, albo zrzuciłby moje zadania na Marka i Petera, albo odwołał koncert – przy czym przypuszczałam, że połączyłby obie opcje, sadzając mnie na backstage’u pod czujnym okiem Emmy i sprawdzając w każdej przerwie, co się dzieje u mnie.

Jared był już praktycznie jak skowronek, choć jeszcze uważał na głos. Wyjaśnił mi szeptem, że między nim a Eriką nic nie zaszło, kompletnie, że tylko dyskutowali… Przynajmniej na tyle, na ile mógł mówić, więc jeszcze głównie pisał.
- Kochanie, myślisz, że mógłbym cię zdradzić? – to jedno, ostatnie słowo, tak bardzo wzbudzające wszelkie lęki… - Myślisz, że mógłbym popełnić tak głupi błąd? Tracąc cię na zawsze?

Ja też, „mogłabym”.

To słowo.

Odbija się echem w naszych głowach, przypomina o błędach i pewnych decyzjach z przeszłości…

Oczywiście. Przecież było tylu ciekawych ludzi… I to nie tylko na moim kierunku. A w samym Madrycie… Cóż, był Felipe. Ciekawe, co działo się z nim teraz, kiedy ja wyemigrowałam, a on… Pewnie skończył studia, no i z pewnością od razu zatrudniła go jakaś firma technologiczna. Pamiętałam opowieści jego siostry, że kolejny z jego projektów wspaniale przyjął się na stażu. Przez jakiś czas do mojego wyjazdu spotykaliśmy się, to były całkiem przyjemne momenty, spędzane we wspólnym towarzystwie… W sumie nie robiliśmy tego na poważnie, tylko jak przyjaciele, bo nieszczególnie dawało zauważyć się między nami chemię… Kino, wspólne wyjście na tapas, jakieś spotkania ze znajomymi… A potem wszystko się rozmyło, kiedy pożegnałam się z nim na tydzień przed wylotem do Los Angeles. Pewnie znalazł sobie dziewczynę, jakąś inteligentną panią inżynier.

I jak ja mogłam mu nie wierzyć? Przecież… to był mój Jared. I w obliczu tego, jak o mnie się troszczył, dbał o moje szczęście, czasem chyba bardziej, niż o swoje; wierzyłam mu. Jego słowa znaczyły dla mnie naprawdę wiele. Biła mu z oczu taka szczerość, pełna emocji, całym sobą pokazywał mi, że nie kłamie. Bo, tak właściwie, po co miałby? A mnie zżerała zazdrość, jak dziecko o zabawkę innego malucha, o tą lalkę; jakbym była absolutnie przekonana, że on mógłby sobie pofolgować.

Kiedy jeszcze przed koncertem wyszliśmy z areny na parking z tyłu, żeby pospacerować i chwilę porozmawiać w spokoju, wyznał mi, że bardzo się wystraszył, ba, to było przerażające, kiedy lekarz stwierdził, że może stracić głos na zawsze.

- Ja nie wyobrażam sobie absolutnie czegokolwiek innego. Mogę rysować, mogę reżyserować, mogę grać w filmach, wszystko to jest dobrą odskocznią, ale muzyka jest dla mnie najważniejsza. Może nawet nie tyle dla mnie, co dla Shannona. Nie wyobrażam sobie zrezygnować z tego, bo nie wiem, co mógłby zrobić w takim wypadku on. Nie wiem, możliwe, że dziewczyny ci wspomniały, albo czytałaś, albo nawet ja gdzieś mogłem o tym mówić, ale to on tak naprawdę zapoczątkował powstanie zespołu. Ja wtedy byłem zafascynowany rysunkiem, miałem raczej ochotę siedzieć nad płótnem, a poza tym nie brzmiałem tak, jak teraz. Prędzej przypominało to dźwięk przeciągania paznokciami po tablicy.
- Tak późno przechodziłeś mutację? – byłam zaskoczona, bo pamiętałam, że większość moich znajomych ze studiów była już po wszystkim…
- Zdarza się. Zanim wydaliśmy pierwszą płytę, przez dwa lata z rzędu starałem się codziennie trenować, żeby móc krzyczeć do mikrofonu w czasie koncertów.

W ten sposób płynnie przeszliśmy do rozmowy o tym, jak ja zajęłam się fotografią. Oczywiście, Jared wiedział, że sztuką zainteresowałam się po porwaniu, ale tak naprawdę było w tym coś więcej. Kusiło mnie, korciło, żeby pokazywać świat zatrzymany w kadrze, w chwili obecnej; bez żadnych granic. Oczywiście, mogłam wszystko to robić sama, uczyć się z przewodników, książek, robić wszystko na własną rękę, ale to nie to samo.

W sumie motywacją było też coś jeszcze: fakt, że sama kupiłam sobie pierwszy aparat. Dalsze decyzje podejmowałam już lawinowo – szkoła artystyczna, plenery, praca nad portfolio, wyjazdy w teren, robienie zdjęć w Retiro od rana do wieczora… A potem przyszły Stany. I czas, który uznałam wtedy za przygodę, a który stał się dla mnie początkiem nowego życia.

Wyglądało na to, że wiadomości między państwami rozchodzą się z prędkością światła. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że ze względu na kłopoty zdrowotne Jareda odwołaliśmy koncert w Zurychu; widziałam też, jak Emma rano zrobiła mu zdjęcie na Instagram z tym przezabawnym napisem… Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo frankfurcka widownia chciała pomóc Jaredowi. Przysięgam: widziałam już na własne oczy takie tłumy, śpiewające naraz, cieszące się, ale oni naprawdę próbowali zastąpić jego śpiew. Robiąc zdjęcia, widziałam i słyszałam, jak Tomo prosi akustyków o to, żeby poprawili jego odsłuch, bo kompletnie nie wie, co dalej, nic nie słyszy. Podczas koncertu Jared był bardzo ostrożny, jednak widziałam, że był im za to wdzięczny, szczególnie wtedy, kiedy nagrywał film na Instagram.

Berlin o bardzo wczesnych godzinach porannych przywitał nas deszczem, w całej wschodniej części Niemiec lało jak z cebra, więc do miasta dotarliśmy z opóźnieniem, bo kierowca Nightlinera musiał po prostu zwolnić na trasie. Walizki zostały pospiesznie załadowane jeszcze we Frankfurcie, my umościliśmy się wygodnie na siedzeniach, czekając, aż ruszymy spod areny.

Byłam wyczerpana po ostatnich atrakcjach, może też po tym przeziębieniu i jedyne, o czym marzyłam, to tylko sen. Długi, niczym nieprzerwany sen. Niby mieliśmy wakacje w Madrycie, ale to jednak było dla mnie nieco za mało… W sumie, po jakimś czasie na wpół śpiąco Jared (chyba on…) przeniósł mnie do sypialni, bo obudziłam się w niepełnym ubraniu. Spodnie były przewieszone przez wieszak, na którym również wisiała moja rozpinana, granatowa bluza, a właściwie to nie moja, a jego. Za bardzo polubiłam jej tkaninę, wykonanie, kolor, i choć była odrobinę za duża, nie przeszkadzało mi to. Nie wiem, jakim cudem przeżyłam bieg w deszczu do hotelu, zdecydowanie nie przypuszczałam, że pogoda będzie aż tak koszmarna.

- Chciałabyś odpocząć? – kiedy już zamknęliśmy za sobą drzwi do pokoju i z głośnym westchnieniem usiadłam na łóżku, rozsznurowując wysokie buty za kostkę i masując obolałe stopy. – Myślałem, że może pojedziemy pozwiedzać, zanim będziemy mieli transport na arenę.
Dziś wyjątkowo wszystko było zrobione za nas, nasza ekipa pojechała tylko skontrolować, czy na hali koncertowej pojawiły się wszystkie modyfikacje z listy zaleceń.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę spokoju. Jestem już tym wszystkim wyczerpana.

I jeszcze miałam dziś wieczorem być w formie. Zapomniałam dodać, że koncert jeden za drugim do reszty kradły wszelkie zapasy energii.

- Pamiętasz, jak w domu twoich rodziców wspomniałem o tej długiej trasie? Najważniejsza jest wytrzymałość. Podróżowaliśmy po świecie przez ponad dwa i pół roku, pokonaliśmy dziesiątki, nawet setki tysięcy kilometrów, graliśmy chyba we wszystkich większych krajach, często nie zatrzymując się na jednym koncercie. Ja złapałem po drodze - prawdopodobnie w którymś z samolotów – dodał – gronkowca złocistego. Długo nie wiedziałem, co powoduje u mnie taki koszmarny kaszel. – nagle posmutniał - Z pewnością pozarażałem połowę crew, więc zaraz po powrocie wszyscy, którzy z nami pojechali, przeszli badania i w razie potrzeby leczenie. Wracając jednak do tematu… Graliśmy koncert za koncertem, nie mieliśmy dość, kolejne zaproszenia pojawiały się w managemencie, Dżakarta, Abu Dhabi, Sydney, Japonia, lataliśmy z miejsca na miejsce, bez wakacji, bez przerwy. W końcu ktoś zapytał nas, czy my wiemy, co robimy, czy jeszcze nie oszaleliśmy, więc poprosiłem Emmę, żeby kazała komuś sprawdzić, ile tak właściwie koncertów zagraliśmy. Może dlatego nauczyłem się takiej wytrzymałości, jaką mam teraz…
- Ponad trzysta? Widziałam w domu ten rekord Guinessa.
- Prawie trafiłaś. Dokładnie trzysta cztery. Tyle że ostatnie były charytatywne, bo przekazaliśmy pieniądze z biletów na pomoc poszkodowanym na Haiti. Mieszkaliśmy tam przez jakiś czas z mamą, więc wiem, jakie straszne potrafi być to miejsce, szczególnie dla tych, którzy nie mają środków do życia.

To była kolejna różnica – on zdążył zobaczyć cały świat: ja wręcz przeciwnie; poza wymianą nie wyjeżdżałam z Hiszpanii, raz tylko w czasie studiów polecieliśmy ze znajomymi do Lizbony. No i fundacja w LA opłaciła mój wyjazd na plener w Nowym Jorku. Tak naprawdę dopiero teraz poznawałam inne, nieznane mi - w inny sposób, jak tylko z książek - do tej pory miejsca.

- Jared, wybaczysz mi, jeśli będę rozmawiała z mamą? Miałam dzwonić do niej z Francji, potem przełożyłyśmy to, kiedy byłeś chory, a potem we Frankfurcie nie miałam ani chwili, żeby włączyć na backstage’u Skype.
- Jasne. – mrugnął do mnie porozumiewawczo – I tak muszę porozmawiać z Reni, bo ostatnio na meet&greet panowała jakaś dziwna atmosfera. Może chodziło o mój głos, a może po prostu…
- Nie zastanawiaj się, tylko idź.

Ułożyłam się wygodniej z poduszkami pod plecami, wyciągając laptopa z torby podręcznej. Jared patrzył na moje operacje, aż do momentu, kiedy założyłam słuchawki; więc z dwuznacznym uśmiechem pomachał mi ręką i wyszedł z pokoju.

Mama wiedziała, że będę chciała z nią rozmawiać, więc zadzwoniłam, zostawiając na jej telefonie wiadomość.

- Cześć, mamo – pomachałam do kamerki, kiedy tylko na ekranie pojawiła się jej postać. – Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Byłaś chyba mocno zajęta, że nie mogłaś znaleźć czasu, tak?
- Żeby nie skłamać, nie do końca. Po prostu najpierw w Cannes trochę odpoczywałam, potem Jared się rozchorował… Potem ja źle się czułam, no i dopiero teraz tak naprawdę możemy porozmawiać. W Berlinie leje, więc nie będziemy pewnie zwiedzać.
- Byliście chorzy? Co się stało? – w głosie mamy słyszałam zaniepokojenie.
- On miał jakieś zapalenie gardła, nie mógł mówić, więc musieliśmy przenieść jeden z koncertów, a ja się przeziębiłam.
- Jadłaś czosnek? – oczywiście, mama jak zawsze musiała mi doradzić. – Odpoczęliście?
- Pierwsze pytanie: nie, bo spłoszyłabym wszystkich z załogi zapachem. Za to piłam sok pomarańczowy. Drugie: oczywiście, że tak. Wiem, że chciałaś porozmawiać ze mną o…
- Poczekaj sekundkę. Carlos! – usłyszałam, jak mama woła tatę – Mela dzwoni!
Kiedy pojawił się tata, szeroko się uśmiechnęłam.
- Cześć, co tam?
- Wspaniale. Wiesz, mama zawołała mnie, żebyśmy razem porozmawiali o tym, co będzie działo się już wkrótce. Rozumiemy twoją decyzję i w pełni ją akceptujemy, choć na początku był to dla nas duży szok, raczej nie codziennie słyszy się, że twoja córka wyjdzie za mąż za artystę światowego formatu.
- Co mam wam powiedzieć? Dla mnie to też był szok. Kiedy obudziłam się kolejnego dnia w Catanii, widząc, jak na szafce nocnej w otwartym pudełeczku leży pierścionek, dopiero wtedy uwierzyłam, że naprawdę to wszystko się wydarzyło. Jesteśmy szczęśliwi. To wiem na pewno.

Nie chciałam opowiadać rodzicom o szczegółach, o mojej zazdrości, o tym, jak doskonale bawiliśmy się wcześniej… O naszych mniejszych i większych przygodach po drodze… Uznałam jednak, że na wszystko przyjdzie czas.

- Trochę martwimy się presją, jaka z tym się wiąże. – tata westchnął – Automatycznie znajdziesz się na świeczniku, będziesz obiektem plotek, media nie dadzą ci żyć.
- Jeśli teraz przeżyłam kontakt z fanami, parę razy też widziano nas publicznie, a w Madrycie to co? Jakoś nie skończyło się to szczególnymi problemami.
- Łatwiej ci się to znosi, bo sama wiesz, co to znaczy stać po drugiej stronie kamery. – mama jak zawsze była niezawodna, celując dokładnie w punkt.
- Ale wiecie, że na pewno przylatujecie do nas na ślub? – rozmawialiśmy z Jaredem na ten temat i wyszło na to, że zaczekamy aż do wiosny, żeby mieć więcej czasu na przygotowania…
- Melka, a jak mogłoby być inaczej? Chcemy być z tobą w tym wyjątkowym dniu. Spokojnie, nie spieszcie się, pamiętaj tylko… Zresztą nieważne. – mama nagle urwała.
- Naprawdę, nie martwcie się. Są rzeczy, z którymi muszę radzić sobie sama, jestem dużą dziewczynką. Hej, o co chodzi?
- Przez moment pomyślałam o pomyśle Jareda, o którym wspomniał w czasie naszej kolacji: że pojedziecie do Las Vegas. Tego bym ci nie wybaczyła.
- Mamo! Żartujesz sobie ze mnie! Gdybyśmy naprawdę pojechali do Nevady, nie wiem, co bym zrobiła Jaredowi. Na pewno nie podpisała papierów, to raz, a dwa… Zresztą on doskonale zrozumiał za pierwszym razem moją sugestię.

Czy aby mama trochę nie przesadzała? Zdawałam sobie sprawę z tego, że bardzo się o mnie martwi, ale…

- Zmieńmy temat, co? – tata wiedział, kiedy interweniować. Nim jednak zdążyłam się odezwać, usłyszałam pukanie do drzwi.
- Poczekajcie chwilkę, dobrze? – zostawiłam komputer na łóżku, zeskakując z niego i kilka sekund późiej otwierając drzwi. Na korytarzu stała Emma z założonymi rękoma.
- Cześć, mogę wejść? Jest Jared?
- Jasne. Powiem tylko rodzicom, że praca mnie wzywa. Jared poszedł do Reni. – uśmiechnęłam się do niej, zapraszając do środka. – Napijesz się czegoś?

Australijka pokręciła głową, siadając na jednym z krzeseł przy stole.

- Mamo, tato, muszę kończyć. Kończy mi się czas, a niedługo zaczynamy…  - uśmiechnęłam się smutno do kamery.
- I tak poświęciłaś nam mnóstwo czasu. Zadzwonisz jeszcze czasem?
- Oczywiście. Trzymajcie się. – wyłączyłam Skype, po czym zamknęłam laptopa.
Emma nie wyglądała na zadowoloną.
- Jared rozwścieczy się, kiedy dowie się, do czego dopuściła Erika. Ja już ledwo się wstrzymuję, ale najchętniej nawrzeszczałabym na nią za absolutny brak zdrowego rozsądku. Przeczuwałam, że chodzi o nasz…
- Emma? – przerwałam jej – Przepraszam, ale ona już wcześniej, w Zurychu, próbowała przeciągnąć Jaya na swoją stronę.
- Naprawdę? Nie zmienia to faktu, że się wścieknie.
- Spróbuję go przekonać, że to nic takiego.

Już na arenie, na którą pojechaliśmy, kiedy tylko Jared wrócił od Reni, Emma wyjaśniła mu, że nastąpiły pewne trudności w związku z obecnością Eriki. Wiedziałam, że bardzo się zirytował, bo co chwilę przeczesywał dopiero co ułożone włosy… Kiedy już staliśmy pod salą, do której mieliśmy wkrótce wejść, z tym że ja miałam stać po drugiej stronie z aparatem w rękach, na twarzy Eriki pojawił się nieszczery, przepraszający uśmiech, choć widziałam, że w oczach miała ten charakterystyczny błysk, który zdawał się głośno krzyczeć: „wygrałam!”. Stanęłam obok Jareda, poprawiając jego rozwichrzoną czuprynę i szepcząc mu cicho:
- Zobaczysz, nie będzie aż tak źle.

Kolejne trzy czwarte godziny minęło bez większych ekscesów, pomijając jedno z pytań dziennikarzy skierowane do Jareda na osobisty temat, czyli, nie owijając w bawełnę: nas. Oczywiście nie z imienia i nazwiska, ale… nim zdążył otworzyć usta, Emma wstrzymała pytanie. Uśmiechnęłam się do niej, robiąc kolejne zdjęcia. Niestety, spotkanie z mediami było tak monotonne i tak nudne, jak flaki z olejem, że po wszystkim, kiedy już wydostaliśmy się na backstage – zespół z drobnymi prezentami - odetchnęliśmy z ulgą, kiedy Erika przyszła się pożegnać. Cóż za dziwna istota… Chyba nikt jej nie polubił. Bo za co miałby?

Jedyną rzeczą, która zaskoczyła mnie podczas koncertu, a dokładniej rzecz biorąc podczas wykonywania zdjęcia widowni, w tłumie było więcej innych flag, niż tylko niemieckie; tak jakby w pierwszych sześciu czy nawet siedmiu rzędach znajdowali się ludzie z innych krajów, mignęła mi jakaś włoska, angielska, oprócz tego jeszcze kilka innych, w tym samym kolorze, których pierwotnie nie rozpoznałam - po chwili jednak zdałam sobie sprawę z bliskości Berlina wobec Polski, w której zespół miał grać już niedługo. Najwyraźniej stało się dokładnie to, co w wypadku Amsterdamu - ludzie pokonali setki kilometrów, żeby tylko móc uczestniczyć w występie. Nie miałam jednak na co narzekać, bo nauczylam się już, że im więcej ludzi bawiło się na koncertach, tym bardziej zadowoleni byli wszyscy dookoła.
-----------------------
Nie wiem, co mogę napisać, poza frazesami, które już znacie. 
Brakuje niewiele, już tylko kilka rozdziałów, które z każdą kolejną sesją pisania nabierają formy.
A potem przyjdzie czas na pożegnanie.

S.

6 komentarzy:

  1. Ojaaaa, oni są tacy słodcy :3 naprawdę ich uwielbiam i nie wiem co Ci nie pasuje;p jest cacy i wszystko na swoim miejscu, chociaż tutaj jest tak jak być powinno- od początku do końca :D
    Dobrze, że Erika już sobie poszła, bo tylko utrudniała im życie. Nia była zazdrosna choć to było fajne i wgl, że chciała walczyć o niego jak lwica (więcej takich scen, please). A no cóż, Erika musiała obejść się smakiem. Niestety ;)
    Co do Dżarka i jego choroby, jest zabawny no ale też max mi go szkoda. Bez głosu traci możliwości wszystkie... Ajajajajaj...

    Xo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Erika to takie piąte koło u wozu. I bardzo dobrze, że szybko została wyeliminowana z gry :)
      Zresztą... możliwe, że jeszcze gdzieś pojawi się Nia w takim wydaniu :D

      Dżarek bez głosu to biedny Dżarek i wiemy o tym wszyscy :D

      S.

      Usuń
  2. Dobrze że tata uczestniczył w rozmowie ;-) kto wie co by się wydarzyło gdyby nie szybka interwencja - N potrafi już dosadnie wyrazić swoje zdanie - zmieniła się, już nie jest bezradna - dorosła
    Pozdrawiam
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nia zmieniła się przez ten czas, który spędziła z dala od rodziców. Musiała nauczyć się, jak żyć samodzielnie, co wiązało się również z koniecznością zyskania umiejętności wyrażania tego, kim jest i jaką ma opinię na różne tematy, nawet te najtrudniejsze; nie straciła jednak w sobie oblicza dziewczynki, której uśmiech nie znika z twarzy.

      S.

      Usuń
  3. Miałam być trzy rozdziały temu, jestem dopiero teraz. Nareszcie.
    Rozwijasz się, a Nia razem z tobą. Już nie jest małą dziewczynką i umie zawalczyć o swoje, pokazałaś to choćby w przypadku Eriki. Fajnie że szukasz momentów napięcia, już nie zawsze jest "miło".
    Czytam i całuję
    I przepraszam, że nie jestem w stanie napisać nic mądrego ani konstruktywnego, ale mam nadzieję, że wybaczysz :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam*
      Już sama nie wiem co piszę.
      Ale czytam oczywiście też :)

      Usuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)